Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2009, 22:41   #52
Extremal
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Słońce zachodziło za horyzont, oświetlając klif czerwonawym blaskiem. Cienie jakie rzucały postaci stojące na skraju wspomnianego klifu wydawały się nienaturalnie duże. Panowała atmosfera przygnębienia, przerywana jedynie pochrupywaniem nachos przez Bartłomieja i skrzeczeniem głodnych mew komentujących wyniki Juventusu w nadchodzącej Lidze Mistrzów.
- K[urde] - rzekł Bartłomiej, stojąc nad mogiłą Cygana Skorpiona, pierwszego Rapera IV Rp. Bo Cygan, naprawdę zdechł w konfrontacji ze swoim ziomkiem, to nie był wkręt przewidziany na zwiększenie popularności tej sesji. - Co mogę dodać. Nawet go śmierdziela nie znałem.
Ktoś nieopatrznie wymyślił, że to Bartłomiej powinien być mistrzem ceremonii.
- No Bartłomiej, powiedziałbyś chociaż raz zdanie bez bluźnierstwa - zbulwersował się Filonek - TO pogrzeb jest do ch[leba] pana. Wysil się drechu!
- Lepiej k[urde] drechem niż emo!
- A kto niby tu jest emo?!
- A kto słucha po nocy Tokio Hotel i tnie żyletami po płetwach?!
- "Jak mi smutno, że nie możemy znaleźć Sagali dla mojej księżnej, chyba pójdę się pociąć" - Kotecek sparodiował okrutnie swojego wodza.
- Ty się zamknij pedale!
- KONAN MÓC JUŻ TAŃCZYĆ?
- Nie Konan jeszcze nie, powiem Ci kiedy możesz - Leonidas podpierał się o kulach i miał zabandażowany łeb. Spartańska siła, spartańską siłą, ale w starciu z Cyganem cała Hellada padłaby na kolana.
- To niepowetowana strata dla narodu polskiego - Lechu rzucił swoją czapkę elektryka na mogiłę Lecha Rocha - Powiem wam w skrócie, że ja też podstawówki żem nie skończył. I że też żem chciał zostać raperem jak byłem młodom siksom.
- Dobrze, że ci się nie udało Lechu - mruknął Filonek.
- Dobra k[urdebele] odgrywamy marsz żałobny i spier[niczamy] za[pitolić] Elektronika! Konan możesz tańczyć! - krzyknął Bartłomij i począł pląsać niczym polna rusałka w rytmach marszu żałobnego imć Szopęna, puszczonego z Ipoda Filonka.
Filonek już otwierał dziób, coby skrytykować wystąpienie Bartłomieja i zapytać się jakim cudem drech wszedł w posiadanie jego Ipoda, gdy nagle usłyszał łoskot nad swoją głową. To cichy czarny helikopter lądował na polanie nieopodal roztańczonego barbarzyńcy.
- O żesz w dupem - skomentował widoki Kotecek.
- Ty byś za dobrze miał - skarcił go Filonek.
Ze środka helikoptera wytaszczyło się dwóch barczystych krawaciarzy.
- K[urna]. Borówki. - powiedział Bartłomiej.
- A ty skąd wiesz?
- Nie pytaj, ta rana jeszcze się nie zagoiła - Bartłomiej pomasował się po główce i położył łapę na włochatej klacie.
Dwóch krawaciarzy podeszło i stanęło przed Lechem.
- Panie prezydencie, mamy pana eskortować do Warszawy.
- Co? Ja jestem w misji tajnej. Ja nie mogem se tak z kwiatka na kwiatek.
- Został pan właśnie mianowany dożywotnim prezydentem RP. Odbyło się w tej sprawie referendum ogólnonarodowe. Zdobył 80% głosów.
- Ludzie stwierdzili, że i tak będzie ch[walebnie], ale chociaż śmiesznie - dodała druga "borówka".
Lech wciągnął brzuch i wyprostował się godnie.
- No panowie - odwrócił się do Filonka i spółki - Służba ojczyźnie wzywa. Bóg, honor, ojczyzna. Zapraszam do swojego mieszkania w Gdańsku, Danusia coś upichci jak przyjedzieta. Bąwłajaż! - to mówiąc, eskortowany przez borówki, wsiadł do helikoptera i odleciał.
- Nosz k[urde], straciliśmy obydwu Lechów - Bartłomiej załamał rączki - Z kogo teraz będziemy łacha drzeć?!
- Masz zawsze mnie, kochanie - Kotecek uwiesił mu się nonszalancko na szyi i zasypał go pocałunkami.

Przestrzeń kosmiczna.
Głucho, cimno i zimno. Jak to w kosmosie.
Szlak drogi mlecznej, z ciężkim pizgnieciem, przeciął niecodzienny kształt.
Piramida egipska z czasów trzeciej dynastii Ming, osiągnęła właśnie 1,5 macha i powoli rozkręcała się do dwóch.
- Mój panie, zbliżamy się do Układu Słonecznego - służka w kiecce zakonnej zgięła kark przed swoim panem i władcą.
Władca spojrzał na nią, jak na nędznego robala.
- Dobrze - rzekł był - Mój brat przyzywa mnie telepatyczną więzią. Muszę zniszczyć jego wrogów, a wtedy hegemonia elektronika będzie sięgała od Układu Andromedy aż po Nibiru!

Jezus, wraz Klexem, szli szurając przez pustynie.
- Wody... wody... - jęczał Jezus
- Wódy... Wódy... - jęczał Klex.
Co kraj to obyczaj.
W tym też momencie, ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Grupka brudnych arabów, tarzała się w piachu przy muzyce z bum-boxa z lat osiemdziesiątych. Po chwili nie wiadomo skąd i po co, wyłoniła się zaczarowana żniwiarka i przejechała im po łbach.
- Spie[przać] beduini! Melanż zbieramy! Co za hołota, gorsi od Fremenów, brudasów, ku[chty] je[chane] - mruknął kierowca.
- Ku[rde], je[chane] fatamorgany... - mruknął Klex - Są coraz gorsze...
- Nie gadaj, Kungu-Fu Panda, udająca T-1000 i goniąca nas bambusowym rowerkiem była gorsza...
- Ale tylko tyci, tyci - odpowiedział Klex - No i wódkę przyniosła.
Kierowca kombajnu wyszedł tymczasem na zewnątrz. Klęknął i nabrał w łapy piachu, przystawił go sobie do mordy i głęboko się zaciągnął.
- Achhhh, what a beautiful glow... - powiedział krystalicznie czystym elfickim.
- W sumie masz rację - Jezus przystanął aż z wrażenie i wytrząsnął piach ze swoich japonek- To jest zdecydowanie najbardziej popier[dzielona] fatamorgana dzisiaj.

Pokonali może ze dwie wydmy, kiedy zaczynało zmierzchać. Przed sobą zobaczyli ognisko.
- Ognisko! - krzyknął Klex.
- A co, zimno Ci?
- Zaraz Ci, ku[chta] będzie zimno, jak się zmrok zrobi!
Zbliżyli się w kierunku ogniska.
- Cholera, ktoś tam jest...
Rzeczywiście, przy ognisku siedziała grupa beduinów. Jak sama nazwa wskazuje byli brudni i śmierdzący. Nad ogniskiem przymocowane były dwa potężne rożna, wbite w tyłki kogoś, kto jak żywo przypominał rycerza, w mocarnej czarnej zbroi, i drugiego jegomościa, w czarnych łachach. Między nimi stal wielki kocioł, do którego jeden z beduinów kroił marchewki i wrzucał cebulki.
- Stójcie! Nie wiecie co czynicie! Gniewu Rasganu zaznacie jak nas nie wypuścicie! Jam jest Avalanche, paladyn Siedmiu Wzgórz, pogromca Ritha! - krzyknął rycerz, dławiąc się jabłuszkiem, które mu beduini wepchnęli do pyska.
- Resurgere sphaera ignis! - krzyknął drugi jegomość, z malowniczo wbitym w dupsko rożnem.
Wyczarowana kula ognia, spadła mu na plecy, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi.
- Nekromanta z przypieczoną skórką, dobry nekromanta, Ali lubić takiego nekromantę! - rzekł był najbardziej obleśny z beduinów i paskudnie oblizał brwi.
- Puśście mnie! Jestem Vriess! Ludzie z Akademii będą wiedzieli co się tutaj wydarzyło! Zamienią was w ghuli i krogulców!
Jezus patrzył na to z opadniętą szczęką. Klex stanął za nim i położył mu dłoń na ramieniu. Wokół ogniska na bambusowym rowerku jeździła majestatycznie Kung-Fu Panda.
- I co, pomagamy im? - zapytał w końcu Jezus.
- E, to tylko fatamorgana...
- Wyglądają na w porządku ludzi...
- Ale są z pedalskiej sesji.

Potężna piramida zawisła pod osłoną nocy nad Manhattanem. Amerykanie wystrzelili już wszystko co mieli w akcie rozpaczy, a rezolutni Chińczycy, kiedy się tylko o tym dowiedzieli, zrobili desant w Kaliforni. Ruskie za to były już na Alasce i w połowie drogi do Vancouver.
Piramida majestatycznie krążyła wokół własnej osi, nad Statuą.
Nagle, nad jej szczytem pojawił się hologram, wyjątkowo zapyziałej, zakazanej wąsatej gęby.
- Mieszkańcy Ziemi - rzekła zapyziała gęba - Nadszedł ten dzień, którego się zawsze baliście. Jam jest Vlad z Nibiru. Przynoszę Wam, wraz z Matką Teresą z Układu Węża wieści od Kasjopejan. Niosę wam śmierć i pożogę... Jam jest czwarty jeździec apokalipsy... Trzech zaj[echaliście], czwartego nie zdążyliście!

W tym samym momencie, Filonek i reszta słuchali w przydrożnej karczmie radia.
- "Jam jest czwarty jeździec apokalipsy... Trzech zaj[echaliście], czwartego nie zdążyliście!" - usłyszeli z radia uwodzicielski głos czwartego jeźdźca.
- Ożesz kur[de], ale dalibyśmy du[cha]!
- No przecież skur[czybyk] na Muminku miał przyjechać! - krzyknął Bartłomiej i walnął pięścią w stół - Przeż po to temu pedałowi nogi ucięliśmy!
- Nie słyszeliście panowie? - menel z czerwonym nosem wychylił się z ciemności w ich kierunku - Ta piramida "Muminek" się nazywa...
- I cały misterny plan ch[uk] strzelił. A Muminkowi niepotrzebnie nogi ucięliśmy.
- I tak był pedałem! Niech się nie mnożą!

- Wzywam was Ziemianie, abyście wydali mi swoich obrońców: Filonka Żółwia, Bartłomieja Chomika, Pedała Kotecka... Jeżeli tego nie uczynicie, podzielicie los Manhattanu!
Podczas przemówienia Vlada, Matka Teresa rozstawiła kejbordy i ustawiła głośniki, podkręcając wzmacniacze na maksa.
- Poznajcie niszczycielską moc dźwięku! ELEKTRO-DŹWIĘKU!

[media]http://youtube.com/watch?v=xHybNQmVoTI[/media]

Manhattan, a raczej to co z niego zostało, stało w płomieniach. Resztki Statuy Wolności runęły do morza. Vlad, stał na szczycie piramidy, a jego śmiech niósł się echem po ruinach płonącego miasta...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"
Extremal jest offline