Metalowe drzwi nadbudówki otworzyły się i na pokład wyszedł Marcus. Rozmowa z Clementem nie trwała długo, ale przynajmniej mógł przeczytać raport. Oparł się o balustradę spoglądając na mętną rzekę w dole.
W pewnym momencie z pomiędzy pobliskich skrzyń usłyszał dziwne dźwięki. Cicho jak kot zrobił kilka kroków w tamtą stronę i zapuścił żurawia. Ku jego zaskoczeniu między pakunkami leżeli Sophia i de Werve, a ich pomięta odzież i rumiane oblicza, aż nadto wymownie świadczyły o tym co przed chwilą między nimi zaszło. Halder uśmiechnął się na ten widok i rozbawiony pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym wycofał się najciszej jak potrafił.
Szybkim krokiem i nie rozglądając się więcej zszedł po trapie na brzeg wyciągając z kieszeni papierosa, którego zapalił. Zaczął przechadzać się powoli wzdłuż brzegu tam i z powrotem. Rozmowa z przełożonym dała mu do myślenia, choć nie wyjaśniała wiele. Nie znosił niejasnych sytuacji i niepewności, a z takim stanem miał do czynienia w tej chwili. Clement nie wyjawił swoich zamiarów, choć obiecał to zrobić wkrótce. Marcus rzucił niedopałek na ziemię i zdusił go podeszwą buta. Widok pary kochanków przypomniał mu o własnych prywatnych sprawach. Musiał to skończyć, im szybciej tym lepiej. Nie było sensu dłużej ukrywać, że problem nie istnieje.
Energicznym, zdecydowanym krokiem poszedł w stronę wioski. Jednak im bardziej się zbliżał do dziewczyny, tym bardziej jego nogi zwalniały. Stała wciąż tam gdzie ją widział ostatni raz. Smutna, piękna. Na szczęście nie było w pobliżu tego małego bachora Mulunda. Halder zatrzymał się i westchnął ciężko wyciągając paczkę, by za chwilę ją schować. Gdy ją zobaczył nie był już taki pewny swoich racji. - Aniu możemy porozmawiać. – spytał wprost i nie specjalnie czekając na odpowiedź pociągnął dziewczynę za rękę ku pustej chacie w głębi wioski.
Przynajmniej na chwilę skryli się przed palącymi promieniami słońca i ludzkimi spojrzeniami. Marcus zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem. Mówił spokojnie, cicho, jakby miał wszystko przemyślane. - Jestem po rozmowie z Clementem. Wygląda na to, że nie dotrzemy do Stanleyville. Może nas tylko podrzucić parę mil w górę rzeki. Nie ma jednak wystarczającego zaopatrzenia, byśmy mogli kontynuować wyprawę. Powiem wprost. Uważam, że musisz wrócić na holowniku do Leopoldville po zaopatrzenie. Iść do przodu nie możemy, a zostawać tu jest zbyt niebezpiecznie. Masz kontakty, znasz miejscowych. Szybko zorganizujesz zaopatrzenie. – przekonywał ją podając prawdopodobne argumenty i kłamiąc gładko. - Po za tym ktoś musi odwieźć dzieci. Tu są narażone na ataki. - zagrał nieczysto, ale musiał ją przekonać dla jej i swojego dobra.
Nie mógł jej tego powiedzieć, ale czy nie rozumiała, że nie mógł pozwolić sobie na … na słabość. Ona była jego słabością, a Halder nie mógł być słaby.
Nie patrzył jej w oczy bojąc się co może zobaczyć. - Widzisz więc, że musisz wyjechać, to najlepsze rozwiązanie.
Spojrzał jej w oczy i to był błąd. - Pożegnajmy się zatem.
Podszedł do niej blisko. Tylko pocałunek w policzek, nic wielkiego.
Pocałował. Bogowie jaką ona ma delikatną skórę. Pocałował drugi raz bliżej ust i trzeci w usta. Był jak narkotyk, uzależniał, gdy raz zakosztował tych ust nie mógł przestać. Jak narkoman łudził się, że tylko raz i tylko ostatni.
Całując Ankę objął ją mocniej, był nią kompletnie odurzony. Jedną rękę położył na jej plecach tuż pod karkiem, a drugą wsunął za pasek spódnicy dotykając nagiej krągłości jej pośladka. Przycisnął ją do siebie czując jak cała przylega do jego ciała.
Nadal sądził, ze wszystko przebiega jeszcze zgodnie z planem. Biedak. Nie wyobrażał sobie jak bardzo się myli.
Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 29-01-2009 o 10:33.
|