Trochę go poniosło.
Kiedy Alemir patrzył na swoje „dzieło”, doszedł do wniosku że człowieka, którego trzymał za fraki ork, wcale nie trzeba było zabijać. No ale cóż – stało się.
Zabójca schował kuszę za pas i wyszedł powoli z mroku jaskini. W razie komplikacji mógł szybko i zwinnie, jak zawsze, wyjąć swój miecz i sztylet by się bronić.
Jednak chciał to załatwić po… przyjacielsku. Nietypowa metoda jak na seryjnego mordercę.
Wyszedłszy z jaskini zdjął kaptur by pokazać twarz orkowi i człowiekowi z kamieniem. W tamtym momencie stwierdził, że nie wie jak zacząć. Co powiedzieć, żeby przekonać tą dwójkę że jest ich sprzymierzeńcem?
- Pozdrowienia od Salvadora. – powiedział w końcu. – Oraz od Wampira. Szczerze mnie nie obchodzi gdzie jest drugi człowiek w waszej wesołej gromadce. Powiedziano mi, że spotkam się z trzema osobami, a są tylko dwie – wzruszył ramionami. – Byćmoże przed chwilą go zabiłem. Jednak świadczyłoby to tylko o jego nieudolności.
Ostatnie zdanie wywołało uśmiech dziwnej i niewytłumaczalnej satysfakcji na twarzy Alemira. Westchnął głośno będąc bardzo zadowolony z ostatnich dziesięciu minut swojego życia.
- Swoją drogą zwę się Alemir Dolingan. – powiedział wykonując lekki ukłon. – Nie potrzeba mi znać waszych imion, choć wielce by to nam pomogło.
Rozejrzał się dyskretnie po okolicy. Ocenił ją na niezbyt bezpieczną.
- Pospieszcie się – dodał na koniec. – To nie jest dobre miejsce na mitrężenie się.
Jeśli wszystko poszło zgodnie z planem, a zabójca sądził że poszło i jeśli po swoim przedstawieniu się nie chwytał pospiesznie za broń, by odeprzeć atak wściekłego orka, lub człowieka z kamieniem, Alemir najzwyczajniej w świecie podchodzi do każdego z zabitych ludzi i wyciąga bełty. Pociski nie były czymś co można znaleźć na polnej drodze, lub rosnące w lesie, toteż liczyła się każda sztuka. |