Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2009, 19:58   #5
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Arveene była w potrzasku. Uwięziona w ślepym zaułku, trzymana przez obleśnego krasnoluda, z bolącą głową. Gdyby tyle nie wypiła, gdyby nie te jej wizje, gdyby nie późna pora, gdyby nie ścieżka, którą w życiu obrała, gdyby nie to, że rozstała się z swym bratem…

Było wiele czynników, które sprawiły, że znalazła się w takiej a nie innej sytuacji. W momencie, w którym prącie zbliżyło się do kobiety, ta zrobiła jedyny rozsądny ruch, jaki przyszedł jej na myśl. Wrzasnęła.

Krasnolud doznał bolesnego kontrastu. Przed chwilą bardka wyglądała tak, jakby miała zacząć szlochać, tymczasem ona darła się wniebogłosy. Niedoszły gwałciciel puścił ją i zatkał uszy obiema dłońmi w rozpaczliwej próbie odgrodzenia się od wysokiego c, które wypełniło otoczenie. Na nic to, wysoki, długi pisk rozszarpywał mu bębenki.

- Ty suko!- ryknął, unosząc w górę swe pieści. Splótł je ze sobą, wziął zamach i…

TRZASK!

Przerażona Arveene otworzyła szeroko usta, zapominając języka w gębie. W jednej chwili anonimowy napastnik chciał ją uderzyć, a w następnej kulił się u jej stóp, chwytając za głowę. Obok niego, w świetle księżyca, złowieszczo błyszczały odłamki szkła i gęsta, purpurowa posoka.

- Wstawaj. Nic Ci nie jest?

Zaniepokojony, a jednocześnie delikatny głos miał swe źródło blisko ucha bardki. Obok niej uklęknął młody mężczyzna, który troskliwie jej się przyglądał.


Chłop był ładny. Wyglądał na najwyżej trzydzieści lat i miał w sobie to coś. Co takiego? Przede wszystkim ponętne, młode, tygrysie ciałko, które aż prosiło się o to, by je bliżej zbadać. Chaotyczna fryzura, złożona z (zapewne własnoręcznie) obcinanych włosów i zarost dawały mu niegrzeczny wygląd. Arveene wcale by się nie zdziwiła, gdyby uratował ja tylko po to, żeby związać, wziąć na ręce i uprowadzić w jakieś ciemne, ciche miejsce. I, na bogów, pozwoliłaby mu!

Poza tym, miał w swoich brązowych oczach coś niezwykłego. Kobieta nie wiedziała co, jednak jego spojrzenie przyciągało jej wzrok…

- Wstawaj- powtórzył jej wybawca, po czym nieco brutalnie chwycił ją za ramię i pociągnął do góry. Oszołomiona Arveene została wkrótce zdziwionym, protestującym i wlokącym się z tyłu bagażem, który blondyn musiał za sobą wlec, uciekając od klnącego na czym świat stoi krasnoluda.

- Cisza! To nie ja cię gwałcę!- oburzył się mężczyzna, w końcu stając przy jakimś murze i opierając się o niego. Następnie sięgnął do pasa i chwycił duży, skórzany bukłak, z którego pociągnął spory łyk płynu.

- Krasnoludki porter, chcesz?- spytał, oferując Arveene znany, mocny napitek, pijany niemal wyłącznie przez twardych, silnych wojowników. Powiadano, że był równie mocny, co krasnoludzka czaszka.

- Kurde, aleś się wrobiła. Nikt Ci nie mówił, żeby samej nie chodzić w nocy? Skąd ty się urwałaś, dziewucho?!- naskoczył na barkę, wyraźnie zdenerwowany. Wprawne oko kobiety zauważyło pod płaszczem gniewu i oskarżycielskich spojrzeń troskę oraz niepokój. Kimkolwiek był jej wybawca, maskował swe uczucia jak każdy chłop. Mężczyźni…

Padnięta Arveene oparła się o drugi mur, tak, że mogła odpocząć, nie tracąc mężczyzny z oczu. Nie wiedzieć czemu, jedno spojrzenie na jego sylwetkę uspokajało ją bardziej niż świadomość, że gwałciciel został w zaułku, z głową potraktowaną szklaną butelką.

Stali tak przez dłuższą chwilę, ciężko dysząc i patrząc na siebie. Rozmowa jakoś się nie kleiła, obydwoje byli zmęczeni, padnięci i zdenerwowani. W pewnym momencie zaczął wiać przyjemny, chłodny wiaterek, ochładzając rozgrzane ciało kobiety. Arveene odwróciła głowę w jego stronę, pozwalając, by artystycznie rozwiał jej włosy i zajął się jej ciałem. Wiatr ostatnio był jedyną osobą, która mogła ją schłodzić i chyba jedynym kochankiem, na który czekała ze zniecierpliwieniem.

- Arveene?- blondyn po raz pierwszy okazał uczucie inne niż irytacja lub wściekłość. Jego zdziwiona twarz mówiła kobiecie wszystko. Roztrzepany doktorek wysłał swego sługę, by przyprowadził mu zagubioną bardkę. Tylko skąd sługa dowiedział się, jak wygląda? I do tego zorientował się dopiero w chwili, w której obserwował ją z profilu.

Jeśli doktor ma jakaś galerię jej rycin, to lepiej dla niego, żeby nigdy się nie spotkali.

- Chodź, ojciec Cię szuka…

Starag przysłowiowo spadła z krzesła. Zamrugała szybko wytrzeszczonymi oczami, a jej szczęka uderzyła o kształtne piersi. Właśnie przeżyła największe zaskoczenie dzisiejszego wieczoru. Miała przynajmniej sto różnych wyobrażeń doktora, od małego, chciwego gnoma, po siwego, zapominalskiego staruszka, ale w żadnej z tych wizji nie był ojcem, a zwłaszcza ojcem takiego ciacha, które pochłaniała wzrokiem od samego początku znajomości.

- Karan- przedstawił się zwięźle, wyciągając rękę w geście przywitania – Chodź, ojciec się niecierpliwi. Po drodze opowiem Ci o mieście.

Arveene jakoś nie miała ochoty na romansowanie z przystojnym Karanem. Pozwoliła mu chwycić się za rękę i znów poprowadzić ulicami Noblemine. Wkrótce wyszli z pobocznych uliczek i skierowali się główną ulicą, wytyczoną przez geograficzną, północno-wschodnią linię.

- Noblemine jest stosunkowo nowym miastem. Powstało zaledwie półtora wieku temu, gdy w pobliskich górach odkryto bogate złoża cennych rud metali. Mamy praktycznie wszystko- srebro, złoto, platynę, klejnoty. Krasnoludy wydobywają to dla nas, a my obrabiamy i sprzedajemy kupcom. Ten układ sprawdza się świetnie. W ciągu stu pięćdziesięciu lat przemieniliśmy się z małej osady w prężny ośrodek handlowo-rzemieślniczy. Mamy najlepszych jubilerów, złotników i kowali w tej części Faerunu.

- Teraz jesteśmy w dzielnicy nazwanej przez gnomy Pracusiem. Tu znajdują się wszelkie kuźnie, magazyny, sklepy z narzędziami, warsztaty, ogółem wszystko, czego potrzeba, by obrobić rudę, przetopić, stworzyć świecidełko i zostać, by ostygnęło. Tu też mieszkają i mają swoje rozrywki rzemieślnicy. Nawet tu przyjemnie… jeśli lubisz pracować przy ogniu od dnia do wieczora tylko po to, by ktoś inni zbił fortunę na twojej pracy.

Rzeczywiście, dzielnica nie wyglądała na specjalnie bogatą. Nie była też biedna, zwykła dzielnica średniej klasy, w której całe rodziny żyły z swojego zawodu. Piętrowe kamienice z miejscami pracy na dole, mnóstwo uliczek, od czasu do czasu jakieś urozmaicenie w postaci ogrody, jednak jeśli chodzi o ozdoby, mieszkańcy Noblemine zdecydowanie preferowali różnego rodzaju ozdoby oferowane przez miejscowy przemysł. Trzeba jednak przyznać, ze jak na ludzi, którzy codziennie obrabiali złoto w kuźniach, mogliby mieszkać trochę lepiej. Nawet bardziej niż trochę.

Ścieżka wznosiła się cały czas w górę, i, jak nie omieszkał poinformować Karan, było to coś więcej niż zwykła formacja terenu.

- Głowy rodów kupieckich mieszkają w Złotych Ustach. Nie, to nie to, o czym myślisz- odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem- Siedzą tam sobie na samym szczycie miasta i obserwują kopalnie oraz patrzą na wszystkich z góry. Trzymają całe miasto w garści. Nie daj się zwieść pozorom- może burmistrz, rada miejska i inni maja władzę polityczną, ale to rody kupieckie władają miastem. Wystarczy jedno ich skinienie, by odciąć miasto od surowców. Wszyscy w ratuszu podcierają im dupy- stwierdził bez większych ogródek.

- A te dziury w ziemi, które widziałam przy wejściu do miasta?- spytała Arveene. W głębi duszy obawiała się, ze jej marzenia o drugim Silverymoon pękną jak bańka mydlana. Miała rację.

- Zakopani?

- Tak. Czy tam się coś… buduje?- kobieta rozpaczliwie chciała chwytać się strzępków swych marzeń.

- Niewątpliwie. Dzielnica brudu, buntu i rozpaczy. Noblemine może wydawać się bogatym miastem, krainą srebrem i złotem płynącą, ale nie oszukujmy się. Lenie nie zmienią się tu w paniczów za pomocą czarodziejskiej różdżki. Jeśli nie masz rąk do pracy, to potem kończysz zakopana w klepiance. Proste- Karan przedstawił swoje poglądy, jak zwykle będąc bezpośrednim.

Nagle, droga przestała się wznosić i Arveene znalazła się na skraju wielkiego, idealnie równego placu wyłożonego kocimi łbami układającymi się w nawet ładny wzór przedstawiający… rzemieślnik w każdym razie postarał się, by jego dzieło było symetryczne, cokolwiek miało przedstawiać.

- Plac główny. Jeśli szukasz targu, najemników, okazji do pośpiewania tudzież wysłuchania burmistrza, to nie mogłaś trafić lepiej. Tylko uważaj na złodziei, z okazji festiwalu strasznie się ich tu namnożyło.

Karan następnie skierował się w lewo, zamiast pójść prosto przez plac i znów zacząć się wspinać pod górę. Arveene ruszyła za nim. Po dziesięciu minutach opuścili Noblemine, wychodząc niejako z boku miasta.

Mężczyzna poprowadził bardkę wąską, leśną ścieżką. Rozłożyste korony drzew tworzyły tunel, odgradzając ludzi od świata zewnętrznego. Nie było tu niczego. Ani gwiazd, ani innych ludzi, domów, odgłosów kuźni. Niczego. Tylko szelest drzew, ścieżka pod nogami i od czasu do czasu jakieś zwierzę w krzakach.

Arveene już od dawna nie czuła się tak świetnie. Przez cały wieczór uciekała, pędziła gdzieś. Bała się o swoje życie. Teraz mogła odpocząć. Nawet Karan zwolnił, jakby rozkoszując się tym błogim spokojem, choć kobieta dałaby sobie głowę uciąć, że nigdy by jej się do tego nie przyznał. Szli więc spokojnie, szanując ciszę tego miejsca i jego pierwotne, dzikie prawa. Zapach drzew, ich liści, kory, a także świadomość, że obok niej w razie czego jest umięśniony mężczyzna sprawiły, że Starag poczuła się wyjątkowo letko. Jakby opuściły ja wszystkie grzechy…

W końcu, gdy minęło sporo, naprawdę sporo czasu, Arveene i Karan wyszli z lasu. Ich oczom ukazało się zbocze pionowej, kamiennej ściany, na oko wapiennej. Nowa ścieżka prowadziła wzdłuż niej, co chwile się wznosząc. Wkrótce szli, widząc pod sobą las. Z jednej strony mieli przepaść, z drugiej ścianę. Mimo tego, że droga była doszyć szeroka, Arveene wolała nie patrzeć w dół.

W pewnym momencie ścieżka poszerzyła się, a skalna półka, która do tej pory przypominała linię, zamieniła się w swoistą wyspę. Tunel, podparty solidnymi, drewnianymi belkami, prowadził w głąb ściany. Po drugiej stronie widać było światło.

- Nie wiem, czy mój roztrzepany ojciec wspomniał, ale jest archeologiem. Niedawno krasnoludy postanowiły poszukać złóż rudy w tych terenach. Kiedyś były tu kamieniołomy, ale odkrycie rud na północy sprawiło, że nikt tu nic nie robi. W sumie ciekawe, co te mały knypki chciały wykopać. Na pewno nie to, co odkryły- stwierdził, po czym zaprowadził się w głąb tunelu bez udzielania jakichkolwiek wyjaśnień.

Gdy Arveene wyszła z tunelu, oślepiło ją pomarańczowe światło pochodni. Kiedy się do niego przyzwyczaiła, jej oczom ukazało się…


…wejście do mulchorandziej świątyni?!

To odkrycie zwaliło kobietę z nóg. Tu, na mroźnej północy, w Noblemine, zwykłym, górniczym miasteczku, znalazła wejście do świątyni starożytnych bóstw panteonu mulchorandzkiego! To było kompletnie bez sensu! Gdzie wyznawcy, gdzie budowniczy tego kompleksu, gdzie to logika?! I jak tu weszli, skoro krasnoludy dokopały się dopiero niedawno?! Czy to jakiś chory żart ekscentrycznego doktorka?

Arveene spojrzała na Karana.

- Nie pytaj, nie znam odpowiedzi. Wiem tyle, co ty

Jego twarz pozostawała niewzruszona. Jeśli udawał, to robił to cholernie dobrze.

Zbita z tropu kobieta ruszyła powoli przed siebie. Znajdowała się teraz w sercu okręgu stworzonego pośród litej skały. Zewsząd otaczały ja wysokie, naturalne ściany. W jedną z takich ścian wbudowano wejście do świątyni. Stanowiło ono dwa posągi, przedstawiające siedzące postaci nieokreślonej płci, a także dwie spore, kamienne kulomby, podtrzymujące strop. Wewnątrz panowała ciemność.

- Idziesz?- spytał Karan, chwytając jedną z pochodni, którymi upstrzone było „oko”, jak kobieta zaczęła nazywać dziwną „dziurę w skałach”, do której dokopały się krasnoludy.

~*~

Arveene znów usłyszała zew. Jej cichy towarzysz, kimkolwiek był, szalał ze szczęścia. Odnalazła go, w końcu odnalazła! Kobieta czuła w piersi jakąś nową, obcą siłę. Podniecenie osiągnęło zenit, gdy przestąpiła próg świątyni. Wszystko było rozmazane. Ściany, Karan, jej własne ciało. Liczył się tylko tunel. Tunel, który prowadził do jej przeznaczenia. Mimowolnie wyciągnęła rękę i wyrwała z dłoni blondyna pochodnię. Ruszyła naprzód, praktycznie nie słysząc stukotu swych stóp. Nim się zorientowała, biegła.

~*~

-Arveene?- ciepły oddech popieścił jej kark. Zamrugała oczami i rozejrzała się. Znajdowała się w jakiejś komnacie. Wszędzie walały się skrzynie, pył i plany, a pochodnie ustawione w rogu rzucały pomarańczowe światło na pomieszczenie. Żółte, chropowate ściany były ozdobione hieroglifami, a za plecami kobiety stał Karan, kładąc jej dłoń na ramieniu. Bardka po raz pierwszy zauważyła na jego twarzy emocję inną niż gniew, flustrację lub udawaną obojętność.

Chłopak patrzył na nią jak na wariatkę.

- Panienka Arveene?- podniecony, zachwycony, zawstydzony i niedowierzający głos nakazał kobiecie spojrzeć przed siebie. Z drugiego końca komnaty, z kolejnego tunelu, wyszedł jakiś mały, blondwłosy człowiek. Był niższy nawet od bardki, miał jasnobrązowe, wręcz złociste oczy i do tego okulary, zazwyczaj noszone przez świrnięte gnomy. Niebieski sweter i jakieś przyrządy miernicze w dłoni dopełniały całości. Persona wydawała się lekko… zniewieściała?


- Panienka Arveene!!!- krzyknął radośnie człowiek, upuszczając swoje przyrządy i biegnąc do bardki.

- Co za zaszczyt, co za zaszczyt. Naprawdę, naprawdę. Tak mi miło. Bogowie, bogowie, tak się cieszę. Naprawdę. Dotarła panienka cała? Przepraszam, powinienem napisać więcej w tym liście, ale tak się cieszyłem z przyjazdu panienki. Miała panienka nieprzyjemności? Jak minęła panience podróż? Panienko? Panienko?- człowiek pomachał Arveene ręką przed oczyma.

W tym samym czasie bardka zdążyła zamrugać szaleńczo oczami, rozejrzeć się po pomieszczeniu w poszukiwaniu pomocy, zastanowić się czym jest to małe, gdaczące coś i pomyśleć o ucieczce. Jedna rzecz wymagała jednak wyjaśnienia…

- Kim jesteś?

- Ja?- człowiek wyraźnie stracił dawną chęć do rozmowy- Ja… ten, yyy… nazywam się… Znaczy… niezmiernie miło mi poznać… ja… uuum… bogowie, ten…- zaczął się jąkać, rumienić, a przede wszystkim patrzeć to na Arveene, to na Karana, to na swoje stopy.

- Doktor Aleksander Robson, mój ojciec- Karan postanowił zakończyć tą komedię.

- Um, um!- zgodził się Robson, energicznie potrząsając dłonią Arveene- Znam wszystkie utwory panienki, jestem panienki największym fanem. Bogowie, mogę prosić o autograf. Jej, gdzieś tu był jakiś papier i pióro- zaczął mówić coś pod nosem, rozpaczliwie przeszukując komnatę.

- Ehhh…- westchnięcie Karana mogło znaczyć naprawdę wiele, od wstudy, poprzez ironię do chęci popełnienia morderstwa- Jako, że ojciec jest chwilowo niedysponowany, ja opowiem, w czym rzecz. Ojciec znalazł pewien klejnot o dość niezwykłym kształcie i spekulowanym pochodzeniu. Pomyślał, że ktoś, to zna wiele ballad, mógłby coś o nim powiedzieć. Miejscowi mędrcy nic nie wiedzą.

Chwila! Arveene została wezwana do jakiejś opuszczonej, dziwnej świątyni przez zakręconego doktorka-fana w sprawie jakiegoś klejnotu?! Co ona wie o klejnotach?! Powinni wezwać czarodzieja, kapłana, nawet jakiegoś kupca! Ale co ONA wie o klejnotach i mulchorandzkich bogach?! Co?!

Nic.

W Arveene zagotowało się naprawdę wiele uczuć…


_________________________
Nie ma tam żadnej piramidy, tylko wejście do świątyni jak na obrazku
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 25-01-2009 o 22:53.
Kaworu jest offline