Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2009, 14:12   #351
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wiedźma uczyniła niedbały ruch ręką a w efekcie Nożownik padł nieruchomo na ziemię. Mercedes w pierwszym odruchu chciała do niego podbiec, upewnić się, że wyjdzie z tego cało, ale zdała sobie sprawę, że nie ma na to czasu. Lasalle ruszył na obie bliźniaczki, a Ortega z obnażonymi dwoma samurajskimi ostrzami zaszarżowała przed siebie, tak szybko, że ludzkie oko nie byłoby w stanie zarejestrować tego manewru. <Celerity>

W czasie krótszym niż mrugnięcie powieką dotarła do wiedźmy wyrastając za jej plecami i tnąc po długości przez plecy. Prawie uśmiechnęła się do siebie, zastanawiając się, czy zabicie jej mogłoby być tak dziecinnie proste, ale katana napotkała opór. Jakaś niewidzialna bariera chroniła ciało czarownicy powodując, że ostrze zostało odbite ze zgrzytem. Wiedźma odwinęła się, zamachnęła na Ortegę i przejechała jej pazurami po twarzy powodując niebywały piekący ból, jakby do jej martwego ciała wpuszczono śmiertelny jad.

Wampirzyca syknęła i zachwiała się oszołomiona. Dopadło ją natychmiast niewytłumaczalne osłabienie, które niemal zwaliło ją w nóg. W tym samym czasie palce wiedźmy znów zatańczyły w powietrzu i magiczny podmuch odrzucił Ortegę na dobre kilka metrów, rzucając ją z impetem o drzewo. Podniosła się z trudem. W ustach czuła smak śniegu zmieszanego z jej własną krwią. Drżały jej ramiona, a z wielu ran i zadrapań na całym ciele sączyła się krew. Zacisnęła dłoń na rękojeści miecza i ponownie zebrała się w sobie by przeprowadzić kolejny atak. Tym razem zdążyła uderzyć dwa razy wkładając w te ciosy nadludzką siłę. Spaliła krew i uderzyła mocą zdolną powalić słonia. Pierwszy cios znów odbił się od niewidzialnej tarczy, drugi jednak dosięgnął przeciwnika. Ostrze przecięło ubranie i rozorało ramię.

Wiedźma, wyraźnie rozwścieczona, wygięła palce w szponiastym geście i uniosła dłoń ku niebu. W tym samym czasie Ortegą szarpnęło w górę, unosząc ją niebezpiecznie wysoko w powietrze. Coś zacisnęło się na jej gardle i wytrwale dusiło.
- Mała zbłąkana wampirzyca – usłyszała rechot czarownicy – Naprawdę myślisz, że dasz mi radę?

Mercedes spanikowała, ale tylko na ułamek sekundy. Przecież nie była człowiekiem, nie odczuwała potrzeby oddychania, mimo to jakiś prawie zapomniany ludzki odruch rozkazał jej sięgnąć dłońmi do gardła by poluzować uścisk. W tym czasie wypuściła oba miecze, żałując tego w tym samym momencie i przeklinając w duchu swój brak opanowania. Coś przestało ją trzymać tak samo nagle jak pochwyciło ku górze. Zaczęła spadać.

Ból co prawda ustał. Na moment. Zwaliła się błyskawicznie w dół, zaliczając upadek z dobrych dziesięciu metrów skręcając się w konwulsjach. Spadając, zobaczyła jeszcze jak w między czasie wiedźma wymachuje widowiskowo rękoma, i tuż pod nią ustawiły się pionowo jej dwa nagie miecze. Jeden przeszył na wylot jej udo, drugi zatopił się w klatce piersiowej pod dziwnym kontem, by wyjść gdzieś pomiędzy żebrami.
Zakrztusiła się własną krwią. Leżała na plecach pośród połaci idealnej bieli zalegającego wokoło śniegu, na którym powiększała się teraz szkarłatna plama krwi. Jej własnej krwi...



Spróbowała obrócić się na bok, a później uniosła na klęczki i szarpnęła mocno za rękojeści wyciągając cała długość ostrzy z ciała. Krzyk bólu opuścił jej gardło zupełnie bez jej wiedzy i ponownie upadła bezwładnie ryjąc twarzą w lodowatą śniegową pokrywę. Hrabina stała nad nią z wyrazem triumfu i rozbawienia malującym się na twarzy.

- Ostrzegałam cię – rozłożyła dłonie w niewinnym geście. Pochyliła się nad Ortegą i zaczęła wlec jej ciało za nogę w kierunku płonącego budynku – A teraz ogień zrobi swoje i zakończy sprawę.

Ortega była prawie całkiem pozbawiona krwi. Cześć wyciekła przez otwarte rany, część zużyło teraz jej ciało, aby się uleczyć. Dobrze, że zadziałało niemalże automatycznie, bo w przeciwnym razie wykrwawiłaby się na śmierć, już tą definitywną i ostateczną. Niemniej czuła jak połamane kości zaskakują na swoje miejsce a obrażenia zabliźniają się i znikają bezpowrotnie. Tylko nadal cała usmarowana była w swojej krwi, niemalże nią uciekała jakby wyszła z krwawej kąpieli.

Po woli zaczęło jej się mieszać w głowie. Wleczona po śniegu jak trup, którym w istocie była, nie umiała trzeźwo myśleć. Jej natura zaczynała brać nad nią górę. Krew. Była praktycznie pusta, wyschnięta na wiór. Usłyszała gdzieś w środku gniewny rozkazujący głos:
Krew...Jej krew. Czuję ją stąd, a ty? Ten zapach. Zniewalający. Teraz moja kolej. Ja się nią zajmę. Rozszarpię ją, zmasakruję. Wypuść mnie, pozwól mi się tym zająć...”

Bestia... Bezmyślny brutalny potwór, który przez większość czasu uwiązany był na łańcuchu. Ale teraz ogniwa tego łańcucha zaczynały puszczać, a potwór już rwał się do biegu. Ortega miała jeszcze resztki samokontroli ale postanowiła się dobrowolnie poddać upatrując w tym swoją jedyną szansę. Wycofała się gdzieś w głąb swojego umysłu i uwolniła swoje drugie prymitywne „ja” czekając po prostu na obrót wydarzeń.

Czarownica była zaskoczona. Ortega poderwała ciało w iście akrobatycznym stylu. Zrobiła w powietrzu zmyślny piruet i kopnęła wiedźmę w plecy, aż tamta straciła równowagę i upadła. Podniosła się jednak zaskakująco szybko i odwróciła w stronę wampirzycy gotowa by zetrzeć ją na proch. Coś ją jednak powstrzymało...

Wyraz rozdrażnienia znikł nagle z jej twarzy. Zgasł w oka mgnieniu, jak płomyk świecy pomiędzy dwoma wilgotnymi od śliny palcami. Zadrżała.
Ortega szła pewnie przed siebie, z obnażonymi kłami i zwężonymi w gniewie oczami. <prezencja 5> Wokół niej rozciągała się aura majestatu, wyzwalająca w ludziach kompozycję mieszających się ze sobą emocji, począwszy od zachwytu, a skończywszy na żywym przerażeniu. Ta chwila wystarczyła aby wiedźma się zawahała. Uniosła co prawda dłoń w powietrze, ale zamarła w tym geście z szeroko otwartymi oczami. W tym czasie Mercedes usłyszała huk wystrzału, a w brzuchu wiedźmy pojawiła się niewielka dziurka, z której zaczęła tryskać krew. Ten widok tylko pobudził bestię. Błyskawicznym ruchem Ortega rzuciła się na przeciwnika powalając ją w biały śnieżny puch. Głód i szaleństwo przysłaniały jej oczy. Nie widziała nic poza pulsującą tętnicą na szyi wiedźmy. Nic innego się nie liczyło, czas zwolnił, a może stanął zupełnie? Nie dostrzegła nawet stojącego nieopodal Lasalla, ani, nadal dymiącej, lufy jego pistoletu.

Bestia kocha krew. Bestia jest drapieżcą. Bestia nie myśli, bestia działa. Bestię trzeba zaspokoić inaczej bestia będzie unicestwiać wszystko w zasięgu wzroku. Bestii nie można zatrzymać. To pierwotna cześć natury, która raz wyzwolona, niechętnie oddaje grunt prawowitemu władcy. Ortega nie mogła wrócić. Jeszcze nie teraz. Nie, dopóki w ustach nadal czuła ciepły posmak krwi.

Oderwała się od szyi wiedźmy dopiero gdy wyssała ją do cna. Dyszała ciężko pochylona nad ciałem kobiety, a później wstała rozglądając się za kolejną ofiarą, kolejnym smakowitym kąskiem. Czuła niedosyt. Uczyniła kilka kroków w stronę stojącego naprzeciwko Lasalla gotowa i na niego się rzucić pod wpływem szału. Uchylił się przed pierwszym ciosem, drugi odrzucił go kawałek w tył. Chyba coś mówił, ale nie docierał do niej sens jego słów. Gdzieś w środku jej głowy, bardziej ludzka część jej osobowości zadrżała, przyglądając się temu z perspektywy suchego obserwatora.

Lasalle wykręcał zgrabne piruety. Uniknął kilku kopnięć i uchylił się przed jej szczękami, które kłapnęły niebezpiecznie blisko jego szyi. Ortega była od niego szybsza, ale na ślepo zadawała ciosy kierowana jedynie instynktem. Lasalle za to działał taktycznie i rozważnie, stawiał zasłony, wyprowadzał kontry, tak jednak by nie uczynić jej większej krzywdy.

Nieeeee!” - desperacki głos w jej czaszce sparaliżował rozpędzone ciało. - „Nie, nie jego! Zabraniam ci, słyszysz?! Opanuj się ty zimna bezwzględna dziwko!”... Przez chwilę w jej wnętrzu trwała walka, nie mniej zacięta niż ta, która wrzała dookoła. Po chwili zaczęła wracać samokontrola. Oddech nieco zwolnił, zamrugała nieprzytomnie oczami i zacisnęła zęby tak mocno, że szczęka zaczęła drżeć. Bezradnie osunęła się na kolana. Wstyd zżerał ją od środka. Lasalle jeszcze chwilę trwał w wyuczonej pozycji, gotowy do dalszej defensywy.

- Przepraszam – wykrztusiła przez zęby. Nie miała siły by spojrzeć mu w oczy.
- Kocham cię. Nic się nie zmieniło i nie zmieni póki będę miał siłę wymówić twoje imię i wspomnieć twoją twarz. Już dobrze. Ona nie żyje, a co do bestii - uśmiechnął się - nawet ludzie czasem się lekko denerwują. Przyjmij, ze to po prostu coś takiego samego, tylko w większym nieco natężeniu - zażartował. - Słowo, wszystko w porządku, jeżeli już się odbudowałaś? Wiesz, byłaś bardzo ranna. Przepraszam, że nie zdążyłem wcześniej.

Wysiliła się na blady uśmiech. Podniosła się z klęczek by na moment się do niego przytulić. Lasalle objął ją ufnie, jakby to wcale nie ona chciała go przed momentem rozerwać na strzępy. Pogłaskał ją po włosach i zerknął na nią by upewnić się kolejny raz, że jest cała. W tej kwestii jednak musiał zaufać jej na słowo, bo cała dosłownie ociekała krwią. Gdy wyswobodziła się z jego uścisku na jego białym garniturze pozostały rdzawoczerwony odcisk jej całej sylwetki.

Przykucnęła przy trupie wiedźmy i obszukała ją nerwowo, w nadziei, że ta może mieć przy sobie kamień. Nie znalazła nic, poza starym zdobionym kluczykiem, który hrabina nosiła zawieszony na szyi. Włożyła łańcuszek przez głowę i schowała pod lepką od krwi bluzką. A później, wściekła na siebie samą i całą tą parszywą sytuację, chwyciła bezwładne ciało kobiety i z furią cisnęła nim dobre kilka metrów w kierunku płonącego budynku.

Po woli wracała do siebie. Uzmysłowiła sobie, nagle coś bardzo ważnego, o czym zapomniała w amoku walki. W panice szepnęła tylko:
- Tyler...
Zebrała z ziemi miecze i rzuciła się biegiem w stronę Nożownika by sprawdzić, czy jest jeszcze dla niego ratunek.
 
liliel jest offline  
Stary 30-01-2009, 11:52   #352
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Po co walczysz? Dla kogo?”- słowa zapadły głęboko w głowę Portmana. Dookoła huczała bitwa, a w jego uszach nagle odezwał się głos z przeszłości.
- I po co Ci to wszystko? Sam nic nie zdziałasz, Twój partner też jest nasz, Twój szef tak samo. Łapówka? To takie brzydkie słowo. Po prostu współpracujemy.
Wstawaj, walcz! To nie Nowy Jork, mamy zniszczyć to siedlisko Zła! Pomścić naszych braci!”- odezwał się inny głos.
Artur skupił wzrok na pochylającej się nad nim wiedźmie. Poderwał się do góry i zanim, zaskoczona, zdążyła się odsunąć, trafił ją czołem w nos. Potem szybko odtoczył się na bok i podniósł na nogi.

- Tak, dziwko! Właśnie dla Księcia! Bo tak kazał mi ojciec!
I taka jest wola Boża! Amen!

Artur nie dysponował super szybkością, potężnymi szponami, ani innymi mocami, które mogłyby mu się teraz przydać. Znał za to różne brudne sztuczki, które potrzebne były do przeżycia na ulicach Nowego Jorku, a które teraz przydatne były do walki z tym pomiotem Szatana. Kopał tak, żeby złamać wiedźmie nogi, bił łokciami, używał kolan, celował w gardło i oczy. Ciężkie rany, zadawane przez szpony dziewczyny, goił za pomocą swej Vitae. Dodawał sobie sił, spalając jeszcze więcej krwi. Jeden z jego ciosów posłał przeciwniczkę po efektownym łuku na ziemię. Ale to wciąż było za mało. Była za szybka, nieludzko wytrzymała i, na litość boską, miał wrażenie, że jest w stanie przewidzieć większość jego ciosów. Czuł, że niedługo nie będzie już mógł leczyć swoich ran, a wtedy walka skończy się szybko. A jego broń leżała gdzieś tu niedaleko, w śniegu. Wiedźma wytrąciła mu ją z zaskoczenia, na początku starcia.

Po szybkiej walce znowu leżał na ziemi, a wiedźma pochylała się nad nim, przymierzając się do ostatecznego ciosu. Tym razem nie zamierzała dawać mu szansy.
Nagle przed oczami wpatrującego się w swą śmierć Artura mignął jakiś ciemny kształt. To jeden z Brujahów dostrzegł wampira w potrzebie i wybrał sobie młodą wiedźmę na kolejny cel. Z jakichś przyczyn nie użył broni palnej, tylko rzucił się na nią i przygniótł do ziemi. Był to potężnie zbudowany, gruby, brodaty harley owiec. W porównaniu z wiedźmą wyglądał jak słoń przy zebrze. A mimo to udało jej się wywinąć i upaść na ziemię obok niego. Poderwała się na nogi dużo szybciej, niż Brujah i skoczyła na niego. Potężny mężczyzna nie miał problemów z odepchnięciem jej od siebie, mimo, że przy okazji głęboko poraniła jego ramię.
W tym czasie leżący na ziemi Portman próbował się podnieść, żeby przyjść z pomocą. Nie miał dość siły. W przypływie gniewu przekręcił się na brzuch i zaczął czołgać w stronę wiedźmy.

„Poczekaj, suko! Jeśli będzie trzeba, to mogę Cię choćby zagryźć! Zaczynając od pięt!”

Nagle młoda wiedźma odwróciła się, ignorując walczące z nią wampiry. Zapatrzyła się w jakiś punkty pola bitwy a na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia i strachu.
-Matko!!- krzyk nie przebił się przez otaczający ich zgiełk, ale zaskoczył pędzącego na nią Brujaha. Oboje zastygli na chwilę.

Kilka metrów dalej, Artur ponownie podniósł głowę ze śniegu. Tuż przed nosem zobaczył swój pistolet. Niewiele myśląc, chwycił go kurczowo w obie ręce i wycelował w wiedźmę.
„Dokonam na Tobie wielkiej pomsty”- Wypalił, trafiając w korpus. Dziewczyna się zatoczyła- „za pomocą srogich kar”- Kolejna kula, tym razem w głowę- „Wtedy poznasz, że Ja jestem Pan”- Wiedźma już padała na ziemię, ale Artur ciągle pociągał za spust- „gdy dokonam na Tobie pomsty.”*

Malkavianin zamknął oczy i położył głowę z powrotem na śniegu. Robiła się taka ciężka.

------------

*Księga Ezechiela, 25, 17
 
Wojnar jest offline  
Stary 31-01-2009, 20:48   #353
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
„Maska jest unieruchomioną ekspresją i cudownym echem uczucia, niema, ostrożna i potężna jednocześnie...”
Wrzuta.pl - Apocaliptica - Fade to black


Zaledwie kilka chwil. Widziała jeszcze te słabe ogniki na horyzoncie umysłu, kiedy Ona wtargnęła do pokoju. Kamień, jakby tknięta intuicją, schowana za wojakiem, płynnym ruchem włożyła do kieszeni.
Nikt nie zauważył. Bo wtedy pojawił się ogień. Ogień. OGIEŃ.

Nie mogła się poruszyć. Jak nigdy wcześniej, jej umysł pochłonęła pustka. Czy ktoś nacisnął stop-klatkę? Wczoraj jeszcze zapalała świeczkę, a teraz panicznie cofała się do tyłu. Dalej i dalej. Zapewne przywarłaby do ściany, gdyby nie krzesło.



Smród palonego ciała, rozdzierający krzyk, gorąco które prawie przyprawiało o drgawki. Gdyby musiała oddychać, zapewne przydusiłaby się. Zdawało jej się, że spojrzał jej w oczy. Błagał o pomoc. O życie. O śmierć. O jakikolwiek odruch. Ale ona nie mogła... Tak po prostu.

I nagle ta cisza. Jej ucho wyłapało dogorywające ogniki munduru tam na dole, w śniegu. Tak daleko, dlaczego tak wyraźnie to słyszała?

TRZASK


Spokój wychynął z odmętów jej duszy i szybko opanował chaos. Zamknął gdzieś uczucia, jak zamyka się niegrzeczne dzieci w szafie. I wyrzuca klucz za okno. Rozsiał zimną obojętność. Odrzucił niepokój, serdeczność, ciepło.



- To powinno odświeżyć ci pamięć, kochana. –

„Współczucie? Tym nazywasz współczucie?” –
nie znała tego swojego wewnętrznego głosu bez emocji. Zjawił się razem z bestią jako jej wysłannik czy może nie objawił się wcześniej, bo nie miał okazji? – „Jeden strzał w głowę. Szybka, spokojna śmierć. A tak umarł w boleściach. I do tego...”

– Ach, gdzie moje maniery? Powinnam się przedstawić.

„...sprawnie odcięłaś sobie drogę ucieczki. Przez okno – zbyt wielu świadków, więc zostają drzwi. Między Tobą a nimi jeszcze ONA. Gratuluję. Jakbyś zrobiła to tak, jak należało, możliwe że miejsce dawałaby większe pole manewru. Ulica. Wiesz jak łatwo zniknąć w mroku ulicy? To te twoje Uczucia obudziły kamień i JĄ tu przywołały.”

- Tylko którym imieniem? Cóż, oficjalnie nazywam się Sasha Vykos, dla ciebie jednak śliczna Japoneczko, po prostu: Duszołap.


Wejście smoka. Wielka siła. Umiejętne posługiwanie się kamieniem. Gra słowem i głosem. Bezwzględność. Zabawne. Jak europejczycy mówią? Tak jakoś śmiesznie. Grać z płomieniem? Iskrą? Ogniem? Igrać z ogniem. Tak. W tym momencie nabiera to interesującego znaczenia.

- Jak pewnie się domyśliłaś jestem geologiem, zbieram kryształki.

Tylko aby grać z bezwzględnym wrogiem najpierw należy stać się takim jak on. Arakawa uśmiechnęła się cynicznie. Właściwie to ten uśmiech sam wypłynął na jej usta. Stanęła pewnie na nogach i złożyła ukłon.

- Hajime mashite. Watashi Arakawa Shizuka de su.* Z klanu Torreador. – nienaganny sposób przedstawienia się wymagał jeszcze podania zawodu, ale w obecnej sytuacji... – Właśnie zniszczyłaś moją zabawkę. – powiedziała chłodno – Istnieje szansa na rekompensatę?

Ścisnęła mocniej torebkę, jakby w niej miała wielki skarb. Tak cenny, że nikomu go nie odda. I luźno wsunęła drugą dłoń do kieszeni, gdzie chował się prawdziwy skarb. Cóż, aby wygrać, trzeba grać. Podbijać, póki jeszcze jest czym, a potem wygrać wszystko lub przynajmniej efektownie zniknąć. Taki był plan. Wmówić gestem, że kamień nadal znajduje się w torebce. Czym Duszołap może jej zagrozić? Śmiercią? Istnieją gorsze rzeczy niż śmierć, a zabawa w kotka i myszkę zapowiadała się wspaniale...


*Miło mi poznać. Nazywam się Arakawa Shizuka.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 05-02-2009, 14:50   #354
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Karol

„Gdzie jest Księga? Przecież musi tu być! Gdzie ona jest...”

Po kolejnym, negatywnym raporcie towarzyszy Nosferatu czuł, jak ogarnia go niecierpliwość. Odgłosy śmierci wciąż dochodziły z zewnątrz, jednak kłęby dymu z płonącego budynku uniemożliwiały zorientowanie się na czyją szalę przechylają się losy bitwy. Zresztą w każdym momencie coś lub ktoś mogły zmusić Karola do opuszczenia tego miejsca... do opuszczenia go bez Księgi, skrywającej prawdopodobnie największe tajemnice tego świata!

„Musze ją mieć.”

Słabe pojękiwanie starej, obłożnie chorej wiedźmy spowodowało, że oczy wampira rozbłysły fanatyzmem. Wiedząc już, że nikogo żywego w ruinach dworu nie ma, wyszedł z ukrycia i z lubością obnażył swoje oblicze przed staruszką. Jej ledwo widzące oczy najpierw rozszerzyły się ze zdumienia i obrzydzenia, potem zaś pojawiło się to, co pojawić się winno – strach!

- Gdzie jest księga?


Nosferatu zapytał nadzwyczaj łagodnie, lecz jego szczurzy przyjaciele już przytrzymywali wiedźmę, by nie mogła się ruszyć z posłania, niejednokrotnie kąsając do krwi osłabione ciało.

Kobieta zawyła, lecz ostentacyjnie zagryzła wargi i odwróciła głowę. Nosferatu bez pośpiechu sięgnął jej podbródka powykręcanymi palcami, których paznokcie bardziej przypominały pazury zwierzęcia i obrócił twarz staruszki tak, by musiała na niego patrzeć.

- Powiesz mi. To tylko kwestia mojego czasu i twojego bólu... a zatem gdzie jest księga?

Chrupnięcie kości i zduszony krzyk czarownicy dostatecznie mocno zaakcentowały to pytanie.

***

Z podłym wdziękiem organisty, Lipiński po kolei wciskał świeczniki. Dokładnie tak, jak powiedziała mu staruszka w zamian za sprowadzenie śmierci. Przelotnie spojrzał na jej ciało – nienaturalnie powyginane, pogryzione do żywego mięsa, gdzie wydawała się nie ocaleć żadna kosteczka. Kobieta była uparta i dlatego Karol nie potrafił czuć satysfakcji... lecz przecież zadanie było najważniejsze.

Pomimo nadszarpniętego mocno stanu fundamentu, coś w ścianie zgrzytnęło. Kiedy wampir zobaczył, co się za nią znajduje, aż gwizdnął z podziwu. Mimo to jednak w jego oczach czaił się lęk, gdy stanął taki mały przed samym...


Shizuka

Duszołap roześmiała się paskudnym śmiechem starej kobiety, który świdrował swą wysokością uszy słuchacza. I kiedy Shizuka czekała na odpowiedź, panicznie próbując znaleźć dla siebie wyjście z patowej – jakby się zdawało – sytuacji, potężny strumień ognia buchnął w jej stronę.

„Spali mnie, spali mnie żywcem!”

Czuła jak ogień trawi już jej włosy i skrawki materiału, a ona nie mogła nic zrobić! Jęzor jednak zatrzymał się tuż przed jej twarzą tak, że czuła jego ciepło, ale nie doznawała poparzenia... jeszcze.

- Wiesz, jaki ta moc ma przypis? No, rozumiesz... mały druczek. – sylwetka Duszołap była ledwo widzialna.

Kiedy młoda Toreadorka próbowała choć odrobinę się przesunąć, jęzor podążał za nią. Tak blisko... że czuła narastający szał.


- Jedna osoba nie może posiadać dwóch kamieni. – tłumaczyła jak gdyby nigdy nic Duszołap głosem naukowca - One się od siebie odpychają. Ten staruszek, Egzekutor, podejrzewał to, ale jeszcze nie znał mechanizmu. A sprawa na szczęście tragiczna nie jest, bo widzisz... mogę dla ciebie przechować ten cudowny skarb jeśli... oddasz mi go z własnej woli. Ponieważ były to zapiski znad Morza Martwego, to niestety nie wspomniano słowem o takich czynnikach, jak strategie konwersacyjne czy technika motywacji, ale myślę, że... trochę pomotywować cię mogę, prawda? Od czego by tu zacząć... buzia... masz bardzo delikatną buzię...

Jęzor ognia odsunął się na moment, jakby celując i gdy już miał uderzyć w twarz dziewczyny i naznaczyć ją swym piętnem, coś... lub ktoś, wskoczył do pomieszczenia przez wybite okno.

Mężczyzna w czerni, o białych jak mleko włosach pochwycił kibić Shizuki i wraz z nią wyskoczył na ulicę. Chciała coś krzyknąć, ostrzec go, lecz pęd był ogromny. Płomienie buchnęły za nimi ze straszliwą siłą. Mężczyzna jednak wymknął się im. Spadli prosto na dach radiowozu i... już ich nie było, bowiem wybawiciel Shizuki odbił się tylko od samochodu i popędził przed siebie. Wydawało się, że jest mu obojętne czy biegnie po równej nawierzchni czy wzorem Spidermana odbija się od ścian budynków. Katem oka wampirzyca widziała jednak smugę ognia, która za nimi podąża.

- On nas goni... – szepnęła do ucha mężczyzny.

Nie zwolnił, nie zawahał się... a jednak ja usłyszał.

- Wiem. – usłyszała głos spod czarnej maski ninja, znajomy głos – nie uciekniemy, bez potęgi tego, co przy sobie niesiesz. Oto bowiem nadeszła chwila, by szachownica została roztrzaskana. Nie ma już harmonii. Jest tylko miejsce na białe lub czarne. Dym się rozwiał... lustra zostały strzaskane. Oto twoje przeznaczenie.

To był... to przecież był Roland! Bez swojego kapelusza, bez makijażu... ubrany w strój wojownika, przez co trudno go było rozpoznać na początku, ale to był on. Zatrzymał się i postawił delikatnie Shizukę na śniegu. Stali na pustej przestrzeni, przeznaczonej zapewne pod budowę jakiegoś supermarketu lub innego kolosa. Zapewne Roland miał na uwadze wykluczenie czynników zapalnych. Czy jednak dało się wykluczyć główny z nich – czyli Duszołap?

Dopiero teraz Arakawa zobaczyła, że jej oswobodziciel jest poważnie przypieczony i ranny...


...i bardzo męski. Gdzieś zniknął obłęd. Teraz naprawdę można było uwierzyć, że jest to ten rycerz z legend średniowiecznych – symbol prawości i poświęcenia.

- Biel albo czerń, to twój wybór dziewczyno. To, co trzymasz w rękach, to zguba i ocalenie, ty zdecydujesz, komu je przypiszesz...

Roland umilkł, zamiast tego z oddali odezwał się świergotliwy głos dziewczynki:

- Gdzieee jeeest boooobaaaas?! – kula ognia, z ludzkim konturem wewnątrz zmierzała wprost na nich. – TUTAAAJ!!!



Robert i pozostali na polu walki


- Udało się. Kurwa... naprawdę się udało – głos George’a dochodzący z słuchawki był wyczerpany, ale faktycznie zadowolony – Wyrżnęliśmy te suki. Tylko Lalkarza nigdzie nie było widać... W sensie, były jego marionetki, ale trudno powiedzieć czy go zatłukliśmy.
- Sprawdzimy to później, dobra robota.
Robert był naprawdę zadowolony. No, ale to w końcu był jego plan, czy mógł się nie udać? – Sprawę Lalkarza zbadamy później. Teraz przywieźcie rannych do dworu. Nie powinniśmy tej nocy polować, więc użyczę swych zapasów krwi tym, którzy jej potrzebują.
- Syf!
- Konieczność.
– rzekł z naciskiem Aligarii - A jakie są straty mesieur George? Ja straciłem kontakt z panem Lipińskim i Vengadorem, co mnie martwi...
- No cóż, nas Brujahów zostało tylko pięciu w sumie... A Vengador... no, poświęcił się... żeby młodego ocalić. Natomiast o drugim Nosferatu nic nie wiemy, nie widzieliśmy go.
- Rozumiem, w takim razie przewieźcie do mnie rannych. Niech jednak ktoś zostanie i poszuka Lipińskiego. Przekaż też madame Mercedes, że nie mam kontaktu z jej córką - „aparatyor uszkodzony”, czy jakiś taki komunikat... Jej pozostawiam decyzję czy należy to sprawdzać.
- Ok. To my spierdalamy, bo słychać gliny...
- Ach...to...jedźcie spokojnie.



Robert

Odłożył to małe, niezwykłe urządzenie służące do komunikacji i odetchnął z przyzwyczajenia. To dziwne, jak głęboko są w istocie ludzkiej zakorzenione pewne odruchy, mimo upływu setek lat...

- Czy to... – Finney spojrzała na niego z nadzieją.
- Tak, to już koniec. – uśmiechnął się do niej uspokajająco, nawet nie wiedząc jak bardzo się myli.

- Sir. – zza drzwi dobiegł usłużny głos kamerdynera – Zrobiłem, jak pan kazał, tylko... ja się na tym nie znam i może sam by pan zerknął...

Przyglądać się konaniu Borowicza? Taaak, chciał tego. Chciał upoić się swym zwycięstwem! Aligarii oparł się ciężko na lasce i ruszył ku wyjściu z pokoju.

- Ojcze? – nieśmiało odezwała się młoda Ventrue.
- Ty zostań moja droga, wypatruj wozu z rannymi. Jeśli by się pojawili jacyś policjanci, zaurocz ich. Krew jest w moim gabinecie...zresztą zaraz pewnie wrócę.

„Tylko zobaczę...”


Sing zaprowadził swego pana w kierunku piwnicy, gdzie jeszcze niedawno Brian tak chętnie przesiadywał. Cóż za zrządzenie losu... Służący przystanął i otworzył przed Robertem drzwi, prowadzące w dół. Już słychać było skwierczenie ognia i...

Coś błysnęło przed oczyma wampira! Dziesiątki, nie, setki nici oplotło go w jednej chwili wrzynając się boleśnie w ciało i pętając je jak szynkę.

„Co się...?!”

Potężny kopniak trafił księcia prosto w plecy i ten potoczył się na sam dół pomieszczenia piwnicznego.


- Pozdrowienia od twego ojca, Dominika, Robercie! – usłyszał z góry głos Singa, teraz jednak nie uprzejmy, lecz pełen ślepej nienawiści – Ojciec ci kiedyś mówił, że twoja arogancja cię zgubi i oto się spełniło Stańczyku. Naprawdę myślałeś, że tak łatwo znaleźć idealnego lokaja? Ty durniu, nawet nie spróbowałeś mojej krwi, bo sprawdzić czy nie mam już innego pana. A miałem! I twoja rzadka posoka nic nie wniosła! Giń! Giń durniu, bo takie jest pragnienie mego pana – Dominika!

Pożar z ciała Briana rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Widać nie tylko jego Sing polał benzyną, ale i nawet ściany. Zanim Aligarii wyplątał się z żelaznych nici, raniąc się niejednokrotnie głęboko przy tym, ogień był już przy drzwiach – pancernych drzwiach. Widać sam Roland musiał używać piwnicy niekiedy jako lochu, bo pomieszczenie było tak solidne, że Brujah na potencji nic by nie zdziałał. Jedynym nietkniętym przez ogień miejscem był ciemny korytarz, który kiedyś musiał być zamurowany, a teraz zapraszał wręcz chłodem i ciemnością...
Czy Sing o nim zapomniał?


Wszyscy na polu bitwy

George pospiesznie wydawał rozkazy i kierował wampirami jak doświadczony strateg. Nie wiadomo skąd wytrzasnął dwie ciężarówki opatrzone logiem piekarni, gdzie zaganiał wszystkich, nie wiadomo też skąd wziął miny przeciwpiechotne, które teraz pospiesznie kazał zakopywać swym współklanowcom wokół posesji.

Był tak zajęty tym, ze nawet brew mu nie drgnęła, gdy zobaczył stojących blisko siebie Antoine’a i Ortegę. Bez dodatkowego ładunku emocjonalnego przekazał im słowa Aligariego dotyczące losu zaginionych. Ponieważ wśród nich była Shizuka – młoda Toreadorka nie związana bezpośrednio z bitwą, to do mercedes należała decyzja czy potrzebna jest ingerencja w jej los. Choć ból przyćmiewał jej umysł, widziała wwiercające się w jej postać spojrzenie Tylera. Słowa Nożownika zaskoczyły ją jednak.

- Ja poszukam Nosferatu. Jeśli jest tutaj, znajdę go dzięki nadwrażliwości. Tylko ja też mogę uniknąć spotkania ze śmiertelnikami, którzy tu zmierzają.
- Dobrze
– potwierdził George.
- Mercedes... zadbaj o nią, ona jest jedną z nas. – szepnął jeszcze Toreador i odszedł.

- Ja tez mogę pomóc! – zaofiarował się swemu Ojcu Alexander, czując jak nowa siła rozprzestrzenia się po jego ciele. Był taki żywy...żywy jak nigdy przedtem!
- Ty! George spojrzał na niego z wściekłością, lecz po chwili w oczach przywódcy „Wampirów” zatlił się smutek – Ty Alex, masz dwa wyjścia. Albo opuść teraz miasto, albo... jedź do księcia i przyjmij swój los. Synu.

George wiedział!


Artur

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Wszystkie zmysły krzyczały w umyśle Malkaviana, jakby starając się go ostrzec... obudzić. Nagle śnieg zniknął. Wampir natomiast czuł, jak wpada do wnętrza czarnego otworu. Spadał coraz niżej i niżej, jak Alicja w króliczej norze. Obrazy tła migały Arturowi jak przy szybkim przewijaniu kasety, wydawało mu się jednak, że opadając mijał jakieś dziwne postacie... elfy, strzygi, wróżki, które przypatrywały się mu ciekawsko ze skalnych półek.



Nikt jednak nie wyciągnął ręki, a on sam nie był w stanie się czegoś przytrzymać. Spadał prosto w dół, w sama czerń, która okazała się być...
... głosem jego ojca, Rolanda.

- Czas się przebudzić synu. Nadeszła godzina smoka! Odnajdź mnie...

Umysł Artura nagle zalała fala obrazów i słowa Rolanda:


Chwieje się Lew, upada w mrok,
chwytają go demony.
Szkarłatne skrzydła pręży Smok
przez czarny wiatr niesiony...

Rycerze wiecznym legli snem,
bo srogi bój ich strudził,
A w głębi gór przeklętych, hen,
szatański rój się budzi.

Godzina Smoka! Trupi chłód.
Strach krwawym łypie okiem...

Godzina Smoka! Struchlał lud -
któż oprze się przed Smokiem?!





TERAZ ONA JEST WIEŻĄ!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 09-02-2009, 14:20   #355
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Mercedes cała. To się liczyło. Wiedźma zabita. Przyzwoicie. Lalkarz? Tak, jego nie udało się odnaleźć. Niedobrze. Sprytny był, może nie tak potężny, jak wiedźmy, ale sprytny. Może nawet przejął któregoś z naszych, spojrzał na wszystkich dokładnie [nadwrażliwość]. Jeżeli stałoby się tak, to mogli mieć duże problemy. Ale Lalkarza nie było, za to na czystej wcześniej płaszczyźnie aury Alexandra Donovana pojawiły się ciemne, przecinające bladą powierzchnię, żyłki. Przez chwilę odnosił wrażenie, że ma jakieś omamy. To niemożliwe! Niemożliwe. Ale powtórna kontrola przyniosła dokładnie ten sam efekt. Aura Brujaha przypominała powierzchnię, na której natura namalował sieć ciemnych, łączących się ze sobą nitek. Niczym czarny piorun przeszywający jasną powierzchnię.

Sprawa stawała się oczywista, ale jednocześnie w paskudny sposób komplikowała. Lub upraszczała ... jak kto woli. Diabolizm jest najgorszym przestępstwem przeciwko Camarilli, albo przynajmniej jednym z najgorszych. Dla wampira to tak jak ludożerstwo. Kanibal wampir jest kimś najgorszym. Nie mieści się w standardach normalności, tak, jak nie mieszczą się mordercy, którzy zabijając swoje ofiary jedzą je. Nie mieszczą się nawet w standardach nienormalności, nie mieszczą się w niczym. To najbardziej ohydne ohydztwo, jakie można sobie wyobrazić. Dlaczegoś? Dlaczegoś to uczynił? Czy tak bardzo chciałeś potęgi? Siły? Czy inne były powody? Przecież nawet nie powinieneś czuć głodu. Przecież mogłeś go ssać, komukolwiek to zrobiłeś, ale nie całkowicie. Nie tak! Camarilla? Nie ma mowy, żeby wybaczyła taki czyn. Żaden wampir by nie wybaczył, zwłaszcza starszy. Tak robi Sabat, ale nie Camarilla, która pragnie zapewnienia jak najdłuższej egzystencji swoim członkom. Inaczej cały wampirzy świat by się zawalił. Każdy atakowałby każdego, szczególnie zaś polował na starszych. Czyż zresztą oni wszyscy nie należeli do niższych pokoleń? Może krwawe łowy na ofiarę wyssania, jako tako byłyby w stanie usprawiedliwić diabolizm? Ale nie. Przecież nawet ludzkie społeczeństwo nie zgadza się na kanibalizm w przypadku ścigania kogoś. Ech ...

Także George musiał wiedzieć, bo spojrzał na syna z wściekłością pomieszaną z mocnym przygnębieniem.
Ty, Alex, masz dwa wyjścia - powiedział. - Albo opuść teraz miasto, albo... jedź do księcia i przyjmij swój los, synu.

- Przykro mi, mości Georg, ale to niemożliwe. Przynajmniej jeżeli chodzi o opuszczenie miasta. Alexander dokonał diabolizmu. Stoi pośród nas i nikt nie może ot tak pozwolić mu odejść. Camarilla decyduje tutaj, wszyscy wiedzą jak. Jeżeli ktokolwiek go poprze, to doskonale również wiecie, że standardem są krwawe łowy. Pana syn musi się udać do księcia Roberta i poddać się karze, jaką naznaczy. Wszystkich obecnych czynię za to odpowiedzialnymi, nie dlatego, że chcę, ale dlatego, że tak właśnie postępujemy, my rodzina Camarilli. Pan, mości Georg, wie, że mam nie tylko prawo, ale obowiązek tak uczynić. Może książę wymyśli jakieś okoliczności, dla których pozwoliłby mu żyć. Zresztą, raczej, powody, dla których pozwoliłaby mu istnieć wiedeńska Rada
.

Lasalle specjalnie powiedział wszystko na głos. Wiedział, ze Brujah wściekły, to potęga niczym tornado niszcząca wszystko. Jednak odkrycie tajemnicy przed całą rodziną dawało każdemu wielką władzę nad Alexandrem oraz Georgiem, gdyby zechciał go poprzeć. Dawało wielka władze nad księciem, gdyby nie poinformował Wiednia o tym. Wystarczyłby jeden donos od któregokolwiek z obecnych, ze książę akceptuje na swoim terenie diabolizm i błyskawicznie przestałby być księciem. Brujah postąpił strasznie, książę, jeżeli chciał go ocalić, teraz nie mógł ukryć tego przypadku, ale musiał negocjować, przedstawiać argumenty, przekonać Radę Camarilli, ze teraz powinna w tym konkretnym, wyjątkowym przypadku, odstąpić od prawa ustalonego wiele wieków temu. Tak naprawdę on sam powinien zadzwonić natychmiast do Ertiusa, ale nie chciał. Na niego czekała Rossa. Nie chciał teraz mieć do czynienia z tak straszną sprawą.

Gdyby był kombinatorem, to, oczywiście, mógł ukradkiem przekazać komuś informacje. Jeżeli inni nie sprawdziliby Brujaha dyscypliną nadwrażliwości, mogli funkcjonować w błogiej nieświadomości. Wtedy osoba znająca sytuację, mogłaby uzyskiwać szantażem bardzo wiele. Ale nie chciał tego. Wolał normalność. Niech się książę zastanawia, jeżeli zaś niczego nie zrobi i nie poinformuje Wiednia, to będzie wiedział, że każdy z wampirów może go bez problemów jakichkolwiek pogrążyć.

***


- Co planujesz na resztę nocy? – Zapytał Mercedes. Chciał ten czas spędzić z nią. Zastanawiał się jeszcze, co porabia Shizuka, ale miał nadzieję, że zasadniczo dobrze. Była mądrą dziewczyną. Wierzył, że sobie poradzi. Podobnie Karol. Nie wiedział, czy jego ukochana ma inne plany, ale jeżeli tak, to po prostu myślał, żeby się przejechać po mieście, pooglądać gwiazdy, przed rankiem zaś zajechać do niezwykłej Rossy.
 
Kelly jest offline  
Stary 10-02-2009, 00:18   #356
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przebudzenie było gwałtowne. Zamiast głosu Ojca, słyszał gdzieś w oddali Archonta. Zamiast twarzy Wieży (z jakichś przyczyn zaczął o Shizuce myśleć w ten sposób) widział śnieg, w który zarył twarzą. Podniósł głowę na kilka centymetrów i rozejrzał dookoła. Brujahowie nieśli swoich rannych kamratów w stronę furgonetki. Jego jeszcze nikt nie znalazł, ale jeden z motocyklistów już zmierzał w tę stronę.
„O niedoczekanie wasze!”
Portman czuł, że nie może dać się znaleźć. Wydawało się, że Munk została pokonana, ale zdrajcy nadal mogli być w ich szeregach, bardziej zdesperowani niż wcześniej. A kogo łatwiej się pozbyć niż ledwie żywego Malkavianina. Użył dyscypliny, by zniknąć, zanim zbliżający się Brujah go zauważył i odczołgał się od swych towarzyszy. Udało mu się pozostać niezauważonym.

Tymczasem policyjne sygnały były coraz bliżej. Artur przestał zwracać uwagę na wampiry i skupił się na przybywających radiowozach. Przykucnął koło bramy, w miejscu, gdzie nie powinno go zauważyć i odruchowo nasunął kaptur na głowę.
Po niedługim czasie rezydencja była otoczona przez gliniarzy. Powysiadali z samochodów i, po krótkim zawahaniu, ruszyli na pobojowisko. Coraz bardziej upewniali się, że nie ma już do kogo strzelać, ale za to jest wiele miejsc od przeszukania. Rozchodzili się po całym terenie, to przystając przy jakimś śledzie, to mówiąc coś do krótkofalówek.

Nadal ukryty dzięki wampirzej mocy, Artur przekradał się pomiędzy szeregiem radiowozów. Niektóre ciągle miały włączone sygnały, jakby policjanci wyciem przydawali sobie odwagi. Większość wozów była pusta, funkcjonariusze ruszyli na miejsce zdarzenia, jakby mogli jeszcze tam coś zdziałać. Gdy Portman przechodził koło jednego z takich samochodów, do głowy wpadł mu pewien pomysł.
Wsiadł do środka i zaczął szukać policyjnego radia. Nie było to trudne, jak się okazało, model był podobny do amerykańskiego. Największa różnica polegała na braku okruszków z pączków tu i ówdzie. Rozejrzał się jeszcze, czy ktoś nie wraca do samochodu i ustawił radio na odbiór. Cichutko.

„Jeśli sir Roland potrzebuje mnie gdzieś w mieście, to zapewne oznacza to niezłe zamieszanie. Godzinę Smoka! Przy drobinie szczęścia policja już o tym wie.”

I rzeczywiście, po niedługim oczekiwaniu i odsłuchaniu kilku nieważnych wezwań, samochodowe radio odezwało się, udzielając oczekiwanych informacji.

- Do jednostek przebywających w pobliżu ulicy Dalvegur. Na tej ulicy widziano dwóch goniących się osobników, jeden ubrany na czarno, drugi, prawdopodobnie kobieta, wydaje się być uzbrojony w miotacz ognia. Spowodowali liczne wypadki i małe pożary na swojej drodze. Poruszali się w kierunku zachodnim. Potrzebna szybka reakcja. Zachowajcie dużą ostrożność. Odbiór.

Szybka reakcja? Wygląda na to, że trzy czwarte policji z Reykjaviku zwiedza teraz chatkę wiedźmy. Ciekawe. Czyżby nasz Dżejowy podpalacz? I kogo goni tym razem? Czarnego Jezusa? Tak czy siak, mój Ojciec nie może być daleko, skoro sprawy nabrały tempa. W końcu musiał mieć jakiś powód, żeby nie przybyć na pole bitwy. A jeśli przy okazji dopadnę tego mordercę...”
„To razem poślemy go prosto w ręce Pana, który już czeka, aby wymierzyć mu zasłużoną karę za nękanie naszych braci!”- podpowiedział nazbyt znajomy głos.
„No dobrze, najpierw zabierzmy się stąd, potem trzeba będzie odzyskać siły, bo jestem wyczerpany.”

Portmanowi nie zajęło wiele czasu uruchomienie radiowozu. Nikt niczego nie zauważył, w tym samym czasie jeszcze jeden radiowóz odjechał z miejsca zdarzenia. Prawdopodobnie ktoś się zorientował, że tutaj jest już dość glin, a inne wezwania czekają.

-Hej, człowieku, kim Ty do cholery jesteś?- Lekko podpity głos z tylnego siedzenia zjeżył Arturowi włosy na karku- Nie wyglądasz jak te psy, które mnie zgarnęły. Co się dzieje?

To ci pech! Portman ukradł radiowóz z aresztantem w środku!
Nie zwracał wcześniej uwagi na odgrodzony kratką tył wozu, a facet najwyraźniej położył się tam i zasnął. Dopiero teraz się ocknął. I nie rozumiał tego, co przebiło się do jego mózgu przez alkoholową mgiełkę

- Hej, stary, nie wiem, co Cię pokusiło, żeby kraść radiowóz, ale przecież jesteśmy po tej samej stronie. Zatrzymaj się za kilka przecznic i mnie wypuść, co? Jakby co, ja nic nie widziałem, słowo złodzieja- Przyłożył rękę do serca w nieumyślnej parodii. Oczy patrzącego w lusterko Artura, wcześniej rozszerzone z zaskoczenia, teraz zwęziły się we wściekły wyraz.
- Nie jestem po Twojej stronie, śmieciu!- warknął w stronę zamkniętego człowieka, podświadomie odsłaniając kły. Jak on nienawidził tych drobnych cwaniaczków, którzy chcą się dogadać, przeciągając uczciwych ludzi na złą drogę! Wcale nie byli lepsi od seryjnych morderców.
Gdyby nie kratka, aresztant mógłby źle skończyć. Teraz leżał skulony na swoim siedzeniu, mruczał coś pojednawczym tonem i nie wiedział, co ze sobą zrobić.
Artur kierował się cały czas w stronę Dalvegur, na południowe przedmieścia. Miasto wydawało się spać spokojnie, nikt nie zwracał specjalnej uwagi na radiowóz kierowany przez gościa bez munduru.
Teraz gwałtownie skręcił na parking, który pojawił się przy drodze. Stało na nim kilka samochodów, ale ludzi nie było widać. Wysiadł gwałtownie z samochodu i otworzył tylne drzwi. Gdyby zostało w nim więcej sił z walki, prawdopodobnie wyrwałby je z zawiasami. Pijany złodziejaszek był zbyt przerażony, by bronić się przed facetem, który nadal miał kły na wierzchu. Portman wbił się szybko w jego kark. W tej chwili skończył się wszelki opór.

Kilka chwil później Artur oderwał się od ofiary. Kły już się schowały, ale twarz nadal wyrażała głęboką nienawiść. Powoli docierało do niego, że wypił tego człowieka prawie do sucha. Wystarczająco, żeby zabić.
„Spotkała go kara.”
Jasne, ale teraz trzeba pozbyć się ciała.” W głowie Artura zaczął powstawać plan. Aresztant, korzystając z nieuwagi policjantów, skupionych na zrujnowanej rezydencji, wydostał się ze swojej części samochodu (przecież zamek w drzwiach jest wyrwany) i odjechał, nadal korzystając z ogólnego zamieszania. Ale przecież był lekko pijany. A tu niedaleko ulica zbliża się do morza. Jak w wielu miejscach w Reykjaviku. A jak dorwą się do niego rybki, to nikt nie zauważy, czy miał w sobie krew, czy nie.
Gdy dojechał na właściwie miejsce, zjechał na pobocze, ustawiając samochód w odpowiednią stronę, poczekał, aż dookoła będzie pusto, przeniósł ciało na fotel kierowcy, ustawił jego but na pedale gazu, siedząc w fotelu pasażera pomógł ruszyć, po czym wyskoczył z samochodu.
Nie zwracał już uwagi na tonący samochód, ponownie ukrył się za pomocą wampirzych dyscyplin i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Nie było daleko do miejsca, gdzie spodziewał się spotkać swojego Ojca, ale dość już czas stracił.

A na horyzoncie widać już było płomienie.
 
Wojnar jest offline  
Stary 10-02-2009, 20:48   #357
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

Języki ognia zaczęły łapczywie pożerać całą wschodnią ścianę, jednakże kainita w tym momencie wyglądał na zupełnie obojętnego wobec niszczącego żywiołu. Wpatrywał się na wpół przerażony, a na wpół podekscytowany na znalezisko, które przerosło jego najśmielsze oczekiwania i obawy.

Ciekawość, żądza wiedzy, chęć poznania…te nieodzowne cechy charakteru wampira nie pozwalały mu zwolnić i zatrzymać się. Zmusiły go do skazania na bolesną śmierć części jego szczurzej kompanii w płonącym budynku. Kazały mu nawet torturować tą niedołężną staruszkę i prawdopodobnie kiedyś miały być przyczyną jego śmierci. Może nawet ta chwila właśnie nadeszła.

Szukał księgi… pragnął jej. Cała ta jego straceńcza misja miała tylko na celu wydobycie artefaktu, dzięki któremu posiadłby wiedzę potrzebną do zrozumienia czym w istocie były kamienie i ile z opowieści Marry było prawdą a ile fałszem.

Teraz, gdy odkrył co kryła posiadłość wiedźm był skłonny uwierzyć we wszystko bez reszty.

Płomienie zaczęły trawić framugę drzwi i ścianę za jego plecami furcząc coraz głośniej. Mógł jeszcze próbować wyskoczyć przez okno, lecz w głębi ducha wiedział, iż nie był w stanie oprzeć się ciekawości.

Zrobił jeden malutki krok przed siebie i stanął na wyciągnięcie ręki przed magicznym portalem, na którym widniały jedynie dwa słowa: PRZEDSIONEK PIEKŁA”.


„Pięknie, szukałem księgi, a znalazłem t..to. Co mi teraz pozostaje?” – nikt mu jednak nie odpowiedział na jego myśli. Zamiast tego szczurki popiskiwały naprawdę żałośnie, błagając pana żeby ten uciekał.

- Odejdźcie, wycofajcie się. – krótko odpowiedział w szczurzej mowie a jego podopieczni rzucili się do rozpaczliwej ucieczki.

Nosferatu wyciągnął rękę przed siebie nieomal dotykając tafli portalu i sam nie wiedział czy to żar bijący od płomieni czy magiczne wrota powodowały w nim uczucie przerażenia. Wiedział natomiast doskonale, że nie było już odwrotu.

„Oby przynajmniej szatan znał się za muzyce.” – głupia myśl przyszła mu do głowy, lecz zdołał się przynajmniej dzięki niej uśmiechnąć.

- Znalazłem magiczny portal na pierwszym piętrzę. – użył po raz pierwszy urządzenia do komunikowania się, choć było mu po prawdzie obojętne czy ktoś go usłyszał. - Spróbuje przez niego przejść…cóż w moim przypadku ciekawość jest dosłownie pierwszym stopniem do piekła. Wszyscy tam trafimy, więc po co czekać na zaproszenie…


Sygnał się urwał, wampir zrobił dwa kroki i nie zwalniając wskoczył do portalu.
 
mataichi jest offline  
Stary 12-02-2009, 13:22   #358
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kiedy George przekazał wieści o Shizuce coś w Mercedes zadrżało. Poszłaby jej szukać nawet jeśli Tyler wyraźnie by jej o to nie poprosił. Jakkolwiek jego słowa wzmogły w niej jakiś irracjonalny niepokój. Przeświadczenie, że coś poszło nie tak. Jak zza grubej szyby docierała do niej reszta dyskusji, której tematem przewodnim był bez wątpienia Alexander.

Zlustrowała Donovana wzrokiem korzystając z nadwrażliwości. Jego aura nie pozostawiała wątpliwości. Dopuścił się diablerii i część Kainitów już okazywała swoje wzburzenie. Popełnił zbrodnie, pozostawała teraz kwestia kary. Georga rozumiała, chciał oszczędzić życie swego syna. Lasalle był za to nieugięty i stanowczy, i wyglądało na to, że nie ma zamiaru w tej sprawie popuścić.

- Dajcie spokój – syknęła wreszcie Ortega zerkając spod ściągniętych brwi, najpierw na Brujaha, później Toreadora – Jestem pewna, że to był wypadek. Jeszcze przed momentem sama chciałam rzucić ci się do gardła, nie pamiętasz Antonie? Kto wie, gdybyś był trochę wolniejszy, trochę mniej wyszkolony... I co, w stosunku do mnie również zażądalibyście krwawych łowów? Kiedy odzywa się w nas Bestia niewiele mamy sami do powiedzenia, wiem to doskonale. Donovan popełnił błąd ale nie powinniśmy od razu go osądzać. A już na pewno nie tutaj.

Otworzyła drzwi do samochodu obrzucając ich ostatnim spojrzeniem i wysilając się na blady uśmiech.

- Wybaczcie panowie, muszę odnaleźć moją córkę. Matczyne złe przeczucia...

Pośpiesznie zapakowała się do vana, tego samego, którym tutaj przyjechali. Wiedziała, że jeśli ktoś ją teraz zatrzyma, w najgorszym razie policja, znajdzie się w nie lada opałach. Od stóp po czubek głowy pokrywała ją szkarłatna krwawa maź, a na dodatek poruszała się kradzionym samochodem. Na siedzeniu pasażera spoczywały ostentacyjnie dwa samurajskie miecze, na których widać było ślady niedawnego użytku.

- Niedługo się spotkamy – rzuciła jeszcze pozostałym odpalając silnik. – I nie pozabijajcie się jak mnie nie będzie, dobrze? Później przyjadę z Shizu do Elizjum i wolałabym aby Donovan był nadal w jednym kawałku.

Ruszyła z piskiem opon w stronę hotelu, w którym Shizuka miała się spotkać z jej żołnierzykiem. Nie myślała do końca racjonalnie. Wejdzie tam po prostu? Zlana krwią, z mieczami w dłoniach? Nie miała czasu na dokładne planowanie i analizowanie swoich opcji. Nie lubiła działać bez przygotowania, ale teraz nie miała po prostu wyjścia. Chciała jak najszybciej dostać się do hotelu i upewnić się, że jej córce nic nie grozi. Jeszcze raz wykręciła po drodze jej numer komórki, później Connora. Bez skutku.

A co jeśli nie zastanę jej w hotelu? – rozmyślała gorączkowo dociskając gaz. – Nieważne. Wtedy przetrząsnę to miasto kawałek po kawałku aż wreszcie ją znajdę.
 
liliel jest offline  
Stary 12-02-2009, 22:33   #359
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Wąskie, acz długie strużki krwi spływały po ciele Roberta. Jego szykowny, stylizowany na wiek XVII strój, a raczej to, co z niego zostało, wyglądało bardziej jak szata dla Stańczyka, niż księcia. Jego włosy, szare, mysie, popielate, przybrały kolor szkarłatu. Rany nie były poważne, ale liczne. Jakby przyciął sobie palec podczas przygotowywania wieczerzy. Ale nie myślał teraz o krwi…

Ogień. Jego jedyna, jak sam uważał, słabość. Owszem, zdarzali się kainici, którzy potrafili organizować sobie przyjęcia z ogniskiem, Aligarii kiedyś nawet starał się przywyknąć do tego żywiołu, ale nigdy, nigdy mu się to nie udawało. Płomień większy niż ten, jaki widywał niosąc pochodnię, nieodmiennie odbierał mu rozum, wpuszczając na jej miejsce panikę. Największego przeciwnika Ventrue.

Gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu. Wstał już chwilę temu, wspierając się na lasce. Dobrze, że wszystkie kości są całe. Płomienie otaczały go z każdej strony. Zginiesz, zginiesz, zginiesz!, krzyczała panika, jakby stała za nim. A on wtórował tym myślom, niczym dobry uczeń swemu mentorowi. Zginę, zginę… Oto koniec… Tak kończy książę, przez sługę zabity!

Zamachnął się laską. Sam do końca nie wiedział dlaczego. Jakby chciał zawalczyć z ogniem, rozbić mocnym uderzeniem jeden z płomieni. W tym czasie jeden z języków jego „przeciwnika” musnął jego włosy, do nozdrzy Roberta dotarł najpierw zapach, potem gorąco… Ogień! Ogień! On płonął! Płonął! Gdyby poza Stańczykiem w piwnicy znajdowałby się ktoś jeszcze, dostrzegłby to, co stało się w paru następnych sekundach. Opętańczy ryk, pełen strachu, a może gniewu? Krótka szamotanina z lekkim płaszczem, przypominająca taniec jakiegoś tajemniczego plemienia. On też płonął. W tej chwili jednak wampir nie zwracał na to uwagi. Cisnął spory kawał materiału na płomienie i, nawet nie czekając, aż te na chwilę przygasną, popędził przed siebie, pochylony, jak małpa, bestia, nieludzkie stworzenie.

Do siebie doszedł dopiero w tajemniczym korytarzu. Leżał skulony na ziemi. Już nie płonął. Już wszystko było w porządku. Spojrzał na swoje dłonie. Pełne ran, poparzeń. Co się stało? Przecież to, co zrobił, było nierozsądne, ryzykowne i… kompletnie nie w jego stylu. A z drugiej strony, ocaliło mu to życie…

Spojrzał za siebie. Piwniczna izba powoli dogasała, benzyna nie pali się w końcu tak długo.

Tylko co to mogło oznaczać? To wszystko? Walter to zdrajca, rzeczywiście, powinien był to sprawdzić. Chociaż, z drugiej strony… Kamerdyner po prostu od początku zaskarbił sobie sympatię Roberta. Służył Dominikowi, zrobił to wszystko na jego polecenie… Ale czy tak postąpiłby jego ojciec? To mistrz intrygi, pan trucizny i podstępu. Tylko skąd marny Sing wiedziałby o potężnym Ventrue?

Tak czy inaczej to, co stało się przed chwilą, było zdecydowaną deklaracją, mocnym znakiem. Wojna. Kolejna. Z przeciwnikiem kto wie, czy nie wiele silniejszym, niż hrabina Munk. A już z pewnością zdecydowanie bardziej podstępnym. Jego prywatna woj…

FINNEY! – krzyknął w pewnym momencie Aligarii

Przecież ona tam została! Sama, z Singiem, któremu zapewne ufa… Jeżeli on cudem przeżył jego pułapkę, to co dopiero ona? Nie umie tak wiele! A ta krew… Krew Dominika… On już od dłuższego czasu miał wobec nie jakieś plany…
Wstał. Laskę, którą wyrwał z płomieni jako nieodłączną część siebie, chwycił mocno, pewnie. Na wszelki wypadek wysunął kolejny z kołków. Niewiele już ich zostało w środku. Czas ruszyć tym korytarzem. Co było dalej? Kolejna pułapka? Raczej mało prawdopodobne, żeby ktoś po prostu go nie zauważył…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 13-02-2009, 12:13   #360
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Cała ta sytuacja wcale nie była tak zabawne jak z początku mu się wydawało. Nie miał wyrzutów sumienia, zrobił to co powinien zrobić, to o co go w ostatnim swoim życzeniu poprosił Vengador. Przejął go lalkarz i nie miałby już szans na normalne życie, mógłby obserwować, jak ten drań go kontroluje, to było gorsze niż jakiekolwiek tortury. Szczególnie dla kogoś takiego jak ten Nosferatu. Był wojownikiem, ale przegrał ostatnią walkę.

Jednak i Alex miał teraz przez to problemy. Nie wiedział skąd George o tym wiedział? Dawał mu wybór. Oczywiście dopóki nie odezwał się Archont. Pieprzony biały garniturek, wszystko wiedział najlepiej. Będzie ferował wyroki i zakrywał się tradycją. "Zrobiłem to co trzeba było zrobić, aby przeżyć, aby zwiększyć nasze szanse przy jakimkolwiek innym starciu, a wszyscy wiemy, że to jeszcze nie koniec. Być może wygraliśmy tą wojnę, ale czekają nas inne ... być może jeszcze gorsze". Nie słuchał tyrady Toreadora, popatrzył prosto w oczy swojego ojca. Czyżby widział w nich smutek? Najrozsądniejszym wyjściem byłoby uciec ... ale zostawić ich tutaj? Związał się z resztą Brujahów, byli jego towarzyszami i nie mógłby ich opuścić tak o.

Nie wiedział jaki los czeka go u księcia, ale teraz przyszedł czas się o tym przekonać. Czasami aby zmienić świat, trzeba poświęcić siebie. Jednakże były sprawy, za które warto było umrzeć ... ponownie. Bezgłośnie wypowiedział w kierunku George'a krótkie słowa: "Dziękuję Ojcze".

Niezauważalnie zaczął się przesuwać bliżej krawędzi "tłumu".

-Cóż przepraszam wszystkich, ale zrobię to co uznam za słuszne - jeszcze krótkie spojrzenie na jego stworzyciela ... domyślał się chyba, że uda się do księcia ... a potem ruszył biegiem [Akceleracja]

Motory powinni być schowane, w takim wypadku miałby bardzo często, jednakże czy to przez zrządzenie przypadku, czy być może przemyślane działanie, były właśnie ładowane na drugą ciężarówkę.

Szybko wskoczył na swój motor i odpalił go. Nie odwracał się tylko ruszył do przodu. Był wolny. Nie ważne co myśleli inni i nie ważne co miało się wydarzyć w najbliższym czasie. Teraz był wolny. Automatycznie uruchomił odtwarzacz muzyczny ... po czym zaczął się głośno śmiać. Zrządzenie losu czy żart ojca? Znał dobrze tą piosenkę:

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/CB17uWuBrL0&hl=pl&fs=1[/MEDIA]

Sam nawet zaczął ją śpiewać. Trochę dla dodania otuchy, a trochę dlatego, że była to prawdziwa ironia losu ...

"Once I rose above the noise and confusion
Just to get a glimpse beyond the illusion
I was soaring ever higher, but I flew too high
Though my eyes could see I still was a blind man
Though my mind could think I still was a mad man
I hear the voices when I'm dreamin',
I can hear them say

(Chorus)
Carry on my wayward son,
For there'll be peace when you are done
Lay your weary head to rest
Now don't you cry no more

Masquerading as a man with a reason
My charade is the event of the season
And if I claim to be a wise man, it surely
means that I don't know
On a stormy sea of moving emotion
Tossed about I'm like a ship on the ocean
I set a course for winds of fortune, but
I hear the voices say

(Chorus)

Carry on, you will always remember
Carry on, nothing equals the splendor
Now your life's no longer empty
Surely heaven waits for you"

Nawet nie zauważył kiedy oddalił się od posiadłości Hrabiny Munk i zaczął powoli zbliżać do Elizjum. Wszystko było jakby taki surrealistyczne, niesamowite. Niedawno otrzymał dar "wiecznego" życia. Czyżby teraz miał go utracić? To była naprawdę zabawne ...

W końcu dojechał na miejsce. Zatrzymał swój motor na dziedzińcu. Stąd nikt go nie ruszy, jednakże dla pewności zabrał kluczyk. Nie wiedział po co, jednakże wydawało mu się to konieczne. Ruszył w stronę wejścia do siedziby księcia ... cokolwiek tam go czeka.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172