Wątek: Ia Drang 1965r.
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2009, 10:20   #68
Sahtrok
 
Reputacja: 1 Sahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodze
Ze snu wyrwało go szarpnięcie za ramię. Otworzył oczy, nad nim z wielkim, radosnym uśmiechem stał Slo.
- Wstawaj Troy, dość wylegiwania, spałeś całą cholerną noc
Slo miał rację, promienie wschodzącego słońca nieśmiało przebijały się przez korony drzew. Świtało. Spojrzał ponownie na Radzika, wielki uśmiech wciąż tkwił na jego twarzy.
- I co cię tak bawi szeregowy ?
- Żółtki się wycofały, całą noc ani śladu tych pieprzonych pokurczy, a wiesz co jest najlepsze?

Pytanie zawisło w powietrzu, Slo patrzył wyczekująco na Troya. Snajper nie zamierzał bawić się w zgadywanki, a zresztą gotowy był postawić swój żołd na to, że za dwie sekundy i tak się dowie, co jest powodem olbrzymiego wybuchu radości towarzysza. Nie mylił się, twarz radzika, o ile to możliwe, przybrała jeszcze bardziej euforyczny wyraz i kompan wypalił.
- Koniec akcji Troy !!! Zabierają nas stąd, ptaki niedługo tu będą i zawijamy się wszyscy do bazy!!! Przeżyliśmy to gówno!!
Mimowolnie snajper też się uśmiechnął, optymizm Slo był zaraźliwy, a wizja powrotu do koszar kusiła jak diabli.
- Super, to pozbieram swoje graty.

Zaczął szybko pakować swoje rzeczy i po paru minutach był już gotowy. Slo gdzieś zniknął, w stanie emocjonalnym, w którym się znajdował, pewnie ruszył szerzyć radosną wieść gdzie tylko się dało. Troy wyciągnął z plecaka czekoladę i połamał ją na małe kawałki, postanowił spędzić resztę pozostałego do przybycia transportu czasu na delektowaniu się słodyczami. Parę metrów od niego Ski uwijał się jak w ukropie komenderując na lewo i prawo. Rangers ewidentnie był w swoim żywiole, miał bez wątpienia zdolności przywódcze i Troy diablo by się zdziwił, gdyby po powrocie do bazy nie dano mu awansu. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę i wymienili przelotne uśmiechy. Parę minut później czekolada się skończyła, a wypoczęty snajper zaczął z nudów rozglądać się po okolicy. Minuty mijały, słońce leniwie wspinało się coraz wyżej, a w jego umyśle powoli zaczynała się lęgnąć myśl, że coś tu nie gra, szósty zmysł, którego posiadaniem zawsze się szczycił powoli zaczynał dawać o sobie znać. Zmysł działał oczywiście kiedy chciał i jak chciał, ale nie raz i nie dwa ostrzegał Troya w różnych sytuacjach i snajper nauczył się nie lekceważyć alarmowych dzwoneczków w swojej głowie, kiedy już się tam pojawiały. W zasadzie uczucie było bardziej zbliżone nie do dzwoneczków, a do natrętnej muchy, którą próbujesz bezskutecznie odgonić, ale ona ciągle jest gdzieś blisko i wciąż słyszysz to irytujące bzyczenie. Raz bliżej, raz dalej, czasem na granicy słyszalności, ale ona wciąż tam jest i krąży, a dźwięk skrzydełek doprowadza cię powoli do szału … Właśnie takie wrażenie powoli rosło w głowie Troya.

Rozejrzał się uważnie, mucha bzyczała najgłośniej kiedy patrzył w stronę skraju drzew na północ od ich pozycji. Sięgnął po winchestera i przyłożył lunetę do oka, zaczął uważnie lustrować dżunglę. Nie musiał czekać długo, po chwili zobaczył ruch. Zza sporego krzaka podniosła się postać w wietnamskim mundurze. Na jego głowie tkwił spiczasty słomkowy kapelusz, zasłaniający oczy i nos, pozostałą część twarzy skrywał rzucany przez niego cień. Wietnamczyk stanął nieruchomo z głową zwrócona w stronę Troya, snajper poczuł na sobie ciężar wzroku tamtego i włoski na karku stanęły mu dęba. To niemożliwe, żeby mnie widział z czterystu jardów pomyślał. Wycelował powoli w środek kapelusza, ale coś sprawiało, że nie pociągał jeszcze za spust. Żółtek podniósł rękę i niespiesznym ruchem opuścił kapelusz na plecy. Twarz, która wypełniła lunetę Troya, wyglądała upiornie. Głowę vieta pokrywały tłuste nierówne kołtuny czarnych włosów, skóra twarzy była niezdrowa i pomarszczona, a promienie słońca nadawały jej bladożółty kolor. Głęboko osadzone przekrwione oczy patrzyły wprost na snajpera, a usta rozchyliły się najpierw w leniwym uśmiechu, przechodząc powoli w szeroki, złośliwy i drapieżny wilczy grymas. Wilczy, bo choć nie było tego widać wyraźnie, to Troy przysiągłby, że zęby żółtka przypominały kły. A potem viet pomachał do niego wciąż uniesioną dłonią. Snajper poczuł dreszcze na całym ciele. Przełknął ślinę i zmuszając się do tego całą siłą woli pociągnął za spust. Rozległ się głuchy trzask. Nie było znajomego i pokrzepiającego odgłosu wystrzału ukochanej broni. A on dalej tam stał, uśmiechając się złowieszczo. Jezuu, zapomniałem wczoraj przeładować broń po akcji z „tłumem” atakującym Slo. Opuścił broń i szybko sprawdził jej stan. Oblał go zimny pot. Nie zapomniał naładować swojego winchestera… Szybko poderwał broń i ponownie poszukał celu, ale upiornego vieta już tam nie było. Zamiast tego do jego uszu zaczął docierać z początku cichy, ale szybko narastający szum łopat tnących poranne powietrze. Ptaki nadlatywały, niedługo wszyscy znajdą się w koszarach. Troy dał sobie parę sekund na uspokojenie i podniósł się z ziemi. Ruszył w stronę towarzyszy cudem powstrzymując się od ciągłego zerkania w stronę dżungli. Kolejny raz przełknął ślinę i przyspieszył kroku, w jego głowie wciąż bzyczała mucha szóstego zmysłu …

Śmigłowce siadały na lądowisku jeden po drugim, po to tylko, żeby po paru chwilach poderwać się z powrotem w górę, zatoczyć łuk i skierować się w stronę bazy. Wszechobecny hałas towarzyszący ewakuacji zagłuszał wszystko. No, prawie wszystko, bzyczenie w głowie Troya, mimo że ciche, przebijało się nawet przez łopot wirników lądujących i startujących maszyn. Czekając na swoją kolej wdał się w krótką wymianę zdań z dwoma żołnierzami stojącymi obok. W zasadzie nie była to wymiana zdań, tylko radosna paplanina dwójki młodzików. Euforia z powrotu do bazy była wszechobecna i ludzie nie gadali o niczym innym. Nawet oficerowie byli jakoś bardziej wyluzowani, Troy zauważył dwóch poruczników wesoło pogwizdujących i potupujących w rytm "You Really Got Me" dobywającego się z głośników kolejnej lądującej maszyny. Minutę później wdrapywał się już do wnętrza Hueya. Rozsiadł się na jednym z miejsc i zamknął oczy, wciąż niedowierzał temu, że już za chwilę będzie po wszystkim. Naje się porządnie w koszarach, umyje, a później walnie spać i nie wstanie przez co najmniej dwie doby, to było jego mocne postanowienie na chwile obecną. Marzenia przerwał głos pilota.

- Nie poderwiemy się, mamy za duży ciężar !
Jak to za duży ciężar ??! Jak możemy mieć do ciężkiej cholery za duży ciężar ??
Troy otworzył oczy i rozejrzał się po wnętrzu kabiny. O kurwa - przemknęło mu przez myśl, kiedy jego wzrok spoczął na wygodnie usadowionym bladym jak ściana szeregowcu. Gość musiał ważyć ze trzysta osiemdziesiąt funtów !!! Jak na Boga on się w ogóle wbił w mundur ?! Czy on potrafi biegać z taką wagą, przecież nawet chodzenie mogło być trudnością !?? Facet ważył tyle co trzech normalnych żołnierzy !! Ale w śmigłowcu nikt inny nie patrzył w stronę otyłego faceta, za to wszyscy patrzyli na Troya. Z pilotem włącznie.
- No dalej kurwa, niech jeden wyskakuje, bo się nie podniesiemy – warknął świdrując wzrokiem snajpera.
Ciężar spojrzeń żołnierzy w śmigłowcu sprawił, że Troy podniósł się i wyskoczył na zewnątrz. Kiedy się odwrócił grubas miał otwarte oczy i patrzył na niego uśmiechając się ironicznie. A potem mrugnął do niego lewym okiem i ponownie zamknął oczy. Snajper zmęł w ustach przekleństwo i odsunął się od startującej maszyny.

Kilka sekund później wsiadał do kolejnej, stojącej paręnaście metrów od wolno podnoszącego się Hueya z tłustym skurczybykiem na pokładzie. Wsiadł jako ostatni, zajmując wolne miejsce przy burcie śmigłowca i rozejrzał się po wnętrzu. Mile zaskoczył go widok twarzy Slo i Ski. Uśmiechnął się do chłopaków i zamknął oczy, maszyna poderwała się w górę. Huey nabrał wysokości przechylił się łagodnie w prawo i zaczął przyspieszać. Bez ostrzeżenia mucha zabzyczała przeraźliwie głośno w jego głowie. Poderwał się odruchowo i wyrżnął głową w metalowy uchwyt, ból nie zagłuszył irytującego dźwięku w głowie, Wyjrzał na zewnątrz, śmigłowiec był akurat w takiej pozycji, że Troy ujrzał miejsce w dżungli, gdzie wcześniej dostrzegł wietnamczyka, którego starał się usilnie przez ostatnie minuty wymazać z pamięci. Ale nie było mu to dane, bo viet tam stał … I Troy był absolutnie pewien, że to ten viet …Bo patrzył znów na snajpera i tym razem też mu pomachał, tyle że ręka nie była pusta. Viet pomachał mu trzymając w dłoni rpg, po czym jednym płynnym ruchem podniósł rpg, wycelował i wystrzelił… Lecący przed nimi śmigłowiec, z którego przed momentem został bezceremonialnie wyproszony, zamienił się w kulę ognia. Podmuch szarpnął ich maszyną i postawił ją przez chwilę na boku, ale pilot opanował sytuację. Sytuacji natomiast nie opanował siedzący po przeciwnej stronie Slo, który zaskoczony wydarzeniami nie zdążył się niczego złapać. Radzik wyfrunął z Hueya i runął w dół. Na szczęście nikt nie mógł zobaczyć jak uderzył o ziemię, zahaczając wcześniej o wystający z ziemi ułamany konar drzewa. Jak krew tryska na wszystkie strony z rozdartego po spotkaniu z konarem ciała, jak uderzenie miażdży jego twarz. Nikt nie mógł tego zobaczyć, bo pilot wyprostował maszynę i stracili z oka spadającego Slo, ale Troy zobaczył to wszystko w swojej głowie. Zobaczył jasno i wyraźnie i nie miał ani przez sekundę wątpliwości, że właśnie tak to wyglądało. Zobaczył i zwymiotował. Tym razem dobrze się złożyło, że siedział tuż przy burcie …

Chwilę później wnętrze Hueya wypełniły przekleństwa, żołnierze dawali upust emocjom w najprostszy możliwy sposób. Część, jak Ski i Troy, siedziała nie mogąc uwierzyć w to co się właśnie wydarzyło, reszta wyklinała żółtków do dziesiątego pokolenia wstecz. Pilot wrzasnął, żeby się trzymać i na wszelki wypadek wykonał serię uników zmieniając prędkość i kierunek lotu. Ale manewry nie były potrzebne, Troy wiedział o tym, bo pieprzony owad w jego głowie zamilkł. Radość gdzieś wyparowała, po chwili nawet najwytrwalszym skończył się zasób przekleństw albo zapał do wygrażania żółtkom. A może jedno i drugie. Lecieli dalej w ciszy wypełnianej tylko monotonnym szumem łopat rozrywających powietrze. Dwadzieścia minut później pilot posadził Hueya na lądowisku w bazie. Wysypujący się ze śmigłowców żołnierze ustawiali się na sporym placu obok lądowiska, zostawiając wcześniej swoją broń na specjalnie przygotowanych stojakach w rogu placu. Każdy po zdeponowaniu dostawał hamburgera i ruszał na środek placu.. Troy bez żalu rozstał się z winchesterem, pistoletem i zdobycznym kałaszem i łakomie wgryzł się w hamburgera. Dali dużo cebuli, to świetnie, bo Troy wprost uwielbiał cebulę, a kanapka bez niej była nijaka i bez smaku. Mięso było soczyste i dobrze wypieczone, po prostu poezja smaku. Ruszył na środek placu zauważając kątem oka Ski podążającego w tym samym kierunku. Przed gromadzącymi się żołnierzami stał zwrócony do nich bokiem jajogłowy z generalskimi insygniami, który rozmawiał właśnie z ich dowódcą. Troy uświadomił sobie, że za cholerę nie pamięta jak nazywał się ich dowódca, przez moment wydało mu się to dziwne, ale kolejny kęs hamburgera rozwiał wszystkie niepotrzebne wątpliwości i Troy tak jak wszyscy czekał na rozwój wydarzeń pochłaniając kanapkę. Generał miał ze sobą sporą świtę, będzie jakichś trzydziestu postawnych, uzbrojonych po zęby chłopa. Wyglądali profesjonalnie i groźnie – pewnie komandosi pomyślał.

Kiedy na placu zebrali się już wszyscy generał przerwał rozmowę z dowódcą – jak do cholery on się nazywał – i obrócił się do oczekujących żołnierzy. Uśmiechnął się szeroko i zaczął coś mówić, coś górnolotnego o poświęceniu, honorze, odwadze. O cudownych bohaterskich synach Ameryki i tym, że wszyscy są z nich tak cholernie dumni. Troy machnął ręką próbując odgonić jakąś bzyczącą muchę – pewnie miała chętkę na hamburgera, którego właśnie kończył… Generał wciąż nawijał, a mucha była coraz bardziej upierdliwa, bzyczała i bzyczała, zaczynała złościć Troya. Między kolejnymi kęsami a próbami odegnania natrętnego owada przyjrzał się generałowi. Wyglądał jakoś znajomo. Skądś znał te podkrążone, czerwone, głęboko osadzone oczy i ten uśmiech. Taki niby przyjazny, ale czaiła się tam dzikość i agresja. Na wysokich stołkach pewnie trzeba być niezłym skurwielem, żeby się utrzymać dłużej niż dwa miesiące pomyślał i ugryzł kolejny kawałek kanapki. Ostatni kawałek. Słowa o honorze i innych duperelach wciąż płynęły, choć trzeba przyznać, że brzmiały nieco dziwnie po wietnamsku. Ale skoro wszyscy je rozumieli to co za różnica. Wolno żuł ostatni kęs kanapki zastanawiając się jak można mieć tak chorobliwie żółty odcień skóry jak przemawiający generał. Mózg Troya pracował wolno, ale coraz więcej faktów zaczynało się łączyć. Powoli, w rytm przeżuwania ostatniego kawałka bułki wyłaniał się jakiś przerażający obraz. Troy starał się odsunąć atakujące myśli na bok, odgonić je tak, jak starał się przed chwilą odgonić tą muchę, która tak bardzo go złościła – bzyczała wciąż mimo, że pożarł już całego hamburgera, więc równie dobrze mogłaby sobie polecieć do kogoś kto jeszcze miał coś do jedzenia i dla odmiany wkurzać jego. Nagły przebłysk świadomości. Generał mówi po wietnamsku, kurwa jak to po wietnamsku ! Troy poderwał głowę i spojrzał na jajogłowego. Ich wzrok się spotkał i generał wyszczerzył się w przeraźliwym uśmiechu pełnym żółtych kłów. Czas na chwilę stanął w miejscu. Wilczy uśmiech i ten złośliwy pełen pogardliwej wesołości wzrok. Zaraz do mnie pomacha pomyślał Troy i faktycznie generał podniósł rękę w górę. Na ten gest trzydziestu postawnych chłopa podniosło broń i wycelowało w tłum. Trzeba się bronić pomyślał snajper, Boże gdzie moja broń ?!. Ale nikt na placu nie miał broni, dostali przecież za nią pyszne hamburgery. Nikt z wyjątkiem trzydziestu postawnych chłopa. Mucha w głowie Troya szalała. I wtedy generał pomachał. Rozległ się terkot broni i coś mocno targnęło Troyem. Szarpnęło raz, drugi trzeci …

Troy otworzył oczy, nad nim z zaniepokojoną miną stał Slo wciąż jeszcze potrząsając snajperem.
- Jezu, facet coś Ci się chyba śniło, bo mamrotałeś do siebie i rzucałeś się jak porąbany. Wszystko w porządku ?
Troy próbował coś odpowiedzieć, ale w gardle miał tak sucho, że nie był w stanie wydobyć słowa. Pomacał dookoła, wyjął z plecaka menażkę, odkręcił ją i pociągnął długi łyk.
- Tak, wszystko w porządku Slo, dzięki, po prostu zły sen.
- Ok., to idę spać dalej, a ty wyluzuj i też pośpij, tylko już bez złych snów
- rzucił radzik i uśmiechnął się.
Troy spróbował uśmiechnąć się w odpowiedzi, ale echo snu sprawiło, że wyszło to raczej niemrawo. Pociągnął jeszcze jeden spory łyk, ułożył się wygodniej i spróbował zasnąć ponownie. Ale za każdym razem, gdy zamykał oczy widział machającego do niego „generała”. Próbował zastosować swoją sprawdzoną z dzieciństwa metodę i wyobrazić sobie prześladowcę w jakiejś śmiesznej sytuacji. Nie pomagało. Minuty mijały. Wreszcie, umęczony walką z powracającym koszmarem zasnął.


Zasypiał i budził się kilkukrotnie, na szczęście albo już nic więcej mu się nie śniło, albo też po prostu tego nie pamiętał. Nic nie wskazywało na to, żeby dał radę spokojnie wypocząć, radosnych wieści o końcu akcji i ewakuacji do koszar też chyba nie było co się spodziewać. Przerywany sen nie przynosił oczekiwanej z utęsknieniem regeneracji, za to mocno wyczerpywał psychicznie. Któreś z kolejnych przebudzeń nie było jednak takie samo. Troy był w zasadzie w półśnie, kiedy rozległ się dźwięk eksplozji. Niedaleko. Parę metrów od niego. Zerwał się na równe nogi, obok niego równie gwałtownie poderwał się Slo. Obaj zauważyli znikającą w dżungli postać i nie myśląc wiele rzucili się w pogoń. Troy zdążył jeszcze chwilę przedtem przytomnym ruchem porwać opartego o drzewo kałasza. Zmęczenie wyparowało w oka mgnieniu, w tym momencie dla dwójki wyrwanych ze snu żołnierzy liczyło się tylko to, żeby dorwać uciekającego w noc żółtka. Żółtka, który właśnie próbował ich pozabijać, a możliwe, że nawet zabił paru ich kolegów. Zanurkowali w dżunglę za uciekinierem.
 

Ostatnio edytowane przez Sahtrok : 24-01-2009 o 10:22.
Sahtrok jest offline