Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2009, 23:47   #30
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś

Wreszcie po wielu ciężkich godzinach okupionych ogromnymi emocjami, nadeszło wytchnienie…


Chuaua

Dziewczyna nieco zrażona okropnie sztywnym zachowaniem pozostałych „super-bohaterów”, wzięła ze sobą czarnego kociaka i nie prosząc się więcej o drobne wpakowała się pięć minut później do nocnego autobusu na gapę. Zwierzak o dziwo nie protestował, gdy zabrano go od jego pani, co kobietę nie zdziwiło specjalnie, wszak wiedziała, że nie jest to zwyczajny kot. Ten początkowo obnosił się dość ostentacyjnie do czerwonowłosej, jednak już po chwili zasnął tuląc się do lateksowego ubranka pomrukując głośno.

Nie miała serca go budzić toteż całą drogę od przystanku do mieszkania niosła futrzaka w ramionach. Dopiero, gdy nie była sobie w stanie poradzić jedną ręką z otworzeniem drzwi wejściowych, musiała obudzić kociaka i postawić go na ziemi co ten przyjął dosyć niechętnie, próbując ponownie wskoczyć na ręce kobiety. Chuaua jednak była zajęta otwieraniem aż trzech zamków zabezpieczających dostęp do jej mieszkania…a było co chronić.


Wnętrze okazało się być wielkim apartamentem, niezwykle czystym i uporządkowanym, zdecydowanie niepasującym do ostrego wizerunku dziewczyny, nawet zaspany kocur wyglądał na zszokowanego.

- Miau?

Gdy dotarło do niego najwyraźniej, że trafili do właściwego mieszkania, nie czekając na zaproszenie podreptał na jeden z białych foteli znajdujących się w salonie i niezwykle długim ziewnięciem oznajmił, swoje zamiary złożenia się do snu.

Kobieta wzięła jego przykład, wyskoczyła najpierw z niezbyt wygodnego lateksowego stroju i już bez żadnych ceregieli padła w samej bieliźnie na swoje miękkie łóżko. Jeszcze pomyślała o tych wszystkich niesamowitych rzeczach, jakie ją spotkały tego dnia, a następnie zasnęła prawie natychmiast, śniąc o niesamowitych przygodach.


Adam, Sofie

Ta dwójka nie miała tak łatwo. Postępując zgodnie z planem początkowo zabrali nieprzytomną kobietę na pogotowie. W szpitalu św. Łazarza doktor dyżurny zadawał jednak wiele niewygodnych pytań i kiedy okazało się, że kobieta, jeśli chodzi o fizyczne uszkodzenia, była jedynie poważnie odwodniona, oboje zmyli się po cichu. Żałowali tylko trochę, iż nie wpadli na pomysł, aby obszukać wcześniej kobietę, bowiem jedna z pielęgniarek znalazła u niej dowód tożsamości, lecz wtedy było już na to za późno.

W milczeniu, lekko zawstydzeni swoją obecnością udali się niedaleko miejsca gdzie miała miejsce dzisiejsza tragedia, śmierć dziewczynki. Nie wiedząc za bardzo jak powinni odnosić się do siebie po tym co przeżyli, rozstali się posyłając sobie zaledwie niewyraźny uśmiech. Niby zwykły gest, ale miał spore znaczenie.

Sofie była wykończona tak bardzo, iż nawet nie miała sił na płacz…a chciała płakać po tym co ukazała jej zjawa, która wniknęła w jej umysł. Co stało się z jej życiem? Czym ona się stała? Starała się jednak nie myśleć o odpowiedziach na te pytania i skupiła się wyłącznie na jeździe ściskając kurczowo kierownice samochodu. Ulice o tej porze były praktycznie puste, więc powrót do mieszkania zajął jej niecałe dwadzieścia minut, długich minut.

Nikt się o nią nie martwił, nikt nie przywitał jej w drzwiach, świadomość tego była ogromnie przybijająca.


Jedynie co na nią czekało to puste łóżko, które tej nocy było zimniejsze niż kiedykolwiek.

Adam przespacerował się jeszcze parę minut aż wreszcie dotarł do swojej „audi’cy”. Z jednej strony powinien się śpieszyć z drugiej domyślał się co go czeka w domu. Co powie żonie? Czy właściwie powinien jej coś powiedzieć?

Zdenerwowany ruszył z piskiem opon, nie zważając za bardzo na prędkość, jego myśli krążyły wokół jego rodziny. Nie zdając sobie sprawy z upływu czasu, wydawało mu się, że powrót pod niewielki apartamentowiec znajdujący się na obrzeżach miasta w spokojnej dzielnicy, zajął mu zaledwie kilka sekund.

Każdy krok w kierunku mieszkania powodował kolejne fale wątpliwości i stresu, jednakże nie mógł od tego uciec. Wziął głęboki oddech i przekręcił klucz w drzwiach. Starał się zachowywać najciszej jak tylko potrafił jednak już po chwili usłyszał pośpieszne kroki zbliżające się w jego kierunku.

Jego żona, Katarzyna wpadła do przedpokoju.


Była bardzo roztrzęsiona i z pewnością nie zmrużyła oka, czekając na przyjazd męża. Adam spodziewał się wybuchu szału, ale zamiast tego Kasia rzuciła się na jego ramiona przyciskając się mocno do ciała mężczyzny.

- Gdzieś ty się podziewał do diabła…- Adam usłyszał ciche łkanie. – Nawet nie wiesz jak się zamartwiałam, głupi, głupi GŁUPI! – kobieta biła pięściami w pierś mężczyzny jeszcze dobre kilka minut wybuchając co rusz płaczem, po czym gdy emocję jej opadły oderwała się wreszcie od męża i popatrzyła na niego z wyrzutem.

- Dzisiaj już nie mam sił na rozmowę, jutro chce poważnie porozmawiać. - powiedziała i odwróciwszy się na pięcie odmaszerowała do sypialni.

Nie było tak źle, choć jutro będzie musiał albo dobrze skłamać, albo powiedzieć żonie nieprawdopodobną…prawdę.


Jan

Jan również musiał radzić sobie z komunikacją miejską, niestety jedyny autobus jadący w kierunku jego mieszkania miał przyjechać za dwie godziny, więc postanowił iść pieszo co go jeszcze bardziej wkurzyło.

Wizja pójścia do pracy na ósmą rano wydawała się już nie tyle karkołomna co nierealna, będzie umierał zapewne przez cały dzień co pewnie nie ujdzie uwadze przełożonych. Same czarne myśli krążyły po głowie dziennikarza, jeszcze bardziej wydłużając jego marsz.

Zasępiony ledwie dosłyszał dziwny chrapliwy głos dochodzący z bocznej uliczki tuż przed nim. Przechodząc zerknął tam od niechcenia spodziewając się jakiegoś bezdomnego, po czym zdębiał…

Nad kontenerem śmieci unosiła się niewielka mleczna mgiełka, żywcem przypominająca Kacpra z trochę inną facjatą zamiast durnowatego uśmieszku. Czymkolwiek to coś było śpiewało niezwykle marnie.


Dziesięciu Żniwiarzy na ulicach.
BUM, CIACH!
O jednego mniej będę widział.
Dziewięciu jeszcze Kosiarzy zapchlonych.
TRACH, BAM!
Kolejny został ukatrupiony…


- O cześć młody. – przerwał śpiewanie i przeszukiwanie śmieci, kiedy dostrzegł Janka i wyszczerzył szerzej zęby. – Autobus Ci ucieknie…

Pojazd przejechał tuż za plecami mężczyzny omiatając go zimną smugą powietrza, a dziennikarz widząc kolejny przystanek parę metrów dalej automatycznie podniósł ręka i krzyknął błagając w duchu żeby kierowca go dostrzegł. Limit pecha na tę noc mu się najwyraźniej wyczerpał, ponieważ autobus dosyć gwałtownie zahamował i zatrzymał się na wprost przystanku.

Gdy Jan obrócił głowę dziwnego stworzenia już nie było, czego specjalnie nie żałował.

Po tej przygodzie wreszcie mógł powrócić do swojego niewielkiego lokum i zanim padł na łóżko z nadzieją przespania się, chociaż przez parę godzin spojrzał na telefon stacjonarny, na którym widniała jedna wiadomość głosowa. Nie bardzo mając na to ochotę nacisnął na klawisz odtwarzania.

„Hej, tu Anka…słuchaj wiem, że masz teraz całą masę obowiązków, ale nie chciałbyś się przejść jutro do teatru, dostałam dwa bilety z pracy? Zresztą nieważne, ale mógłbyś się odezwać, od czasu do czasu wiesz? ”

I co on miał z nią zrobić?



Tak oto dobiegła końca pierwsza noc dla grupki zwykłych osób, którzy zdołali przetrwać swoją inicjację w roli Żniwiarzy Dusz.

A co przyniesie im kolejny dzień?
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 25-01-2009 o 23:49.
mataichi jest offline