Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2009, 14:50   #354
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Karol

„Gdzie jest Księga? Przecież musi tu być! Gdzie ona jest...”

Po kolejnym, negatywnym raporcie towarzyszy Nosferatu czuł, jak ogarnia go niecierpliwość. Odgłosy śmierci wciąż dochodziły z zewnątrz, jednak kłęby dymu z płonącego budynku uniemożliwiały zorientowanie się na czyją szalę przechylają się losy bitwy. Zresztą w każdym momencie coś lub ktoś mogły zmusić Karola do opuszczenia tego miejsca... do opuszczenia go bez Księgi, skrywającej prawdopodobnie największe tajemnice tego świata!

„Musze ją mieć.”

Słabe pojękiwanie starej, obłożnie chorej wiedźmy spowodowało, że oczy wampira rozbłysły fanatyzmem. Wiedząc już, że nikogo żywego w ruinach dworu nie ma, wyszedł z ukrycia i z lubością obnażył swoje oblicze przed staruszką. Jej ledwo widzące oczy najpierw rozszerzyły się ze zdumienia i obrzydzenia, potem zaś pojawiło się to, co pojawić się winno – strach!

- Gdzie jest księga?


Nosferatu zapytał nadzwyczaj łagodnie, lecz jego szczurzy przyjaciele już przytrzymywali wiedźmę, by nie mogła się ruszyć z posłania, niejednokrotnie kąsając do krwi osłabione ciało.

Kobieta zawyła, lecz ostentacyjnie zagryzła wargi i odwróciła głowę. Nosferatu bez pośpiechu sięgnął jej podbródka powykręcanymi palcami, których paznokcie bardziej przypominały pazury zwierzęcia i obrócił twarz staruszki tak, by musiała na niego patrzeć.

- Powiesz mi. To tylko kwestia mojego czasu i twojego bólu... a zatem gdzie jest księga?

Chrupnięcie kości i zduszony krzyk czarownicy dostatecznie mocno zaakcentowały to pytanie.

***

Z podłym wdziękiem organisty, Lipiński po kolei wciskał świeczniki. Dokładnie tak, jak powiedziała mu staruszka w zamian za sprowadzenie śmierci. Przelotnie spojrzał na jej ciało – nienaturalnie powyginane, pogryzione do żywego mięsa, gdzie wydawała się nie ocaleć żadna kosteczka. Kobieta była uparta i dlatego Karol nie potrafił czuć satysfakcji... lecz przecież zadanie było najważniejsze.

Pomimo nadszarpniętego mocno stanu fundamentu, coś w ścianie zgrzytnęło. Kiedy wampir zobaczył, co się za nią znajduje, aż gwizdnął z podziwu. Mimo to jednak w jego oczach czaił się lęk, gdy stanął taki mały przed samym...


Shizuka

Duszołap roześmiała się paskudnym śmiechem starej kobiety, który świdrował swą wysokością uszy słuchacza. I kiedy Shizuka czekała na odpowiedź, panicznie próbując znaleźć dla siebie wyjście z patowej – jakby się zdawało – sytuacji, potężny strumień ognia buchnął w jej stronę.

„Spali mnie, spali mnie żywcem!”

Czuła jak ogień trawi już jej włosy i skrawki materiału, a ona nie mogła nic zrobić! Jęzor jednak zatrzymał się tuż przed jej twarzą tak, że czuła jego ciepło, ale nie doznawała poparzenia... jeszcze.

- Wiesz, jaki ta moc ma przypis? No, rozumiesz... mały druczek. – sylwetka Duszołap była ledwo widzialna.

Kiedy młoda Toreadorka próbowała choć odrobinę się przesunąć, jęzor podążał za nią. Tak blisko... że czuła narastający szał.


- Jedna osoba nie może posiadać dwóch kamieni. – tłumaczyła jak gdyby nigdy nic Duszołap głosem naukowca - One się od siebie odpychają. Ten staruszek, Egzekutor, podejrzewał to, ale jeszcze nie znał mechanizmu. A sprawa na szczęście tragiczna nie jest, bo widzisz... mogę dla ciebie przechować ten cudowny skarb jeśli... oddasz mi go z własnej woli. Ponieważ były to zapiski znad Morza Martwego, to niestety nie wspomniano słowem o takich czynnikach, jak strategie konwersacyjne czy technika motywacji, ale myślę, że... trochę pomotywować cię mogę, prawda? Od czego by tu zacząć... buzia... masz bardzo delikatną buzię...

Jęzor ognia odsunął się na moment, jakby celując i gdy już miał uderzyć w twarz dziewczyny i naznaczyć ją swym piętnem, coś... lub ktoś, wskoczył do pomieszczenia przez wybite okno.

Mężczyzna w czerni, o białych jak mleko włosach pochwycił kibić Shizuki i wraz z nią wyskoczył na ulicę. Chciała coś krzyknąć, ostrzec go, lecz pęd był ogromny. Płomienie buchnęły za nimi ze straszliwą siłą. Mężczyzna jednak wymknął się im. Spadli prosto na dach radiowozu i... już ich nie było, bowiem wybawiciel Shizuki odbił się tylko od samochodu i popędził przed siebie. Wydawało się, że jest mu obojętne czy biegnie po równej nawierzchni czy wzorem Spidermana odbija się od ścian budynków. Katem oka wampirzyca widziała jednak smugę ognia, która za nimi podąża.

- On nas goni... – szepnęła do ucha mężczyzny.

Nie zwolnił, nie zawahał się... a jednak ja usłyszał.

- Wiem. – usłyszała głos spod czarnej maski ninja, znajomy głos – nie uciekniemy, bez potęgi tego, co przy sobie niesiesz. Oto bowiem nadeszła chwila, by szachownica została roztrzaskana. Nie ma już harmonii. Jest tylko miejsce na białe lub czarne. Dym się rozwiał... lustra zostały strzaskane. Oto twoje przeznaczenie.

To był... to przecież był Roland! Bez swojego kapelusza, bez makijażu... ubrany w strój wojownika, przez co trudno go było rozpoznać na początku, ale to był on. Zatrzymał się i postawił delikatnie Shizukę na śniegu. Stali na pustej przestrzeni, przeznaczonej zapewne pod budowę jakiegoś supermarketu lub innego kolosa. Zapewne Roland miał na uwadze wykluczenie czynników zapalnych. Czy jednak dało się wykluczyć główny z nich – czyli Duszołap?

Dopiero teraz Arakawa zobaczyła, że jej oswobodziciel jest poważnie przypieczony i ranny...


...i bardzo męski. Gdzieś zniknął obłęd. Teraz naprawdę można było uwierzyć, że jest to ten rycerz z legend średniowiecznych – symbol prawości i poświęcenia.

- Biel albo czerń, to twój wybór dziewczyno. To, co trzymasz w rękach, to zguba i ocalenie, ty zdecydujesz, komu je przypiszesz...

Roland umilkł, zamiast tego z oddali odezwał się świergotliwy głos dziewczynki:

- Gdzieee jeeest boooobaaaas?! – kula ognia, z ludzkim konturem wewnątrz zmierzała wprost na nich. – TUTAAAJ!!!



Robert i pozostali na polu walki


- Udało się. Kurwa... naprawdę się udało – głos George’a dochodzący z słuchawki był wyczerpany, ale faktycznie zadowolony – Wyrżnęliśmy te suki. Tylko Lalkarza nigdzie nie było widać... W sensie, były jego marionetki, ale trudno powiedzieć czy go zatłukliśmy.
- Sprawdzimy to później, dobra robota.
Robert był naprawdę zadowolony. No, ale to w końcu był jego plan, czy mógł się nie udać? – Sprawę Lalkarza zbadamy później. Teraz przywieźcie rannych do dworu. Nie powinniśmy tej nocy polować, więc użyczę swych zapasów krwi tym, którzy jej potrzebują.
- Syf!
- Konieczność.
– rzekł z naciskiem Aligarii - A jakie są straty mesieur George? Ja straciłem kontakt z panem Lipińskim i Vengadorem, co mnie martwi...
- No cóż, nas Brujahów zostało tylko pięciu w sumie... A Vengador... no, poświęcił się... żeby młodego ocalić. Natomiast o drugim Nosferatu nic nie wiemy, nie widzieliśmy go.
- Rozumiem, w takim razie przewieźcie do mnie rannych. Niech jednak ktoś zostanie i poszuka Lipińskiego. Przekaż też madame Mercedes, że nie mam kontaktu z jej córką - „aparatyor uszkodzony”, czy jakiś taki komunikat... Jej pozostawiam decyzję czy należy to sprawdzać.
- Ok. To my spierdalamy, bo słychać gliny...
- Ach...to...jedźcie spokojnie.



Robert

Odłożył to małe, niezwykłe urządzenie służące do komunikacji i odetchnął z przyzwyczajenia. To dziwne, jak głęboko są w istocie ludzkiej zakorzenione pewne odruchy, mimo upływu setek lat...

- Czy to... – Finney spojrzała na niego z nadzieją.
- Tak, to już koniec. – uśmiechnął się do niej uspokajająco, nawet nie wiedząc jak bardzo się myli.

- Sir. – zza drzwi dobiegł usłużny głos kamerdynera – Zrobiłem, jak pan kazał, tylko... ja się na tym nie znam i może sam by pan zerknął...

Przyglądać się konaniu Borowicza? Taaak, chciał tego. Chciał upoić się swym zwycięstwem! Aligarii oparł się ciężko na lasce i ruszył ku wyjściu z pokoju.

- Ojcze? – nieśmiało odezwała się młoda Ventrue.
- Ty zostań moja droga, wypatruj wozu z rannymi. Jeśli by się pojawili jacyś policjanci, zaurocz ich. Krew jest w moim gabinecie...zresztą zaraz pewnie wrócę.

„Tylko zobaczę...”


Sing zaprowadził swego pana w kierunku piwnicy, gdzie jeszcze niedawno Brian tak chętnie przesiadywał. Cóż za zrządzenie losu... Służący przystanął i otworzył przed Robertem drzwi, prowadzące w dół. Już słychać było skwierczenie ognia i...

Coś błysnęło przed oczyma wampira! Dziesiątki, nie, setki nici oplotło go w jednej chwili wrzynając się boleśnie w ciało i pętając je jak szynkę.

„Co się...?!”

Potężny kopniak trafił księcia prosto w plecy i ten potoczył się na sam dół pomieszczenia piwnicznego.


- Pozdrowienia od twego ojca, Dominika, Robercie! – usłyszał z góry głos Singa, teraz jednak nie uprzejmy, lecz pełen ślepej nienawiści – Ojciec ci kiedyś mówił, że twoja arogancja cię zgubi i oto się spełniło Stańczyku. Naprawdę myślałeś, że tak łatwo znaleźć idealnego lokaja? Ty durniu, nawet nie spróbowałeś mojej krwi, bo sprawdzić czy nie mam już innego pana. A miałem! I twoja rzadka posoka nic nie wniosła! Giń! Giń durniu, bo takie jest pragnienie mego pana – Dominika!

Pożar z ciała Briana rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Widać nie tylko jego Sing polał benzyną, ale i nawet ściany. Zanim Aligarii wyplątał się z żelaznych nici, raniąc się niejednokrotnie głęboko przy tym, ogień był już przy drzwiach – pancernych drzwiach. Widać sam Roland musiał używać piwnicy niekiedy jako lochu, bo pomieszczenie było tak solidne, że Brujah na potencji nic by nie zdziałał. Jedynym nietkniętym przez ogień miejscem był ciemny korytarz, który kiedyś musiał być zamurowany, a teraz zapraszał wręcz chłodem i ciemnością...
Czy Sing o nim zapomniał?


Wszyscy na polu bitwy

George pospiesznie wydawał rozkazy i kierował wampirami jak doświadczony strateg. Nie wiadomo skąd wytrzasnął dwie ciężarówki opatrzone logiem piekarni, gdzie zaganiał wszystkich, nie wiadomo też skąd wziął miny przeciwpiechotne, które teraz pospiesznie kazał zakopywać swym współklanowcom wokół posesji.

Był tak zajęty tym, ze nawet brew mu nie drgnęła, gdy zobaczył stojących blisko siebie Antoine’a i Ortegę. Bez dodatkowego ładunku emocjonalnego przekazał im słowa Aligariego dotyczące losu zaginionych. Ponieważ wśród nich była Shizuka – młoda Toreadorka nie związana bezpośrednio z bitwą, to do mercedes należała decyzja czy potrzebna jest ingerencja w jej los. Choć ból przyćmiewał jej umysł, widziała wwiercające się w jej postać spojrzenie Tylera. Słowa Nożownika zaskoczyły ją jednak.

- Ja poszukam Nosferatu. Jeśli jest tutaj, znajdę go dzięki nadwrażliwości. Tylko ja też mogę uniknąć spotkania ze śmiertelnikami, którzy tu zmierzają.
- Dobrze
– potwierdził George.
- Mercedes... zadbaj o nią, ona jest jedną z nas. – szepnął jeszcze Toreador i odszedł.

- Ja tez mogę pomóc! – zaofiarował się swemu Ojcu Alexander, czując jak nowa siła rozprzestrzenia się po jego ciele. Był taki żywy...żywy jak nigdy przedtem!
- Ty! George spojrzał na niego z wściekłością, lecz po chwili w oczach przywódcy „Wampirów” zatlił się smutek – Ty Alex, masz dwa wyjścia. Albo opuść teraz miasto, albo... jedź do księcia i przyjmij swój los. Synu.

George wiedział!


Artur

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Wszystkie zmysły krzyczały w umyśle Malkaviana, jakby starając się go ostrzec... obudzić. Nagle śnieg zniknął. Wampir natomiast czuł, jak wpada do wnętrza czarnego otworu. Spadał coraz niżej i niżej, jak Alicja w króliczej norze. Obrazy tła migały Arturowi jak przy szybkim przewijaniu kasety, wydawało mu się jednak, że opadając mijał jakieś dziwne postacie... elfy, strzygi, wróżki, które przypatrywały się mu ciekawsko ze skalnych półek.



Nikt jednak nie wyciągnął ręki, a on sam nie był w stanie się czegoś przytrzymać. Spadał prosto w dół, w sama czerń, która okazała się być...
... głosem jego ojca, Rolanda.

- Czas się przebudzić synu. Nadeszła godzina smoka! Odnajdź mnie...

Umysł Artura nagle zalała fala obrazów i słowa Rolanda:


Chwieje się Lew, upada w mrok,
chwytają go demony.
Szkarłatne skrzydła pręży Smok
przez czarny wiatr niesiony...

Rycerze wiecznym legli snem,
bo srogi bój ich strudził,
A w głębi gór przeklętych, hen,
szatański rój się budzi.

Godzina Smoka! Trupi chłód.
Strach krwawym łypie okiem...

Godzina Smoka! Struchlał lud -
któż oprze się przed Smokiem?!





TERAZ ONA JEST WIEŻĄ!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline