Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2009, 14:12   #351
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wiedźma uczyniła niedbały ruch ręką a w efekcie Nożownik padł nieruchomo na ziemię. Mercedes w pierwszym odruchu chciała do niego podbiec, upewnić się, że wyjdzie z tego cało, ale zdała sobie sprawę, że nie ma na to czasu. Lasalle ruszył na obie bliźniaczki, a Ortega z obnażonymi dwoma samurajskimi ostrzami zaszarżowała przed siebie, tak szybko, że ludzkie oko nie byłoby w stanie zarejestrować tego manewru. <Celerity>

W czasie krótszym niż mrugnięcie powieką dotarła do wiedźmy wyrastając za jej plecami i tnąc po długości przez plecy. Prawie uśmiechnęła się do siebie, zastanawiając się, czy zabicie jej mogłoby być tak dziecinnie proste, ale katana napotkała opór. Jakaś niewidzialna bariera chroniła ciało czarownicy powodując, że ostrze zostało odbite ze zgrzytem. Wiedźma odwinęła się, zamachnęła na Ortegę i przejechała jej pazurami po twarzy powodując niebywały piekący ból, jakby do jej martwego ciała wpuszczono śmiertelny jad.

Wampirzyca syknęła i zachwiała się oszołomiona. Dopadło ją natychmiast niewytłumaczalne osłabienie, które niemal zwaliło ją w nóg. W tym samym czasie palce wiedźmy znów zatańczyły w powietrzu i magiczny podmuch odrzucił Ortegę na dobre kilka metrów, rzucając ją z impetem o drzewo. Podniosła się z trudem. W ustach czuła smak śniegu zmieszanego z jej własną krwią. Drżały jej ramiona, a z wielu ran i zadrapań na całym ciele sączyła się krew. Zacisnęła dłoń na rękojeści miecza i ponownie zebrała się w sobie by przeprowadzić kolejny atak. Tym razem zdążyła uderzyć dwa razy wkładając w te ciosy nadludzką siłę. Spaliła krew i uderzyła mocą zdolną powalić słonia. Pierwszy cios znów odbił się od niewidzialnej tarczy, drugi jednak dosięgnął przeciwnika. Ostrze przecięło ubranie i rozorało ramię.

Wiedźma, wyraźnie rozwścieczona, wygięła palce w szponiastym geście i uniosła dłoń ku niebu. W tym samym czasie Ortegą szarpnęło w górę, unosząc ją niebezpiecznie wysoko w powietrze. Coś zacisnęło się na jej gardle i wytrwale dusiło.
- Mała zbłąkana wampirzyca – usłyszała rechot czarownicy – Naprawdę myślisz, że dasz mi radę?

Mercedes spanikowała, ale tylko na ułamek sekundy. Przecież nie była człowiekiem, nie odczuwała potrzeby oddychania, mimo to jakiś prawie zapomniany ludzki odruch rozkazał jej sięgnąć dłońmi do gardła by poluzować uścisk. W tym czasie wypuściła oba miecze, żałując tego w tym samym momencie i przeklinając w duchu swój brak opanowania. Coś przestało ją trzymać tak samo nagle jak pochwyciło ku górze. Zaczęła spadać.

Ból co prawda ustał. Na moment. Zwaliła się błyskawicznie w dół, zaliczając upadek z dobrych dziesięciu metrów skręcając się w konwulsjach. Spadając, zobaczyła jeszcze jak w między czasie wiedźma wymachuje widowiskowo rękoma, i tuż pod nią ustawiły się pionowo jej dwa nagie miecze. Jeden przeszył na wylot jej udo, drugi zatopił się w klatce piersiowej pod dziwnym kontem, by wyjść gdzieś pomiędzy żebrami.
Zakrztusiła się własną krwią. Leżała na plecach pośród połaci idealnej bieli zalegającego wokoło śniegu, na którym powiększała się teraz szkarłatna plama krwi. Jej własnej krwi...



Spróbowała obrócić się na bok, a później uniosła na klęczki i szarpnęła mocno za rękojeści wyciągając cała długość ostrzy z ciała. Krzyk bólu opuścił jej gardło zupełnie bez jej wiedzy i ponownie upadła bezwładnie ryjąc twarzą w lodowatą śniegową pokrywę. Hrabina stała nad nią z wyrazem triumfu i rozbawienia malującym się na twarzy.

- Ostrzegałam cię – rozłożyła dłonie w niewinnym geście. Pochyliła się nad Ortegą i zaczęła wlec jej ciało za nogę w kierunku płonącego budynku – A teraz ogień zrobi swoje i zakończy sprawę.

Ortega była prawie całkiem pozbawiona krwi. Cześć wyciekła przez otwarte rany, część zużyło teraz jej ciało, aby się uleczyć. Dobrze, że zadziałało niemalże automatycznie, bo w przeciwnym razie wykrwawiłaby się na śmierć, już tą definitywną i ostateczną. Niemniej czuła jak połamane kości zaskakują na swoje miejsce a obrażenia zabliźniają się i znikają bezpowrotnie. Tylko nadal cała usmarowana była w swojej krwi, niemalże nią uciekała jakby wyszła z krwawej kąpieli.

Po woli zaczęło jej się mieszać w głowie. Wleczona po śniegu jak trup, którym w istocie była, nie umiała trzeźwo myśleć. Jej natura zaczynała brać nad nią górę. Krew. Była praktycznie pusta, wyschnięta na wiór. Usłyszała gdzieś w środku gniewny rozkazujący głos:
Krew...Jej krew. Czuję ją stąd, a ty? Ten zapach. Zniewalający. Teraz moja kolej. Ja się nią zajmę. Rozszarpię ją, zmasakruję. Wypuść mnie, pozwól mi się tym zająć...”

Bestia... Bezmyślny brutalny potwór, który przez większość czasu uwiązany był na łańcuchu. Ale teraz ogniwa tego łańcucha zaczynały puszczać, a potwór już rwał się do biegu. Ortega miała jeszcze resztki samokontroli ale postanowiła się dobrowolnie poddać upatrując w tym swoją jedyną szansę. Wycofała się gdzieś w głąb swojego umysłu i uwolniła swoje drugie prymitywne „ja” czekając po prostu na obrót wydarzeń.

Czarownica była zaskoczona. Ortega poderwała ciało w iście akrobatycznym stylu. Zrobiła w powietrzu zmyślny piruet i kopnęła wiedźmę w plecy, aż tamta straciła równowagę i upadła. Podniosła się jednak zaskakująco szybko i odwróciła w stronę wampirzycy gotowa by zetrzeć ją na proch. Coś ją jednak powstrzymało...

Wyraz rozdrażnienia znikł nagle z jej twarzy. Zgasł w oka mgnieniu, jak płomyk świecy pomiędzy dwoma wilgotnymi od śliny palcami. Zadrżała.
Ortega szła pewnie przed siebie, z obnażonymi kłami i zwężonymi w gniewie oczami. <prezencja 5> Wokół niej rozciągała się aura majestatu, wyzwalająca w ludziach kompozycję mieszających się ze sobą emocji, począwszy od zachwytu, a skończywszy na żywym przerażeniu. Ta chwila wystarczyła aby wiedźma się zawahała. Uniosła co prawda dłoń w powietrze, ale zamarła w tym geście z szeroko otwartymi oczami. W tym czasie Mercedes usłyszała huk wystrzału, a w brzuchu wiedźmy pojawiła się niewielka dziurka, z której zaczęła tryskać krew. Ten widok tylko pobudził bestię. Błyskawicznym ruchem Ortega rzuciła się na przeciwnika powalając ją w biały śnieżny puch. Głód i szaleństwo przysłaniały jej oczy. Nie widziała nic poza pulsującą tętnicą na szyi wiedźmy. Nic innego się nie liczyło, czas zwolnił, a może stanął zupełnie? Nie dostrzegła nawet stojącego nieopodal Lasalla, ani, nadal dymiącej, lufy jego pistoletu.

Bestia kocha krew. Bestia jest drapieżcą. Bestia nie myśli, bestia działa. Bestię trzeba zaspokoić inaczej bestia będzie unicestwiać wszystko w zasięgu wzroku. Bestii nie można zatrzymać. To pierwotna cześć natury, która raz wyzwolona, niechętnie oddaje grunt prawowitemu władcy. Ortega nie mogła wrócić. Jeszcze nie teraz. Nie, dopóki w ustach nadal czuła ciepły posmak krwi.

Oderwała się od szyi wiedźmy dopiero gdy wyssała ją do cna. Dyszała ciężko pochylona nad ciałem kobiety, a później wstała rozglądając się za kolejną ofiarą, kolejnym smakowitym kąskiem. Czuła niedosyt. Uczyniła kilka kroków w stronę stojącego naprzeciwko Lasalla gotowa i na niego się rzucić pod wpływem szału. Uchylił się przed pierwszym ciosem, drugi odrzucił go kawałek w tył. Chyba coś mówił, ale nie docierał do niej sens jego słów. Gdzieś w środku jej głowy, bardziej ludzka część jej osobowości zadrżała, przyglądając się temu z perspektywy suchego obserwatora.

Lasalle wykręcał zgrabne piruety. Uniknął kilku kopnięć i uchylił się przed jej szczękami, które kłapnęły niebezpiecznie blisko jego szyi. Ortega była od niego szybsza, ale na ślepo zadawała ciosy kierowana jedynie instynktem. Lasalle za to działał taktycznie i rozważnie, stawiał zasłony, wyprowadzał kontry, tak jednak by nie uczynić jej większej krzywdy.

Nieeeee!” - desperacki głos w jej czaszce sparaliżował rozpędzone ciało. - „Nie, nie jego! Zabraniam ci, słyszysz?! Opanuj się ty zimna bezwzględna dziwko!”... Przez chwilę w jej wnętrzu trwała walka, nie mniej zacięta niż ta, która wrzała dookoła. Po chwili zaczęła wracać samokontrola. Oddech nieco zwolnił, zamrugała nieprzytomnie oczami i zacisnęła zęby tak mocno, że szczęka zaczęła drżeć. Bezradnie osunęła się na kolana. Wstyd zżerał ją od środka. Lasalle jeszcze chwilę trwał w wyuczonej pozycji, gotowy do dalszej defensywy.

- Przepraszam – wykrztusiła przez zęby. Nie miała siły by spojrzeć mu w oczy.
- Kocham cię. Nic się nie zmieniło i nie zmieni póki będę miał siłę wymówić twoje imię i wspomnieć twoją twarz. Już dobrze. Ona nie żyje, a co do bestii - uśmiechnął się - nawet ludzie czasem się lekko denerwują. Przyjmij, ze to po prostu coś takiego samego, tylko w większym nieco natężeniu - zażartował. - Słowo, wszystko w porządku, jeżeli już się odbudowałaś? Wiesz, byłaś bardzo ranna. Przepraszam, że nie zdążyłem wcześniej.

Wysiliła się na blady uśmiech. Podniosła się z klęczek by na moment się do niego przytulić. Lasalle objął ją ufnie, jakby to wcale nie ona chciała go przed momentem rozerwać na strzępy. Pogłaskał ją po włosach i zerknął na nią by upewnić się kolejny raz, że jest cała. W tej kwestii jednak musiał zaufać jej na słowo, bo cała dosłownie ociekała krwią. Gdy wyswobodziła się z jego uścisku na jego białym garniturze pozostały rdzawoczerwony odcisk jej całej sylwetki.

Przykucnęła przy trupie wiedźmy i obszukała ją nerwowo, w nadziei, że ta może mieć przy sobie kamień. Nie znalazła nic, poza starym zdobionym kluczykiem, który hrabina nosiła zawieszony na szyi. Włożyła łańcuszek przez głowę i schowała pod lepką od krwi bluzką. A później, wściekła na siebie samą i całą tą parszywą sytuację, chwyciła bezwładne ciało kobiety i z furią cisnęła nim dobre kilka metrów w kierunku płonącego budynku.

Po woli wracała do siebie. Uzmysłowiła sobie, nagle coś bardzo ważnego, o czym zapomniała w amoku walki. W panice szepnęła tylko:
- Tyler...
Zebrała z ziemi miecze i rzuciła się biegiem w stronę Nożownika by sprawdzić, czy jest jeszcze dla niego ratunek.
 
liliel jest offline