Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2009, 21:16   #7
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Arveene stała we wnętrzu pradawnej świątyni, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. Była w ruinach przybytku, który powinien być po drugiej stronie świata, witana energicznie przez parodię doktora. W dodatku owa parodia traktowała ją jak żywą skarbnicę wiedzy z zakresu archeologii, religioznawstwa i artefaktów.

Wpakowałam się w kolejne bagno- pomyślała bardka. Z jednej strony nie miała pojęcia, jak mogłaby pomóc, z drugiej nie chciała zawieść pokładanych w niej oczekiwań. Co jak co, ale przyznanie się przed dziecinnym Robsonem, wykształconym człowiekiem i swoim największym fanem w jednej sobie, że czegoś nie wie, niezbyt jej pasowało. Czemu? Może nie chciała zniszczyć jego wyobrażeń o własnej osobie? Może byłoby jej wstyd, że taki mały, głupi człowiek chcąc nie chcąc zrobił z niej idiotkę? A może po prostu chciała spróbować rozgryźć zagadkę tego miejsca z czystej ciekawości? Tego nawet ja nie wiem. Wiem jednak, że podjęła decyzję i postanowiła obejrzeć znalezisko, jakiekolwiek były tego powody.

W czasie, gdy Arveene rozmyślała nad sytuacją, w jakiej się znalazła, doktor Robson wpatrywał się w nią z zachwytem, chciwie spijając każde słowo z jej ust. Wpatrzył się w nią, urzeczony, jak w obrazek. Jego zachwyt był bezgraniczny. Zaprzestał poszukiwań kartki, na której Arveene mogłaby dać mu autograf i złożył dłonie jak do modlitwy, energicznie kiwając głową po każdym słowie bardki. Gdyby wiedział, co chciała dodać do swojej wypowiedzi jego idolka…

- Oh, nie, nie, panienka tu zostanie, ja pobiegnę po znalezisko!- stwierdził doktorek, gdy tylko usłyszał sugestię, jakoby kobieta miała gdzieś się wybierać- Tak, ja pobiegnę, a panienka raczy… yyy… Karan, zajmij się panienką- stwierdził, gdy nie znalazł w komnacie żadnego miejsca, w którym bardka mogłaby usiąść i odpocząć. Następnie pobiegł truchtem, znikając w tunelu, z którego wcześniej wyszedł.

Tymczasem w komnacie zapanowała dziwna atmosfera. Ostatnie polecenie doktorka było nietypowe, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. Blondyn spojrzał na Arveene, pytająco unosząc brew. Wkrótce na jego twarzy pojawił się drobny uśmieszek, który doskonale wyjaśniał jego intencje.

- Więc… jak mam się Tobą zająć?- spytał, wlepiając wzrok w krągłości kobiety. Sama zainteresowana zaczęła sobie wyobrażać, jak umięśnione ciało Karana musi wyglądać bez tych wszystkich niepotrzebnych ubrań. W niedługim czasie zrobiło jej się gorąco pod wpływem niegrzecznych myśli. Po całym dniu ziemia nagrzała się, więc w kompleksie było ciepło. I duszno, uświadomiła sobie Arveene. Naszła ją wielka ochota, by choćby minimalnie odsłonić tors i odetchnąć wreszcie pełną piersią.

- Uhhh, ohhh

Kobieta odwróciła się w stronę tunelu, w którym zniknął doktor Robson. Archeolog ciężko sapał, starając się przenieść stanowczo zbyt ciężką skrzynię. Była długości jego ramienia, a jej szerokość stanowiła idealną miarę chudych bioder mężczyzny. Uniesienie takiego ciężaru z pewnością przekraczało jego możliwości, więc podnosił go, robił kilka kroków, po czym upuszczał i odpoczywał.

- Może Ci pomóc, ojcze?- spytał Karan bez szczególnego entuzjazmu. Coś w jego głosie kazało Arveene sądzić, że była to czysto teoretyczna propozycja, i kobieta nie zdziwiłaby się, gdyby stały za tym naprawdę różne względy. Jak choćby…

- Pracowałem na wykopaliskach, gdy ty byłeś jeszcze w pieluchach. Dam sobie radę z tą niewielką paczuszką. Dla prawdziwego mężczyzny to żaden problem.

… chęć zaimponowania bardce.

Karan posłał Arveene znaczące spojrzenie, ale pozwolił swemu ojcu dotargać skrzynię do komnaty. Przez następną minutę doktor syczał i rozmasowywał swój kark, próbując go doprowadzić do stanu używalności.

- Tak więc- zaczął doktor, gdy skończył zajmować się swoim ciałem- Niecały miesiąc temu znaleźliśmy ten dziwny klejnot. Ani magowie, ani kapłani nie byli w stanie nic o nim powiedzieć. Nic, absolutnie nic. Wszelkie czary, modlitwy i rytuały zawiodły. Zupełnie, jakby sam świat nic nie wiedział o przedmiocie. Wykryli jednak dziwną, nie do końca zrozumiałą aurę. To wszystko. Cały tydzień badano klejnot za pomocą magii, ale nic nie ujawniono. To samo ze świątynią. Jakby była z innego świata. Albo jakby nas świat się tego wyrzekł…- stwierdził zagadkowo doktor. Sam nie wiedział, z czym ma do czynienia, ale jego słowa sprawiły, że Arveene wiedziała jeszcze mniej, niż wcześniej. Co jak co, ale Alexander Robson umiał tłumaczyć.

- Ojcze…- przypomniał Karan. Jego ojciec zamrugał oczami, po czym wyraźnie zrozumiał, o co chodzi jego potomkowi, gdyż bez dalszych, zbędnych wyjaśnień zajął się otwieraniem drewnianej skrzyni, którą przywlókł do pomieszczenia. W środku znajdowało się mnóstwo pierza, naprawdę mnóstwo. Pod nim jednak kryło się coś… Arveene nie wiedziała, jak to określić. Rzecz, którą skrywała skrzynia sprawiła, że zabiło jej mocniej serce. Oczy rozszerzyły się, na delikatnej skórze pojawiły się kropelki potu, a umysł kobiety skoncentrował się na klejnocie.

Przedmiot nie był klejnotem. Nie jako całość. Znalezisko było krzyżem wielkości ramienia Arveene, którego najdłuższe ramię, skierowane ku dołowi stanowiło stalowe ostrze. Wokół niego były oplecione dwa węże, jeden z śnieżnobiałym, gołębim skrzydłem, drugi z błoniastym i strasznym. Zamiast górnego ramienia zaś oczy bardki ujrzały piękny, błyszczący, krwistoczerwony klejnot…




- Ten przedmiot jest niezwykły- zachwycił się doktor Robson- Klejnot sam w sobie jest arcydziełem sztuki. Ostrze jest ostrze do tej pory, choć przecież musiało stać w tej świątyni wieki! W całym arcydziele nie ma ani jednej rysy! Jest doskonale zachowane! A te misterne węże? Po prostu cudne. Zwróciła panienka uwagę na ich ogony? Tak piękne splecione, a takie cieńkie!

- Ykhym…- odkaszlał Karan, chcąc zwrócić uwagę swego ojca na fakt, że jeśli ktoś tu jest od podziwiania piękna, to Arveene. Natomiast nie wiedziała ona nic o archeologii.

- Ach, tak- przyznał doktor, mrugając oczami. Pozwolił sobie zakaszlać, przez co niejako stanowił karykaturę swego syna, po czym przeszedł do rzeczy.

- Przedmiot przypomina nieco Ankh, jeden z świętych symboli Religi mulchorandzkiej. Są jednak poważne różnice. Kolosalne. Ostrze skierowane ku dołowi sugeruje rytualne zastosowanie, ale trudno mi powiedzieć, które z bóstw tamtejszego panteonu mogłoby składać krwawe ofiary. Seth? W każdym razie, sprawa jest podejrzana. Węże także sugerują związek z Sethem, ale znacznie odbiegają od jego krokodyli. W dodatku maja też skrzydła typowe dla naszej kultury. Pozostaje też sprawa klejnotu. Ankh nie zawiera w sobie żadnych klejnotów, ten symbol natomiast ma bardzo ładnie wyeksponowany… szafir? Najciekawsze jest to, że cała ta rzecz jest jak nowa. Po tylu latach jak nowa! Możliwe, że wykonano ja z adamantytu, choć nie wykluczam także…

Doktorek paplał sobie w najlepsze, omawiając różne szczegóły i szczególiki związane z przedmiotem. Arveene naprawdę starała się go słuchać, w pewnym momencie jednak stało się to niemożliwe. Przez całą jego paplaninę patrzyła prosto w złociste oczy doktora, ale w pewnym momencie postanowiła spojrzeć na znalezisko.

Coś w krwistoczerwonym krysztale zamigotało, wabiąc spojrzenie kobiety. Klejnot był piękny, po prostu piękny. Taki czerwony, taki głęboki. Załamywał szczątkowe ilości światła i migotał w rytm chybocących płomieni świec. Był taki doskonały…

Nim Arveene zdała sobie sprawę, podeszła bliżej. Ankh był naprawdę wspaniały. Przesunęła swoimi szczupłymi palcami po ostrzu, kierując je wprost do klejnoty. Gdy opuszki jej palców natrafiły na niego, postanowiła przyłożyć całą dłoń. Zrobiło jej się przyjemnie chłodno.

Nagle, jej dłoń została przyjemnie ogrzana przez kryształ. Ciepło powoli, bardzo powoli rozniosło się po całym jej ciele. Arveene poczuła się tak, jakby ciepła woda wspinała się po niej, doprowadzając ją do błogiego stanu. Gdy zjawisko dotarło do jej podbrzusza, wygięła się w łuk, cichutko pojękując. Czuła się tak, jakby tysiąc ciepłym męskich ust składały pocałunki na jej ciele.

Rozkosz cały czas narastała, niebezpiecznie zbliżając się do momentu szczytowania. Niezwykłe ciepło nie tylko rozlało się po całym jej ciele, ale także przeniknęło je, obejmując mięśnie, wnętrzności i kości. Arveene czuła się cudnie. Nie, nie cudnie! Doskonale! Bosko! Idealnie!

Gdzieś z boku rozległ się głośni i nieprzyjemny dźwięk, rozdzieranej tkaniny. Odgłos prucia był tak głośny, jakby sama rzeczywistość pękła w swych posadach. Bardka z jednej strony odczuwała niezwykła rozkosz, a z drugiej jej uszy krzyczały z bólu. Chciała za nie chwycić, ale dłoń dosłownie przykleiła się do ankh. W dodatku nieprzyjemny kontrast sprawił, że miała ochotę zwymiotować.

Następnie, powietrze wypełnił hałas. Podłoga zatrzęsła się, a pod nogami Arveene znalazł się kawałek połamanej deski. Kobieta odskoczyła w tył, gwałtownie kończąc kontakt z przedmiotem. W głowie jej zahuczało i przez chwilę kolacja podeszła jej do gardła. Z trudem powstrzymała się przed jej zwróceniem. Z zaskoczeniem stwierdziła, że pod ścianą leży stos przewróconych skrzyń, spod których nieznany jej człowiek jęczał. Czyżby szpieg? Kolejny fan? Jakiś wróg doktorka? Na domiar złego bolała ją dłoń.

A z klejnotu powoli spływały krople jej własnej krwi…
 
Kaworu jest offline