Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2009, 15:04   #61
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Julian nie zdawał sobie sprawy z tego, że istota która tak ochoczo okazywała mu sympatię w całości pokryta była ogniem. Płonący pies tulił się do chłopaka okazując mu tym samym wdzięczność za dodanie mu numanu – życia.


Gdy usłyszał nawoływanie Tyburcjusza klapnął ognistymi szczękami wydając z siebie przeciągłe szczeknięcie. Przewrócił zdezorientowanego Juliana na ziemię i ognistym językiem począł lizać go po twarzy.

-Słyszałeś ! Twa Opiekunka potrzebuje pomocy. Zaprowadzę cię.

Ognisty pies wysłał wiadomość do umysłu chłopaka.

Podnieś się, szybciej ! Nie mamy czasu na lenistwo ! Zwą mnie Ishtav. I chcę tylko pomóc. No podnieś się wreszcie – Ognisty pies ponaglał Juliana.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 05-02-2009, 20:15   #62
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian klęczał, przytulając do siebie istotę, którą uznał za zlęknione dziecko. Objął ją mocno i pewnie, chcąc uspokoić. Pragnął dodać jej otuchy, obdarzyć częścią własnego ciepła, sprawić, żeby poczuła się pewniej. Wiedział, że będzie to trudne. Sam też był zaledwie dzieckiem, chłopcem, który został brutalnie wyrwany ze świata, który znał i kochał. Był ślepy, bezbronny i słaby. Ale potrafił się przytulić. To mu zawsze wychodziło.

Istota była przyjemna w dotyku. Najbardziej charakterystyczną jej częścią było ciepło. Niezwykłe, ponadnaturalne ciepło, bez żadnych przeszkód przenikające skórę i mięśnie, by dosięgnąć kości. Było cudne. Julian nigdy jeszcze nie zaznał takiej błogości. Nie sądził, ze kontakt z inny człowiekiem może być powodem takiej rozkoszy. Uczucie przypominało ten stan, kiedy zmarznięty człowiek znajduje się w łóżku, pod grubą warstwą ciepłych koców. Różnica polegała na tym, że to, co teraz czuł Julian, było sto razy lepsze. Chłopak dopiero teraz poznał znaczenie słowa „ciepły”.

Po chwili, blondyn uzmysłowił sobie, że stworzenie jest nie tylko ciepłe. Jego palce natrafiły na miękki, przyjemny w dotyku materiał. Futro? Nie, futra noszone przez kobiety były zupełnie inne. Nie tak puszyste, nie tak miękkie. Czyżby włosy? Nie. To nie było ani futro, ani włosy. Sierść.

Nim Julian w pełni zrozumiał, co odkrył, rozległ się krzyk jakiegoś mężczyzny, wzywającego pomocy. „Dziecko” skoczyło na niego, radośnie liżąc po twarzy. Chłopak zaśmiał się, czując na sobie ciepły, szorstki psi język. Wymacał głowę swego towarzysza, po czym pogłaskał ją. Nie mógł się oprzeć pokusie zbadania, co się znajduje za psim uszkiem. Po prostu nie mógł. Wiedział, że Dominika może mieć poważne problemy, ale musiał choć przez chwilę popieścić pieska. Po prostu musiał.

- Słyszałeś ! Twa Opiekunka potrzebuje pomocy. Zaprowadzę cię.

- Ty mówisz!- krzyknął zaskoczony Julian. Zasadniczo, nie miał racji. Pies nie mówił. On wprowadzał swe myśli bezpośrednio do głowy rozmówcy.

- Podnieś się, szybciej ! Nie mamy czasu na lenistwo ! Zwą mnie Ishtav. I chcę tylko pomóc. No podnieś się wreszcie!- płomienne zwierze ponagliło Juliana. Ten, choć oszołomiony, wstał i chwycił się mocno jego karku. Wiedział, ze to dosyć dziwny sposób podążania za psem, ale nie miał tu niczego, co mogłoby służyć za smycz. Zresztą, Ishtav był samoświadomy. Stanowił żywą, rozumną i czująca istotę. Pomysł założenia mu smyczy był zły sam w sobie. Chłopak skarcił się w myślach, mając nadzieję, że pies nie usłyszał jego myśli.

- Miło mi, Ishtavie. Jestem Julian- powiedział, po raz kolejny dzisiejszego dnia będąc zbitym z tropu podczas przedstawiania się.

Tak wiec, niewidomy Julian został poprowadzony do Dominiki przez ognistego psa. Sytuacja, która nie powinna się nigdy zdarzyć. Sytuacja, która łamała wszelkie prawa logiki. Sytuacja, jakich wiele w tym dziwnym, obcym Julianowi miejscu. Coś mu mówiło, że zdąży się do nich przyzwyczaić szybciej, niż by chciał.

W końcu, doszli. W połowie drogi Ishtav postanowił chwycić chłopaka zębami za rękaw, co znacząco zwiększyło ich tempo. Julian od początku wiedział, że coś jest nie tak. Nie słyszał Dominiki, a coś w powietrzu mówiło mu, że jeśli się nie pośpieszy, może już nigdy jej nie usłyszeć. Uklęknął na ziemi, po omacku wyszukując ciało kobiety. Jego dłoń natrafiła na dziurę w miejscu, gdzie powinno być serce. Wyczuwał też dłonie innego człowieka, chyba mężczyzny.

- Odsuń się- powiedział na tyle spokojnie, jak umiał. Nie chciał wzbudzać paniki. Tylko on potrafił uzdrawiać. Problem w tym, że jego moc nie była wystarczająco duża. Bał się pomyśleć, co się może stać, jeśli nie uda mu się choć zatamować krwotoku. Położył drżące dłonie na ranie, starając się skumulować energie w swojej duszy, tak jak zrobił to poprzednio. Jedna z jego dłoni leżała na drugiej, w celu skumulowania energii.

Tym razem się nie modlił. Skupił się na swoim celu, starając zapomnieć o bożym świecie. Wiedział, ze jeśli się rozproszy, nie dostanie drugiej szansy…
 
Kaworu jest offline  
Stary 05-02-2009, 20:43   #63
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Klik, klik, klik...

Głuchy dźwięk pustego magazynka powtarzał się kilkakrotnie, nim Mike w końcu przestał naciskać spust. Broń nadal trzymał przed sobą wycelowaną w jego ojca, który z rozdziawioną miną stał przed nim na chwiejnych nogach. Patrzyli sobie prosto w oczy, jeden w drugiego, tak jakby chcieli prześwidrować się nimi nawzajem. Mike ciężko dysząc, ojciec próbując złapać oddech. Ojciec i syn... Chyba nie tak miało to wyglądać? Związani krwią, mordujący się nawzajem. Kiedyś to coś znaczyło... Mike odrzucił szybko niewygodne myśli ponownie skupiając się na wyrazie twarzy ojca, który teraz upadł przed nim na kolana. Usta łapiące oddech, teraz wykrzywiły się w mścicielskim uśmiechu.

Nagle myśl, że nie ma już naboi sprawiła, że poczuł się lepiej. Teraz mógł stać naprzeciwko swego rodziciela i oglądać widowisko, jakim było ulatnianie się życia. Spektakl iście niezwykły i po raz pierwszy mógł patrzeć jak ktoś umiera. Powabu całej sytuacji nadawał mu fakt, iż była to osoba, którą w głębi duszy zawsze chciał ujrzeć umierającą. Spektakl ów, należał do takich, w których widz nie może oderwać oczu od akcji. Tło miało znikome znaczenie. Potwór, walka, dziwne otoczenie. To wszystko mogło mieć znaczenie wcześniej, lecz nie teraz. W tym właśnie momencie, widz skupiał uwagę na pojedynczą walkę w całej batalii, na dwóch wrogów, pośród wielu innych. A gdy nadszedł punkt kulminacyjny, wszyscy patrzyli na ofiarę, z której lała się krew. Patrzyli jak z maleńkich ranek tworzą się ogromne plamy krwi, to na brzuchu, to na udzie, to na przedramieniu, to na policzku. Krew spływała po nim, jakby odwróciła się i uciekała od swojego pana. Spadając na ziemię, tworzyła kałuże, której czerwień mocno kontrastowała się z szarością podłoża. Skąd u diabła tyle krwi?!

Ostatnie spojrzenie, ostatnie spotkanie się obojga oczu. Mało świadome spojrzenie jego ojca, było bardzo podobne do spojrzenia Mike’a. Mieli takie same oczy... Ostatnia próba złapania oddechu, ostatnia próba walki o życie. Jego ofiara wiedziała, że to już koniec, a mimo to jego wola nie chciała się poddać. Co za desperacja... Potem ciało jego ojca opadło z kolan w tył, w rezultacie lądując na plecach. I w tej chwili, wszystko się zmieniło...

Upadając, maska zsunęła się z twarzy (jak on jej do cholery nie zauważył?!) ukazując oblicze Jonathana Noysa, a nie jego ojca, jak miało to miejsce wcześniej. Przyćmiony umysł Sheffa, powoli, acz nieudolnie zaczął łączyć ze sobą fakty.

Noys. Ale, to był mój ojciec. Widziałem dokładnie, każdą rysę na jego twarzy, jego spojrzenie. To było złudzenie... Narkotyk? Kolejna część halucynacji?! Co to za maska?! Co to za miejsce?! To... O co tu chodzi?!

Nieskładne myśli kotłowały się w jego umyślę. Jedna za drugą, pozostawiając coraz większy bezsens na swoim miejscu. Nieład, który zapanował w jego umyśle i sytuacji, był niczym burdel w pokoju, przez który nie da się przejść, bo książki i ubrania leżały na podłodze, a nie na półkach, gdzie ich miejsca. Tak samo i on nie mógł przejść prze burdel myśli w jego głowie. Stanowił przeszkodę, która powodowała utratę bezcennego czasu. Pośrodku zatłoczonych myśli, pojawiła się jedna, która górowała nad wszystkimi innymi.

Postrzeliłem Noysa...

Rozluźnił chwyt na pistolecie, a ten przekoziołkował niedbale na jego wskazującym palcu, by zaraz udać się w krótką drogę prowadzącą ku upadkowi, która dla Mike wydawała się wiecznością. Jego usta otwarły się lekko ze zdziwienia, oczy wyrażały ni to zdziwienie, ni to rozpacz. Pistolet w tej krótkiej chwili, będącej jednocześnie najdłuższą w życiu Sheffa, w końcu doleciał do ziemi, powodując metaliczny odgłos uderzenia o ziemie. Na ten dźwięk zadrżał cały na ciele, aż podskoczył. Poczuł, jak nogi uginają się pod jego własnym ciężarem. Przez umysł przelatywało tysiące myśli.

...zabiłem go... ...co powiedzą inni?... ...zabiłem człowieka... ...oni mnie też zabiją... ...po raz pierwszy zamordowałem... ...muszę kłamać... ...on nie żyje...

Wreszcie w mroku i ciemności, nieładu i bałaganu, mętliku i przyćmienia, znalazła się ta jedna, jedyna myśl:

Muszę mu pomóc.

Jak na sygnał, opadły z sił mężczyzna ruszył nagle biegiem do mężczyzny. Po chwili znalazł się tuż za nim i ukucnął tuż przy nim. Patrzył jak krew wypływa obficie z podziurawionych miejsc i chociaż widział w tym bezcelowość, przycisnął dłonie do najbardziej krwawiących ran.

-Noys... Jonathan! Słyszysz mnie?! Pomocy!!! Cholera Noys, odezwij się! On jest ranny!!!

Plama krwi powiększała się. Mike czuł wyraźny strach, przed sprawdzeniem jego pulsu, czy choćby oddechu. I bał się myśli, gnieżdżącej w podświadomości.

On nie ma szans...
 
Rewan jest offline  
Stary 06-02-2009, 16:11   #64
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Ciało padło, ziemia zawyła... Zemsta była taka słodka - spijanie krwi kata w zamian za wypite życie... Lecz ta ziemia musiała pic, odzyskac co jej zabrano...

***

Aleksandra odwróciła wzrok od martwej hydry przesuwając go po polu bitwy. Nie interesowali ją jednak ludzie wracający do życia, lecz pusta ziemia, spękana niczym spracowana dłoń, niczym twarz żłobiona latami przez łzy... Zsypana drobinami piasku, upstrzona wykręconymi cieniami skarłowaciałych drzew. Z zardzewiałej ziemi, koleiny wyschniętych strumieni patrzyły z wyrzutem na żywych i z nienawiścią na martwych.

Pod dziewczyną ugięły się nogi. Każdy atak, a nawet sama jego próba łączyła się z utratą sporej ilości sił. Poparzona skóra piekła niemiłosiernie, a pieczenie przeradzało się ból, gdy tylko próbowała jej dotknąc. Uniosła spaloną twarz ku niebu, ciemnemu, burzowemu... Mrok zasnuwający je nie mógł byc jedynie wynikiem zasnutego zapuchniętymi, oparzonymi powiekami wzroku, jednak przynosił odrobinę ukojenia.
Za wszelką cenę próbowała się więc do niego zbliżyc... Gdy tylko udało się jej wyprostowac, jej ciało zaczęło "tańczyc" na wietrze, którego nie było. Wyginało się i prostowało niczym słabe dziecko owładnięte gorączką... albo jak filmowe wyobrażenie opętania...

***

-Przeczytam Ci siebie, lecz najpierw słuchaj, bo ostrzegałam was ... dzieci Hioba...

-Dzieci Hioba, przeszła śmierc...

Nim przebrzmiał głos w głowie dziewczyny zaczęły zdeżac się ze sobą kolejne sceny, których oczy żadnego człowieka nie były by w stanie zarejestrowac. Lecz miejsce patrzy i pamięta inaczej...

Żółta plama przecięta jasną strzałą - strach zabity siłą... Z siły nadzieja, z niczego życie... I twarz jasnowłosego chłopca skupiona na własnej mocy, błaganie we wzroku...

Blady błękit - pozorny spokój, zacięty spust. Zmęczona twarz z nieobecnymi oczyma Mike Sheffa...

Krwawa czerwień poświęcenia rozmyta do różu przez białą smugę pogodzenia się z własnym losem... Pożegnanie Ivet.

Po ułamkach sekund kolory zaczynają się łączyc, mieszac, ujednolicac.. Zostają same wydarzenia, a raczej ich wycięte fragmenty w których uaktywniło się najwięcej emocji (będących już teraz tylko rozmytą plamą), takich jak gniew, śmierc, a zwłaszcza moc...

Nieudolnie wydane życie, głód krwi Ciernia, zatrzymany czas, ożywianie, okaleczania...

Także halucynacje, zabójstwo, zwykła ludzka bezsensowna walka, miliony pomysłów, niewiele efektów... A przy każdym wydarzeniu znajduje się twarz, wyraźna, czysta jak cholerny portret.

Nagle bez żadnego ostrzeżenia zobaczyła raz jeszcze twarz mężczyzny, który z nimi walczył, który zadał tak wiele ran i który pozbawił tę ziemię życia. Poczuła przepotworny ból, ostatnią rzecz którą odczuła hydra nim zginęła i twarz, lecz już nie ofiary, a kata... Jednak nie swoją, a Rynolda.

***

Zmęczona opadła raz jeszcze na kolana. Chciała jak najszybciej stąd odejśc. Uciec przed tym jak szybko zostają zapisane w pamięci miejsca wspomnienia i jak bardzo chcą by ich słuchac. Zaczęła się wycofywac, najpierw idąc na czworaka, później nie mogąc znieśc bólu poparzonych dłoni, uniosła się z wielkim wysiłkiem z powrotem do pozycji pionowej. Świat wirował jej przed oczami, czuła nie swój ból i nie swoje nadzieje. Poczęła się w niej rodzic coś na wzór złości... Złości na to co ją spotyka i na to, że nie jest jedyna, a przez całe życie przez tę odmiennośc musiała byc sama. Z jednej strony nie chce wierzyc temu co pokazała jej ziemia, z drugiej wie, że to prawda i nienawidzi ludzi którzy ją oszukali... Nawet Reynold. Przechodząc obok jasnowłosego chłopca klęczącego nad kolejnym ciałem otoczonym ludźmi wierzącymi w cud jaki może sprawic potyka się o niego... Przewracając go, wytrącając z równowagi, skupienia i odpowiedniego ukierunkowania zebranej mocy; sama nie potrafi sobie odpowiedziec na to, czy robi to z osłabienia, potrzeby zemsty, nienawiści do wszystkich innych... Emocje znów się zamazują, wraca co normy..

Leżąc obok przestraszonego swoją bezsilnością chłopca i przyciskając go własnym ciężarem do ziemi patrzy na zabójce próbującego strachem przywołac zmarłego do świata, który opuścił. Ona wie, jednak będzie milczec, przynajmniej jakiś czas, gdyż za chwile byc może znajdzie się w takiej samej sytuacji co Mike... tyle, że łatwiejszej do ukrycia...
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 06-02-2009 o 16:17.
rudaad jest offline  
Stary 07-02-2009, 21:15   #65
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Aleksandra Nassau

Gdyby Aleksandra mogła rozejrzeć się uważniej, prawdopodobnie dostrzegłaby tamtego mężczyznę wcześniej, kiedy nagle jego wzrok spoczął na plamie bieli, jaką tworzył jej płaszcz wśród spalonej, stratowanej ziemi. Przyśpieszył kroku i utykając lekko zbliżył się, z namysłem wpatrując się w postać Aleksandry. Nadzieja wypisana na jego twarzy zgasła jednak, gdy nie rozpoznał w niej tej, której się spodziewał. Sztywno przyklęknął przy dziewczynie, przytrzymując się za bok. Spomiędzy jego palców sączyły się powoli ciemno czerwone strumyczki.




-To nie należy do Ciebie. –Miął przez chwilę w ręce futrzany skraj płaszcza. Chwycił ją za ramiona i przyjrzał się dokładnie spustoszeniu, jakie płomień hydry uczynił na jej twarzy. Bez słowa wziął dziewczynę na ręce i podniósł syknąwszy cicho. Gdyby poruszanie ustami tak bardzo nie bolało, może zaprotestowałaby, lub chociaż próbowałaby zapytać, czego od niej chce. Gdyby jego myśli nie były tak bardzo zajęte poszukiwaniem związku pomiędzy wrażeniem, jakie uczynił na nim widok jej płaszcza, a niemożnością skojarzenia go z zamazującym się w pamięci wizerunkiem jego prawowitej właścicielki, może Aleksandrze udałoby się wniknąć w jego świadomość i odkryć zamiary. Ale nie udało się. Nie mogła przedrzeć się do niczego, poza coraz bardziej chaotycznymi próbami składania rozsypujących się wspomnień i rosnącego zniecierpliwienia rudowłosego, półnagiego dzikusa, w którego ramionach kołysała się otulona płaszczem.

Przez ledwo uchylone powieki obserwowała wydarzenia. Widziała wiele, mniej lub bardziej dziwacznych stworzeń pomagających iść, albo wręcz niosących ciężej rannych. Nad zdeptanym pobojowiskiem gęstniała perłowo mleczna mgła. Coraz trudniej było ją przebić wzrokiem, jednak wszystkie towarzyszące im stworzenia sprawiały wrażenie, jakby doskonale wiedziały, dokąd zmierzają. Kiedy opar przybierał już pozór niemal materialnej, wilgotnej bariery, mgła nagle zaczęła rzednąć, aż w końcu przymkniętych powiek Aleksandry, dotknęły migoczące czerwienią i złotem promienie słońca. Kroki niosącego ją mężczyzny zmieniły rytm i tempo, a jego piersią poruszyło coś, jak westchnienie ulgi.

Pomógł Aleksadrze stanąć na drżących nogach i delikatnie wydobył z otulających ją objęć futrzanego płaszcza. Potem ostrożnie, żeby zbyt mocno nie urazić poparzonych nóg, zdjął jej buty. Zdziwiło ją, że nagle zostali całkiem sami. Nigdzie w pobliżu nie mogła dostrzec śladów obecności innych, towarzyszących im dotąd osób. Jak gdyby zgubiły się gdzieś w drodze przez mgłę. Dopiero po chwili dotarły do niej, stłumione odległością głosy. W tej chwili jednak przestało to mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Poczuła się nieswojo, kiedy także Rudowłosy bez słowa zrzucił z siebie, już i tak dość skromne okrycie, a kiedy delikatnie przeciął ramiączko jej koszulki, cofnęła się.

-Co robisz?! Zostaw –wymamrotała niewyraźnie, zasłaniając się ramieniem.

-Ciii… nie obawiaj się, nie zrobię Ci krzywdy –mruknął, obejmując ją w talii i przytrzymując lekko. -Dobrze, że się nie widzisz. Wybacz szczerość, ale w tej chwili nie miałbym na ciebie ochoty, nawet gdybym był mocno zdesperowany –dodał nieco nazbyt, jak dla Aleksandry, ironicznym tonem.

-Chcę tylko wiedzieć, …dlaczego mnie rozbierasz?... Wybacz szczerość –celowo, mimo bólu, jaki jej to sprawiało, naśladowała jego sposób mówienia -…ale nie czuję się bezpiecznie …w towarzystwie obcego, …nagiego mężczyzny…. Czy to takie dziwne? -ledwo wysepleniła mimo wszystko dość hrdo. –Co w tym …takiego zabawnego? –dodała, widząc uśmiech wykrzywiający mu usta.

-Nic. I wcale nie jest mi do śmiechu. Sam ledwo trzymam się na nogach, jeśli już koniecznie chcesz wiedzieć. To bajoro ma właściwości uzdrawiające, dzięki błogosławieństwu Ishtawa. Pomoże nam obojgu, jeśli do niego wejdziemy, tyle że musimy zdjąć z Ciebie te fatałaszki. Postaram się nie patrzeć, jeśli Ci na tym tak bardzo zależy. –Stanął tym razem za plecami Aleksandry. -Przecinam, bo nie chcę sprawić Ci bólu przy zdejmowaniu ich –dodał, profilaktycznie uprzedzając kolejne pytanie. –Nie martw się, później je odzyskasz.

Przesunął ostrzem po drugim ramiączku, a potem rozciął koszulkę na plecach. Odruchowo zacisnęła zęby i spojrzała na jego ręce, kiedy rozpruwał majtki na jej biodrach. –Chodź. -Poprowadził ją ostrożnie nad brzeg błotnistej sadzawki i ułożył na wpół zanurzoną w śliskim, żelowatym błocku. –Zamknij oczy –instruował, a ona nie sprzeciwiała się tym razem. Ulga jaką przyniósł kontakt z dziwną substancją w sadzawce, była zbyt oczywista.

Rudowłosy chłopak z pieszczotliwą delikatnością, małymi porcjami nanosił chłodne błoto na zaczerwienioną i pokrytą bąblami skórę jej głowy, twarzy i szyi. Leżała spokojnie, z coraz większym poddając się jego zabiegom, powoli zapadając w senną niemoc. Uczucie było tak kojące, iż nawet nie pamiętała kiedy skończył i sam z grymasem bólu i cichym jękiem ułożył się obok niej, wprzód umazawszy także siebie galaretowatym błotem.

* * *
Obudził się nieco wcześniej, kiedy dziewczyna z nowego stada jeszcze spała. Na wszelki wypadek ponownie zwilżył jej twarz nową porcją półpłynnej masy. Uśmiechnął się patrząc na jej piersi poruszane spokojnym, równym oddechem i oparłszy głowę na zgiętym ramieniu wodził po nich delikatnie, rozsmarowując palcami śliski muł. Była bardzo młoda. I ładna, mimo utraty włosów. Cieszył się, że przeżyła. Włosy rzęsy i brwi szybko odrosną. Już miały kilka milimetrów. Na skórze nie został żaden ślad po spotkaniu z hydrą, a po kąpieli w sadzawce, o to mógł się założyć, będzie jeszcze gładsza i piękniejsza. Bez żadnej skazy. Zsunął dłoń pod powierzchnię bajorka, na brzuch dziewczyny i objąwszy ją w pasie ułożył się tuż przy niej, na powrót przymykając oczy. Czekał cierpliwie aż obudzi się z uzdrawiającego snu.


Jonathan Noys

Przebudzenie nastąpiło gwałtownie. Bez oznak stopniowego powrotu przytomności. Nagle, w jednym ułamku sekundy, przeszedł ze stanu całkowitego niebytu do pełnej świadomości. Czas pomiędzy śmiercią, a życiem nie zaistniał dla niego. Istniała tylko pamięć umierania.
Wokół panowała ciepła, lepka wilgoć. Coś przytłaczało go duszącym ciężarem. Wdzierało się do przełyku i płuc, nie pozwalając oddychać. Topił się. Pod sobą czuł twardy grunt. Szarpnął całym ciałem, rozpaczliwie machając rękami, pragnąc wydobyć się z otaczającej go gęstej mazi. Niespodziewanie dla samego siebie wynurzył się. Usiadł pogrążony w niej do pasa. Rozkaszlał się, pozbywając się zalegającego w ustach i nosie szlamu, równocześnie zgarniając go z włosów i twarzy, równie mocno ociekającymi nim rękami.

Trzęsąc się ciągle w szoku, zamazanym błotem wzrokiem szukał w panice, mierzącego do niego z pistoletu Mike’a, spodziewając się w każdej chwili kolejnego, rozszarpującego ciało uderzenia kuli. Nie było go nigdzie. Noys był sam. Całkiem sam, siedząc po pas w dziwnym, śliskim błocie, tworzącym sadzawkę pośród nierzeczywiście, cudownie zielonego gaju. Ze ściśniętym gardłem, przerażony poszukiwał na swym ciele miejsc, które jak był pewny, przed chwilą rozerwały pociski z broni Mike’a. Nie znalazł na sobie żadnych ran. Siedział chwilę oszołomiony niezrozumiałymi wydarzeniami, nie będąc pewnym czy zwariował, czy mu się to wszystko tylko śni.

Wstał ociekając błotem, niczym potwór z bagien. Był zupełnie nagi. Ubranie gdzieś przepadło. Rozejrzał się bezradnie i ruszył ku brzegowi, odkrywając nad nim całe mnóstwo śladów. Część wyglądała na odciski ludzkich stóp, część na tropy zwierzęce, lecz były i takie, nad autorstwem których, wolał się nie zastanawiać. Wzdrygnął się, mimo że okolica była przecudna. Przypominała mu wyobrażenia o rajskim ogrodzie.

Niemal tuż za pierwszą linią drzew szemrał mały strumień, zasilając swą krystalicznie czystą wodą, niewielkie jeziorko. Jonathan z rozkoszą zanurzył się w nim, spłukując z siebie resztki śliskiej breji. Czuł się niesamowicie lekko i świeżo, a gdy przesunął dłońmi po ciele, z zaskoczeniem stwierdził, że nigdy przedtem nie miał tak gładkiej, zdrowej i nie przymierzając, delikatnej, jak u dziecka skóry. Coś dziwnego stało się też z jego mięśniami i nie ma co ukrywać, spodobało mu się to.



Z każdą chwilą bardziej wypełniało go poczucie siły i dziwnego, nieuzasadnionego niczym szczęścia. No, może prócz tego, że żył mimo, iż przed chwilą jeszcze konał, podziurawiony kulami, jak sito. Poza tym był głodny. Jak przystało na świeżo wzbudzonego z martwych.


* * *

Głosy dotarły do niego stopniowo, wabiąc obietnicą ludzkiego towarzystwa i nadzieją zaspokojenia głodu. Rozpoznawał śmiechy, dźwięki rozmowy, a tuż przed tym, kiedy odsuwał gęstą zasłonę zielonych gałęzi płaczącej wierzby, podejrzanie jękliwe, przyspieszone oddechy. Nie był przygotowany na to, co ujrzał na szafirowym dywanie trawy u stóp drzewa…

Dwa nagie, leżące bokiem, wtulone w siebie ciała, falujące leniwie w akcie miłosnego zespolenia. Mięśnie pod oliwkową skórą napinające się i drgające od przenikających kochanków, rozkosznych dreszczy. Rozpalone namiętnością twarze wykrzywione grymasem słodkiego wysiłku i rozchylone do krzyku, drżące wargi.

W pierwszym odruchu Jonathan chciał się wycofać, uciec stamtąd jak najdalej. Nie mógł się jednak ruszyć z miejsca wpatrzony w rozgrywającą się scenę. Początkowe zażenowanie i zmieszanie, ustępowało miejsca nieoczekiwanemu podekscytowaniu i niechcianemu podnieceniu. Dlaczego? Kochankowie bezsprzecznie byli mężczyznami! Wydawało mu się, że nigdy nie ulegnie czemuś takiemu. Nie był homoseksualistą. Nigdy nie czuł podobnych skłonności. Przeciwnie jeszcze kilka godzin temu taki widok zemdliłby go i wyprowadził z równowagi. Teraz sprawiał, że w jego wnętrzu przepływały fale gorąca, a oddech przyśpieszał rytm.

-Witaj – usłyszał szept zmieszany z ciepłym oddechem. –Dobrze znów widzieć Cię żywego. Czekaliśmy na Ciebie.

Gorące tchnienie omiotło kark i szyję Jonathana. Wzdrygnął się, poczuwszy na barkach delikatne dotknięcia ciepłych dłoni, powoli ześlizgujących się w dół, wzdłuż kręgosłupa. Przymknął powieki, kiedy objęły jego biodra i powędrowały dalej sprawiając, że omal nie zachłysnął się własnym oddechem.

-Nie –wyrzucił z siebie westchnienie, nie brzmiące jednak zbyt wielkim przekonaniem.

Zachęcone brakiem oporu smukłe, młode ciało przylgnęło do jego pleców i pośladków, a chłodne palce ostrożnie, jakby z wahaniem wsunęły się w pachwiny mężczyzny…


Charles Dolin i Reynold Burke

Helga dosięgła Charles’a Dolin’a jedynie kątem paszczy. Gdyby lepiej wymierzyła, to ostatnie kłapnięcie odcięłoby mu głowę, kończąc definitywnie jego desperackie próby obezwładnienia bestii. Zęby wbiły się w prawe ramię i obojczyk Charles’a., uniosły go w górę i potrząsnęły nim jak pies szczurem, niemal odrywając rękę od reszty zwisającego z pyska, ciała. W tym samym jednak momencie zadziałał dar Aleksandry. Hydra rozwarła z rykiem szczęki, uwalniając zgruchotane ciało mężczyzny. Miał na tyle szczęścia, iż nie spadł z dużej wysokości. Zaledwie kilka metrów. Zamroczony wstrząsem i bólem, tym razem już nie miał siły się podnieść. Jedynie kątem oka spojrzał na ramię, które przypominało ochłap zmielonego mięsa ze sterczącymi odłamkami kości. Możliwe, że trzymało się korpusu tylko dzięki garniturowi. Nawet nie bolało aż tak mocno. Poczuł się dziwnie lekki i słaby.

Reynold Burke zamknięty w zatrzaśniętej paszczy jednej z głów hydry, ostatkiem sił chwytał się życia. Przebity kłem, czuł się jak motyl uwięziony na szpilce. Zwisając z pyska martwej poczwary, na wpół przytomny, dusząc się własną krwią z przebitych płuc, wydobywającą się z ust, żywo czerwoną pianą przy każdym płytkim, urywanym oddechu, odruchowo próbował wolną ręką wesprzeć się o ziemię, by uwolnić się z potrzasku. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że zaczyna rzucać się w konwulsjach. Z każdą chwilą szok jego wykrwawiającego się organizmu pogłębiał się. Burke powoli przestawał walczyć. Dawał za wygraną, poddając się ogarniającemu go mrokowi.

W jednej chwili szczęki rozwarły się, jak gdyby bestia nagle ożyła. Jakaś siła niemal rozerwała łeb na dwie części, oddzielając żuchwę z której zwisał Reynold. Zadrgał spazmatycznie kiedy coś uniosło jego ciało nanizane piersią na dolny kieł. Ból popękanych żeber tamował oddech. Unosił się, lewitując jakieś pół metra nad ziemią. Potem coś odwróciło go na plecy. Jego spojrzenie padło jeszcze przez chwilę na pochylającą się nad nim kobietę. Potem światło w jego oczach zamgliło się i zgasło, a powieki wolno opadły, pogrążając go w ciemności.

Obydwaj płynęli unosząc się nad ziemią. Pomiędzy nimi stąpała smukła, na oko trzydziestoletnia kobieta o dojrzałej, świadomej swojego piękna postawie. Jej wyciągnięte ręce dotykały lekko porozrywanych ciał nieprzytomnych mężczyzn. Podobnie jak innych, wkrótce zakryła ich gęstniejąca mgła.



* * *

W człowieku leżącym w rzadkim, śliskim błocie trudno było rozpoznać Charles’a Dolin’a , podobnie jak w spoczywającym nieco dalej, Reynold’a. Także towarzysząca im kobieta była nim pokryta. Wstała pierwsza i podeszła najpierw do starszego z mężczyzn, sprawdzając w jakim jest stanie. Zadowolona, nabrała w dłonie półpłynnej masy z bajora i pomazała nią jego wynurzone ponad powierzchnię błotnej sadzawki piersi, ramiona i głowę. Potem podeszła do młodszego. Klęknęła przy nim, przyglądała mu się przez chwilę z uśmiechem. W nagłym odruchu przełożyła nogę nad biodrami nieruchomego chłopaka i usiadła na nich pochylając się wpatrzona w jego twarz. Odgarnęła palcami posklejane gęstą mazią włosy z jego czoła i obserwowała oznaki budzącej się na niej świadomości.


Tyburcjusz Pizarro

Mija zaniepokoiła się trochę, gdy zobaczyła krew na jego rękach, jednak od razu się uspokoiła, gdy dojrzała konającą córkę Idvy. To nie jej Towarzysz był rany, a jedynie ta pannica, do której Lorence najwyraźniej czuł miętę, biorąc pod uwagę miłe słówka, jakie szeptał niosąc ją do Azylu.

Gdy dotarli do uzdrowiska Mija nie mogła opanować radości. Żył jej Tyburrrek.
Rozpięła guziki czarnej atłasowej sukni w jaką była przyodziana. Pozwoliła materiałowi ześlizgnąć się po skórze, odsłaniając młode jędrne ciało. Podeszła do Tyburcjusza, zalotnie i zmysłowo prezentując swoje wdzięki. Drżącą ręką podrapała go po podbrudku.

- Rrrrrrrozbierz się kochanie, wykąpiemy się. To doda nam sił. Będą ci potrzebne. Mhrrrr…

Zadowolona z siebie czekała cierpliwie, aż Tyburcjusz wykona jej polecenie. Nie miał wyboru. Gdy mężczyzna był już nagi, chwyciła jego dłoń i podprowadziła do jednego z bajor. Zatrzymała się na płyciźnie stając za nim i uwodzicielsko mrucząc mu do ucha, pieściła delikatnie jego tors i brzuch. Po chwili jednak, pchnęła nagle, wrzucając go do mazi. Stopami pewnie weszła na ciało Tyburcjusza masując pazurkami jego skórę. Położyła się na plecach mężczyzny. Przesuwając swoimi dłońmi po jego ciele mruczała zadowolona. Jęknęła z rozkoszy wsuwając mu swój palec wskazujący głęboko w pupę. Jej pazur rozciął delikatną skórę odbytu. Kobieta zanurzyła swe wargi w sączącej się krwi. Piła szkarłatny płyn mrucząc przy tym z przyjemnością. Co jakiś czas wgryzając się w jego ciało i kąsając odbyt przytrzymywała się bioder mężczyzny. Tak Mija najzwyczajniej w świecie bawiła się na całego swym Towarzyszem. W końcu spijanie krwi z tak uroczego naczynia miało swoje zalety.


Julian Matczyński

Gdy rudy mężczyzna zabrał leżącą Aleksandrę, Julian mógł powrócić do próby ratowania swojej Opiekunki. Położył dłoń na jej przebitej piersi i skupiony, przesłał życiodajną energię do jej ciała. Chociaż udało mu się zatamować krwawienie i zasklepić jej ranę, sam poczuł się słabo. Z nosa pociekła mu strużka krwi. Najwidoczniej przesłał kobiecie swoją własną energię.

Po chwili podeszli do grupy Lorence wraz z Horacym i Miją. Każdy z nich zabrał kogoś do Azylu.

Horacy ostrożnie poprowadził Juliana w nieznanym kierunku. Osłabiony chłopak nie miał sił ani powodów, by się temu sprzeciwiać. Wątpliwości naszły go dopiero, kiedy w pewnej chwili zatrzymali się, a towarzyszący mu przewodnik zaczął go rozbierać. Powoli zdejmował kolejne warstwy grubych kurtek, płaszczów i swetrów jakie nałożył na siebie Julian. Uśmiechnął się gdy zobaczył, jak młodzieniec drży pod wpływem jego dotyku. Nic dziwnego, w końcu zajmował się nim nagi, dobrze zbudowany mężczyzna. Sytuacje jeszcze bardziej skomplikował fakt, iż Horacy pewnie objął nieśmiałego Juliana, wprowadzając go do bajora. Julian postawił niepewne kroki na śliskim gruncie, błądząc wokół niewidzącym wzrokiem.


- Spokojnie poczujesz się dziwnie, ale to ci pomoże odzyskać siły. Nie przejmuj się zapachem, przyzwyczaisz się.

Horacy nabrał w dłonie porcje mazi i powoli zaczął nacierać nią Juliana. Już po chwili młodzieniec pokryty był od pasa w dół błotną breją. Horacy delikatnie obmył pośladki chłopaka. Julian poczuł przyjemne ciepło, gdy silne, ale delikatne dłonie mężczyzny prześlizgiwały się po jego spiętym pod wpływem żenującej sytuacji ciele.

- Pozwól, że natrę ci twarz. Wzrok powinien wrócić, gdy tylko błoto wsiąknie w twoją skórę.


Dominique Nightsmitch

Gdy ciało Dominiqe straciło zbyt dużo krwi kobieta pogrążyła się w nieświadomości. Śniąc niespokojnym snem, słyszała lekki melodyjny głos dziecka śpiewający jedno słowo.

Firtyx

Z pozoru surrealistyczne słowo było jedyną deską ratunku dla jej stada. Ktoś nie chciał by Idva straciła stado Białej Róży. A może istota ta miała już dość rozlewu krwi i zwyczajnie starała się pomóc ?

Na tatuażu Białej róży pojawiły się drobinki krwi. Symboliczna oznaka bólu i śmierci, jaki przywarł do stada po zainfekowaniu jadem Hydry.

Kobieta odzyskała przytomność, leżąc nago w bajorze. Upaprana na całym ciele błotnistą mazią odczuwała niewielką ulgę. Obok niej siedział Lorence. Powolnymi ruchami nakładał na jej skórę kolejne porcje błota.

Jak mam jej powiedzieć, że straciła błogosławieństwo Idvy ?

- Witaj z powrotem siostro. Nie ruszaj się, hydra zraniła cię dotkliwie.

Nawet nie wiesz jak bardzo.

- To bajoro ma właściwości lecznicze. Każdy członek twojego stada odzyska tutaj siły.

Lorence patrzył na córkę Idvy z wyraźnym lękiem. Czuł coraz słabszy zapach stada Białej róży. Zupełnie, jakby stado przestało nim być. Ciekawił go stan wybawicielki – pogromczyni hydry, lecz bardziej niepokoił go zapach jaki wydzielała jego siostra. Zapach jaki roznosił się dookoła każdego Towarzysza. Czy oznaczało to, że stado Białej Róży przestawało mieć prawa należne każdemu stadu?

[Wątki poprowadzone przez Kabasza]

Mike Sheff

-Popisałeś się bracie, nie ma co. Tylko pogratulować. Doktorek załatwi cię bez mydła. I wiesz co? Chwała mu za to. Nie potrzebujemy tu morderców, łajzo. –Satyro-podobny stwór o ciele młodego, śniadego chłopaka z grzywą ciemnych włosów, z grymasem pogardy i wściekłości potrząsał oniemiałym, złamanym na duchu Mike’iem, trzymając go za klapy marynarki. Odepchnięty brutalnie od zwłok Jonathana zabójca, upadł plecami na spaloną ziemię.
-Zabieramy tego biedaka, chłopcy –przykucnął, pochylając się nad pokrwawionym ciałem, delikatnie przesunąwszy wierzchem dłoni wzdłuż policzka martwego Noysa. –Nie oddycha. Dziwne… -dodał z zastanowieniem -pośpieszmy się.

Oszołomiony wciąż Sheff, miał poważne problemy z odróżnieniem rzeczywistości od skutków działania narkotyku. Nie zdziwiło go więc specjalnie, kiedy koniowaty ogon i nogi stworzenia zastąpiły zwykłe, ludzkie kształty. Może to wciąż tylko halucynacje?

Rozejrzał się po pobojowisku. Powoli pustoszało. Noysa zabrała trójka młodych ludzi. Każdym z członków jego stada zaopiekował się ktoś z lżej poszkodowanych. Tylko na niego nikt nie zwrócił uwagi, jak gdyby był powietrzem. Klęcząc na suchej, zrytej ziemi patrzył jak cielsko hydry rozkłada się w błyskawicznym tempie. Może tylko mu się wydawało, ale wokół niej widział też inne, mniejsze, wyschnięte, rozsypujące się zwłoki jakichś nierozpoznawalnych już istot. Czy miał tu pozostać wśród nich i także rozsypać się w proch? Coś złego działo się z ziemią. Zaczynała zapadać się pod cielskiem potwora, a później także pod mniejszymi truchłami. Sheff czuł jak kolana grzęzną mu w sypkim pylistym podłożu. Nie chciał tu zostać. Nie chciał być pogrzebany razem z nimi. Nie był martwy. Chciał żyć.

Wygramolił się z szarego piachu i zerwał do biegu. Ostatni z odchodzących prawie zniknęli już wśród mgły opadającej na plac. Wołał, lecz nikt z nich nawet nie odwrócił głowy. Szedł dalej, z nadzieją, że w końcu kogoś dogoni, lecz mgła wciąż gęstniała. W końcu zupełnie stracił widoczność i poczucie kierunku w gęstym, jak mleko oparze. Nogi coraz głębiej zapadały się w piach, aż w którymś momencie nie dał rady zrobić kolejnego kroku. Zapadał się powoli, czując jak przemożna siła wsysa go pod powierzchnię. Bronił się, lecz bez skutku. Ruchomy piach pochłaniał go po pas, po pierś, po szyję, aż wreszcie odebrał mu powietrze i zasypał twarz. Mike dusił się miażdżony potwornym naciskiem.
Stracił przytomność…

Coś mocno chwyciło go za kostki nóg i pociągnęło w głąb. Ciało Mika wypadło ze stropu podziemnego tunelu i głucho łupnęło o podłoże. Majacząca bielą, wysoka postać chwyciła je za nadgarstek i pociągnęła, wlokąc za sobą, jak szmatę…

* * *

Obudził się nagle, zdając sobie sprawę, że żyje, i że… nie może się ruszyć. Był w stanie jedynie podnieść głowę. Oślepiało go silne światło gdzieś z góry. Mrużąc oczy rozejrzał się wokół. Pomieszczenie przypominało blok operacyjny. Przy stole z mnóstwem błyszczących szlachetną stalą instrumentów chirurgicznych, krzątało się dwoje ludzi w fartuchach. Nie mógł dostatecznie mocno wykręcić głowy, aby dobrze ich widzieć. Był przymocowany do czegoś, co wyglądało na stół operacyjny. Stopy, kolana, uda, pierś i rozkrzyżowane ramiona trzymały mocne, skórzane pasy spięte klamrami. Nie miał szans się wydostać. Rozszerzonymi strachem źrenicami chłonął widok zbliżających się do niego postaci w maskach.



-Kim jesteście?! Co robicie?! – Szarpał się dziko w więzach, z przerażeniem łypiąc na tacę z narzędziami rodem z sali tortur. –Dlaczego?!

-Dlaczego? –raczej retorycznie zabrzmiało stłumione maseczką pytanie. –Zabiłeś. Zabiłeś członka własnego stada. Obrońcę Idvy. W chwili, gdy każda para rąk, każdy sprawny umysł był jej potrzebny. Mogła zginąć przez ciebie, śmieciu –mówił spokojnie głos. –Kim jesteśmy? Sprawiedliwością, która upomina się o przelaną krew. Jak uważasz, co powinniśmy mu zrobić? –zwrócił się do swojej asystentki.

-Krew za krew. Ból za ból – odpowiedziała zimno.



-Wyjąłbym mu serce żywcem i wepchnął do gardła, …ale to za mało. Widziałaś jego oczy, kiedy zabijał? Nie powinien był wtedy tak patrzeć. Może zabierzemy mu je? Nie, nie. To też nie to.

-Może brzuch? Rozprujmy mu brzuch –zastanawiała się głośno kobieta przesuwając błyszczącym ostrzem skalpela od mostka do samego podbrzusza przerażonego, więźnia. –Sprawdźmy, jak długo można żyć bez wnętrzności. –Na napiętej na drżących mięśniach skórze, pozostała cieniutka krwawiąca linia płytkiego cięcia. Kobieta dotknęła jej, osłoniętą lateksową rękawiczką dłonią i roztarła kroplę krwi w palcach. –Wie Pan, co przy nim znalazłam? To! –Wyciągnęła z kieszeni torebkę z kokainowym proszkiem i potrząsnęła nią lekko. –Pewnie zabił pod wpływem tego świństwa. –Schyliła się nad Mike’m. –Chciałbyś jeszcze? – Zanurzyła lepki od krwi palec w białym proszku i siłą wcisnęła go między zaciśnięte usta mężczyzny, wcierając narkotyk w jego dziąsła. –Bierz do woli. Zobaczysz, czekają Cię niezapomniane przeżycia. – zaśmiała się. –A może po prostu go wykastrujmy?

-Kara powinna być stosowna. Podniósł rękę na własność Idwy. Powinienem obedrzeć Cię za to ze skóry- zwrócił się do Mike’a. - Zacznijmy od ręki. Tej, która pociągnęła za spust. Jak głośno będziesz krzyczał? -spytał nacinając skórę wokół przedramienia poniżej łokcia. Potem zaczynając od owego nacięcia po wewnętrznej stronie pociągnął wzdłuż ręki, kończąc wewnątrz dłoni. Wolnymi, ostrożnymi ruchami, milimetr po milimetrze, nie śpiesząc się, dokładnie oddzielał skórę od mięśni i kości. Tymczasem asystentka przyżegała mocniej krwawiące naczynia elektrokoagulatorem, nie pozwalając wykrwawić się pacjentowi. Na koniec wyrwano mu też paznokcie. Sheff wił się krzyczał na przemian mdlejąc i odzyskując świadomość.

Nie wiedział, jak długo trwała owa tortura. Dla niego była to wieczność…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 08-02-2009 o 23:01. Powód: Dodano obrazki
Lilith jest offline  
Stary 07-02-2009, 23:26   #66
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
-Ja…co się stało? Dominique czuła się bardzo słabo. Nie pamiętała co się stało po tym jak udało jej się odciąć jedną z głów Hydry.
Pamiętała tylko potworny ból i to że ktoś coś do niej mówił, jeszcze silniejszy ból, czyjś krzyk… a potem ten ciepły głos…
Firtyx…

- Udało ci się pokonać Hydrę. Tobie i twojemu stadu. Zdołałaś zabić istotę, której nie mogliśmy pokonać. A uwierz mi cały Thagort próbował siostrzyczko.
W głosie Lorenca słychać było dumę i podziw. Najwyraźniej dokonania stada Białej Róży nie należały do najłatwiejszych.
-Co z moim stadem? Ja…chyba nie jestem dobrą Opiekunką…
Zamknęła oczy. Czuła się dziwnie. Udało im się pokonać Hydrę. Ale jakim kosztem?

- Żyją, wszyscy żyją. Więc chyba tak tragicznie nie jest. Jesteście teraz w miejscu w którym każdy wróci do zdrowia dzięki błogosławieństwu Ishtava. Za kilka minut powinniście wrócić do zdrowia. Przynajmniej tak było do tej pory. Odpocznij, naciesz się kojącym działaniem błota.
-Lorence…powiedz mi, czemu się mną opiekujesz? Już drugi raz mi pomagasz.



Dominique mając ciągle lekko przymknięte oczy nie mogła widzieć zmiany na twarzy wampira gdy zadała to pytanie.
Zacisnął wargi gdy usłyszał to pytanie. Wątpił ,aby odpowiedź - Intryguje mnie każde nowe stado a zapach twojego jest ekscytujący- sprawiła ,że kobieta poczuje się lepiej. Postanowił dyskretnie ominąć niezręczne kwestie.
- Ciekawią mnie nowe stada. Zawsze są inne, moje stado należy do ... nieokiełznanych. Ciekawi mnie jakie jest twoje ?
-Nie wiem. Nie zdarzyłam go jeszcze wcale poznać. Nagle znaleźliśmy się przy Hydrze.
-A kim…kim jest Firtyx?
Dziewczyna czuła, ze to imię jest ważne…

- Firtyx ?
Lorence powtórzył z niedowierzaniem.
- Skąd znasz to miejsce ? Chwila , nie znasz, nie pytałabyś się przecież gdybyś je znała.
Najwidoczniej wspomnienie Firtyxu wywołało u Lorenca falę nieskoordynowanych myśli. Co zaowocowało potokiem słów.
- To miejsce narodzin pierwotnych mieszkańców Thagortu. Nie mają oni stad. Jednym z nich jest Ishtav - Ognisty pies. Może go już miałaś okazję spotkać ? To urocze stworzenie pojawiło się przy Hydrze próbował uratować jedną z Pierwotnych istot. Niestety zamroziła go hydra. Jednak ciebie to chyba nie interesuje. Nikt nie wie gdzie leży Firtyx. Przemieszcza się wraz z Thagortem, żyje wraz z miastem. Nieliczni wiedzą o tym miejscu, sam nie wiem jak można się tam dostać. Podobno znaleźć tam można źródło życia.

-Ja… ja czuje, ze to miejsce jest ważne, skoro to miejsce. Że tam powinnam się znaleźć, ja i moje stado. Dominique spróbowała się poruszyć i fala bólu biegnąca przez jej ciało wydusiła z jej ust cichy jęk.
- Nie wiem co się ze mną dzieje, czuje się bardzo słabo.
- Poczekaj pozwól błotu zadziałać. Powinno zregenerować twoje ciało.
Lorence był pewny, że błoto powinno złagodzić stan Dominiqe. Tak też w istocie było, rany jakie zadała nożem na nadgarstku zasklepiły się. Otarcia i potłuczenia jakie doznała podczas starcia z Helgą regenerowały się. Jednak Idva na jej ciele nadal była osłabiona, dlatego też kobieta odczuwała cały czas przenikliwy ból.
- Podejrzewam, że to przez Hydrę. Czy ona cię ugryzła ? Do tej pory nic nie mogło nas zranić, jednak ten potwór potrafił ugryźć każdą istotę zamieszkaną w Thagorcie.
Lorence nakładał coraz więcej błota na ciało Dominiqe, rozmasowując błoto po ciele. Im więcej błota nakładał tym przyjemniejsze odczucia doznawała kobieta.

-Nie wiem. Nie pamiętam końca walki. Boje się, że ona znów mogła nade mną przejąć kontrolę. Już raz jej się udało, zmusiła mnie do podcięcia sobie żyły.
Nie pamiętam nic dokładnego od chwili gdy jakimś cudem udało mi się odciąć jedną z głów. Pamiętam tylko straszny ból tu- Dziewczyna położyła dłoń poniżej swej lewej piersi.

Lorence doskonale pamiętał nieskazitelnie białe płatki róży na piersi Dominiqe. Nic więc dziwnego, że gdy ujrzał kropelki krwi na płatkach róży jej tatuażu to skojarzył fakty.
- Twój symbol się zmienił ! - Rzekł prawdziwie zszokowany. - Hydra zdołała zmienić wasze stado. To dużo wyjaśnia. Nie wiem jak, ale zdołała dojść do Idvy na twoim ciele. Obawiam się, że to może wpłynąć na twoje stado. Nikt nigdy nie zmienił symbolu stada. To coś musi znaczyć. Pytałaś już Idvy ? Słyszysz ją ? Może to od niej dowiedziałaś się o Firtyxie ? Może ona pragnie abyś tam znalazła odtrutkę na to co zmieniło symbol ?
-Spróbuje.
Dziewczyna podobnie jak przed odcięciem głowy Hydrze skupiła się na Idvie będącej jej częścią. Chciała wiedzieć czy to co powiedział Lorence miało przełożenie na rzeczywistość.
Pustka nie usłyszała nic. Gdy po raz pierwszy wezwała na pomoc Idvę podczas walki z Hydrą mogła przysiąc, iż poczuła jej obecność, błogosławieństwo. Teraz Idva milczała.

-Nie czuje jej. Tak jakby tam była tylko pustka…
- Nie dobrze. Hydra coś musiała zrobić Idvie, musisz odnaleźć Firtyx. Jeśli chcesz pomogę ci, jednak najpierw zregeneruj siły. Potem poszukam wśród mych ludzi kogoś kto opowiedział mi o Firytxie po raz pierwszy. Może uda nam się znaleźć to miejsce. Najpierw jednak potrzebujesz odpoczynku, nie martw się pomogę ci.
Dominique miała ochotę zostać w tej błotnistej sadzawce na zawsze.
Niespodziewanie znalazła się w tym dziwnym miejscu.
Okazało się, że ma być przywódczynią grupki dziwnych ludzi.
Musieli walczyć z mitologiczną bestią jakby żywcem wydartą z kart jakiejś baśni.
A teraz jeszcze to…
Czuła jak dłonie Lorenca nakładają na jej skórę kolejne porcje przyjemnie gorącej mazi.
Poddała się temu dotykowi, już drugi raz.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 07-02-2009, 23:33   #67
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Ludzie pragną zazwyczaj tylko tego co już w życiu zaznali. Ktoś kto nie zna znał wolności nawet jej nie rozumiał. Lecz z każdym łykiem, smakiem i zapachem nowego stanu pragnienie wzbierało. Kiedy Tyburcjusz poczuł ponownie nadzieję i smak dawnej wolności odrodziło się jej pragnienie niczym feniks z popiołów. To była najstraszniejsza tortura którą sobie sam zgotował. Rozbudził w sobie zbyt wiele nadziei i teraz one powodowały każdą sekundę obecności wampirzycy za niewysłowiony sztylet w serce. Miał dość, z każda chwila coraz bardziej. Chociaż to mogło nic nie dać, chociaż było wbrew prawom Stad to musiał spróbować. Po wielkich wydarzeniach zmieniają się reguły. Tak przynajmniej się łudził. Zimne spojrzenie padło na wszystko wokół.


Dalej milczał. Odsunął się od wampirzycy. Ciągle milczał. Milczał bo nie chciał jej dać nic od siebie. Lecz tedy, przy pierwszych użyciach daru. Pokusa aby to zrobić. Co to niby mu miało dać? Nicość ponad nicościami. Wyciągnął dłoń w jej kierunku, powoli, niemalże flegmatycznie. Pogładził ją po głowie i od dawien dawna się do niej odezwał. Kłamał ale kłamać umiał.

-Powiem Ci coś. Chcesz rozkoszy? Proszę bardzo. Dostaniesz kocico. Iam dolor in morem venit meus.

Oczy, zwierciadło duszy były teraz wyjątkowo mętne. Objął ją rękami i zaczął całować, od czubka głowy zaczął schodzić na twarz, oczy, usta i szyję by zejść się niżej, na piersi. Dłońmi wadził po jej plecach.

”Ojcze mój któryś jest. Istne szaleństwo i niechaj to szaleństwo będzie słuszne. Nie wiem co czynie i czemu lecz błagam Cię jako ojca, opiekuna i cząstkę mnie. Niechaj moje dłonie Twymi dłońmi, naprostuj ścieżkę sługi Twego boś Ty panem i mocą. Uczyń mnie razem z tobą i Ciebie we mnie. Przysięgam na me kości... Co ja czynię? Obłąkany i używam mocy z niepewnością. Lecz błagam po nieboskłon i czeluści ziemi na szali dając ducha świata za powiedzenie po wieki.

Spocił się. Dłonie się spociły. Poczuł mróz w kościach palców, pociemniało mu przed oczami. Widział coraz mniej.

-Amen.

Wyszeptał pod nosem. Serce biło mu jak oszalałe. Miał tego dosyć. Tylko uciec od niej i aby nigdy go nie znalazła.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 08-02-2009, 12:29   #68
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian próbował przywołać na pomoc Bożą moc, kolejny raz w tym dniu. Sytuacja była rozpaczliwa. Dominika miała wielką ranę w miejscu, gdzie powinno być serce. Krew tryskała z niej niczym mała fontanna, pulsując rytmicznie i wypływając poza jej ciało.

Ręce chłopaka drżały, gdy kładł je na ranie. Wkrótce całe pokryły się krwią, przerażająco gęstą. Z oczu blondyna mimowolnie zaczęły płynąć łzy. Nigdy jeszcze nie znalazł się w takiej sytuacji. Przed przybyciem do miasta nie leczył ran tak często, nie miał potrzebnego doświadczenia, pewności siebie, odwagi. Właśnie próbował obcować z krwotokiem, przy którym większość innych osób uciekła by w siną dal, wzywając pomocy. Życie dosłownie wyciekało Dominiki, chłopak czuł to pod palcami. Ogarniało go coraz większe przerażenie, gdyby odzyskał wzrok, zapewne straciłby przytomność, widząc ogrom zniszczeń, jaki poczyniła Hydra w młodym ciele kobiety.

Nagle, poczuł popchnięcie z boku. Ktoś zwalił się na niego, przewracając go i niszcząc cały wysiłek, jaki włożył w skumulowanie energii. Julian szarpnął się rozpaczliwie, próbując wyrwać się spod uścisku napastnika. Liczyła się każda sekunda, każda chwila. Nie miał czasu do stracenie. Wolał nie myśleć, w jakim stanie jest Dominika. Musiał jej pomoc, musiał.

Nagle, ciężar zszedł z ciała chłopaka. Ten obrócił się i zaczął iść na czworakach w kierunku Dominiki. Przystawił ręce do dziury w miejscu jej piersi i zaczął rozpaczliwie się modlić.

W końcu, energia zaczęła przepływać przez jego ciało i uzdrawiać Dominikę. Nie był to jednak strumień złotej, pięknej energii, który tak uwielbiał czuć w sobie. Ta moc była inna, czerwona. Julian zakołysał się. Coś było nie tak. Poczuł, jak serce, do tej pory bijące jak dzwon, zaczyna spowalniać. Zakręciła mu się w głowie i poczuł mdłości. Po jego wardze zaczęła też spływać strużka krwi, mająca swój początek w nosie.

Nie otrzymał mocy od Boga. Wykorzystał zapasy własnego ciała.

Cena nie była zbyt wielka. Blondyn wyczuł, jak dziura staje się coraz mniejsza, by w końcu zniknąć. Udało mu się uzdrowić Dominikę. Czy jednak na pewno? Położył niepewnie dłoń na jej piersi. Czuł bicie serca kobiety. Mięsień pracował, ale nie tak, jak powinien. Poruszał się powoli, zwierając i rozwierając w ślimaczym tempie. Przywódczyni stada dalej groziło niebezpieczeństwo.

- Jest osłabiona, ale żyje. Jej serce jest słabe. Trzeba ja wzmocnić- stwierdził, niby jakiś lekarz na chwile przed zażądaniem specyfiku dla chorego. Ale Julian nie był lekarzem. Nie wiedział, co może pomóc kobiecie, a jego możliwości się skończyły. Jedyne, co mógł robić, to trzymać dłoń na piersi Dominiki, czuwać przy niej i modlić się do Boga, by pozwolił jej przeżyć.

Następne wydarzenia potoczyły się szybko. Ktoś zabrał Dominikę, a masa innych ludzi podążyła w tym samym kierunku. Julian słyszał ich głosy i domyślał się z jęków i zaniepokojonych okrzyków, ze to ranni są noszeni przez ocalałym do jakiejś lecznicy. Nazywali to Azyl. Przy Julianie stanął Horacy, podnosząc go z klęczek i prowadząc przed sobą. Chłopak pozwolił mu na to. Miał do niego zaufanie. W dodatku był bliską, przyjazną osobą w tym mrocznym, ciemnym świecie, który nastał, od kiedy nietoperz zawierający część jego duszy został zabity. Blondyn poszedł ufnie, prowadzony przez mężczyznę.

~*~

W pewnej chwili Horacy zatrzymał Juliana. Ten rozejrzał się ciekawie po okolicy. Choć nie miał zmysłu wzroku, to dalej miał słuch i zmysł powonienia. Wyczuł zapach jakieś dziwniej substancji, a także świeże powietrze. Jego uszy poinformowały go, że gdzieś w okolicy jest las i coś, co mogło być pękającymi bąbelkami.

Chłopak wyrwał się z zamyślenia, gdy Horacy zaczął go rozbierać. Powoli zdejmował z niego kurtkę, sweter, kolejny sweter, koszulę, podkoszulek. Dopiero teraz Matczyński zdał sobie sprawę z tego, jak mu było gorąco. Pozwolił, by chłodne powietrze ochłodziło jego ciało. Był wdzięczny Horacemu, że zdjął z niego te wszystkie ubrania. Sam by na to nie wpadł. Tyle się działo…

Julian mimowolnie zarumienił się, gdy jego towarzysz zaczął majstrować przy jego spodniach. Stanowczo, aczkolwiek delikatnie odtrącił jego dłonie i sam zajął się tą częścią garderoby. Gdy był już nagi, zrobił parę kroków w przód. Jego stopa nieoczekiwanie natrafiła na okrągły, śliski kamień. Zachwiał się, po czym strącił równowagę i przewrócił się. Pierwszą rzeczą, na jakie natrafiły jego ręce było silne ramię Horacego, który stał z boku. Instynktownie objął je swymi rękoma, ratując się przed bolesnym upadkiem.

Od tej chwili Horacy postanowił osobiście wprowadzić niewidomego chłopaka do bagna. Chwycił go mocno za ramię i pewnie poprowadził przez labirynt śliskich kamieni i zdradliwych kałuż.

Gdy już znaleźli się w bagnie, blondyn postawił niepewne kroki na śliskim gruncie. Nie czuł się zbyt pewnie. Błoto było lepkie i mokre. Jak kisiel, tylko gorsze. Rozejrzał się po okolicy, choć ciągle nie odzyskał wzroku. Niewiele mu to dało.

Nagle, jakaś dłoń zaczęła smarować jego nogi. Była silna i szeroka, a jednocześnie delikatna. Julian spiął wszystkie mięśnie, zawstydzony. Rozpoznał ten dotyk. Ta sama dłoń chwyciła go podczas walki z Hydrą. Należała do Horacego.

- Spokojnie poczujesz się dziwnie, ale to ci pomoże odzyskać siły. Nie przejmuj się zapachem, przyzwyczaisz się.

Rzeczywiście, zapach był dość specyficzny. Julian postanowił nie zwracać na niego większej uwagi. Tym bardziej, ze dłoń Horacego delikatnie wcierała w jego ciało kolejne porcje mazi, sunąć powoli w górę. Nim się zorientował, wszystkie części jego ciała znajdujące się poniżej pasa była wysmarowane błotem. Podskoczył zaskoczony, gdy dłoń Horacego powędrowała do jego krocza. Zarumienił się, a wszystkie jego mięśnie jeszcze bardziej się napięły. Chciał jakoś odtrącić tą dłoń, zaprotestować, ale nie mógł. Nie chciał zranić Horacego, z pewnością nie miał złych intencji.

Albo po prostu mu się spodobało. Nawet jeśli nie chciał tego przyznać przed samym sobą.

Następnie, Horacy skierował swa dłoń ku pupie Juliana. Jego pośladki zostały obmyte błotem, a ciepła dłoń wodziła po nich, sprawiając chłopakowi przyjemność. Mimowolnie jęknął, w następstwie czego znów się zarumienił. Spuścił głowę, zawstydzony.

- Pozwól, że natrę ci twarz. Wzrok powinien wrócić, gdy tylko błoto wsiąknie w twoją skórę.

Dopiero teraz blondyn zauważył, że Horacy ma bardzo przyjemny głos. Jego brzmienie naprawdę mu się spodobało. Było spokojne, a jednocześnie szorstkie i męskie. Sam Julian miał bardziej dziecinny. Pomyślał, że bardzo fajnie by było mieć taki głos, jaki miał Horacy.

- Jeśli to nie problem…- odpowiedział nieśmiało chłopak. Nim się zorientował, mężczyzna koniuszkami palców nakładał mu na twarz kolejne porcje błota. Czubki palców przyjemnie drażniły skórę Juliana, który czuł się naprawdę dobrze podczas masażu. Odprężył się i pozwolił sobie na chwilę zapomnienia. Nie liczyła się teraz Hydra, ranna Dominika, wydarzenie poranka. Nic. Tylko Julian, Horacy i błoto, które przyjemnie oblepiało ciało chłopaka.

- Dziękuję. Za to, że mnie wtedy ocaliłeś. I za to, że teraz się mną zajmujesz. To naprawdę miłe z Twojej strony. Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobił- wyraził swą wdzięczność. Naprawdę był wdzięczny. Bez Horacego zginąłby w paszczy Hydry, błąkał się ślepy po mieście albo robił coś równie nieprzyjemnego. Tylko dzięki Horacemu żył i miał się dobrze. Mężczyzna był osobą, która dawała mu poczucie bezpieczeństwa.

Nagle, Julian odzyskał wzrok. Czuł się tak, jakby ktoś zdjął mu opaskę z oczu. Wszystkie kolory, doznania i odczucia wróciły do niego z pełną siłą. Pierwszą rzeczą, jaka zobaczył, była twarz Horacego. Drugą, jego szeroki, umięśniony tors. Choć sam nie wiedział czemu, patrzenie na ciało mężczyzny sprawiało mu przyjemność. Pozwolił sobie dokładnie obejrzeć ramiona, po czym powoli zjechał wzrokiem z klaty Horacego na brzuch. Następnie…

… odwrócił wzrok zawstydzony. Nie wiedział, czemu, ale naprawdę chciał podziwiać Horacego. Był przystojny, dobrze zbudowany, silny. Był też świetnym wojownikiem. Ideał, prawdziwy mężczyzna. Każdy chciał być taki. W dodatku, ocalił życie Julianowi. Chłopak miał wiele powodów, by go podziwiać. Naprawdę wiele.

- Horacy… może Ciebie też wysmarować błotem?- zapytał nieśmiało – Nie zrozum mnie źle, ja po prostu… chcę się upewnić, że nic Ci nie jest- szybko się usprawiedliwił. Nie chciał, żeby jego propozycja zabrzmiała jakoś… nieetycznie.

Był przecież grzecznych chłopakiem.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 08-02-2009 o 18:46.
Kaworu jest offline  
Stary 08-02-2009, 19:41   #69
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
- Nic mi nie jest, nie potrzebuję błogosławieństwa Ishtava. Szczerze powiedziawszy, wolałbym aby zadrapania jakie mam zagoiły się same. Nic tak nie przypomina człowiekowi, że żyje jak ból jaki doświadcza.

Horacy uśmiechnął się szeroko wypowiadając każde zdanie. Na swój sposób propozycja Juliana wydała mu się urocza.

- Jeśli czujesz się lepiej możemy obmyć się w rzece, chętnie zmyłbym z siebie to błoto.

Horacy bredząc nogami w mazi począł wychodzić w stronę rzeki płynącej niedaleko bajora. Wolał zmyć z siebie jak najszybciej błogosławione błoto.

- Zawsze jesteś taki troskliwy ? Twoje stado musi mieć ciebie czasami dość, jeśli tak troszczysz się o każdego ? A właśnie jakie jest twoje stado ? Biały Kieł przoduje w Thagorcie pod prawie każdym względem. Poznałeś już Mije ? Ona najlepiej oddaje indywidualności z jakimi ma do czynienia Lorence.

Mężczyzna wyszedł z bajora i wszedł nagi do rzeki. Spłukując z swojego ciała grudki błota położył się na plecach w chłodnej wodzie. Cały czas zmywając błoto z swojego ciała patrzył przyjaznym, roześmianym wzrokiem na Juliana.


*

Jedno z podstawowych praw stad w Thagorcie brzmi :
„Żaden Towarzysz nie może bezpośrednio skrzywdzić jakiegokolwiek członka stada”.
Nic więc dziwnego, że chociaż dar Tyburcjusza aktywował się a on nad nim zapanował. Zamiast doprowadzić Miję do utraty przytomności Tyburcjusz spowodował lekki ból głowy, który szybko został uleczony przez błotnistą maź. Zaryzykował jednak raz jeszcze użycie daru. Wijąc się dookoła Miji szepnął do jej ucha kilka czułych słów i nie zgadniecie co się stało. Kobieta spojrzała na Tyburcjusza rozmarzonymi oczami. Odsunęła od niego swoje dłonie, niczym poparzona i z czułością w głosie stwierdziła

- Nie mogę cię tak zaniedbywać, w końcu każdy z nas przeżył niedawno chwile grozy. Pozwól, że obmyję cię błogosławionym błotem. Zregenerujesz ciało i duszę.

Mówiąc to kobieta wzięła do rąk grudkę błota, powoli intensywnie poczęła nakładać je na ciało Tyburcjusza. Z każdą grudką przyłożoną do ciała mężczyzna czuł się coraz lepiej. Jednak fizyczna przyjemność nie była ani trochę porównywalna z tą jaką odczuwał w duszy. Udało mu się zawładnąć Miją...

- Widziałam, że miałeś kontakt z nowym Opiekunem. Chyba nie powinnam być o nią zazdrosna ? Prawda ? Wydaje się prawdziwą zdzirą. Lorence patrzy na nią zbyt chętnym wzrokiem. Słuchasz mnie Tyburrrku ?

Kobieta gładziła bujną czuprynę mężczyzny. Powoli zakręcała na swoje palce kosmyki jego włosów. Leżąc koło niego mruczała szczęśliwa ale przede wszystkim potulna jak baranek.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 09-02-2009, 17:43   #70
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz był zdziwiony. Nie uwierzył, nie dawał wiary ni swym oczom nim swym uszom. Dopiero serce dało znak, że oto się stało. Uśmiechnął się. I śmiał się, śmiał się zadowolony. Istny potok szczęścia. Szemrał pod nosem.

- Finita est comoedia... Finita est comoedia... Wreszcie. Finita est comoedia! Absterget Deus omnem lacrimam ab oculis eorum!

Był szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy. Udało się wreszcie i nareszcie. Czuł, że to nie potrwa długo. Ale cieszył się chwilą jak dziecię. Postanowił gej dopóki jeszcze może coś ugrać. Ucałował swój palec i taki to buziak przesłał wampirzycy.

- Odi et amo. Amo et odi.

Rad był z siebie i swego ojca. Otchłań była z nim i w nim, on był z nią. Grać dalej, pozwolił aby odmywała go błotem i myślał, strzępy koncepcji układały się w może nie szatański co zły plan. Musiał się zabezpieczyć, to nie miało prawa trwać wiecznie. Co jakby jakimś sposobem znalazł się w Stadzie wampirzycy? Mógł.

-Wiesz... Oni chcieli abym bym towarzyszył. Chcieli abym potem dołączył do Stada. Nie zgodziłem się, tedy..

Przerwa, czas nabrania powietrza, sił i mocy. Ale też ruch w stronę manipulacji. Nałożył porcję błota na jej ciało. Uśmiechał się rad chociaż z trudem opanowywał radość to co wylało się na zewnątrz mogło pozować na grę, na grę w szczęśliwego Tyburcjusza.

-Pamiętasz „Mistrz i Małgorzatę”, książkę którą mi dałaś? Oni są jak te diabły, najpierw obiecują i płacą by potem skrzywdzić. Obawiam się tego... Ja nie mam ochrony.

Zakończył, zamilkł. Myślał.

”I stało się. Zabawne, mówię na innych diabły. Sam chcę jeszcze czegoś więcej. Aby się nie wydało, aby cudownie nie pozyskała zdrowego zamysłu. Tak ku mego Ojca krainie i to będzie kraina jego. Nawet jeśli nie to, czymże jest dobro i słuszność? Ewolucją dbającą o społeczeństwo. Wybitne jednostki zawsze musza obejść świat.”

Tym razem już się nie śmiał. Tylko drobny uśmiech tryumfu, nowych nadziei i możliwości.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172