Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2009, 21:05   #26
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Keith zszedł na dół, a za nim podążyła reszta. Dantlan jednak został jeszcze chwilę. Patrzył na księgi. Nieprzeciętne piękno zamknięte w stronicach. Bezcenna wiedza każdej strony traktującej o magii pozostawiona na półkach.

Przejechał palcem po grzbiecie jednej z nich, gładząc litery. Nagle odwrócił się i spojrzał w okno, po czym wzrok przeniósł ponownie na księgi. Nagle wzruszył ramionami i podszedł do klapy w podłodze, gdzie spojrzał w dół.
-Oiprok jsinapd!-wymruczał, po czym skoczył. Zaczął spadać tak jak piórko upuszczone z wysokości, przy bezwietrznej pogodzie. Chwilę później był już u szczytu schodów, po których zaczął schodzić.

Doprawdy schodzenie jest dużo prostsze niż wchodzenie. Mógł sobie pozwolić na szybsze zejście niż wejście.
Zszedł na dół i zobaczył Giheda sprawdzającego, czy nieprzytomny ma zachowane prawidłowe funkcje życiowe. Gihed stwierdził, że tak.

Na to wszystko Dantlan wzruszył jedynie ramionami. Dla niego przeszukiwanie nieprzytomnego i zabieranie mu miecza, co też zrobił Keith, było całkowicie obojętne.
Ponadto Elf został związany, zaś Lis zmarszczył brwi w wyrazie irytacji.
-Jeżeli jest Magiem, zrzuci te więzy bez najmniejszego problemu. Związanie dłoni to nie wszystko. Część zaklęć wymaga jedynie inkantacji-zasugerował reszcie, ale on nie miał żadnego zbędnego kawałka materii, więc nic w tym kierunku nie uczynił.

-Trzymaj. Może się przyda, a może nie. Z kurzenia na regale u mnie nie ma żadnego pożytku-rzekł Gihed, podając zwój młodemu Magowi.
-Nie sądzę, żeby był potrzebny, ale dziękuję-wzruszył ramionami, chowając zwój do rękawa.

-Słuchajcie. Wiem, że ta dzika magia was niejako przeraża, że jest to coś nowego i potencjalnie bardzo niebezpiecznego-na te słowa Dantlan prychnął. Dla niego magia była magią, a magia to jego życie. Trzeba było dodać, że nie zamierzał bać się życia. Każda magia jest niebezpieczna, niezależnie czy jest dzika czy przyjazna, zaś brak kontroli nad każdą z nich powoduje nieprzyjemne konsekwencje.
-Jednak nie jest ona silniejsza od normalnej magii zawartej w powietrzu – jest cały czas, a mimo to są ludzie którzy nie mają pojęcia o jej istnieniu, bo wpływa na nich w tak znikomy sposób. Tak samo jest z dziką magią – jedyna różnica polega na tym, że tutaj jest jej nieco więcej, no i jest dzika-ze słów Giheda wywnioskował, że nie powinno im się nic stać podczas przebywania na zewnątrz, co było niejako pocieszające.

-Idźcie zatem i przyprowadźcie najlepiej dwa stworzenia z tych, które widzieliśmy przez okno. Jedno humanoidalne, chodzące na dwóch nogach, oraz jedno przypominające masę mięsa czołgające się na dwóch odnóżach-powiedział Gnom, zaś twarz Lisa wykrzywiła złość. Jeszcze nie wiedział nawet czy jego magia zadziała poprawnie, zaś Mag Umysłu mówi o przyprowadzeniu dwóch stworów.

-W ten sposób nigdy nie wyjdziemy-mruknął, patrząc w stronę drzwi. On nie pożegnał się z Gihedem inaczej niż skinięciem głową, bo był zdania, że jeszcze tu wrócą i to niedługo.
-Kiedy będziecie wracać, po prostu zapukajcie. Wątpię by te stwory coś takiego umiały-rzekł Gihed, otwierając im drzwi.

Dantlan szybko wyszedł na zewnątrz, po czym przystanął i odetchnął głęboko. Za nim rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, natomiast Mag postanowił wykonań kilka sztuczek.
-Inder senpoh ke rwente awaan!-wymruczał, zaś z jego palców wystrzeliły iskry. Zmarszczył brwi, po czym postanowił użyć tego samego zaklęcia. Efekt był taki sam.
Był ciekawy czy tak samo zareagują wszystkie żywioły.
-Khaan salir wegh!-na jego komendę, na dłoni pojawiło się kilka kryształków lodu. Taki właśnie miał być efekt zaklęcia. Dokładnie taki sam.
-Omerin lsindi verzhz!-czubek palca zaczął płonąć.
-Quhvan cersena!-ogień błyskawicznie zmienił się w elektryczność. Dantlan dmuchnął na palec, mrucząc coś pod nosem, zaś elektryczność zniknęła.

Coś było nie we porządku, ale nie wiedział co. Spodziewał się zmiany jego czarów, choćby najdrobniejszych i na tej podstawie być może byłby w stanie odkryć prawidłowość zmian. Tych jednak nie było, zaś młody Mag nie wiedział czy cieszyć się z tego powodu czy martwić.

Ruszyli w kierunku rynku miasta, a przynajmniej tego, co kiedyś nim było. Widoczność była naprawdę niewielka, lecz ruiny były widoczne.
Nagle Keith potknął się o belkę nośną budynku, lecz Lis nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, jedynie przestępując drewno. Bardziej zastanawiał go fakt, iż istot nigdzie nie było.

Właśnie w tym momencie Mag włożył dłoń do trzech sakiewek, wybierając coś ze środka. Konsystencja przypominała nieco, ciasto, z którego Dantlan ulepił kulkę.
To w razie zagrożenia powinno dać im trochę czasu.

Tymczasem doszli na rynek miasta. Była tam zniszczona fontanna z przewróconym pomnikiem. Nagle Majolin nałożyła strzałę na cięciwę, zaś Lis zmrużył oczy, rozglądając się lekko, po czym naciągnął kaptur głęboko na głowę.

-Żyyywi… Pamiętam… Kiedyś… też… byłem… żywy…-powiedziała istota, zaś kiedy tylko Dantlan ustalił położenie tego stworzenia, zauważył, że połączone ze sobą balony, gdyż tak właśnie to wyglądało, było zaciekawione.

Tymczasm Keith rozpoczął rozmowę. W pierwszych chwilach nie dowiedzieli się niczego ponadto, że był to mieszkaniec miasta, uważający się za kogoś, kto nie żyje, na co wskazywał czas przeszły w jego wypowiedzi połączony z czasownikiem "żyć" odnoszącym się do jego osoby.
Moment później istota przyznała się, że nie chce pozostać w tym stanie, lecz nie chciał powiedzieć o swoich kłopotach. Jednakże kiedy tylko Keith wspomniał o Wieży, istota jakby starała się coś przypomnieć. W końcu jednak zgodziła się, żądając jednak, by pozostali poszli przodem.

-Wybacz, że zadam, jakby nie patrzeć, dosyć prywatne pytanie. Kim jesteś obecnie w twoim mniemaniu?-rzekł grzecznie. Zamierzał utrzymać ten ton z kilku powodów. Nie znał możliwości tej istoty i nie wiedział czy mówiła prawdę. Nie był pewien czy jego zaklęcia zadziałają i co może zrobić w przypadku ewentualnego zagrożenia. Chciał również uzyskać odpowiedź na pytania, nie zamykając sobie drogi do zadania kolejnych. Nie wiedział gdzie są inne stworzenia.
Nagle doznał uczucia jakby tamten zaczął się mu przyglądać, ale nie miał oczu, więc ciężko było cokolwiek powiedzieć w tej materii.

-Jestem... cieniem... samego siebie-odezwał się, zaś Dantlan zmarszczył brwi, powstrzymując się od przewrócenia oczami i szybko odzyskał spokój.

-Czy mógłbyś nieco przybliżyć to? Poniekąd ja mogę to samo powiedzieć o samym sobie-odparował, chcąc pozyskać odpowiedź na własne pytanie.

-To, co mogłem uczynić w dawnym życiu... to, do czego byłem zdolny... co było w moim zasięgu... teraz został mi zaledwie cień tych możliwości. Teraz mogę jedynie... patrzeć i obserwować-jakby na potwierdzenie, chciał dotknąć pomnika, lecz jego ręka przeszła przez niego. Równie dobrze mógł udawać to, że nie może dotykać. Albo jest przebiegły, albo mówi prawdę.

-Kim byłeś? Może sprecyzuję pytanie. Jaka była twoja profesja?-zapytał, po chwili dodając drugie pytanie, gdyż pamiętał wyczerpującą odpowiedź na takie samo pytanie zadane przez Keitha.

-Pamiętam... drewno... dużo drewna. I mozolną pracę dziwnym przedmiotem... w przód... i w tył... bez końca...-mówił, patrząc w jeden, bliżej nieokreślony punkt.

-Czyli zapewne byłeś drwalem lub pracowałeś w tartaku. Ciężka praca, drewno, zapewne piła-powiedział, zastanawiając się nad tym, czy to są prawdziwe zaburzenia pamięci i zaburzenia określania czasu z przeszłości.

-Wybacz, że powrócę do bolesnego tematu, ale skąd przekonanie, że wyjęto cię z kołyski wiecznego spoczynku?-starał się omijać słowo "śmierć" z prostego względu. Nie wiadomo jak zareaguje na nie i czy nie zamknie drogi do kolejnych pytań.

-Skąd... przekonanie, że kiedykolwiek... zaznałem... spoczynku?-zapytał, a Dantlan powstrzymał grymas irytacji.

-Będę dość dosłowny, lecz nie bierz tego do siebie. Żeby byś nieumarłym, trzeba umrzeć, po czym powstać do ponownego życia. W innym przypadku jest to zwykła modyfikacja. Niektóre ze zmian są odwracalne, a przynajmniej tak mi się wydaje-powiedział z zamyśleniem, chowając dłonie w rękawach. Pierwsze słowa stwora wskazywały na jego pomyłkę, a słuszność zdania Giheda, więc wolał mieć pieczęć w palcach, by móc ją w każdej chwili złamać. Lis nie dostał jednak odpowiedzi na te słowa.

-Pamiętasz może co czułeś w chwili przejścia niebieskiego światła?-zapytał, obserwując stwora, ale ten dalej tkwił nieruchomo.

-Światło... pamiętam. Czułem się jakby... jakby... jakbym opuszczał swoje ciało, po prostu... wyszedł z niego. Nawet... nie bolało... po prostu... było... dziwne...-te słowa zdecydowanie podkopały teorię, jakoby tamten był nieumarły, więc Mag wyjął dłonie z rękawów, wspierając się za to na kosturze.

-A pamiętasz może w którym miejscu przebywałeś w tamtym czasie?

-Widziałem... swoje ciało... stałem nad nim... i patrzyłem... lecz nie pamiętam... jego wyglądu... od tamtego czasu jestem... tym-odparł, lecz Dantlan powstrzymywał złość. To nie była odpowiedź na jego pytanie. Przełknął jednak gniew, skupiając się na tym, co go interesuje.

-I na tej podstawie twierdzisz, że umarłeś, zgadza się?

-Nic... takiego... nie twierdzę... w gruncie... jest mi to... obojętne-Lis zauważył oczywistą niekonsekwencję w jego słowach, przez co wydał mu się jeszcze bardziej podejrzany.

-Możesz mi powiedzieć czy wszyscy są tacy jak ty i gdzie oni są?-skierował temat na najbardziej naglący.

-Część jest... taka jak ja... a pozostali... mają ciała... Jednak... patrząc na nich... cieszę się, że jestem... jaki jestem... Część z nas... umie... dotykać... i nie tylko... oni dla zabawy... zabijają... uważajcie na nich... Wyglądają jak ja... jednak potrafią to... czego ja nie umiem-wyznał, przez co Mag zamyślił się.

-Czy ci, którzy mają ciała, prowadzą ze sobą walki?-zapytał, nie przerywając stanu zamyślenia.

-Otępieni... oszaleli z bólu i cierpienia... atakują wszystko... co widzą... nawet drewno i metal...-rozmówca istoty uznał to za twierdzenie.

-Jednak teraz... poszli... na wzgórze... wyczuli tam... magię... i ruchy...-dodał "duch". Wieża. Czyli stwory wyruszyły do Wieży, bo wyczuły jego kilka prostych zaklęć.

-Dawno wyruszyli i czy szybko potrafią się przemieszczać?-zapytał, ściągając brwi.

-Szybko?... Nie wiem... czym dla was... jest szybko... Ale wiem, że... ruszyli zanim... zaczęliśmy... rozmawiać-odparł, a Dantlan oszacował, że mogło to być pięć do dziesięciu minut temu, czyli zapewne już tam dotarły. Jednakże poraz kolejny nie usłyszał odpowiedzi na to pytanie. Gdyby ktokolwiek mógł zobaczyć jego oczy, wpatrujące się, z pochyloną głową, we własne stopy, dostrzegłby niebezpieczny błysk. Tym razem otrzyma odpowiedź.

-Do czego mógłbyś porównać prędkość poruszania się przez nich?-podniósł głowę, mierząc "ducha" pustym wzrokiem.

-Nie... wiem... Interesują cię bardzo... dziwne rzeczy... człowieku-tym razem pozwolił irytacji wykwitnąć na jego twarzy w postaci grymasu.

-Wiem, ale muszę to wiedzieć. Wyprzedzą biegnącego człowieka? I czy potrafią pukać?-zapytał z myślą o Gihedzie.

-Pukać?-zaśmiał się, prawie charcząc.

-Nie, pukać... raczej nie potrafią... Ale biegnącego... człowieka... nie wyprzedzą...-zakładając, że mówił prawdę, nie było tak źle, jak można było się spodziewać, lecz wcale nie zdziwiłby się, widząc stworzenie biegnące z prędkością galopu dorodnego ogiera.

-Wiesz może jaka jest wasza zależność od tej fioletowej mgły oraz dzikiej magii?-zapytał, przechodząc do kolejnej naglącej rzeczy.

-Magii?... Nie wyczuwam... tutaj... magii... A mgła... po prostu... jest... Równie dobrze... mogłoby jej... nie być-to wprawiło Dantlana w szczere zdziwienie. To, że istoty są niezależne od mgły, wcale go nie zaskoczyło, gdyż było to równie prawdopodobne jak to, że byli od niej zależni. Stwierdzenie, że nie wyczuwa tu magii mogło mieć wiele znaczeń. Jeżeli rzeczywiście jej nie czuł, wcale nie oznaczało to, że jej nie było czy też tego, że stwór o tym nie wiedział. W ten sposób mógł nie skłamać. Może jednak nie wiedzieć o jej istnieniu, jednakże to właśnie kolejna możliwość tłumaczyła to, że jego zaklęcia działały poprawnie. Dzikiej magii mogło tu poprostu nie być.
W takim razie co mogło się z nią stać? Odpowiedź mogła być zarówno taka, że zniknęła, wniknęła w ziemię, budynki, a także taka, iż pognała dalej, niszcząc kolejne miasta, wypaczając wszelkie życie i to, co jest pomiędzy nimi.
W tym momencie odczuł poważne zaniepokojenie. Nie potrafił stworzyć jedzenia za pomocą magii, a przy racjonowaniu żywności, mogło jej wystarczyć na miesiąc. Najwyżej na miesiąc. Nie dał jednak niczego po sobie poznać.

-Wybacz, że będę tak protekcjonalny, lecz muszę wiedzieć czy jesteście nieumarłymi?-zapytał, jakby nigdy nic.

-Nie wiem... nie wiem... jak to jest... być... nieumarłym. Być może jestem... jednym z nich... jednak... nie sądzę by... była to... prawda-odpowiedź była taka, jakiej się spodziewał, lecz równie dobrze mogło to być kłamstwo.

-Czy możesz wyczuwać tych, którzy są materialni?-zapytał, z zainteresowaniem, gdyż w jego głowie układał się plan odwrócenia uwagi stworów od Wieży.

-A czy ty... możesz? Chyba nie... człowieku... Ja także... nie mogę-odparł, natomiast Dantlan, gdyby mógł, zaczerwieniłby się ze złości. On nie mógłby również wyczuć tego, że Gihed za pomocą magii pierdnął przed drzwiami, a jednak oni wyczuli odrobinkę magii.

-Nie wiem. Lecz jest ich co najmniej dwa tuziny-Nie mógł powiedzieć, że ufał istocie, ale to, co mówiła, mogło być prawdą. Muszą iść i sprawdzić czy kręcą się tam te stworzenia, a jeżeli tak, to trzeba odciągnąć je od Wieży, ominąć i wejść do środka. Miał nadzieję, że Mag Umysłu nie pomyli walenia i tłuczenia w Wieżę z ich pukaniem.

Nagle coś mu przyszło do głowy.
-Skąd dobiegało niebieskie światło?-zapytał, przypominając sobie to, co mówili ocaleli na temat ogniska rozchodzenia się światła.

-Nie... wiem. Byłem... zajęty uciekaniem... przed nim-odpowiedział stwór, znowu nie pomagając mu. Postanowił i to wyciągnąć z niego.

-Domyślam się, że uciekałeś w zgodnie z kierunkiem rozprzestrzeniania się światła, więc przed którym kierunkiem uciekałeś?

-Nie... pamiętam. Mówiłem już... że... tamtego życia... nie... pamiętam-nie pomógł mu za bardzo.

-Światło zaczęło rozprzestrzeniać się od ratusza, domów na północ od fontanny lub... fontanny-wskazał dłonią na resztki tego, co niedawno było akcentem dekoracyjnym miasta.

-Skoro już tu jesteśmy, możemy przyjrzeć się fontannie oraz domom na północ od niej. Myślę, że nie sądzę iść aż do ratusza-wzruszył ramionami, po czym zaczął przyglądać się fontannie i okolicy, po czym będzie chciał przyjrzeć się domom na północ od fontanny.
Belka w pierścieniu Giheda, może wskazywać na ratusz lub domy na północ od fontanny.
Będzie musiał również spojrzeć na podłoże, jakie jest w domach. Przedmiot leżał na ziemi, zwykłej ziemi, więc wszędzie tam, gdzie jest podłoga, nie może być tego przedmiotu.

W przypadku ataku lub zauważenia czegoś, co będzie dla niego zagrożeniem, użyje swojej magii bez magii w postaci owej czerwonej kulki konsystencji ciasta. W reakcji z wodą, wywołuje oślepiający błysk światła, trwający około pięciu sekund, czyli czas wystarczający do zniknięcia z oczu zagrożenia.
Wystarczy trochę śliny, gdyż aktualnie nie chciał używać magii. Dopiero wtedy, kiedy przeszuka domy lub ich najbliższe okolice i użyje jej tylko po to, by ściągnąć tutaj wszystkie wrogie stworzenia, a wtedy drużyna będzie mogła bokiem, omijając potwory, dostać się do Wieży.

Miał nadzieję, że wszystko się uda...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem mojÄ… postaciÄ… i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 30-01-2009 o 21:17.
Alaron Elessedil jest offline