Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2009, 16:53   #301
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Rozdział 3
Gromadzą się cienie





[MEDIA]http://boxstr.com/files/4573869_impd5/David%20Arkenstone%20-%20The%20Dragons%20Breath.mp3[/MEDIA]


Gdzieś za ciężkimi, czarnymi chmurami, które od kilku dni niepodzielnie panowały nad niebem Eriadoru wstało słońce. Blade, niedające ciepła promienie z trudem przebijały się przez objuczone deszczem obłoki. A może to już nie deszcz tylko śnieg czekał na Was tam wysoko. Gotowy przykryć wszystko białym puchem... Śnieg... Jeszcze tego było Wam trzeba! Naburmuszony Olegard prychnął i szczelniej otoczył plecy futrzanym płaszczem, a po chwili zarzucił jeszcze jeden na siebie i z powoli powstał z zagłębienia jakie było jego schronieniem tej nocy. Rozejrzał się po obozie i opadł z powrotem na posłanie zrezygnowany. Tej nocy wartę pełnił Galdor, więc nici z dobrego śniadania... Ach gdyby tak zawsze pilnować obozu mógł Balthim, nikt tak świetnie nie przyrumieniał bekonu nie wspominając już o grzanym winie jakie przyrządził szczególnie chłodnego poranka. Hobbit rozmarzył się, westchnął ciężko po czym tęsknie spojrzał na północny horyzont. Wrócić tak do pięknego Rivendell. Nie znać ni chłodu ni monotonii w posiłkach... Ach!

Nie było jednak rady. Olo raz jeszcze zebrał się w sobie mruknął coś pod nosem i niezbyt delikatnie trzepnął śpiącego obok Brandybuck'a. Pora zająć się tą drużyną zanim z głodu wszyscy pomrą... - pomyślał i ruszył ku wątłemu już płomykowi ogniska. Galdor zdawał się go nie zauważać wciąż wpatrując się w dal, nawet słowem się nie odezwał gdy hobbit zaczął się krzątać po małym obozowisku. Kto by go nie znał z pewnością by uznał, że elf zasnął z otwartymi oczyma. Tak jednak nie było. Elf czuwał i rozmyślał. O czym dumał tego zdradzić nie chciał, ale radosne rozmyślania to na pewno nie były, gdyż noldor wciąż zdawał się być ponury i bodaj ani razu od wyruszenia z domu Elronda się nie uśmiechnął.

Który to już dzień? Dziesiąty, a może już dwudziesty? Wszystkie do siebie podobne, a mimo to każdy poprzedni zdaje się być lepszy niźli, ten który nadchodzi. Do nudnych widoków z lekka jeno pofalowanej równiny, której monotonnie przerywała pokazująca się od czasu do czasu wędrowcom Bruiniena, można się było przyzwyczaić. Ale chłodu, który oznajmiał wszem i wobec panowanie jesieni nie dało się nijak zignorować.

Nad ogniem uniósł się zapach smażonego mięsiwa. Skwarki wesoło skwierczały na patelni Olegarda podskakując co raz i strzelając tłuszczem. Nagle ciszę rozdarło zaspane mruknięcie. Nie znający obozowych zwyczajów drużyny pewnikiem pomyślał by, że oto biwak rozbito na gwarze śpiącego niedźwiedzia, który właśnie się zbudził. Ale Olo wiedział, że to zapach przygotowanego śniadania postawił na nogi Balthima. Chwilę później dołączył do niego Telio niosąc ciężki sagan pełen wody do zagotowania. Tylko Manfennasa nie było widać. Cóż, pewnie znów ruszył na nocne łowy. Od czasu gdy znikł jego sokół młody myśliwy zdawał się nie mniej ponury niż Galdor, a drażliwy niczym krasnolud o poranku, albo i sam Admus...





Z tym ostatnim to może mała przesada była bodaj żadne stworzenie w całym wielkim Śródziemiu nie było tak drażliwe jak kłapouchy towarzysz drużyny. Na jakże klasyczny ośli sposób lubił przedstawiać wszystkim wokół swój charakter odmawiając marszu. Raz zatrzymał się w chwili gdy zmykali przed wilczą watahą, a wcześniej począł rżeć gdy mieli przeciąć szlak, na którym Galdor dopatrzył się orczych śladów. Zdawało się, że tylko cudem uniknęli wykrycia i śmierci. Po zdarzeniu z wilkami Galdor wziął osła na pogawędkę, o czym rozmawiali nikt nie wiedział ale zdawało się, że od tego czasu czworonóg jakby spokorniał. Jakoś nikt nie chciał wierzyć Teliowi, który zaklinał się, że na ile rozumie elfi język to Galdor rozmawiał z osłem o kulinariach, a nader często miały w całej przemowie elfa padać słowa dotyczące salami...

Ten dzień niczym nie różnił się od poprzednich, tym może tylko, że zrobiło się jeszcze zimniej, grunt zdawał się być jeszcze bardziej podmokły, a niesiony przez chmury śnieg jeszcze bardziej nieunikniony. Słowem cała radość wędrówki...

- Ruszamy! - Rzucił tylko Galdor, powstając ze swojego miejsca. Zdawało się, że nie ruszył nawet kęsa z przygotowanego przez hobbitów śniadania.
Popatrzyli tylko po sobie pokręcili głowami i nic nie mówiąc zaczęli zbierać obóz. Nie wiedzieć kiedy dołączył do nich Manfennas. Włosy miał w nieładzie, piękne odzienie otrzymane od elfów gdzieniegdzie było podarte, lecz on nie zwracał na to w ogóle uwagi. Zabrał się za swoją robotę co raz to spoglądając w niebo by ponownie wbić zmartwiony wzrok w ziemie i mruczeć coś do siebie niezrozumiałego...





Ruszyli. Przysłonięte przez czarne obłoki słońce oblewało wszystko wokół przygaszonym, szarym blaskiem. Porośniętą przez pożółkłą trawę równinę zaczęły urozmaicać kępy wysokiej trzciny i wierzbowe zarośla. Czy szlak zbliżył się do brzegu rzeki, a może wprost przeciwnie to rzeka zbliżyła się do szlaku, trudno orzec, lecz po swej prawej dostrzegli połyskującą srebrzyście, leniwą toń rzeki. Konie zaczęły ostrożniej stąpać gdy z pozoru twardy grunt okazywał się przykrytą wysoką trawą, nie raz to głęboką kałużą. Słynne rozlewiska w okół Tharbadu... To dawało nadzieję może są już blisko miasta? Może już za dzień czy dwa będą mogli przespać się w cieple? Ha! Jak nigdy widok bagniska dodał animuszu wszystkim, nawet Manfennas z niejaką nadzieją począł spoglądać przed siebie. Pozostało tylko znaleźć jakąś przeprawę i już...

Noc na bagnach nie była tym o czym marzyli! Co to, to nie! A jednak! Czyżby sam Galdor pogubił się pośród mętliku ścieżek wiodących przez mokradła? A może to same mokradła zmieniły się tak, że elf nie umiał odnaleźć przez nie drogi? Mogło minąć wiele lat od kiedy wędrował przez te ziemie. Tu coś obeschło tam się zalało i... I ciemności zastały ich pośród bagniska.

Wszędzie w okół odzywały się jakieś głosy. Dziwne i niepokojące, jakby pełne drwiny dla zagubionych były krzyki ptaków. Osowiałe konie zbiły się w ciasną gromadę co raz to prychając i rżąc. Galdor ruszył przodem. Gdzieś na tych bagnach mieszkali ludzie, ludzie którzy mieli łodzie i na pewno za złoto byli by gotowi przewieźć drużynę. Elf widział w ciemności, chód miał lekki ruszył więc pewnie przed siebie polecając reszcie czekać na siebie. No i czekali, zziębnięci i zrezygnowani. W przemoczonych deszczem ubraniach pośród małej wysepki pomiędzy szuwarami. Balthim raz po raz próbował rozpalić ogień z małego zapasu chrustu jaki mieli przy sobie. Ale ten przemókł do cna, a krasnoludowi pozostawało jedynie mamrotać pod nosem, raz po raz krzesając iskry, które znikały z żałosnym sykiem. A do tego po Galdorze ślad zaginął...


Nagle względny spokój bagna zakłócił donośny ryk do tej chwili spokojnego osła. Zwierzak dotychczas stał sobie z boku w spokoju nie zważając na nic ani na nikogo i... Zaczął wściekle ryczeć, nie wiedzieć kiedy zerwał krępujące go postronki i na ile jego osłowatość mu na to pozwalała ruszył galopem przed siebie roztrącając konie i próbujących go powstrzymać hobbitów.
- A niech mnie bagno pochłonie! - Mruknął Balthim spoglądając na znikającego w ciemności osła, nie zdążył nawet słowa dokończyć gdy coś tuż za nim zabulgotało. Zobaczył tylko wielką pozbawioną zębów paszczę, która błyskawicznie zmierzała w jego kierunku i nim choć słowo zdołał z siebie wydać pochłonęła go jednym kłapnięciem zamykając się w okół śmierdzącą zgnilizną.

Olbrzymia, oślizgła bestia powoli wyłoniła się z bagna, ciężko rozstawiając pazurzaste choć cienkie łapska o zrośniętych błoną paluchach. Wpatrując się w pozostałych połyskującymi ślepiami otworzyła szeroko paszczę i zasyczała groźnie. Z jej wnętrza dobiegał stłumiony krzyk krasnoluda!

 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt

Ostatnio edytowane przez Avaron : 06-01-2009 o 22:01.
Avaron jest offline  
Stary 11-01-2009, 14:51   #302
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Ciągnąca się monotonnie równina nużyła hobbita, który momentami o mało nie przysypiał w siodle. Zimny wiatr i panująca dookoła szarość odbierały Teilamokowi nawet ochotę do rozmowy z jadącym obok Olegardem. Jakby przygnębiającego widoku wokół było mało, myśli ciągle niepokoiła mu troska o Narfin, Szramę i Haerthe.

„Czy nic im nie jest? Czy nie zaskoczyli ich górale albo orkowie? Czy te chmury, które ciągnął od północy, nie zmoczyły ich ulewą albo co gorsza czy nie zgubili się w zamieci, którą mogły im przynieść?” - pytał sam siebie hobbit, wstydząc się podzielić swoimi obawami z resztą drużyny.
Co też ja wymyślam? Oni by sobie nie poradzili? Przecież pani Narfin kawał świata zjeździła, Strażniczką przecież jest, a i Haerthe to samo – aż z Rohanu przyjechał. A gdyby ich jacyś orkowie chcieli zaskoczyć, to im imć Szrama zada bobu” - tu przypominał sobie Telio, jak przy wyjeździe z Bree Szrama obwiesił się najróżniejszą bronią i jak później, na Ostatnim Moście groźnie mierzył orków dzierżąc w rekach okazały miecz. - „O nie, o nich nie ma się co martwić, prędzej o siebie trzeba się zatroszczyć, bo już tak od tej włóczęgi wychudłem, że mnie chyba w domu nie poznają, jak wrócę. Aż wszystkim szczęki poopadają jak im opowiem, cośmy razem przeszli i gdzieśmy byli. Ach, żeby tak wrócić jeszcze przed zimą, przy kominku i przy dobrej fajce taką opowieść to by snuć i przez tydzień... I co by na to Lilly powiedziała...”

Myśli i wspomnienia o rodzinnym domu do tego stopnia pochłonęły Telia, że nawet nie zauważył, kiedy zatrzymali się na popas. Galdor rzucił tylko coś o jakiś ludziach mieszkających na bagnach i odszedł w zapadający szybko zmrok, a oni zostali sami. Po kilku próbach Balthim zaprzestał rozpalania ognia. W ciemności żaden z nich nie odzywał się ani słowem. Nikt chyba nie był w nastroju do rozmowy. Otulili się tylko szczelniej w to, co akurat mieli pod ręką i czelkai w ciszy. Wokół rozbrzmiewały krzyki bagiennych ptaków i szum liści targanych wiatrem. Hobbitowi przypomniała się podobna do tej noc.

„Jak to dawno było?” - zdziwił się. Wtedy też było ciemno i też musieli nocować w dziczy. Szczęściem wtedy Galdor wskazał im Opuszczoną Gospodę. Teraz jednak nie było go z nimi i widoki na ciepły nocleg były marne. Teliamoka ponownie ogarnęły wspomnienia.

„Aleśmy się wtedy strachu najedli... Ale też wtedy panią Narfin spotkaliśmy. I później ta kolacja... Co ja bym dał żeby tak teraz móc sobie przysmażyć trzy albo cztery jajka z boczkiem...”
Rozmarzony Brandybuck pomału zapadał w drzemkę, zmożony trudami całego dnia jazdy.
„Może jeszcze da się ogień rozpalić i coś podgrzać na późną kolację, ale najpierw cokolwiek trzeba wypocząć, bo tak z lepiącymi się powiekami to nie przystoi się przed krasnoludem kompromitować i w ogóle troszkę tylko snu... odrobinkę zaledwie...”

I już miało rozlec się ciche chrapanie hobbita, gdy z senności wyrwał go ryk Admusa. Nie wiedzieć czemu osioł zerwał się nagle i uciekł w ciemności odtrącając zrywających się żeby go zatrzymać Ola i Telia. Zanim ci zdążyli zorientować się, co się dookoła nich dzieje, za ich plecami rozległo się głośne mlaśnięcie a po nim stłumione krzyki Balthima.
Obróciwszy się, Telio nie zdołał powstrzymać cichego okrzyku. Zobaczył coś, co można było opisać jako wyjątkowo wielką żabę. Wyjątkowo, bo mało który z tych pożytecznych płazów, zjadających muchy i inne szkodliwe owady, mogło mieć apetyt na krasnoluda. Brandybuck stanął jak wryty. Oczy na tyle przyzwyczaiły się do ciemności, że mógł dostrzec stojącego obok Olegarda, Manfennas natomias rysował się na tle nieco jaśniejszego nieba zaledwie jako czarna sylwetka.

„Co robić, co tu robić?” - gorączkowo zastanawiał się hobbit.

- Balthim, musimy go ratować! - krzyknął w końcu, nie mogąc zdobyć się na coś bardziej konstruktywnego.

Po chwili jednak zaświtał mu w głowie pewien plan. Pokonując wewnętrzny sprzeciw, który kazał mu raczej brać nogi za pas niż troszczyć się o kompanów, zdobył się na wydobycie z siebie głosu.

- Manfennasie, my odwrócimy uwagę tej ropuchy, a ty ją zajdź z tyłu! – krzyknął w stronę cienia Sokolnika. Następnie odwrócił się do Olegarda.
- Masz przy sobie ostrze? Na cztery, rzucamy się na tego potwora!

Kiedy dobiegł go zgrzyt wysuwanego z pochwy mieczyka, sam również wyciągnął broń. Głęboko odetchnął.

„Co mi tam. Gdyby to mnie to ropuszysko połknęło, Balthim zrobiłby to samo. No już mój Brandybucku, nie ma co się bać, razem wam się uda. Tak jak wtedy przy przeprawie...”
- Trzy, czte-ry, teraaaaz! - krzyknął i rzucił się na potwora. – Balthimie, nadchodzimyyyyyyy!!!
 
Makuleke jest offline  
Stary 12-01-2009, 21:41   #303
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
-Gdzie się podziewasz, przyjacielu…- myśl ta nie raz przemykała w głowie Sokolnika, gdy wpatrywał się w spowite ciemnymi chmurami niebo, podczas nocnych spacerów i łowów.
Smutek, tęsknota- te uczucia towarzyszyły mężczyźnie od dłuższego czasu. Wszystko przez tą pogodę i nastrój panujący wśród jego kompanów. Coraz częściej zamykał się w sobie, wspominając nie tylko stare, lecz i te nowsze czasy. Miejsca, osoby, rozmowy, doświadczenia. To one trzymały w nim teraz ducha i motywowały go do dalszej wędrówki.

Na widok bagien, Manfennas poczuł się zmieszany. Z jednej strony w jego sercu zawitała nadzieja, że lada dzień ujrzą pierwsze światła miasta, że już niedługo będą mogli odpocząć od tej długiej, monotonnej i nużącej wędrówki. Pozostanie w jednym miejscu dawało też większą nadzieję na to, że Avargonis znajdzie drogę i w końcu wróci do Manfennasa.
Z drugiej strony… Na bagnach nigdy nic nie wiadomo. Wędrówka może potrwać jeszcze nawet kilkanaście dni a w takim miejscu przez wieki mogły się lgnąć najróżniejsze dziwactwa. Oby odnaleźli drogę jak najszybciej.

Tej nocy Sokolnik trzymał się razem z towarzyszami. Nie miał ochoty oddalać się od przyjaciół, jak zwykł w to robić przez ostatnie tygodnie.

-To mi się nie podoba- mruknął. Złe przeczucia nie opuszczały go ani przez chwilę. Jakby wiedział, że coś ma się wydarzyć. Jakby tego było mało, Galdor ruszył na zwiad, znikając w ciemności. Sokolnik skupił się na otoczeniu, nasłuchując dźwięków otaczającej ich przyrody.

Wszystkie dźwięki zlewały się ze sobą. Szyderczy śpiew ptaków, ropuchy, żaby i dźwięk końskich kopyt, co jakiś czas plaskające o podmokły grunt.
Starania Balthima rozpalenia ognia skończyły się porażką. Nic dziwnego- już po kilku chwilach przebywania w tym miejscu, wszystkie rzeczy były przemoczone.

Cały ten ponury obrazek został zakłócony przez ryk osła, który przez dłuższy czas zachowywał się spokojnie. Zwierze zerwało się i uciekło w mrok, niepokojąc dodatkowo i tak niespokojne już konie.

Manfennas natychmiast odsunął się kilka kroków w tył i wyciągnął miecz. W tej samej chwili do uszu mężczyzny dobiegł urwany głos krasnoluda, który ucichł tak szybko jak się zaczął.
Po kilku sekundach Sokolnik ujrzał wielką, obrzydliwą ropuchę. Otworzyła paszczę, wnętrza, której dobiegł krzyk ich towarzysza.

- Manfennasie, my odwrócimy uwagę tej ropuchy, a ty ją zajdź z tyłu!- łowca skinął głową na krzyk hobbita, lecz ruszył dopiero gdy dwójka przyjaciół rzuciła się na bestie.

Starał przemknąć możliwie jak najszybciej i jak najciszej, aby znaleźć się za przeciwnikiem. Wiedział, że nie może wyprowadzić pchnięć bezpośrednio w tułów, ponieważ gdzieś tam jest jego druh. Gdy znalazł się na dogodnej pozycji skoczył do przody i szerokim zamachem skierował ostrze w kończynę ropuchy, aby ją odciąć. Kiedy ją unieruchomi to oni przejmą inicjatywę.

-Celujcie w ślepia! – krzyknął do malców.- Trzymaj się przyjacielu- mruknął myśląc o tkwiącym w środku krasnoludzie.

Najpierw trzeba ją obezwładnić, dopiero potem zastanowić się jak wydostać Balthima ze środka
 
Zak jest offline  
Stary 13-01-2009, 22:20   #304
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
„Przeklęta bagna” - pomyślał krasnolud próbując rozpalić ognisko –„przeklęty, przemądrzały elf... znam drogę mówił, dojedziemy tam najdalej za kilka dni” – narzekał w myślach Balthim, odganiając się od komarów. Jednak w głębi serca cieszył się, być może jako jedyny, że wyjechali z dworu Elronda. Kolejne dni w domu Pół-Elfa zlewały mu się w jeden, a na dodatek nie dało się ukryć, że krasnolud czuł się tam nieszczęśliwy i obcy, mimo usilnych starań gospodarczy by tak nie było. Decyzję o wyruszeniu z Rivendell przyjął więc z zadowoleniem. Żałował jedynie, że młody Rohimmir nie pojechał z nimi. Balthim miał jednak nadzieje, że spotkają się już wkrótce i wspólnie wniosą kielich wina lub kufel piwa do góry w toaście za udaną podróż i przygody.

Z rozmyślania wyrwał go donośny ryk osła. Balthim spojrzał zaskoczony na stworzenie, które w szale zerwało krępujące je postronki i popędziło przed siebie znikając w ciemności.
- A niech mnie bagno pochłonie! - powiedział Balthim nie zdając sobie sprawy, że jego prośba zostanie zaraz spełniona. Coś zabulgotało za jego plecami i jedyne co Balthim zdążył zrobić, to odwrócić się ; tylko po to by ujrzeć wielką ropuchę i jej pędzący ku niemu oślizgły język. Nie krzyknął nawet by ostrzec towarzyszy, gdy język pochwycił krasnoluda w pas i wciągnął go z powrotem, wprost do paszczy ropuchy, która połknęła biednego krasnoluda jednym kłapnięciem, jakby był komarem lub muchą, a nie dorosłym krasnoludem!

Tym sposobem Balthim znalazł się w wewnątrz brzucha potwora. Oszołomiony ostrym zapachem zgnilizny, pozbawiony broni – przy sobie miał jedynie nóż do krajania chleba – jedyne co mógł zrobić i na co znalazł w sobie siły to krzyczeć ile sił w płucach i liczyć, że jego towarzysze go uratują.

- Poooommmmmmmmoooooooooccccccccyyyyyyyyyy!!! - krzyknął rozpaczliwie.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 13-01-2009 o 22:32.
woltron jest offline  
Stary 18-01-2009, 12:44   #305
 
Kajman's Avatar
 
Reputacja: 1 Kajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodzeKajman jest na bardzo dobrej drodze
Olo teraz dopiero zrozumiał co znaczą nieprzyjemności wędrowniczego życia. Zmęczenie, niewyszukane potrawy i ciągły dyskomfort. A tak narzekał, że w Rivendell są już za długo i mu się nudzi!
- No to masz czegoś chciał Pasopuście głupi!- zganił sam siebie w myślach.
Z drugiej strony pomyślał do jakich krajów mogą dotrzeć podczas tej wędrówki i jakie skarby może zgromadzić.
Wtedy ojczulek na pewno by mu wybaczył i pozwolił wrócić do domu rodzinnego. A przeklętym braciom Paprotnikom gały by wyszły z orbit! I wreszcie zamknęliby gęby uznając prawo rodziny Pasopustów do jabłoni rosnącej na samej granicy z polem Paprotników, niech będą przeklęci aż do pięćdziesiątego pokolenia! Rozważając Olo grzebał w ziemi patykiem dopóki nie stwierdził, że tutejsza ziemia śmierdzi niezgorzej niż wychodek wujka Kosmatostopca. W ogóle nie podobało mu się tu. To miejsce było zbyt dzikie i ponure, zbyt dziwne… I zbyt śmierdzące, by nadawało się do ułożenia o nim ballady. Wyciągnął zza pazuchy pięknie zdobioną złotem i perłami piersiówkę, dar od elfich przyjaciół i pociągnął potężny łyk przedniego wina z Rivendell. Wziął zresztą pokaźny zapas butelek tego znakomitego trunku, za co został niemal uduszony przez Galdora, gdy ten się o tym dowiedział. Co prawda Olo musiał w tajemnicy wyrzucić z bagażu zapasowe koce, ale przecież nie od dziś wiadomo, że nic tak nie rozgrzewa jak wino, więc po co komu jakieś koce?! Niestety Galdor z całym uszanowaniem dla jego mądrości nie mógł tego pojąć…

Nagle usłyszał krzyk i potężny chlupot. Ujrzał obrzydliwą, wielką żabę, która dosłownie pochłonęła Balthima. Gdyby nie byli na tych obrzydliwych bagnach stwierdziłby, że już czas przestać sięgać do piersiówki, ale to działo się naprawdę! Ola sparaliżował strach, patrzył bezwiednie na obrzydliwego stwora.

- Masz przy sobie ostrze? Na cztery, rzucamy się na tego potwora!- usłyszał głos Telia. To wyrwało go z odrętwienia. Dobył miecza. Ostrze wykute przez elfów w dawnych czasach rozbłysło zimnym blaskiem, jakby ucieszone, że wreszcie nowy właściciel zrobi z niego użytek. Runy na klindze zdawały się tańczyć.
-A masz ty gadzie! Posmakuj pasopustowego ostrza!- wraz z Brandybuckiem rzucili się z obnażonym mieczami w stronę ropuchy.
 
__________________
May the Bounce be with You....

Ostatnio edytowane przez Kajman : 19-01-2009 o 18:48.
Kajman jest offline  
Stary 21-01-2009, 22:53   #306
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny


Oślizgła, zielonkawa, porośnięta dziwnymi naroślami skóra, wielkie wyłupiaste, nieruchome ślepia i pysk szeroki niczym nie przymierzając spory krasnolud, choć pozbawiony zębów, a do tego odór... Ciężki bagienny zaduch wymieszany ze zgnilizną oddechu potwornego drapieżnika. To właśnie na Was czekało i ku temu stworowi powoli zmierzaliście gotując dopiero co dobyte ostrza.

Ropuszysko choć wielkie i na wygląd niezgrabne okazało się wcale szybkie i całkiem niegłupie. Pozbawionymi powiek oczyma wodziło za największym Manfennasem niby nic sobie z hobbitów nie robiąc. A gdy Sokolnik skoczył by szybkim cięciem żabie łapę odjąć ta odskoczyła w tył rozchlapując na około bagienną wodę. Z jej wnętrza dało się słyszeć żałosne jęki biednego khazada. Lecz nim Manfennas zdołał choćby pomyśleć wielkie żabsko otworzyło szerzej swoją paszczę i sycząc przy tym złowieszczo wystrzeliło długaśnym różowym jęzorem wprost w nogi młodego myśliwego oplątując je przy tym i podcinając go paskudnie.

Gruchnęło gdy ciężkie ciało Sokolnika padło na ziemie, a długaśny jęzor powoli począł ciągnąć go ku szerokiej paszczy, z której co raz to ciszej dobiegał głos Balthima. I wtem! Błysnęło ostrze kreśląc szeroki łuk bezbłędnie wprost w ropuszy jęzor trafiając. Polała się obficie żabia posoka. Olegard ryknął zwycięsko i ku następnemu atakowi chciał ruszyć. Ale oto już na bestii siedział dzielny Teliamok raz za razem dźgając paskudną poczwarę co raz to próbując trafić ją w obrzydliwe ślepia. Lecz o zgrozo ropuszysko nad wyraz widać zaskoczone obroną towarzyszy krasnoluda poczęło powoli zanurzać się w wodzie, unosząc przy tym swój dopiero co schwytany posiłek...



Galdor nie umiał porozumieć się z bagiennymi ludźmi. Z niemałym trudem odnalazł ich przycupniętą nad samym bagniskiem chałupę i przystań. Lecz teraz żaden z mieszkańców lichej, pochylonej nad lustrem rozlewiska chatynki nie chciał z nim rozmawiać. Choć eldar skrył swój majestat w cieniu głęboko osadzonego kaptura nijak żaden ze spotkanych ludzi nie mógł znieść jego choćby ulotnego spojrzenia. Kilkoro nawet uciekło z żałosnym krzykiem. Zdawali się niezwykle przerażeni...

Zirytowany miał już wrócić do reszty drużyny gdy poczuł tuż obok siebie gorący oddech. Powoli zwrócił się w stronę, z której ciepło zdawało się go dochodzić i dojrzał wyszczerzone, żółte zębiska osła, który to radośnie zarżał na widok elfa...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 24-01-2009, 20:05   #307
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
-Niedobrze- pomyślał patrząc jak zwinna bestia uniknęła jego miecza. Manfennas nie docenił przeciwnika, a to mogło go wiele kosztować.

Nim zdążył wykonać kolejny ruch, ropuszysko otworzyło paszczę i wystrzeliło do przodu jęzorem przewracając Sokolnika.
Ten zaklną donośnie podnosząc twarz pokrytą błotem z ziemi, by wstać i odpłacić się odrażającemu przeciwnikowi.
Szybko zdał sobie sprawę, że jest w znacznie gorszej sytuacji niż myślał przed chwilą. Żaba zaczęła ciągnąć mężczyznę po ziemi, wprost do swej otwartej paszczy. Głos jego uwięzionego w środku przyjaciela nieustannie roznosił się po okolicy. Do tego ten smród zgnilizny, wydobywający się z gęby stworzenia przyprawiał go o mdłości.

Gdy już zrezygnowany czekał na ostatni moment do atak, gdy będzie już przy samej paszczy, z pomocą przybył dzielny Olo, tnąc żabi język swym ostrzem krzycząc zwycięsko. W całej akcji nie zabrakło także Teliamoka, który dźgał pokrakę mieczem, starając się trafić oczy za wcześniejszą myślą Sokolnika.

Nagle stojący już Manfennas otworzył szeroko oczy, patrząc na poczynania zdziwionej tymi atakami kreatury. Wielka żaba zaczęła znikać, a raczej zanurzać się w śmierdzącym bagnie, chcąc zabrać dzielnego towarzysza, uwięzionego w niej samej jako posiłek ze sobą.

Niewiele już myśląc Sokolnik ruszył biegiem, kierując się po lekkim łuku w kierunku przeciwnika i skoczył na niego z zamiarem wbicia kilkukrotnie ostrza w bok łba dziwoląga. Wyciągnął także elfi sztylet, na wypadek, gdyby ten znów chciał odskoczyć. Wtedy mężczyzna rzuciłby krótkim ostrzem, aby choć trochę pokrzyżować zamiary natrętnej żaby.
 
Zak jest offline  
Stary 25-01-2009, 16:37   #308
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Pomimo dobrej miny podczas wyjazdu z Rivendell Galdor wciąż nie był pewien, jakie skutki przyniosą jego działania. Dlatego w czasie podróży nie był zbyt wesołym kompanem dla reszty drużyny. Jeśli ich nie poganiał do szybszego marszu, to trzymał się na uboczu i rozważał jemu tylko wiadome rzeczy.

W końcu dotarli do bagnisk otaczających Tharbad i, co mogło wydawać się niewiarygodne, elf zgubił drogę. Wszyscy mieli nadzieję, że mokradła zwiastują szybki nocleg w bardziej przyjaznym otoczeniu niż zimna ziemia przy ognisku i nikt nie miał zamiaru spędzić wśród nich nocy, ale pomimo wysiłków przewodnika nie udała się ta sztuka.

Rankiem Galdor samotnie wyruszył w celu wybadania drogi i odnalezienia przejścia do miasta. Sam o wiele łatwiej mógł się przemykać przez niepewny teren i w razie czego szybko zawrócić. W końcu nadzieja zaświtała, gdy wyczuł dym i wiedziony tym zapachem odnalazł wioskę rybacką.

Na niewielkiej wyspie pośród bagien stało kilka zabudowań. Ściany wykonane z gliny wzmacnianej kawałkami drewna i sitowiem, dachy kryte strzechą i kawałki materiału zakrywające wąskie okna ukazywały, jak ciężki los przypadł tym ludziom. Pomiędzy chatami rozwieszone były sieci, zaś przy przystani, na wodzie kołysało się czółno, a drugie wyciągnięte było na brzeg. Wioska wydawała się być wymarła, jednak dym, który wydobywał się znad dachów wskazywał, że ktoś tam był. Elf raźniejszym krokiem ruszył w kierunku cywilizacji ...

Noldor wiedział, jak może wpływać na mniejsze duchem stworzenia, więc starannie okrył się ubłoconym podczas wędrówki przez moczary płaszczem, naciągnął na głowę kaptur i ruszył pomiędzy zabudowaniami. Po chwili doskoczył do niego ujadający kundel, ale natychmiast wyczuł, z kim ma do czynienia i podkuliwszy ogon, cicho zaskomlał. Pomiędzy chatami mignęła na chwilę Galdorowi mała główka dziecka, które uciekało do domu. Zza szmat zakrywających okna czuł spojrzenia zaciekawionych i zaniepokojonych ludzi. Skierował swoje kroki do przystani, gdzie ktoś musiał przebywać.

Nie pomylił się. Starszy człowiek, ubrany w płócienne portki i koszulę krzątał się właśnie wkoło wyciągniętej na brzeg łodzi, naprawiając ją. Pochłonięty pracą, dopiero w ostatniej chwili dostrzegł Galdora. Wyprostował z wysiłkiem plecy i popatrzył uważnie na przybysza.

- Czego ... - dalsza część zamarła mu w gardle, gdyż elf zrzucił kaptur i ukazał swe oblicze. Wzrok rybaka napotkał świetliste spojrzenie eldara, które wystraszyło go śmiertelnie. Spuścił głowę, nie mogąc znieść siły woli drzemiącej za tym spojrzeniem. - Odejdź, nie chcemy żadnych kłopotów. - dodał po chwili spłoszonym tonem nie ważąc się podnieść oczu w obawie, co mógłby zobaczyć.

"Tak daleko się oddaliliśmy od siebie, że nawet zwykli ludzie się nas boją?

Noldor już chciał odpowiedzieć, gdy powietrze przeszył przeraźliwy ryk osła. Dziwnie znajomy ryk. Po chwili między zabudowania wbiegł śmiertelnie czymś przerażony Admus, który wyczuwając jego obecność podbiegł żwawo i już o wiele spokojniejszy, a w każdym razie cichszy, zarżał żałośnie i trącił go łbem z wyraźną na jego pysku ulgą. Człowiek, wykorzystując chwilę zamieszania, uciekł.

"A niech to. Coś musiało się stać, skoro Admus jest aż tak przerażony.

- Dartho-si - przykazał osłu i ruszył biegiem w kierunku opuszczonych towarzyszy. Zwierzak nie miał zamiaru jednak go posłuchać, tylko podążył za nim, jak pies.

Galdor nie miał czasu, żeby go przywiązać. Biegł co tchu do obozowiska ...
 
Smoqu jest offline  
Stary 31-01-2009, 22:35   #309
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Była to już druga prawdziwa walka, w której uczestniczył Teliamok i, ku jego radosnemu zdziwieniu, szło mu nie najgorzej. Widząc, jak wielka żaba cofa się przed ciosami jego ostrza, wprost nie mógł powstrzymać się od triumfalnych okrzyków.

- A masz gadzie pryszczaty, a masz! No dalej, już masz dosyć hobbickich mieczy?! - krzyczał dźgając raz za razem głowę potwora.

„Ha! Trzeba przyznać, że mają szczęście wszyscy orkowie i inne maszkary, że hobbici tak spokojne wiodą życie, bo inaczej poszyłyby wszystkie te monstra do piachu... Ale gdy towarzysze w potrzebie, Brandybuck ani chwili się nie zawaha...” - dodawał w duchu.

Radość Teliamoka skończyła się jednak szybko, w dość nieprzyjemny w dodatku sposób. Ciało wielkiej żaby, na której usiadł okrakiem, zaczęło podrygiwać coraz silniej, pogrążając się w ten sposób w bagnie. Obryzgany cuchnącym szlamem i kleistą żabią posoką Telio odwrócił się z jękiem obrzydzenia a po chwili hobbit plasnął w pobliską kępę sitowia, co uchroniło go przynajmniej trochę od dalszego uwalania w bagiennym paskudztwie. Wypuścił przy tym miecz, który jednak szybko chwycił z powrotem, podnosząc się do dalszej walki.

„Do stu tysięcy beczek oliwnych!” - zaklął w myśli, a trzeba przyznać, że klątwa ta, z dawien dawna istniejąca w jego rodzie, zarezerwowana była tylko dla największych i najohydniejszych szubrawców, mimo że nikt już nie pamiętał jej pochodzenia. - „Nie tak prędko ci pójdzie z Brandybuckiem sprawa!”

Kiedy zobaczył, że żabie już prawie udało się uciec wraz z połkniętym Balthimem, zebrał się w sobie, rzucił się na nią ze wzniesionym mieczem i okrzykiem na ustach. Widząc przy tym, że Sokolnik zmierza ku potworowi od frontu, sam starał się zajść gada od tyłu. Jeśliby jednak potknął się gdzieś po drodze, w desperacji gotów nawet posłużyć się mieczem jak pociskiem, co już kiedyś uratowało życie jemu i towarzyszom.

- Shire górą !!!
 
Makuleke jest offline  
Stary 04-02-2009, 00:07   #310
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Na młot Durina – przeklął cicho stary krasnolud – co się tam dzieje? - Pytał sam siebie Balthim, nie widząc i nie słysząc co dzieje się na zewnątrz. Nie wiedząc czy jego towarzysze ruszyli mu na pomóc, a także obawiając się, że nie zdążą, mimo mdłości postanowił działać. Wyjął za pasa nóż do krajania chleba i zaczął kłóć wnętrzności ropuchy, licząc że choć trochę jej zaszkodzi; jedynym efektem było, że po kolejnym podskoku płaza wylądował głową do dołu, w gęstym szlamie, gubiąc przy okazji nóż. Zdesperowany zaczął go szukać po omacku.

Ręce zaczynały go powoli piec i szczypać straszliwie od soków trawiennych bestii. Zdawał sobie sprawę, że żyje tylko dzięki swojemu pochodzeniu. Gruba i stwardniała skóra zawsze pozwalała mu na długo pracować przy rozżarzonych piecach. Nóż jednak przepadł i krasnolud zaczynał tracić nadzieję. Jego dłonie przemiatały tylko zgęstniałą i mocno śmierdzącą rybami wydzielinę trawienną bestii. Dopiero po chwili trafił na coś miękkiego, co musiało zalegać tu od dłuższego czasu. Duży lniany worek, który wydawał się być pusty. Krasnolud przyciągnął go do siebie, otworzył i zaczął przeszukiwać w nadziei, że znajdzie cokolwiek co mu pomoże... Wymacał coś... niewielki zimny kawałek metalu był prawie, że ulgą dla jego dłoni. Nie zdążył jednak nacieszyć się tą chwilą. Całym cielskiem żaby coś targnęło i krasnolud poczuł, że zaczyna się dusić...
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 04-02-2009 o 01:08. Powód: ver. 0.5
woltron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172