Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2009, 02:55   #2
Rainrir
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Dźwięk budzika. Znów jutro.
Ian wstał powoli, przecierając oczy i próbował się przez chwilę rozbudzić.
Wiedząc, że nie da to żadnych rezultatów, wstał i poszedł do kuchni.
Druga szafka po lewej, kawa. Ekspres szumi.
Skierował swe kroki w kierunku łazienki, żeby wziąć poranny prysznic, ogolić się, i to co uważał za priorytet, odlać się.
Po 10 minutach był już świeży, choć nadal powieki się do siebie kleiły.
Wrócił do kuchni. Nalał sobie kawy. Jeden łyk.

-Cholerne...cholerstwo-skomentował, patrząc na wstrętny płyn.
Z jednej strony, głupia używka, z drugiej, niezbędne paliwo.
Podobno kawa jest zdrowa. Znowu.
-Za tydzień ci cholerni naukowcy okrzykną frytki zdrowymi...-wymamrotał idąc do szafy, otworzył ją i wyjął pierwszy lepszy garniak. Ubierając się, czół monotonię, która dopadała go każdego ranka, każdego popołudnia, każdego wieczoru.
Tuż przed wyjściem udał się do sypialni, by ucałować Anne.
Piękna, mądra kobieta, a tyle cierpiała.
W głębi serca nienawidził swojej roboty, lecz wiedział, że dostarcza ona środki niezbędne do życia w dzisiejszych czasach.
Pieniądze, syf narodów...

*****

W biurze znalazł się przed czasem, rekordowo o 6:30, miał pół godziny dla siebie. Poukładał akta, pobuszował po internecie, jak to zwykle robił w czasie wolnym od papierkowej roboty.
Spojrzał na zegarek. Za pięć siódma. Rozsiadł się wygodniej w fotelu, za chwile do gabinetu wpadnie jego partner, Adam, jak zwykle zdyszany.
Pomieszczenie które razem dzielili do luksusowych nie należało, choć trzeba to było przyznać, dwa biurka, kilka metalowych szaf, a miejsca im nie brakowało. Nawet mieli jakieś drzewko stojące w kącie. Ian nie wiedział jaki to gatunek, ale przynajmniej urozmaicało szare wnętrze pomieszczenia.
Zadzwonił telefon, szef wzywa.
Ich przełożony, kapitan Ryan, był starszym mężczyzną, mimo to, emanowała od niego energia, napawająca zaufaniem, jak i szacunkiem.
Idąc do gabinetu szefa, Ian nie rozglądał się za bardzo. Zbyt długo tu pracował, żeby cokolwiek go zaciekawiło, lub zainteresowało.
Monotonia.
Dochodząc do biura kapitana, ujrzał, że w środku poza pracodawcą, jest ktoś jeszcze. Osoba której nigdy wcześniej tu nie widział.
Ian zapukał, po chwili usłyszał zaproszenie do środka. Otworzył drzwi.
-Dzień dobry- powiedział, przyglądając się szefowi i nieznajomemu.
-Witaj Ian, usiądź, musimy porozmawiać-i nie czekając na nic, wskazał na siedzącą osobę -Ian, to jest aspirant Kot, od dziś będzie z tobą współpracował.
Atmosfera nieco się zmieniła, to się dało wyczuć.
-A co z Adamem, nic mu nie jest?- mimo iż Ian chciał zadać to pytanie, z drugiej strony jakby bał się odpowiedzi.
-Uspokój się, wczoraj złamał sobie nogę na lodowisku i musiał udać się na zwolnienie, a w związku z programem zacieśniania stosunków pomiędzy różnymi krajami, właśnie tobie został przydzielony nasz przyjaciel z Polski-.
Dzień zaczął się pięknie, nie ma co.

*****

Ku swemu zaskoczeniu, obcokrajowiec świetnie posługiwał się angielszczyzną, nawet lepiej niż niektórzy rodowici Amerykanie.
Musiał oprowadzić aspiranta po całym biurowcu, przy okazji zapoznając go z nowymi współpracownikami i otrzymując kilka teczek.
Pomimo tego, iż nie ruszali się poza budynek, Ian po skończonej pracy był strasznie wykończony.
Zaproponował nowemu partnerowi, żeby wybrał się z nim i kilkoma innymi policjantami do baru, co ten skwitował krótkim "prowadź".
Jak się okazało, Polak był wytrwałym graczem, ale zrezygnował w połowie zabawy, jak twierdził, nie chciał robić złego wrażenia w innym kraju już na starcie...

*****

Droga do domu wydawała się niezwykle trudna, czy to przez śnieg, czy przez procenty za kołnierzem. Ku swojej uldze do domu doszedł bez większego szwanku, choć kilka razy upadł, podpierając się ścian i murów.
Nie chcąc zwracać uwagi sąsiadów o tak później porze, szedł po schodach powoli i w całkowitych ciemnościach.
Nie mógł zgarnąć złych opinii, gdyż wraz z Anne starali się o adopcje, było to ich wspólne marzenie, mieć małe, rozbrykane, wesołe dziecko, które uzupełniałoby brakującą lukę w ich wspaniałym życiu.
W końcu dotarł na trzecie piętro, grzebiąc w kieszeni, podszedł chwiejnym krokiem pod drzwi. Zanim wsadził klucz, zobaczył że wcale nie musi go użyć.
Zamek był niemal wyrwany, ale nie wiedział czy to prawda, czy może zbytnio się upił. Na wszelki wypadek wyciągnął i odbezpieczył pistolet. W jednej chwili niemal wytrzeźwiał, położył dłoń na klamce i lekko pchnął przed siebie...
 
Rainrir jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem