Była to już druga prawdziwa walka, w której uczestniczył Teliamok i, ku jego radosnemu zdziwieniu, szło mu nie najgorzej. Widząc, jak wielka żaba cofa się przed ciosami jego ostrza, wprost nie mógł powstrzymać się od triumfalnych okrzyków. - A masz gadzie pryszczaty, a masz! No dalej, już masz dosyć hobbickich mieczy?! - krzyczał dźgając raz za razem głowę potwora. „Ha! Trzeba przyznać, że mają szczęście wszyscy orkowie i inne maszkary, że hobbici tak spokojne wiodą życie, bo inaczej poszyłyby wszystkie te monstra do piachu... Ale gdy towarzysze w potrzebie, Brandybuck ani chwili się nie zawaha...” - dodawał w duchu.
Radość Teliamoka skończyła się jednak szybko, w dość nieprzyjemny w dodatku sposób. Ciało wielkiej żaby, na której usiadł okrakiem, zaczęło podrygiwać coraz silniej, pogrążając się w ten sposób w bagnie. Obryzgany cuchnącym szlamem i kleistą żabią posoką Telio odwrócił się z jękiem obrzydzenia a po chwili hobbit plasnął w pobliską kępę sitowia, co uchroniło go przynajmniej trochę od dalszego uwalania w bagiennym paskudztwie. Wypuścił przy tym miecz, który jednak szybko chwycił z powrotem, podnosząc się do dalszej walki. „Do stu tysięcy beczek oliwnych!” - zaklął w myśli, a trzeba przyznać, że klątwa ta, z dawien dawna istniejąca w jego rodzie, zarezerwowana była tylko dla największych i najohydniejszych szubrawców, mimo że nikt już nie pamiętał jej pochodzenia. - „Nie tak prędko ci pójdzie z Brandybuckiem sprawa!”
Kiedy zobaczył, że żabie już prawie udało się uciec wraz z połkniętym Balthimem, zebrał się w sobie, rzucił się na nią ze wzniesionym mieczem i okrzykiem na ustach. Widząc przy tym, że Sokolnik zmierza ku potworowi od frontu, sam starał się zajść gada od tyłu. Jeśliby jednak potknął się gdzieś po drodze, w desperacji gotów nawet posłużyć się mieczem jak pociskiem, co już kiedyś uratowało życie jemu i towarzyszom. - Shire górą !!! |