Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2009, 23:23   #117
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Napisane wspólnie przez: Abishai-Smoqu-obce

Przez cały czas, gdy karczmarz niewprawnie opatrywał palce Arteghara, Kathryn stała tuż obok niego. Oparta biodrem o brzeg stołu, ze splecionymi na piersi ramionami, jakby w niemym zapewnieniu, że już więcej dzisiaj jej ręce ponownie nie dotkną gnoma. Przesuwała spojrzeniem pomiędzy jego dłońmi a pobielałą z bólu twarzą, śledziła wzrokiem krople potu wolno zsuwające się po czole i skroniach. Zaimponował jej brakiem krzyku, zaciekawił i zaniepokoił jednocześnie swoimi słowami i spokojem. Nawet gdyby miała uznać to za objaw eskapizmu, drogę do szaleństwa. Arteghar, jakkolwiek nie do końca żyjący w prawdziwym świecie, posiadał coś, czego większości ludzi brakowało – oryginalność, klasę i, rzecz przedziwna, żelazną konsekwencję z jaką się utrzymywał w wyznaczonych przez nie ramach.

Kathryn potrafiła to docenić.

Gdy Walnar podniósł się i podszedł do gnoma, Kathryn rozplotła ramiona i skupiła uwagę na nim.

- Może tak skończysz pleść trzy po trzy el Artegharze zanim stracę do końca cierpliwość – odezwał się, gdy karczmarz skończył krzątać się przy alchemiku. - Nie przybyliśmy tutaj, abyś sobie mógł dogodzić, ale po twojego sługę. Ale jeśli dalej myślisz robić idiotyczne zaloty do el Kathryn, to mogę ci dosadnie wytłumaczyć co powinieneś teraz zrobić zamiast tracić nasz cenny czas.

Zadufany w sobie arogant, obrońca od siedmiu boleści. Półelfka prychnęła pogardliwie, a jej oczy zmrużyły się gniewnie. Zanim jednak zdążyła się powiedzieć choć słowo, rycerzowi odpowiedział gnom. Zdaniem Kathryn o wiele za łagodnie. Ale też tego wieczoru miała o wiele bardziej paskudny humor niż zwykle.
Lecz wbrew pozorom, to nie Arteghar był osobą, którą najchętniej by skrzywdziła.

Gdy drzwi wejściowe otworzyły się ponownie Kathryn gwałtownie odwróciła się ku Turgasowi. Spięta, z potarganymi włosami, twarzą, na której wyraźnie widać było znużenie podróżą i oczami, które pełne były błysków irytacji. Podczas całej podróży – nawet podczas ataku goblinów, nawet podczas kłótni z druidem – nie wyglądała na tak ożywioną, zaangażowaną w to, co dzieje się wkoło niej. Jakby zwyczajne dla niej znudzenie i dystans zmniejszyły się trochę.
Choć tylko na pewien czas.

- Przepraszam, że tak długo, ale zwierzęta są niespokojne i nie dały się tak po prostu wyczyścić. Proponuję udać się na spotkanie. Jeśli nadal jest pan zainteresowany losami Kurta, zapraszam z nami. Jesteśmy oczekiwani...

Przewróciła oczami. Jaki uprzejmy, jaki spokojny. Prychnęła ponownie, ale kiwnęła głową i chwyciła plecak. Zerknęła na kałużę, jaka utworzyła się na podłodze dookoła półorka i założyła swój długi płaszcz. Zapinając guziki, zastąpiła drogę wychodzącemu Walnarowi.

- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz – syknęła cicho. - Rozmowa między mną a Artegharem jest rozmową pomiędzy mną a Arthegarem. Nikim więcej. Jego zaloty do mnie są także moją prywatną sprawą. I nikomu nic do tego, rozumiesz? A już na pewno nie tobie.

Wyminęła go ignorując już całkowicie i podeszła do gnoma.

- Daj to – mruknęła cicho i pomogła narzucić mu na ramiona płaszcz.

Chwyciła także torby alchemika i podeszła do drzwi, przytrzymując je nogą, by gnom mógł przejść. Przepuściła go i poczekała aż Turgas weźmie swoją płonącą czaszkę, która teraz służyła mu za pochodnię.

- Chodźmy – rzucił kapłan, wskazując czaszką niczym buławą generalską, majaczącą w ciemności chatę, w której nocował Garret.

Kathryn poprawiła plecak na ramieniu i wolnym krokiem ruszyła w tamtą stronę. Obok niej pojawił się natychmiast gnom, kontynuując przerwaną wcześniej przez rycerza rozmowę.

- A więc twe imię to el Kathryn... Urocze, słodkie jak miód, madame. Nie wypada kryć tak pięknego imienia. Choć rozumiem, że moja osoba może przytłaczać swą charyzmą. -El Arteghar starał się dotrzymywać kroku kobiecie, przezornie trzymając dłonie schowane w połach płaszcza... Ból powoli zmieniał się z przeszywające w tępy. Trzeba przyznać, że alchemik wykazał sporą odporność na ból, jakby doświadczył go już nie raz w swym życiu.

„Kathryn" prozaiczne i banalne imię definitywnie wskazujące na ludzki rodowód nosicielki. Imię pospolite, którego różnorodne wariacje spotkać można było w każdym mieście. Imię krótkie, przez większość ras wymawiane twardo, z wyraźnym „h" i ostro zarysowanym „r". Jak dwa cięcia. „Kat-hryn". Niewiele było w nim uroku, szczególnie dla ras posiadających melodyjny język. Słodycz, gdyby to pojęcie było im bliskie, objawiłaby się może orkom i krasnoludom.

Pokręciła tylko głową.

- Nie jesteś człowiekiem wielu wątpliwości, prawda? Nawet teraz. Z czarnym rycerzem – wskazała podbródkiem plecy idącego przed nimi Walnara - z kapłanem Morghlita dzierżącym płonącą, goblinią czaszkę. On też potrafi być charyzmatyczny, wiesz? Szczególnie na zupełnym odludziu, gdzie nikt nie zna, nie pamięta twojego imienia. Dlaczego nie boisz się o siebie?

- Bez wątpienia przekonujący, ale czy charyzmatyczny? - mruknął przed siebie na te słowa Turgas. Kathryn, ponad głową alchemika, posłała mu kose spojrzenie.

- Twoja troska o me zdrowie wzrusza mnie. - Dziwne były te słowa w ustach gnoma. Zwłaszcza że Arteghar wydawał się mówić szczerze... Dziwne zdawały się po tym, co mu zrobiła. W końcu po niej akurat troskliwości spodziewać się nie powinien. Nie po wyłamaniu mu przez nią palców. Tak nakazywałaby logika... Ale widać było, iż myśli gnoma krążyły pokrętnymi torami. Uśmiechnął się szeroko, mimo że twarz jego nadal była blada. – Wiem, co widzisz patrząc na mnie el Kathryn. Małego gnoma... bezbronną istotę w świecie wielkich i złych ludzi i potworów. Zważ jednak to, że próbowano już mnie zabić na wiele sposobów. I jedynie co moich wrogowie osiągnęli, to zaciągnięcie mych wspomnień mgłą w desperackiej próbie ratowania swego mizernego żywota. - Wyciągnął dłoń spod płaszcza i wskazał oboje, kapłana i rycerza... - Widzisz ich ? Pokazują siłę, pokazują swą potęgę... chełpią się nią, w nadziei że ten sposób zamaskują swoje słabości. Krótkowzroczna to taktyka, moja pani. Ujawniają swe atuty, jednocześnie zapominając, że ich wróg i tak będzie szukał ich słabości. Ja czynię odwrotnie, obnoszę ze swą słabością, żeby głupcy którzy na mnie polują nie zauważyli mej siły... Poza tym, czy ja wyglądam zabobonnego wieśniaka, by bać płonącej czaszki?

- Czaszka jest wyrazistym symbolem, tym bardziej, jeśli jeszcze kilka dni temu była schowana za czyjąś twarzą. Tylko ci, którzy nie rozumieją siły i znaczenia symboli - głupcy i zwierzęta – mogą nie czuć żadnego niepokoju i żadnego strachu. - Rozmowa z gnomem przypominała cierpliwe zarzucanie wędki, w nadziei, że uda się złowić coś więcej, niż tylko błyski słońca na niespokojnej tafli jeziora. Ale nawet te błyski na wiecznie zmiennej powierzchni tworzyły jakiś wzór. Zawsze i u każdego. Mógł to być wzór poszarpany, wzór niekompletny, wzór odpowiadający uszkodzonej pamięci, wzór tworzony na potrzeby chwili, w bezpośredniej reakcji z otoczeniem. Ale istniał przecież i tworzył pewien spójny obraz. Logika, którą posługiwał się Artheghar, była logiką własnych wyobrażeń o sobie, logiką eskapistyczną, logiką złudzeń. Nie potrafiła jeszcze stwierdzić na ile opierała się ona na świadomych kłamstwach i kontrolowanej grze. Na ile była podobna do jej własnej. - Widzisz, taktyki, o których mówisz nie są tak jednoznaczne. Patrzę na Turgasa i widzę siłę. Gdy nosisz na twarzy maskę siły przez miesiąc, rok, dziesięciolecie, pół wieku lub dłużej, jak wiele z niej przyrośnie ci do skóry stając się częścią siebie? Ze słabością jest tak samo. Istniejesz także w cudzych oczach. Siła daje ci przewagę szacunku lub strachu. Chyba, że ma się do czynienia z głupcem lub zwierzęciem.

- Przyrośnięta czy nie... maska zawsze zostaje maską. Symbole zaś, cechuje wieloznaczność - wzruszył ramionami gnom, a jego głos wydał się być bardziej ironiczny. – Zwłaszcza w oczach alchemika: słońce może znaczyć kulę ognistą, złoto, czasem żelazo, wątrobę feniksa... czaszka, truciznę, śmierć, mózg czarnotrupa... Moja pani, prawdziwa potęga nie musi się odwoływać do symboli. Jest widoczna sama z siebie... A czaszką, można tylko straszyć plebs... Nie przeczę, że ów... kapłan jest groźny. Ale byłby tak samo groźny i bez czaszki.

- Złoto, żelazo, słońce, kula ognia to rzeczy cenne, nacechowane pozytywnie. Zakres semantyczny tych słów, ich znaczenie jest pokrewne. Są kompatybilne ze sobą. - W przeciwieństwie do Arthegara, Kathryn mówiła spokojnie, bez śladów sarkazmu czy wyższości. - Symbole wywołują określone zbiory skojarzeń warunkowanych kulturowo. Pokaż człowiekowi czaszkę, a podświadomie powiąże ją i ze śmiercią, i z trucizną, i Morghlithem, a jak jest alchemikiem, to dorzuci do tego jeszcze mózg czarnotrupa. Władza, potęga żerują na symbolach i na nich budują swoje królestwo.

- I skąd wiesz, Artegharze, że to, co widzisz jest maską, a nie prawdziwym obliczem? Po czym poznasz, kto jest potężny, a kto tylko udaje potężnego? Co to jest potęga? Co znaczy potęga dla ciebie? – kapłan nieświadomie przywołał pytania jakie zadawała Kathryn podczas ich podróży ciekaw, jak z nich wybrnie idący pomiędzy nimi gnom.

-Tylko słaba władza, słaba potęga i słabe królestwo moja droga... Chwiejące się i niepewne jutra sięgają do symboliki królestw przed nimi w nadziei, że przez to mieszańcy poczują się częścią czegoś starszego... czegoś trwałego – prychnął pogardliwie gnom. - Symbole, tradycje... ciągłość dziejowa. Iluzją stabilności. Tym są właśnie. Mają ukryć przed ludem prawdę, której wszyscy się boją... Nie ma stabilności, wszystko się zmienia. Porządek to tylko stan chwilowy, aberracja w wiecznie zmieniających się i chaotycznym świecie. - Arthegar wziął głębszy oddech i powrócił do poprzedniego tematu. - Tak jak przebiśnieg przebija śnieg na wiosnę, tak potęga i słabość przebijają maski. Prędzej czy później, ale zawsze. Ileż to władców i tyranów zginęło w chwili nieuwagi. Byli potężni? Nie. Byli głupi. - Kathryn w milczeniu przysłuchiwała się przemowie alchemika. Nie mogło być między nimi porozumienia. Gnom nie mówił jak osoba, która przywykła do dyskusji równouprawnionych partnerów. Jego pogarda, intonacja głosu, ślepe przekonanie o własnej racji. Nie da się prowadzić rozmowy, gdy każdy mówi tak naprawdę o innej rzeczy. Tam, gdzie półelfka mówiła o języku, podświadomości i nieuniknionych wzorcach wpojonych jednostce przez społeczeństwo i kulturę, tam gnom powoływał się na historyczne fakty i opowieści. Tam, gdzie iluzjonistka używała słowa „królestwo” bardziej metaforycznie w odwołując się do samych mechanizmów zgodnie z którymi symbole zagnieżdżają się w ludzkich umysłach, tam alchemik od razu mówił o faktycznej władzy królewskiej. Podniosła wyżej kołnierz płaszcza, by osłonić się przed deszczem. Mokre kosmyki włosów przylgnęły do jej policzków i szyi. - Lokowali swą potęgę w innych ludziach, w dobrach nad którymi kontroli nie mieli... Złoto, żołdacy, sojusznicy z innych planów egzystencji... I inne bzdety. Tak więc zginęli zabici podstępnie, przez sługi kochanki, w ostateczności przed zbuntowanych wieśniaków lub od mieczy awanturników wynajętych przez owych wieśniaków... żałosne. Prawdziwa potęga, kapłanie, tkwi w mocy... W kontroli dziejących się wydarzeń, w wiedzy i magii... Ale magii, której samemu jest się źródłem. A nie tej zsyłanej przez kogoś innego... Nie można być prawdziwe potężnym, jeśli twa moc jest tylko kaprysem potężniejszego bytu. Bowiem to co zostało dane, można odebrać.

- Jakże różne są definicje potęgi – gwardzista uśmiechnął się nieco ironicznie po wysłuchaniu tego wykładu. – Idący przed nami rycerz zapewne inaczej ją pojmuje, ja inaczej ją pojmuję i Kathryn zapewne również będzie miała inne zdanie na ten temat. Dla każdej istoty co innego jest potężne. My jesteśmy potężni dla tych wieśniaków, ale jesteśmy nikim dla dowolnego dowódcy orkowego garnizonu. Wszystko zależy od konkretnej sytuacji. Poza tym sam sobie przeczysz. Z jednej strony chcesz mieć kontrolę, a z drugiej sam zauważasz, że świat jest chaotyczny. Chcesz kontrolować chaos? Wtedy przestanie być chaosem. I przypomnę ci jeszcze jedno powiedzonko: „I Katan dupa, kiedy ludzi kupa”. Chyba wiesz, o co mi chodzi?

Gnom tylko wzruszył ramionami i westchnął może nieco zbyt teatralnie. Nie było dość czasu by wyjaśniać swoją koncepcję. Nie wspominając o tym, że tam gdzie półork użyłby miecza, gnom skorzystałby ze sztyletu. Wszystko roztrząsało się o pojęcie „kontroli”. Kapłan widział ją jako trzymanie wszystkiego pod butem, a gnom jako obserwowanie i precyzyjnie, wręcz chirurgiczne działania w kluczowych momentach danego biegu zdarzeń. Zmienił więc temat.

- Cóż jednak ciebie przywiodło do tej kompaniji... Silną i namiętną kobietę? - uśmiechnął promiennie.- Nie tak pokorną, jak lubisz udawać. Szybko bowiem wskazałaś miejsce rycerzykowi. Mówiłem ci pani, jesteśmy do siebie podobni. Oboje nie wahamy się sięgać, po to co ważne dla naszych planów.

- Sam powinieneś się domyślać, skoro zwracasz się do mnie per „madame”. - Uśmiechnęła się samym kącikiem ust, zrównując z rycerzem i głośno pukając w drzwi solidnej chaty. - Szukam męża.

- Interesujące... Bardzo interesujące- gnom znów taksował lubieżnym wzrokiem sylwetkę el Kathryn, grację jej ruchów i... atrybuty urody teraz szczelnie zamaskowane przez długi, skórzany płaszcz. - A jakiż to typ mężczyzny potrafi zaspokoić gusta, tak namiętnej kobiety, jak ty?

- Zapewne od dawna już martwy – rzuciła przez ramię, gdy otwierały się drzwi.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 05-02-2009 o 23:42.
obce jest offline