Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2009, 13:20   #6
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Było źle, było naprawdę źle. Co prawda wrzask Arveene odrzucił w tył wrednego brodacza, i ten już jej nie trzymał, zatykając sobie uszy obiema dłońmi, jednak cios który klęcząca Bardka wyprowadziła w jego obleśne krocze minął się z celem. Problem robił się więc coraz większy, i zamiast wijącego z bólu napastnika już po chwili w jej stronę pędziły dwie złożone razem pięści. Jak nic trzaśnie ją w twarz, ogłuszy, a potem... .

Nagle coś trzasnęło i Krasnolud padł tuż obok niej z rozbitą głową!. Kompletnie zdezorientowana, zalana, i w sporym stresie wywołanym całą sytuacją przyglądała się swojemu wybawcy. Jakiś mężczyzna o jasnych włosach pochylił się przy niej, spoglądając na Arveenę z miłym uśmiechem na ustach. Poza zdawkowym "wstawaj" chwilowo milczał, ciągnąc ją już po chwili za sobą uliczkami miasteczka, z dala od klnącego brodacza z rozbitą głową. W głowie młodej kobietki przyćmionej zbyt dużą ilością wypitego alkoholu kotłowało się wiele myśli. Sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, co o NIM myśleć, mężczyzna był nawet nawet, i przez chwilę pozwoliłaby mu na wszystko, przez zalany procentami umysł przebijały się jednak i inne, bardziej racjonalne spostrzeżenia. Wybawca nie był jednak do końca w jej typie, niech no spróbuje coś kombinować!.

W końcu się zatrzymali, jasnowłosy zbeształ ją by wreszcie przestała się szarpać i klnąć, po czym zaproponował piwo. Ciężko dysząca po pijackim biegu Arveene potrząsnęła tylko przecząco głową, zastanawiając się, jak po drodze nie zaplątały jej się nogi. Mężczyzna napił się czegoś z bukłaku, a jej się znowu dźwignęło, na samą tylko myśl o napojach wyskokowych. Stali tak więc w milczeniu przez dłuższą chwilę łapiąc oddech, gdy po raz kolejny w ciągu tego dnia Bardka została czymś zaskoczona.

- "Arveene?" - Spytał w pewnym momencie, przyglądając się jej twarzy od boku, po czym dodał coś, co już całkiem ją rozbroiło - "Chodź, ojciec cię szuka..."

No tak. Komitet powitalny-wybawiciel, pod postacią syna doktorka. Syna??. Nie myślała, że Robson mógł mieć syna, bynajmniej już nie tak dorosłego, a zresztą... chwilami miała doktorka za jakiegoś Gnoma, wszystko to było mocno zakręcone, całkiem jak w jej głowie, i przelewającej się w jej ciele zawartości żołądka.

Czuła się fatalnie.

Mężczyzna przedstawił się jako Karan, dał jej jeszcze chwilkę odpoczynku, po czym ruszyli do Robsona. Karan opowiadał jej szczegółowo o mieście opisując dzielnicę za dzielnicą, przedstawiając jego ekonomię czy coś tam, przybliżając życie mieszkańców i tym podobne, a ona wlokąc za nim nogami jedynie od czasu do czasu przytakiwała głową. Zadała tylko jedno pytanie, przerywając na chwilę morze jego słów, i dowiedziała się, że miasto tylko na pierwszy rzut oka przypominało Neverwinter, a ziemianki i podobne rzeczy widziane wcześniej, istniały bardziej z biedy i... lenistwa(?), niż ze względu na harmonię, dziedzictwo rasowe i styl życia.

Minęli plac główny, skręcili w lewo, i w końcu opuścili miasteczko, a Karan ciągle gadał i gadał, a Arveene przytakiwała głową i przytakiwała, walcząc ze zmęczeniem i pijaństwem. Budynki i denerwujący smród kuźni szybko zastąpiły drzewa, zapach lasu, i szelest liści pod butami. Poczuła się nieco lepiej, mimo że ciągle wstawiona, tu jej się podobało w tej chwili zdecydowanie bardziej niż w mieście. Cywilizacja cywilizacją, z możliwością zarobku, czy też raczej obrobienia kogoś majętnego, nienaruszony stan natury zawsze jednak ją potrafił oczarować. Może naprawdę miała w sobie coś z Elfów, choć odrobinkę?. Rozmarzona przez dłuższą chwilę nawet nie zauważyła, kiedy skończył się lasek i nieco wolniejszy w nim spacerek, a zaczęło wchodzenie na jakieś wzgórze.

- Kurde, czy my dojdziemy w końcu do Thay czy jak?? - Cisnęło jej się na usta, powstrzymała jednak te zaczepki, gryząc się w język.

Z bolącymi już stopami liczyła z każdym kolejnym krokiem na koniec wędrówki, gdy nagle naprawdę dotarli na miejsce. Tylko na jakie!. Zaskoczona tym co widzi, jęknęła niekontrolowanym "hem?". Przed nimi znajdowały się oto bowiem ruiny mulhorandzkiej świątyni!. Skąd wiedziała, że te ruiny przedstawiały przybytek z "drugiego krańca Torilu"?. Wielokrotnie już w swoim życiu odwiedzała napotykane na swej drodze biblioteki, by poczytać stare księgi, poznać ciekawe opowieści, czy też dawne pieśni, widziała więc kilka rycin tych, jak one się zwą... hieroglifów, których kilka było widocznych na konstrukcji, do tego jeszcze te dwie rzeźby, ni to ludzi a zwierząt. Arveene w bibliotece pomyślicie, nie może być. A jednak, zdarzało się kiedyś, teraz już jednak znacznie mniej... .

Nabrała powietrza w płuca, by zarzucić Karana pytaniami, ten jednak ubiegł ją odpowiedzią.

- "Nie pytaj, nie znam odpowiedzi. Wiem tyle, co ty".


~

Syn Robsona poprowadził ją do środka, wtedy też po raz kolejny doznała dobrze już znanych jej uczuć. Ogarnął ją dziwny stan, rozpaliła się wewnętrznie silnym ogniem, czuła euforię, podniecenie, osiągnięcie celu. Kolejna wizja, majaki na jawie?. Tunel jednak był prawdziwy, to był TEN tunel, to tu!. Nieco pociemniało jej w oczach, i nieświadomie mocniej ścisnęła dłoń Karana, za którą trzymała go przez calutką, calutką drogę od Noblemine... .

~

Ktoś zawołał ją po imieniu, i chwilkę potrwało, nim dotarło do niej, że to był to prowadzący ją mężczyzna. Po raz kolejny miała "zaciemnienie", jak zdążyła sobie już nazwać swoje stany, gdy nie wiedziała co się z nią przez dłuższy moment działo. Znajdowali się w jakiejś komnacie, z całą pewnością wewnątrz ruin świątyni. Musiała mieć naprawdę dziwną minę, sądząc po wyrazie twarzy jasnowłosego, widziała w niej jednak jakieś zadowolenie?.

- Panienka Arveene? - Usłyszała gdzieś z boku - Panienka Arveene!!!.

Nadbiegał do niej jakiś mały mężczyzna, niższy nawet niż ona, dosyć dziwnie ubrany, z Gnomim wynalazkiem na nosie, co zwało się chyba "okulary". Sprawiał wrażenie istnego furiata, do tego jeszcze mocno roztargnionego, i nieco jakby... zniewieściałego?. Tym razem została zalana oceanem słów, bardzo jej przypominającym jakąś gdaczącą kurę, czy też uliczną przekupkę. W sumie na jedno wychodziło. Po chwili okazało się, że ów jegomość to właśnie Doktor Aleksander Robson, co zostało przyjęte przez Bardkę z niemrawym uśmiechem, i przewracającym się "na lewą stronę" żołądkiem. Doktor chwycił jej dłoń, po czym energicznie potrząsał i potrząsał, prawiąc jej w trakcie powitania komplementy, wypytując o tuzin rzeczy, i prosząc nawet o autograf!.

Wysiliła się więc na szczery uśmiech, mając niezły ubaw z całej tej sceny, z doktorka, z Karana, i z samej siebie. Trafiła na jakiegoś wariata... . Syn Robsona wyjaśnił jednak w końcu konkretniej o co chodzi, a wtedy pijanej Arveene uniosły się wysoko brewki. Klejnot??. A co ona jakiś jubiler do cholery?!. Głęboko odetchnęła, starając się uspokoić.

- Witam witam, ja również się cieszę. Chętnie obejrzę klejnot (żeby cię pogięło karakanie jeden), nie wiem jednak czy będę umiała jakoś pomóc, nie jestem w końcu Maginią czy Kapłanką (po cholerę ja tu przylazłam), wyczerpana po podróży również jestem, i trochę... wypiłam - Odezwała się miłym głosikiem do Robsona, choć parę słów wycedziła przez zęby - Mogę więc chwilkę obejrzeć pańską pracę i klejnot, myślę że i na krótką rozmowę znajdę jeszcze nieco sił (a jak nie znajdzie się wygodne łoże...), zatem proszę doktorze, prowadź!.

A nogi miała już "miękkie" coraz bardziej... .
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest teraz online