Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2009, 21:50   #37
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
James lubił podróżować. Robił to przez praktycznie całe swoje dorosłe życie. Jasne, że przez większość czasu nie miał możliwości rozkoszowania się widokami, a już z pewnością, nie z takiej perspektywy. Jednakże z jakiegoś powodu wcale go to nie bawiło. Czuł się dziwnie. Przez kilka ostatnich lat podróżował samotnie. Wcześniej w wojsku było inaczej. Aczkolwiek z każdym awansem czuł się bardziej samotny. W końcu oficer nie powinien bratać się ze zwykłymi żołnierzami.

Poza tym każdy rok wojny przynosił ofiary. Wielu jego przyjaciół zginęło. Widział śmierć wielu towarzyszy broni i podkomendnych. To wszystko sprawiało, że człowiek nawet jeżeli miał możliwość, nie chciał zbyt bardzo zbliżać się do drugiego człowieka. Wtedy jego strata bolała, gdy go nie znał ... zawsze było lżej.

Być może było to okrutne. Być może inni by powiedzieli, że takie myślenie jest dziwne ... to była jednak wojna. Gdy ktoś stawia po raz pierwszy stopę na polu walki, zmienia się na zawsze.

Pamiętał siebie gdy był jeszcze bardzo młody. Ufny i pewny siebie. Często w samotności zastanawiał się, co się z nim stało. Szybko jednak dochodził do wniosku, że właśnie ten chłopaczek był pierwszą ofiarą wojny. Umarł Jimmy Lynch, narodził się James Lynch. Człowiek, którego teraz znali inni ... a przynajmniej mieli okazję z nim przebywać, bo przecież nikt go chyba zbyt dobrze nie znał?

Cóż wybrał sobie takie życie i nie mógł na to narzekać. Zresztą wcale mu to jakoś nie przeszkadzało. Tutaj miał robotę do wykonania, taka jak każda inna. Co prawda nie podróżował samotnie i był odpowiedzialny za życie innych, ale w końcu i coś takiego już przerabiał. Nie było to co prawda wojsko, ale pewne zasady były podobne.

I w ten sposób kręcąc się po pokładzie, obserwując wszystkich, aczkolwiek trzymając się na uboczu, spędzał ten czas w tym latającym wynalazku włoskiego profesora.

Z całej wyprawy chyba najbardziej denerwował go tej angielski lord. Zachowywał się jakby zjadł wszystkie rozumy, a inni powinni padać przed nim na kolana i bić czołem w ziemię. Kiedy zaczął innym wyjaśniać zasady, to Lynch zacisnął tylko zęby. Gdy ten skończył to odezwał się powoli, głosem który potrafił niejednemu zmrozić krew w żyłach

-Piękna przemowa. Proszę nie zapominać tylko, kto tu dowodzi ochroną. Bo gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, jak mówi pewnie stare i mądre przysłowie. W wojsku za takie wychodzenie przed szereg to dostaje się kulkę w łeb, więc chyba masz Willi szczęście, że nie jesteśmy w armii - oj tak facet zaczynał działać mu na nerwy. Właśnie takich paniczyków nigdy nie lubił. Zostawali tacy oficerami, co prowadzili na śmierć setki żołnierzy. Jednak przecież zwykłym pospólstwem nie będą się przejmować.

-Jak Willi już powiedział, proszę się za daleko nie oddalać. Jeżeli ktoś będzie musiał na chwilę opuścić grupę, proszę powiadomić jeszcze kogoś innego. Nie chcemy aby komukolwiek stało się coś złego. W tym miejscu możemy liczyć tylko na siebie - dokończył Lynch uśmiechając się kwaśno. Został pod pewnymi względami niańką. Mówiło się trudno. Być może jeszcze nie będzie tak źle.

*****

Słowa profesora i szybki rzut oka na horyzont pozwolił stwierdzić, że znaleźli się w niebezpieczeństwie. Bez żadnych zbędnych słów ruszył przygotować się na niebezpieczeństwo. Musiał zabezpieczyć swoje rzeczy, przygotować się na jak to zostało ładnie określone: szybkie opuszczenie statku powietrznego. Pierwszy przystanek własna kajuta, a potem tam gdzie zbiorze się reszta wyprawy ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline