Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2009, 16:49   #45
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Gdzieś w Afryce, 23 stycznia 1871 roku

Nadia znalazła sobie dogodne miejsce, z którego mogła obserwować zarówno całą okolicę i podziwiać piękne widoki, jak i patrzeć na swoich towarzyszy. W początkowej fazie lotu zdecydowanie wolała wyglądać na zewnątrz. Po podróży pociągiem i kilkudniowym przebywaniu w Afryce zdążyła przywyknąć do tutejszych krajobrazów i choć ciągle coś w jej sercu drgało, gdy wyglądała za burtę, to potrafiła się skupić również na innych czynnościach. Rozłożyła swoje mapy i czyste karty pergaminu, zaostrzyła kilka ołówków i zaczęła delikatnie kopiować wybrane fragmenty terenu powiększając ich skalę oraz zaznaczając dodatkowe charakterystyczne elementy, takie jak rzeki, strumienie, sawanny, lasy, wzniesienia i wszystko, co mogło mieć znaczenie. Chodziła od burty do burty, wędrowała po pokładzie, by móc opracować topografię krajobrazu ze wszystkich stron. Pracowała bardzo długo, robiąc również skrótowe notatki, które pomogą jej w późniejszym czasie uzupełnić szkice. Mulatka od dawna interesowała się kartografią, zbierała mapy, samodzielnie je kopiowała, a dzięki niemal fotograficznej pamięci i zapamiętywaniu szczegółów, potrafiła wiernie je odtworzyć. Robiła to nie tylko z zamiłowania i dla zabicia czasu, ale również z przyczyn praktycznych – dokładne mapy terenu mogą się przydać podczas dalszej wyprawy, na wypadek gdyby statek uległ uszkodzeniu, a cała załoga będzie musiała pokonać trasę piechotą. Najmniej myślała o tym, że tereny, po których się poruszają, nie są jeszcze zaznaczone na żadnych mapach i będzie pierwszą osobą, która je uwieczni.




Nadia szkicowała i starała się nie zwracać na siebie uwagi innych. Sprawiała wrażenie bez reszty pochłoniętej swoją pracą, choć tak naprawdę interesowała się również sprawami, które działy się na pokładzie. Obserwowała od czasu do czasu poczynania innych, przysłuchiwała się rozmowom, lecz sama nie brała udziału w tym, co działo się między nimi. Widziała większość pasażerów statku, pochłoniętych swoimi sprawami lub obowiązkami ciążącymi na nich z racji funkcji, jakie pełnili w ekipie ratunkowej. Lecz nigdzie nie widziała Williama. Początkowo nie zwróciła na to uwagi, lecz im dłużej go nie było, tym bardziej mulatka niepokoiła się. Był wszak człowiekiem bardzo towarzyskim, uwielbiał ludzi, dlaczego więc nie było go nigdzie wśród nich widać? A może zaszył się pod pokładem z jednym z panów i tak zagadał, że zapomniał o upływie czasu?


Wreszcie, gdy Nadia zajęta była skrupulatnym kopiowaniem konturów jakiejś rzeki, dostrzegła nad sobą niepokojący cień, który w pierwszym momencie ją przestraszył. Jednak gdy szybko podniosła głowę z westchnięciem przestrachu, dostrzegła, że to jej przyjaciel stoi obok i przygląda się jej pracy.


- Och, Will! Przestraszyłeś mnie. - zaśmiała się ucieszona jego widokiem. - Gdzie się podziewałeś całe południe? Większość naszego towarzystwa kręciła się w pobliżu, a ciebie nigdzie nie było.


- Rozmyślałem i śniłem o przeszłości, ale nie mówmy o tym... Pokażesz mi swoje szkice? - William wyglądał na zmęczonego, jednak żywo interesował się pracą przyjaciółki.


- Myślałam, że nabawiłeś się choroby wysokości, jak niektórzy nasi towarzysze. Pan Beyers nie wygląda najlepiej. Widziałeś się z nim? - Nadia kontynuując rozmowę rozłożyła przed nim swoje przerobione mapy. - Teraz jesteśmy w tej okolicy. Szkoda, że nie widziałeś tych widoków, które mijaliśmy parę godzin wcześniej.

-Widoków... Chyba się starzeję - coraz częściej myślę o przeszłości niż o sprawach obecnych...


Nadia uśmiechnęła się ciepło i uścisnęła dłoń Wiliama, który wydawał się zasmucony.


- Starzejesz się? Co też Ci przyszło do głowy! Jesteś w świetnej formie. A gdybyś zgolił brodę wyglądałbyś jak młodzieniec. Może to afrykańskie powietrze tak działa. Ja ostatnio też często myślę o przeszłości.



- Czuje się zmęczony. Nie jestem już tak sprawny jak kiedyś. Powietrze... - utkwił wzrok w dali - Afrykańskie powietrze męczy mnie bardziej niż kiedyś. Do tego te skoki ciśnienia. Nie czuje się najlepiej. - oparł dłoń na ramieniu Nadii.



Na twarzy mulatki odmalowało się wyraźne zaniepokojenie. Nie przypuszczała, że William naprawdę może czuć się źle, choć wyraz jego twarzy był melancholijny i poważny bardziej niż zwykle. Coś też czaiło się na dnie jego oczu, coś co sprawiało, że Nadia zaczynała czuć prawdziwy lęk.


- Odprowadzę cię do kajuty, mój drogi. Jeśli źle się czujesz, powinieneś odpoczywać i nie wychodzić na pokład. Nie chciałabym, byś forsował się za bardzo. Już i tak tyle dla mnie zrobiłeś... - kobieta przylgnęła do Williama okazując mu swoje przywiązanie. Zebrała szybko swoje papiery i nie zważając na spojrzenia innych, zeszła z przyjacielem pod pokład, wspierając go swoim ramieniem.



Pan Cook niechętnie mówił o swoich dolegliwościach. Nie życzył sobie wizyty lekarza i nie chciał niczyjej pomocy. Nadia po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że William jest już mężczyzną, który swoje najlepsze lata ma za sobą i wkracza w ten „stateczny” wiek, kiedy nie na wszystko może sobie pozwolić. Poczuła się winna tego, że narażała go na trudy tak niebezpiecznej podróży. Dla niej zawsze był mistrzem, niedoścignionym wzorem, ideałem mężczyzny. Nie zauważała, albo nie chciała zauważyć, upływających lat i ich konsekwencji.


Ponieważ William chciał zostać sam, Nadia udała się do swojej kajuty. Schowała mapy bardzo starannie, a następnie otworzyła kufer z ubraniami. Suknia, w której do tej pory była, ciążyła jej niemiłosiernie, krępowała ruchy, była jak kostium, który musiała przywdziać, by wtopić się w otoczenie. Wyjęła wygodne spodnie i koszulę, dobre buty i pas. Zdjęła z siebie nieprzyjemne ubranie i rzuciła je w kąt. Przez chwilę stała zupełnie bez niczego pośrodku ciasnej kajuty i rozkoszowała się wolnością, jaką daje nagość. Przeciągnęła się kilka razy i przymknęła na chwilę oczy...





Gdy wyszła z powrotem na pokład, wyglądała zupełnie inaczej. W spodniach opinających uda i łydki, w koszuli związanej w pasie, nie zapiętej na kilka ostatnich guziczków, eksponującej dekolt i amulet w kształcie kła wiszący na szyi. Paradoksalnie to w takim prostym, męskim stroju czuła się pewniej i bezpieczniej i było to widać po jej postawie, śmiałych krokach i pewnym spojrzeniu. Będąc w sukni starała się wszystkich unikać, stawała się nieśmiałym cieniem, czuła się jak ktoś, kto jest w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Choć mulatka była w tej chwili zatroskana o los przyjaciela, to mimo wszystko czuła się dużo lepiej i swobodniej, nawet w tym towarzystwie.


Wieczorne lądowanie na ziemi było niemal jak błogosławieństwo. Choć przestrzegano ich przed oddalaniem się od grupy, Nadia postanowiła zrobić krótki spacer jeszcze przed kolacją. Pomyślała, że trochę ruchu przyda się także Williamowi, który aż do lądowania nie wychodził ze swojej kajuty. Teraz wyglądał znacznie lepiej i ucieszył się z propozycji Nadii. Wyglądało na to, że cokolwiek go gnębiło, odeszło - przynajmniej na tą chwilę Przechadzka wzdłuż biegu strumienia pozwoliła uruchomić nieco zastane mięśnie, rozprostować kości, orzeźwić ciało i umysł. Oraz obcować nieco bardziej namacalnie z cudowną Afryką.


Kolacja początkowo przebiegała w bardzo miłej atmosferze, a dobrze przyrządzone, świeże mięso nie tylko zaspokajało głód, ale i wybornie smakowało. Mulatka czuła się bardzo dobrze, a wino sprawiło, że i ona wtrącała się od czasu do czasu do ogólnej rozmowy na różne tematy. Przynajmniej do pewnego czasu. Kiedy głos przejęła panna Chiara i zaczęła opowiadać o Afryce, większość słuchała jej z zainteresowaniem. Im więcej mówiła, im barwniej przedstawiała Czarny Ląd, im więcej szczegółów podawała, tym Nadia stawała się bardziej osowiała, smutna, przygnębiona. Jej radość gasła w oczach, a melancholia przybierała na sile. Jednak być może nikt nawet tego nie zauważył, nikt prócz Willa, który znał ją tak dobrze, że na pierwszy rzut oka mógł rozpoznać, że z przyjaciółką dzieje się coś niedobrego.


Wreszcie kobieta wstała i szybkim krokiem ruszyła w stronę zacumowanego statku, lecz zamiast wejść na pokład minęła go i przeszła dalej. Robiło się coraz ciemniej, a niebo rozświetlało tysiące gwiazd. William niewiele się zastanawiając ruszył za nią, bojąc się że odejdzie za daleko i może znaleźć się w niebezpieczeństwie. Odnalazł ją jednak bardzo szybko, gdyż stała nieopodal Dedalusa, ukryta przed wzrokiem wszystkich wpatrywała się w niebo. Jej policzki były mokre od łez.


- Nie wiem kim jestem... - oznajmiła poważnie. - Nie wiem do którego świata należę. W żadnym z nich mnie nie chcą. W twoim świecie jestem obca i dziwna. W tym świecie, z którego pochodzę i z którym jestem związana duchowo, nikt mnie nie chce. Czuję się, jakby ktoś po prostu mnie stąd wyrzucił, a teraz wracam na siłę, lecz nikt na mnie nie czeka. Powinnam być taka, jak opowiadała pani Wodehouse. Powinnam chodzić półnaga, nosić takie ozdoby i takie fryzury, mieszkać w szałasie i rodzić dzieci. Tak wiele lat marzyłam o powrocie tutaj, ale czy potrafię tu żyć? Nie mam tu nikogo, nikogo kto by mnie chciał, kto by na mnie czekał. Ojciec oddał mnie pierwszemu napotkanemu człowiekowi, zupełnie jakby pozbył się balastu. Obiecał, że wróci po mnie. Obiecał i nigdy tego nie zrobił... Nie mam swojego miejsca, nie wiem kim naprawdę jestem, nawet nie posługuję się moim prawdziwym imieniem. Wszystko co mam i co znam, i na czym mi zależy, to ty Williamie i nasz cyrk. Ale jednocześnie tak bardzo tęsknię za tym, co ledwo majaczy mi gdzieś na skraju świadomości i co wraca tylko w snach. Ale nie jestem taka, jak biali ludzie. Ani taka, jak moi krewni. Nie wiem kim jestem...


William przypatrywał jej się wzrokiem pełnym troski, lecz nie powiedział nic. Panna Lloyd widząc to spojrzenie zaniosła się jeszcze większym szlochem. Gdyby coś powiedział, gdyby zbagatelizował sprawę, powiedział, że jest niemądra! Gotowa była mu uwierzyć. Ale on rozumiał ją, wiedział w jakiej jest sytuacji i zdawał sobie sprawę, że nadchodzi czas poważnych decyzji. Pogłaskał ją czule po policzku i przyciągnął do siebie. Pozwolił jej wypłakać się na swoim ramieniu, a gdy nie miała siły już stać, a ich nieobecność stawała się coraz dłuższa, wziął ją na ręce i zaniósł na statek. Mijanym po drodze współpasażerom, pytającym co się stało, odpowiadał krótko i rzeczowo:


- To nic, po prostu zbyt wiele wina dla tak młodej główki.




***


24 stycznia 1971


Następnego dnia Nadia obudziła się w dużo lepszym nastroju. Światło słoneczne jest najlepszym lekiem na każdą chandrę, a w blasku dnia wszystkie problemy wydają się inne, zupełnie odległe. Wczorajszej nocy William odprowadził ją do kajuty i został z nią dopóki nie usnęła. Robił tak samo gdy była jeszcze dzieckiem, gdy przykre doświadczenia wczesnego dzieciństwa powracały w koszmarnych snach. Postanowiła, że musi mu podziękować za opiekę i sprawić, by i jego nastrój tego dnia był znacznie lepszy.


William jednak nie pojawił się na śniadaniu, co znowu zaniepokoiło Nadię. Gdy pytano ją o powód jego nieobecności, wyjawiła wszystkim, że nie czuł się wczorajszego dnia najlepiej. Odmówiła jednak uprzejmej propozycji doktora Wilburna, który zaoferował swą pomoc. Zapewniła, że z pewnością zwróci się do niego, gdyby chodziło o coś poważnego, pan Cook zaś źle znosi skoki ciśnienia, które na takich wysokościach są rzeczą nieuniknioną. To uspokoiło całe towarzystwo, gdyż każdy z nich odczuwał mniejsze lub większe dolegliwości z powodu przebywania tak wysoko w powietrzu. Nadia zaś przepraszając wszystkich odeszła od stołu nim jeszcze skończyło się śniadanie.


Pan Cook tego dnia niemal nie opuszczał swojej kajuty. Prawie cały czas spał, niewiele jadł, nie był skory do rozmów i wydawało się, że nawet towarzystwo Nadii mu ciąży. Mulatka jednak nie dała się zbyć i czuwała przy jego koi, gotowa w każdej chwili wezwać doktora, gdyby Will gorzej się poczuł. Zaniedbała nawet szkicowanie map. Robiła tylko krótkie przerwy, by wyjść na pokład i zaczerpnąć świeżego powietrza oraz przestrzeni, której brakowało w ciasnym pokoiku. Spędzili tak razem cały dzień, on – śpiąc, ona - czuwając.


Aż nagle coś zaczęło się dziać. Powietrze stało się gęste, niemal namacalne. Poruszenie na pokładzie zwróciło uwagę Nadii, zaczęła się domyślać, że coś się zbliża. Wyjrzała przez małe okienko i pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to zbliżająca się z ogromną prędkością ciemnogranatowa chmura.


Pierwszy grzmot i podmuch wiatru wstrząsnął powietrznym statkiem i zbudził Williama. Zdezorientowany mężczyzna rozejrzał się dookoła i dopiero druga błyskawica rozcinająca niebo przywróciła mu pełnię świadomości. Niemal w tej samej chwili na statku wybuchła prawdziwa wrzawa i poruszenie. Maszyną coraz bardziej kołysało i chybotało, przypominał trzcinę na wietrze. Z pokładu dobiegły ich głosy:


- ...niech wszyscy zgromadzą się w jednym pomieszczeniu...! ...gotowi do opuszczenia statku...!


- Will! - Nadia próbowała przekrzyczeć kolejne oszałamiające grzmoty; ledwo zachowała równowagę, gdy statkiem szarpnęło. -William, spójrz!


Pan Cook jednak nie stracił zimnej krwi. Choć jeszcze przed chwilą wydawał się osłabiony i chory, to w momencie niebezpieczeństwa adrenalina uderzyła mu do głowy, dzięki czemu jego umysł zaczął pracować na przyspieszonych obrotach. Zerwał się z łóżka i zaczął szybko wkładać ubranie, następnie pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Nadia wciąż stała przy oknie nie mogąc oderwać wzroku od przerażającego, choć pięknego widoku potęgi natury. Co chwilę tylko bezwiednie powtarzała imię swojego przyjaciela, niezdolna się poruszyć i cokolwiek zrobić.


- Nadia! - pan Cook szarpnął ją za ramię i odwrócił w swoją stronę. - Nie ma czasu, biegnij do siebie i pakuj rzeczy, szybko! Za dwie minuty masz być na korytarzu!


Kobieta jakby ocknęła się z letargu i wykonała polecenie. Złapała plecak i gorączkowo wrzucała do niego ubrania na zmianę, bieliznę, podręczne rzeczy, swoje mapy i przybory, wszystko co nawinęło jej się pod rękę, a wydało się ważne. Gdy wyszła na korytarz ze swojej kajuty, William już na nią czekał. Po drodze spotkali pana Ellisa, który pokierował ich do miejsca, gdzie zgromadzili się wszyscy pozostali. W pomieszczeniu panowała napięta atmosfera, wszyscy zastanawiali się co będzie dalej, czy wspaniała latająca machina wygra z niszczycielskimi siłami natury, czy też przyjdzie im zginąć już na początku wyprawy? Nadia złapała za rękę Williama i z rosnącym, paraliżującym strachem nasłuchiwała wycia wiatru, bębnienia kropel deszczu i złowrogich, coraz bardziej gwałtownych błyskawic...
 

Ostatnio edytowane przez Milly : 05-02-2009 o 16:52.
Milly jest offline