Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2009, 00:11   #11
TwoHandedSword
 
TwoHandedSword's Avatar
 
Reputacja: 1 TwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodzeTwoHandedSword jest na bardzo dobrej drodze
Balthim wiedział dobrze, że nie zdołają uciec orkom. Może gdyby był trochę młodszy... Ale gdyby faktycznie był, czy zdecydowałby się na ucieczkę? Odpowiedź była taka sama i kiedyś, i teraz.

Krasnolud zatrzymał się gwałtownie i wyćwiczonym przez lata ruchem wyciągnął zza pleców ciężki, dwuręczny topór. W jednej sekundzie biegł w stronę krawędzi górskiego lasu, a w drugiej stał już na lekko ugiętych nogach, z dłońmi zaciśniętymi na obitej skórą rękojeści, odwrócony w kierunku nadciągających napastników. Nie mówił nic do Gorrima, nawet na niego nie spojrzał. Wiedział dobrze, że brat zastygł w identycznej pozycji, z takim samym błyskiem w oku i z taką samą bezwzględną pewnością, że ten drugi jest przygotowany. Słowa nie były potrzebne, przez lata najemniczego życia obaj dokładnie nauczyli się swoich ról w sztukach takich jak ta, którą właśnie mieli wystawić. Polegali na sobie nawzajem bardziej niż na kimkolwiek innym. Nie czuli strachu, jedynie ten specyficzny rodzaj zniecierpliwienia, który towarzyszył im zawsze w oczekiwaniu na sygnał do rozpoczęcia przedstawienia.

Oczy obydwu braci utkwione były w szerokiej na zaledwie półtora metra stromej, górskiej ścieżce, która ostro skręcała w lewo. Właśnie zza tego zakrętu dochodził tupot orczych nóg i cała gama nieartykułowanych dźwięków. Dróżka biegła tuż przy krawędzi, a tam, gdzie zatrzymała się dwójka krasnoludów, była malutka polana. Za nią ścieżka ponownie ostro skręcała, tym razem w przeciwnym kierunku. Bracia byli więc ograniczeni górską ścianą tylko z lewej strony, z pozostałych mieli piękny widok na znajdujące się pod nimi zamglone lasy.

Ryk zbliżającej się hałastry osiągnął już szczytowy poziom. Zza zakrętu wyłonił się pierwszy ork, który bezmyślnie rzucił się na Balthima. Krasnolud bez mrugnięcia okiem sparował kiepsko wymierzony cios zakrzywionego miecza i jednocześnie wyprowadził kontrę. Na tyle szybką, że po chwili głowa zielonoskórego potoczyła się w przepaść. Zanim jednak dotarła do krawędzi, przed krasnoludami pojawiła się już trójka napastników. Gorrim błyskawicznie rozorał swoim toporem klatkę piersiową jednego z nich i, ku ogromnemu zaskoczeniu tego drugiego, jego również pozbawił kontaktu ze światem żywych, miażdżąc mu czaszkę. Balthimowi trafił się bardziej wymagający przeciwnik. A konkretniej wymagający sparowania płaskiego cięcia z prawej, zamarkowania oczywistej kontry i, już nie tak oczywistego, uderzenia po zgrabnym piruecie. Przedstawienie krasnoludzkiego rodzeństwa szło znakomicie, jak zawsze z resztą.

Po unieszkodliwieniu kilku kolejnych, mniej, lub bardziej uzdolnionych wojowników, Balthim i Gorrim byli już nieźle obryzgani krwią. Powoli też zaczynało brakować miejsca do walki - truchła napastników i jeszcze drgające ciała zostawały przecież w miejscu, gdzie po raz ostatni stykały się z krasnoludzką stalą.

W momencie, kiedy przez głowę starszego z braci przemknęła myśl o wycofaniu się gdzieś, gdzie będzie więcej wolnej przestrzeni, sztuka wystawiana przez doświadczonych najemników nieoczekiwanie zaczęła się walić. Potężny, wysoki na ponad dwa metry ork runął na Balthima jak głaz wystrzelony z katapulty. Krasnolud z ledwością sparował cios i uskoczył przed następnym, wyprowadzonym niespodziewanie szybko. Ostrze zielonoskórego zetknęło się ze skałami, wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk. Balthim, nie czekając na lepszą okazję, ciął od dołu, z lewej, celując w żebra olbrzyma. Ork, wykazując dużo większe doświadczenie, niż jego poprzednicy, natychmiast przyciągnął dłonie do klatki piersiowej, kierując broń do poziomu, przez co jego miecz nie tylko sparował cios Balthima, ale też zetknął się z jego hełmem. Ostrze napastnika odbiło się na kilkanaście centymetrów, po czym, kierowane gwałtownym ruchem odskakującego do tyłu właściciela, pomknęło na spotkanie z karkiem krasnoluda. W następnej chwili głowa Balthima leżała już u stóp wyrośniętego orka, który, nie marnując czasu, odwrócił się w stronę swojego drugiego przeciwnika. Nie musiał brać udziału w dalszej walce, gdyż ta skończyła się w momencie, kiedy Gorrima przebiły jednocześnie dwie wielkie włócznie. Wszyscy zielonoskórzy, którzy zmieścili się na polanie, rozglądali się jeszcze przez kilka krótkich chwil, po czym w swoim prostym, szorstkim języku powiadomili tych tłoczących się na stromej ścieżce, że mogą ruszać dalej. Kilku orków zostało, żeby przeszukać ciała krasnoludów i zabrać co cenniejsze rzeczy martwych współbratymców, reszta ruszyła dalej. Licząca około trzydziestu osobników grupa, przed którą w ostatnich dniach uciekali krasnoludzcy najemnicy, pełniła jedynie funkcję zwiadowczą. Balthim i Gorrim nie mieli bladego pojęcia, że po ich pokonaniu musieliby stawić czoła kilku setkom zielonoskórych. Taka liczba orków, w dodatku z jednostkami zaprawionymi w bojach na tyle, żeby w pojedynkę pokonać doświadczonego krasnoludzkiego najemnika, nie wróżyła nic dobrego. Orkowie nadciągający ze wschodu, zachodu i południa, już nie kilka, a po kilkanaście setek wojowników, pozwalali na całkowicie bezsporną interpretację. Każdy język posiadał na to określenie, raz było ono pojedynczym, krótkim dźwiękiem, raz kilkoma dłuższymi, połączonymi w jedną całość. Brzmiały one różnie, tak jak różnili się między sobą przedstawiciele poszczególnych ras, posługujących się tymi językami. Słowo to jednak łączyło wszystkie istoty, tak jak łączyło je jego znaczenie. We Wspólnej Mowie brzmiało ono wojna.

Balthim i Gorrim wystawiając swoje przedstawienia może nie każdego dnia, ale nader często, żeby zyskać odpowiednie umiejętności, zyskali też sławę. Wielu układało o nich pieśni, wielu prześcigało się w wymyślaniu coraz to bardziej niezwykłych plotek na temat ich wyczynów. I chyba nikt, kto słyszał o niepokonanej dwójce Thuderbowów, nie wyobrażał sobie, że zginą oni w taki sposób. Może stało się tak, a nie inaczej, z powodu dość zaawansowanego wieku rodzeństwa? Może dlatego, że krasnoludy miały pecha i trafiły na nieodpowiednie miejsce do walki z zielonoskórymi? Dla bardów opiewających ich śmierć nie miałoby to żadnego znaczenia. Liczba orków w pieśniach sięgnęłaby setki, ich wzrost przekroczyłby trzy metry, a oddech okazał się być ognisty, tak jak u smoków. Sposób, w jaki zginęli bracia, był kompletnie nieistotny. Zostaliby zapamiętani na bardzo długo, jako nieustraszeni wojownicy, wzór dla innych, podążających tą samą ścieżką. Dla Balthima i Gorrima przeszkodą do stania się legendami nie byłą ich własna śmierć. Przeszkodą była śmierć tysięcy istnień, które przyniesie woja. Bo kto będzie pamiętał o tej dwójce, która nie zrobiła niczego, aby pokonać nadciągające orcze hordy? Przyjdzie czas na innych bohaterów.
 
__________________
"Podróż się przeciąga, lecz ty panuj nad sobą
Sprawdź, czy działa miecz, wracamy inną drogą"

Ostatnio edytowane przez TwoHandedSword : 31-01-2009 o 00:28.
TwoHandedSword jest offline