Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2009, 20:43   #63
Rewan
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Klik, klik, klik...

Głuchy dźwięk pustego magazynka powtarzał się kilkakrotnie, nim Mike w końcu przestał naciskać spust. Broń nadal trzymał przed sobą wycelowaną w jego ojca, który z rozdziawioną miną stał przed nim na chwiejnych nogach. Patrzyli sobie prosto w oczy, jeden w drugiego, tak jakby chcieli prześwidrować się nimi nawzajem. Mike ciężko dysząc, ojciec próbując złapać oddech. Ojciec i syn... Chyba nie tak miało to wyglądać? Związani krwią, mordujący się nawzajem. Kiedyś to coś znaczyło... Mike odrzucił szybko niewygodne myśli ponownie skupiając się na wyrazie twarzy ojca, który teraz upadł przed nim na kolana. Usta łapiące oddech, teraz wykrzywiły się w mścicielskim uśmiechu.

Nagle myśl, że nie ma już naboi sprawiła, że poczuł się lepiej. Teraz mógł stać naprzeciwko swego rodziciela i oglądać widowisko, jakim było ulatnianie się życia. Spektakl iście niezwykły i po raz pierwszy mógł patrzeć jak ktoś umiera. Powabu całej sytuacji nadawał mu fakt, iż była to osoba, którą w głębi duszy zawsze chciał ujrzeć umierającą. Spektakl ów, należał do takich, w których widz nie może oderwać oczu od akcji. Tło miało znikome znaczenie. Potwór, walka, dziwne otoczenie. To wszystko mogło mieć znaczenie wcześniej, lecz nie teraz. W tym właśnie momencie, widz skupiał uwagę na pojedynczą walkę w całej batalii, na dwóch wrogów, pośród wielu innych. A gdy nadszedł punkt kulminacyjny, wszyscy patrzyli na ofiarę, z której lała się krew. Patrzyli jak z maleńkich ranek tworzą się ogromne plamy krwi, to na brzuchu, to na udzie, to na przedramieniu, to na policzku. Krew spływała po nim, jakby odwróciła się i uciekała od swojego pana. Spadając na ziemię, tworzyła kałuże, której czerwień mocno kontrastowała się z szarością podłoża. Skąd u diabła tyle krwi?!

Ostatnie spojrzenie, ostatnie spotkanie się obojga oczu. Mało świadome spojrzenie jego ojca, było bardzo podobne do spojrzenia Mike’a. Mieli takie same oczy... Ostatnia próba złapania oddechu, ostatnia próba walki o życie. Jego ofiara wiedziała, że to już koniec, a mimo to jego wola nie chciała się poddać. Co za desperacja... Potem ciało jego ojca opadło z kolan w tył, w rezultacie lądując na plecach. I w tej chwili, wszystko się zmieniło...

Upadając, maska zsunęła się z twarzy (jak on jej do cholery nie zauważył?!) ukazując oblicze Jonathana Noysa, a nie jego ojca, jak miało to miejsce wcześniej. Przyćmiony umysł Sheffa, powoli, acz nieudolnie zaczął łączyć ze sobą fakty.

Noys. Ale, to był mój ojciec. Widziałem dokładnie, każdą rysę na jego twarzy, jego spojrzenie. To było złudzenie... Narkotyk? Kolejna część halucynacji?! Co to za maska?! Co to za miejsce?! To... O co tu chodzi?!

Nieskładne myśli kotłowały się w jego umyślę. Jedna za drugą, pozostawiając coraz większy bezsens na swoim miejscu. Nieład, który zapanował w jego umyśle i sytuacji, był niczym burdel w pokoju, przez który nie da się przejść, bo książki i ubrania leżały na podłodze, a nie na półkach, gdzie ich miejsca. Tak samo i on nie mógł przejść prze burdel myśli w jego głowie. Stanowił przeszkodę, która powodowała utratę bezcennego czasu. Pośrodku zatłoczonych myśli, pojawiła się jedna, która górowała nad wszystkimi innymi.

Postrzeliłem Noysa...

Rozluźnił chwyt na pistolecie, a ten przekoziołkował niedbale na jego wskazującym palcu, by zaraz udać się w krótką drogę prowadzącą ku upadkowi, która dla Mike wydawała się wiecznością. Jego usta otwarły się lekko ze zdziwienia, oczy wyrażały ni to zdziwienie, ni to rozpacz. Pistolet w tej krótkiej chwili, będącej jednocześnie najdłuższą w życiu Sheffa, w końcu doleciał do ziemi, powodując metaliczny odgłos uderzenia o ziemie. Na ten dźwięk zadrżał cały na ciele, aż podskoczył. Poczuł, jak nogi uginają się pod jego własnym ciężarem. Przez umysł przelatywało tysiące myśli.

...zabiłem go... ...co powiedzą inni?... ...zabiłem człowieka... ...oni mnie też zabiją... ...po raz pierwszy zamordowałem... ...muszę kłamać... ...on nie żyje...

Wreszcie w mroku i ciemności, nieładu i bałaganu, mętliku i przyćmienia, znalazła się ta jedna, jedyna myśl:

Muszę mu pomóc.

Jak na sygnał, opadły z sił mężczyzna ruszył nagle biegiem do mężczyzny. Po chwili znalazł się tuż za nim i ukucnął tuż przy nim. Patrzył jak krew wypływa obficie z podziurawionych miejsc i chociaż widział w tym bezcelowość, przycisnął dłonie do najbardziej krwawiących ran.

-Noys... Jonathan! Słyszysz mnie?! Pomocy!!! Cholera Noys, odezwij się! On jest ranny!!!

Plama krwi powiększała się. Mike czuł wyraźny strach, przed sprawdzeniem jego pulsu, czy choćby oddechu. I bał się myśli, gnieżdżącej w podświadomości.

On nie ma szans...
 
Rewan jest offline