Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2009, 15:04   #40
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
To nie było proste… Oj, zdecydowanie nie było. Powoli umysł Marka Pattera uświadamiał sobie, że kołysanie sterowca profesora jest bardzo podobne do kołysania statku morskiego. To powodowało, że natychmiast czuł się pewniej i z własnej woli, albo zachęcony „ochami” i „achami” współpasażerów spoglądał za reling… Prawie namacalnie boleśnie uświadamiając sobie, że nie jest na statku morskim… Przebywanie w kajucie było jeszcze gorsze…

Wszelkie pomysły towarzystwa dotyczące zmiany trasy celem obejrzenia czegoś (przecież nie patrzył czego) przyjmował z ogromnym sprzeciwem aczkolwiek nigdy niewyartykułowanym – nie był w końcu jedynym pasażerem i nie tylko jego zdanie się liczyło… Miał jednak nieodparte wrażenie, że Kirk Beyers również nie należał do fanów unoszenia się nad ziemią – chyba, że alkohol był naturalnym dodatkiem do jego osoby… Jednak to byłoby wyjątkowo niedobrym „aspektem” osoby – sympatycznego z wyglądu i, wydawało się, usposobienia Belga.

„Choć oczywiście…” – pomyślał Mark po raz kolejny czytając własne notatki. Znał je na pamięć, ale nie miał weny, aby pisać coś nowego, a wolał nie narażać się niebezpieczeństwo przypadkowego „zauważenia wysokości” i bolesnego skurczu w okolicy lędźwi… - „Oczywiście, pociąg do alkoholu nie mógłby się równać z atrakcją zaserwowaną przez pana Cucumbra…” Mark puścił wodze swojej dziennikarskiej fantazji pozwalając sobie na wyobrażanie sobie kolejnych – oczywiście teoretycznie – coraz mniej prawdopodobne wyglądających historii o innych członkach ekspedycji.

Ze swojego miejsca obserwował innych. Kolejne szybkie notatki:

Persoonlijk dagboek - een vlucht over Afrika, de indruk van anderen:
Dr. Doullitel - hoewel enigszins getemperd vervelend,
Chiara - "en wat is mooi", "Kijk daar!"
Nadia - trapen kon voor haar om nog minder ...
Lynch - als we doden vermoeidheid Troupe aan boord ... In ieder geval - zoals in het leger - beroemde niet naleven door het woord "niet roken aan boord" - rook een sigaret na de andere ...
Wilburn - tenzij, als de enige eer de Vereniging dames, maar zonder enthousiasme ...
Cook - druk bezig om te kijken of iets in beslag genomen maar verdwijnen voor een lange tijd en in totaal Ik weet niet wat maakte hem zo plot.
Ellis - Wandelen bevestigt het stereotype van het Engels Heer - "Ik was, ik zag, ik weet het, ik weet nu" - altijd en iedere keer, over elk onderwerp en in elke situatie ...
Hoogleraar Salvatore - de organisator van de "Flying Circus", en zorgen voor een entertainment voor alle bezoekers ...
Samson - nee ja - eindelijk iemand is om te werken ... dat deze man nog steeds kunnen lachen - ik bewonder ...
Ik, Beyers - "ja, in het land" ...


Dziennik osobisty – lot nad Afryką, wrażenia o innych:
Dr. Doullitel
– stonowana, jakby lekko znudzona,
Chiara – „och, jakie to piękne”, „proszę spojrzeć tam!”
Nadia – dla niej trapy mogłyby by jeszcze węższe…
Lynch – gdyby znudzenie zabijało mielibyśmy trupa na pokładzie… Zresztą – jak na wojskowego – kapitalnie nie podporządkowuje się rozkazowi „nie palić na pokładzie” – odpala jednego papierosa od drugiego…
Wilburn – chyba, jako jedyny dotrzymuje towarzystwa damom, ale raczej bez entuzjazmu…
Cook – wyglądał na zajętego, czy zaaferowanego czymś, ale znikał na długo i w sumie nie wiem, co go tak intrygowało
Ellis – chodzące potwierdzenie stereotypu o angielskim lordzie – „byłem, widziałem, wiem, znam się” – zawsze i o każdej porze, na każdy temat i w każdej sytuacji…
Profesor Salvatore – organizator tego „latającego cyrku” i dbający o jakiekolwiek rozrywki dla wszystkich gości…
Samson – no tak – ktoś w końcu musi pracować… Ze ten człowiek jeszcze jest w stanie się uśmiechać – podziwiam…
Ja, Beyers – „byle do lądowania”…


Propozycja profesora Salvatore dotycząca polowania z powietrza była raczej kurtuazyjna i mająca podkreślić walory użytkowe statku, który według profesora mógł bezpiecznie i szybko wyładować i wystartować… Jednak – oczywiście jakże by inaczej – „ja mogę, ja potrafię, ja” Ellis prawie obszedł wszystkich, aby pokazać jakiś „kawałek karabinu” (pewnie kosztujący odpowiednio do namaszczenia, z jakim się z nim obchodzono) i po długim przymierzaniu oddał strzał. Na nieszczęście celny… Mark wiedział, że oddanie strzału w takich warunkach było kłopotliwe – potrafił sobie to wyobrazić… Niejednokrotnie rzucał linę okrętową na kotwę i już to nie było proste. W każdym razie okazało się, że trzeba wyładować… Samson okazał się nie tylko inżynierem, ale i kucharzem…
Z tym, że zwierzynę można było upolować tuż przed kolacją – wieczorem… Ale wtedy „ja znam się, ja podróżnik, ja” Ellis nie miałby szans zabłysnąć…


Zresztą, niestety nie uszło to uwagi Pattera, panowie Lynch i Ellis coraz mocniej działali sobie na nerwy. Przypominali młode samce mew, które krzykiem i nerwowymi podskokami usiłują zwrócić na siebie uwagę… tylko o czyją uwagę i po co zabiegali owi gentelmani… Wydawało się, że wszyscy są dorosłymi, poważnymi ludźmi… Każdy w tej wyprawie otrzymał określone zadanie i, jeżeli mu ono nie odpowiadało, mógł z wyprawy spokojnie zrezygnować. Tutaj są zdani tylko na siebie i siebie nawzajem, więc tworzenie rozłamów na samym początku wyprawy było działaniem, co najmniej… nietaktownym. „Wat is politiek correct!” („Jakież to politycznie poprawne!”) – pomyślał Patter – „hier gebruik van de woorden dom en huiduitslag. Hoofd van de veiligheid en een groot reiziger vergeten over de "eenheid van de groep" en "hiërarchie van de macht" ...“ („tu należy użyć słowa głupie i nierozważne. Szef bezpieczeństwa i znakomity podróżnik zapominają o "jedności grupy" i "hierarchii władzy"...").


***
Wieczór i noc Mark spędził w samotności. Szybko zjadł kolację i wymawiając się bólem głowy udał się na spoczynek pozostawiając towarzystwo przy ognisku… Po prostu był zmęczony podróżą i ciągłym wysiłkiem związanym z niemyśleniem o tym, że leci…


***
Kolejny dzień lotu… Nie myślec o unoszeniu się… Kolejny dzień na segregowanie notatek… Pomysł z nadłożeniem drogi i obejrzeniem płaskowyżu był… oraz… a także… !!! Mark zachował jednak milczenie wymawiając się migreną i dusznościami przed podziwianiem widoku za burtą…


Spełnienie najczarniejszych wizji Pattera miało miejsce kilkadziesiąt minut później. Nagły spadek ciśnienia – wyczuwalny w uszach przywykłych do licznych podróży mógł świadczyć tylko o jednym… Przez pokład przebiegł Samson i zaczął gorączkowo szeptać coś do ucha profesora Salvatore.

- Musimy dotrzeć do płaskowyżu, nie zdążymy zawrócić czy wylądować teraz, burza by nas dogoniła. Może tam na tym olbrzymim wzniesieniu będzie miejsce by wylądować. To nasza jedyna szansa. Niech państwo zgromadzą się w jednym pomieszczeniu, gotowi do drogi, czy szybkiego opuszczenia statku. Moż… - profesor Salvatore został zagłuszony przez wiatr.

"Rapid ontscheping ?!?!?" - Mark dachten - „Is geestelijk ziek? Er zijn geen sloep! Reddingsboeien of iets ... Het is iets dat moet worden gevonden op de grond. HET! "
„Szybkiego opuszczenia statku?!?!?” – pomyślał Mark – „Zwariował? Tu nie ma szalup! Kół ratunkowych, ani nic takiego… Tym czymś trzeba się znaleźć na ziemi. TYM CZYMŚ!!!”

Zadziwiające, że w chwili zagrożenia człowiek przestaje się bać – robi to, co konieczne, aby przetrwać…
Mark znalazł się w swojej kabinie. Rzeczy podczas każdej podróży podzielone były na niezbędne i dodatkowe. Niezbędne zajmowały pseudomarynarski worek, reszta mieściła się w sporych rozmiarów kufrze. Zgarnął rozłożone papiery – włożył je to tuby i wypchnął ją z tyłu za pasek, ledwo stojąc na nogach w smaganym wichurą statku. Sprawdził mocowanie kufra, aby nie przesunął się podczas wichury i nie powodował zniszczeń… Chwycił worek i boleśnie zderzył się z futryną, kiedy wychodził. Dotarł do miejsca zbiórki słysząc końcówkę zdania:
- chciałbym ogłosić, że przynajmniej nie grozi nam utonięcie... - powiedział Beyers z patosem, z trudem utrzymując powagę. Po chwili dodał - Jak umierać, to śmiejąc się do rozpuku... - ale znacznie ciszej, a może po prostu gwałtowne uderzenie wichru zagłuszyło jego słowa.

Mark usiadł wpychając pod siedzenie worek i przytrzymując go nogami. Rozejrzał się po pomieszczeniu sprawdzając czy wszyscy są obecni. Nie zamierzał odgrywać bohatera, ale ktoś mógł potrzebować pomocy… a jego zdanie o „kłócących się gentelmanach” było póki co tak niskie jak ciśnienie…
 
Aschaar jest offline