Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2009, 14:57   #111
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Turgas był wdzięczny Kathryn, że skupiła na sobie uwagę gnoma. Miał kilka spraw do załatwienia na zewnątrz, więc wykorzystując moment, że jego dotychczasowy rozmówca zmienił obiekt zainteresowania, wyszedł bez zbędnej zwłoki. Był ciekaw odpowiedzi na ostatnie pytanie o powód osobistego stawienia się Arteghara w okolicy, ale już stał w drzwiach i nie chciał zawracać, aby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń.

Pogoda nie zachęcała do wychodzenia nawet na krótką przechadzkę. Padał rzęsisty deszcz, który zamienił ścieżki biegnące przez wieś w błotniste potoki, zaś ciemność od czasu do czasu rozjaśniały błyski oddalającej się już burzy. Pomimo tego półork nie zawracał sobie głowy szukaniem ochrony przed lejącymi się z nieba strugami wody. Miał zbyt wiele do zrobienia, aby się tym przejmować.

„Śledczy, ochroniarze, stajnia ...”

W głowie krystalizował się plan postępowania. Ruszył szybkim krokiem w kierunku, gdzie powinna znajdować się chata zajmowana przez profesora. Był już niedaleko, gdy przez szum padających kropel usłyszał, że ktoś się zbliża z przeciwnej strony i dostrzegł chybotliwe światełko latarni. Zwolnił trochę, gdyż nie był pewien, kto to może być, ale szybko uspokoił się rozpoznając w kręgu światła sługę uczonego i jego samego. Nadchodzący stanęli niezdecydowani, gdyż zapewne już go usłyszeli, ale jeszcze nie widzieli. Szybko podszedł na tyle blisko, aby zostać rozpoznanym.

- Dobry wieczór, profesorze. - lekka nuta zaskoczenia zabrzmiała w głosie kapłana - Gdzie się pan wybiera?

Garret popatrzył na Turgasa z równym zdziwieniem – Khm - odchrząknął - Kenna wysłała obecnego tu... – odwrócił się do tyłu i w tym momencie gwardzista zauważył trzecią postać, która do tej pory schowana była za plecami Helmuta. – Jak ci na imię młodzieńcze? Rufus? Rufusa, aby sprowadził mnie do karczmy. – dokończył odwracając się z powrotem. W jego głosie można było wyczuć jakąś niepewność, a może nawet nutę strachu.

„Diabli nadali chłopa. No nic, jeszcze przyjdzie pora ... Czego się boisz profesorze? Chyba nie mnie?”

- Aha. - potwierdził - Chyba wiem nawet dlaczego. Ja właściwie to w tej samej sprawie do pana. Pojawiła się nowa osoba zainteresowana Kurtem. – zaczął bez owijania w bawełnę. - Jest to gnom o imieniu Arteghar. - Turgas uważnie obserwował twarz uczonego w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak, że to imię mu coś mówi. - I wygląda na niespełna rozumu. Twierdzi, że Kurt był jego sługą. Zaprosiłem go na spotkanie u pana, bo uznałem, że wysłuchanie jego historii najlepiej będzie przeprowadzić – półork skrzywił twarz w dziwnym grymasie, co jeszcze bardziej podkreśliło dysonans w jego wypowiedzi – w ustronnym miejscu, a niekoniecznie w karczmie. I chciałem panu o tym powiedzieć, aby ustalić dalsze posunięcia.

- Pan Kurta? – brwi starca uniosły się wysoko w zdziwieniu. Po chwili mimowolnego zamyślenia popatrzył przez chwilę uważnie na Turgasa, który już był całkowicie przemoczony, a po twarzy spływały mu strużki wody. Następnie otrząsnął płaszcz z wody – Dziękuję za informację. - spojrzał na majaczącą z tyłu chatę. – Jeśli mamy porozmawiać, zróbmy to w suchym miejscu. Zapraszam do środka. Jesteś wolny. – rzucił do chłopa.

„Ale tylko chwilowo.” dopowiedział w myślach półork.

Na szczęście nie zdążyli oddalić się zbytnio od chaty, więc szybko dotarli pod jej dach. Uporczywy deszcz nie padał już za kołnierz. Chata z zewnątrz nie wyróżniała się niczym spośród reszty zabudowań wsi. Tak samo była zbudowana z bali drewna i kryta strzechą, zaś w oknach miała pergamin i krzywe okiennice. Garret, Helmut i Turgas weszli do środka. Młodzieniec odstawił niesioną lampę na stół i pomagał starszemu człowiekowi w pozbyciu się płaszcza. Kapłan zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się w nikłym świetle po wnętrzu. Tu również niemal wszystko było typowe dla wiejskiej chaty. Zioła pod sufitem, jakieś majaczące w kącie narzędzia, toporny stół i ławy, piec, kilka krzeseł. To, co wyróżniało wnętrze, to względna czystość i porozrzucane na blacie papiery oraz inne przyrządy uczonego. Takich rzeczy na pewno nie znalazłby w żadnym domostwie, choć po ostatniej wizycie w Bogenhofen można było mieć wątpliwości ... W czasie, gdy gwardzista rozglądał się po izbie, Garret rozebrał się z mokrego płaszcza i podszedł do niego. Wskazał wolne krzesło, zaś sam usiadł naprzeciw. Turgas niezwłocznie skorzystał z zaproszenia.

- Opowiedz mi, proszę, o tym gnomie. Rufus nie zapamiętał żadnych szczegółów. – poprawił się na krześle zajmując wygodniejszą pozycję - Helmut, podaj nalewkę. Mam nadzieję, iż zdążył się pan posilić?

- Dziękuję, ale na to będzie czas później. Nie ma wiele do opowiadania, gdyż wymieniłem z nim zaledwie kilka zdań. Jednak jego zachowanie jest ... -
szukał przez chwilę właściwego słowa - dziwne. Przybył przed chwilą do tej wioski. Od progu zapytał się, co się dzieje u jego sługi Kurta. Co dziwne, nie wie, gdzie jest jego posiadłość. Tym niemniej trzeba go sprawdzić. I uważam, że najlepiej to będzie zrobić tu, a nie w karczmie. No i do tego przydaliby się pana ochroniarze.

- Ma pan rację. Zarówno w pierwszym, jak i w drugim punkcie. –
Garret odruchowo gładził chropawą powierzchnię stołu - O ile mi wiadomo, Rzeźnik Kurt nie miał pana. Nie w Gildii Mrocznych Magów, z którą zerwał, jak i nie w strukturze arystokracji, do której nie należał i do której, jak mniemam, należeć nie chciał. I nie byłoby nim przychodzący znikąd gnom. – pokiwa głową. – Dziękuje panie Turgasie. Tak trzeba będzie zrobić.

Półork uśmiechnął się po nosem, mile połechtany potraktowaniem go przez uczonego.

„Jeszcze nie Pan, ale może niedługo ...”

- Aby pana ochroniarze nadawali się do czegoś potrzebuję pomocy. - spojrzał wymownie w kierunku Helmuta, który szybko odwrócił wzrok, najwyraźniej zmieszany.

Garret uśmiechnął się blado. – Mój asystent, nie ujmując mu czegokolwiek, nigdy nie miał zapewniać siły oręża. Nie był ku temu szkolony i choć radzi sobie dobrze, w tych warunkach to nie wystarcza. – najwyraźniej był to jakiś prymus, gdyż w słowach zabrzmiały nuty dumy z młodzieńca.

- Potrzebuję pomocy w przeniesieniu ich, a nie w walce. Jak zrozumiałem, leżą zalani w trupa za karczmą? Mam nadzieję, że uda mi się ich doprowadzić do odpowiedniego stanu i będą do użytku najpóźniej jutro. Do tego czasu proszę na mnie liczyć. Później zresztą też.

„Zdobyć zaufanie ... zdobyć zaufanie ... On przynajmniej racjonalnie myśli, a z gnoma muszę jedynie wydobyć odpowiednie informacje. A z błogosławieństwem śledczego będę mógł to zrobić po swojemu, a nie liczyć na to, że będzie miał odpowiedni humor.”

- Dziękuję. – profesor kiwnął głową, a w słowach wyraźnie było słychać ulgę. Kiwnął przyzwalająco swojemu uczniowi.

„Więc nie tylko mi zależy na odpowiednich kontaktach. Pomóż innym, to inni pomogą tobie. Trzeba tylko wiedzieć, kto może pomóc.”

Turgas wstał i spojrzał na młodzieńca, który wyglądał na lekko spiętego.

- Nie obawiaj się, to tylko dwóch zalanych w trupa gości, a nie zwłoki. – zażartował – Dziękuję profesorze, niedługo wrócimy. – po czym skinął Helmutowi i ruszył w kierunku wyjścia. Poczekał chwilę, aż podążający za nim człowiek ubierze się i zabierze drugą z lamp, i wyszedł na deszcz, który ani trochę nie osłabł przez całą rozmowę. Ruszył dziarsko w kierunku karczmy, zaś za nim podreptał trochę mniej dziarsko uczeń Garreta, zawinięty w opończę z kapturem. Dość szybko dotarli do celu. Nie weszli jednak do środka mimo, że kusił ich ciepły blask sączący się pomiędzy nieszczelnymi okiennicami, tylko od razu skierowali się na tyły, gdzie według relacji uczonego mieli znajdować się gwardziści. Turgas puścił Helmuta przodem, gdyż on wiedział, gdzie leżą pijani ochroniarze. Po dodatkowych kilku krokach półork z człowiekiem stanęli nad leżącymi na kupie drewna za gospodą pijakami. Nawet rzęsisty deszcz ich nie obudził.

„A jeśli oni nie są pijani? Mając za sprzymierzeńca druida gospodarz może pododawać różnych świństw do potraw i trunków ...”

Tknięty nagłym podejrzeniem kapłan szybko pochylił się nad leżącymi ciałami i sprawdził puls. Odetchnął z ulgą, gdy wyczuł nierówne, ale jednak silne uderzenia. Gwardziści nie przedstawiali sobą specjalnej wartości bojowej. Wytarte kurtki, wysłużone rękojeści mieczy i ogólny widok, jaki sobą teraz prezentowali, nie wpłynął pozytywnie na ich ocenę przez stojącego nad nimi w rozkroku półorka.

- Dobrze. – spojrzał na młodzieńca – Choć tu i weź tamtego. – Turgas wskazał na mniejszego i na oko lżejszego. – Zaniesiemy ich do studni, na początek.

Złapał większego pod ramionami i skrzyżował ręce na jego piersi, pozwalając nogom ciągnąć się po ziemi i zaczął go holować w kierunku studni. Tam przełożył go przez znajdującą się na ziemi końcówkę żurawia i przewrócił, aby leżał twarzą w dół, po czym dość bezceremonialnie rozwarł mu szczęki i wepchnął prawie całą dłoń do gardła, wywołując wymioty. Zauważył trochę przestraszone spojrzenie Helmuta.

- Na co czekasz? Rób to samo, jeśli mają być na chodzie. – jego podopieczny najwyraźniej skończył, więc znów ręka powędrowała do ust. Ciałem wstrząsnęły konwulsje, gdy resztki nawet nie kolacji, ale nawet śniadania wylądowały w błocie. Kolega obok właśnie zaczynał ...

- Poczekaj chwilę i ich przypilnuj. Zaraz wracam. – kapłan pozostawił na chwilę ucznia i szybko udał się do stajni, gdzie wciąż czekała na niego czaszka. W środku nikogo nie było, tylko zwierzęta przestępowały z nogi na nogę czymś zaniepokojone. Turgas złapał maczetę z płonącą czaszką i poświecił po oborze. Zauważył leżące z boku sakwy, które zostały zdjęte z muła, na którym przyjechał gnom.

„Za chwilę, jak tylko uwinę się z tymi ochlapusami. A zresztą jeszcze będę miał na to czas, teraz są ważniejsze rzeczy do zrobienia.”

Wyszedł z drzwi przyświecając sobie płomieniem.

- Już skończyli? – kiwnął głową w kierunku zarzyganego delikwenta. Pomocnik pokiwał głową automatycznie wpatrując się rozszerzonymi ze strachu oczami w przedmiot, który trzymał w ręku kapłan. Turgas nie zwrócił nawet na to uwagi. - To teraz zabierzmy ich do obory przy obejściu Garreta. Później ja wrócę do karczmy i przyprowadzę wszystkich do was.

Złapał większego za kołnierz i zaczął go ciągnąć po ziemi w kierunku chaty śledczego. Helmut ledwie za nim nadążał. W końcu dotarli i z westchnieniem ulgi półork wciągnął mamroczącego już półprzytomnie człowieka do obory, gdzie rzucił go na stertę słomy.

„Dobra, przynajmniej nie załapie zapalenia płuc. A z lekkim przeziębieniem nic mu nie będzie.”

- Wracaj do profesora i czekajcie na nas. – to polecenie zostało wykonane w zdumiewającym pośpiechu. Turgas wzruszył lekko ramionami, widząc niezrozumiały dla niego pośpiech. Rzucił jeszcze okiem na mamroczących przez sen ochroniarzy i ocenił, że być może jeszcze w nocy dojdą do siebie. Zadowolony z postępów ruszył żwawo do karczmy niosąc niezwykłą pochodnię. Dochodząc do drzwi, wbił maczetę w brzeg ławki, którą odsunął trochę od ściany, aby nie podpalić budynku i wszedł do środka.

„No zobaczymy, czy Kathryn spisała się ...”

Nie wyglądał teraz na wielkiego i groźnego, gdy przemoczony do suchej nitki wszedł do środka. Na twarzy, po której ciekły krople deszczu, znów zagościło rozciągnięcie warg, które mogło zostać uznane za lekki uśmiech. Nawet, jeśli zdziwiła go sytuacja przy stole, nie dał tego po sobie poznać.

- Przepraszam, że tak długo, ale zwierzęta są niespokojne i nie dały się tak po prostu wyczyścić. – zignorował spojrzenie półelfki, które miało go w jej zamyśle położyć trupem. – Proponuję udać się na spotkanie. Jeśli nadal jest pan zainteresowany losami Kurta, zapraszam z nami. Jesteśmy oczekiwani ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 26-01-2009 o 14:23.
Smoqu jest offline  
Stary 21-01-2009, 23:30   #112
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Napisane przez: Abishai & obce

- Kurwi syn! – zerwała się z ławy i przeczesała dłonią włosy. - W rzyć jebany kurwi spryciarz – mruknęła, nie kierując tych słów do kogokolwiek konkretnego. Pokręciła głową i roześmiała się cicho.

Gnoma ani nie zszokowały, ani nie obraziły te słowa. Delikatnie poklepał jedynie swą dłonią, dłoń el Kathryn, mówiąc wesoło:

- Uwielbiam kobiety z temperamentem madame. Tą energię zawsze da się twórczo wykorzystać.- Przy tym jego krzaczaste brwi uniosły się w górę i upadły w dół energicznie... kilka razy, przy jego skupionym na kobiecie spojrzeniu i szerokim uśmiechu.*

Kathryn spojrzała się na niego wpierw ze zdziwieniem, potem z narastającym rozbawieniem - na dłonie jakby zbyt duże względem reszty ciała, sterczące jak od uderzenia pioruna włosy i brwi, które zdawały się żyć własnym życiem. I przez moment było jej prawie żal, że ich spotkanie wypadło w tym miejscu, w tym czasie i z tymi ludźmi. Nawet jeśli wszyscy obecni w karczmie pełnili jedynie rolę statystów, odległych, czasem irytujących, szumów w tle.

Szkoda tylko, że ten niewyraźny żal niczego nie zmieniał.
W przeciwieństwie do stanu w jakim znajdował się Arthegar.

"Później..."

- Każdą energię da się wykorzystać. Na wiele różnych sposób zresztą - wciąż stojąc, zatknęła kciuki za szeroki skórzany pas i przechyliła lekko głowę. - Powiedz mi, kim tak naprawdę jesteś? Kimś, kogo skusiła ciemna strona mocy? >Prawdziwym< rycerzem na białym koniu? - powstrzymała się od spojrzenia na Walnara, choć jej twarz przybrała doskonale mu znany, kpiący wyraz. - A może kimś zupełnie innym? Uczonym? Idealistą kierującym się moralnym imperatywem? Mędrcem przed którym magia nie ma żadnych tajemnic? Tak naprawdę. Kim jesteś?

"... się nim zajmie."

Artegharowi mignęło wspomnienie... inna kobieta... delikatniejsza, o wąskiej talii, pełnych piersiach, kokieteryjnym spojrzeniu... jasne długie włosy... jednocześnie flirtująca z nim i trzymająca go na dystans. Ich pełne ukrytych aluzji spotkania wśród nici, tkanin i igieł. Co on tam z nią robił? Pamiętał tylko, iż widział jej kuszące ciało w bieliźnie... ale co między nimi było? Wspomnienie odpłynęło tak szybko, jak się pojawiło. Wiedział jednak, że ona i el Kathryn są do siebie podobne.

- Jestem, moja droga... urodzonym przywódcą i władcą. Osobą, która sama wykuwa swe przeznaczenie, dążąc do wyznaczonego mu przez los miejsca. Trzymam swe życie w mych rękach i nie krępuje mnie ni prawo, ni moralność... Jestem wolny, wiem do czego dążę i co przeznaczone jest mi osiągnąć - rzekł dość głośno, ignorując milczącego rycerza, a jego spojrzenie na moment spoczęło na Walnarze. - Jestem wreszcie osobą, która potrafi docenić fascynującą kobietę, gdy ją spotka. Musisz przyznać, o piękna, że niewielu to potrafi. A jeśli chcesz wiedzieć, czym się param... Jestem alchemikiem, bo tylko alchemia jest źródłem prawdziwej potęgi. Czarnoksięstwo, magia kapłańska... Demony i bogowie. Nie można stać się prawdziwie potężnym opierając swą moc na potędze innych istot. Czarodziejstwo? Ba... Skostniałe regułki i akademickie bajania... Jedynie alchemia, która opiera się na zrozumieniu podstawowych elementów, alchemia sięgająca do źródeł rzeczywistości, to ona może dać prawdziwą potęgę! Bo trzeba znać podstawy działania świata, by nad nim panować.

- Mhmm, panowanie nad światem. Typowe marzenie każdego mężczyzny, prawda? - szeroki uśmiech ujawnił dołek w lewym policzku. - Władza nad światem, panowanie nad nim, kierowanie jego losami. Przeznaczenie, los, prawdziwa potęga – wzruszyła jednym ramieniem w bliżej nieokreślonym geście.- A co z tzw. "czynnikiem ludzkim", którego alchemia przecież nie obejmuje i którego ty zdajesz się nie uwzględniać także?

- Nie moja droga...marzeniem mężczyzny jest panowanie nad kobietami. -uśmiech wykwitł na twarzy gnoma.- Władza to marzenie megalomanów...Ja o niej nie marzę. Ja...trudno to ująć. To po prostu przeznaczenie, to moja droga do potęgi...Mój wybór drogi i celu. Trzeba mieć cel by istnieć i żyć pełnią życia...A alchemia dotyczy wszystkiego, mikstury wpływają na ciała żywych istot, zapachami można wywołać pożądanie. Alchemia to nie tylko zawartość buteleczki, jak myślą ograniczone umysły. To także zmiany wewnątrz ciała, jak i w całym wszechświecie.- Rozsiadłszy się wygodniej gnom oparł głowę tak, że...cóż...jego oczy znalazły się na wysokości rozpiętej koszuli dziewczyny. Uśmiechnąwszy się lubieżnie dodał.- Porządek świata jest jasny, są rządzący i rządzeni, panowie i poddani...Oczywiście jest to całkowicie chaotyczna struktura, rządy upadają, niewolnicy zdobywają władzę. Wczorajsi zwycięzcy stają się przyszłymi pokonanymi. A to wszystko za pomocą jednostek takich jak ja...Języczków u wagi równowagi wszechświata. A reszta? Reszta to motłoch ignorujący swe możliwości w imię bezpieczeństwa. Stado baranów, które pójdzie za silnym przywódcą. - Odchyliwszy się do tyłu dodał.- Liderem takim jak ja. Świecą przyciągającą do siebie innych. Czyż to nie mój magnetyzm i fascynująca osobowość wzbudziły w tobie takie zainteresowanie? Czyż nie dlatego twa ciekawość, jest pobudzona moją osobą? - Arteghar wydawał się, niczym wytrawny bard, wręcz upajać własnym głosem, gdyż nadal kontynuował wypowiedź.- Zresztą nie tylko ja. Ty też masz potencjał, kwiecie rozkoszy...Duży potencjał, by stać się czymś więcej niż cieniem, o którym za sto...dwieście lat nikt pamiętał nie będzie. Ale to już temat, na bardziej...dyskretną rozmowę. Tylko między nami. Póki co, widać onieśmiela cię moja osoba tak bardzo, iż nie zdradziłaś mi swego imienia. A szkoda, bo sam twój widok wynagradza mi wszelkie niegodności jakiej tak ważna persona jak ja, musi ścierpieć w tym...grajdołku.

Kathryn widziała na co patrzą oczy gnoma, widziała jego uśmiech, widziała także jaką przyjemność sprawiają mu jego własne słowa. W słowach zaś doskonale słyszała mnogość „ja” pojawiających się w jego wypowiedziach regularnie, rytmicznie, jak wątek tkaniny z rozsnutą dookoła niego osnową trywialnych, osobistych prawd, teraźniejszych kaprysów i zachcianek, rzeczy w danym momencie wartych zainteresowania i uwagi. Szaleniec pozbawiony wspomnień. Niebanalna odmiana wariata. Przepełniony dziwnymi chuciami gaduła, który nie wie, gdzie jego miejsce. A jednak nie, bo te określenia zbyt upraszczały jego obraz, zbyt spłaszczały. Dlatego zdecydowała się sklasyfikować go wstępnie jako: Arteghar – szarmancki egotysta. Może nie do końca akuratnie, może nie do końca właściwie, ale mimo wszystko to określenie najlepiej oddawało specyficzny styl zachowania gnoma.

I pomagało podjąć grę.

- Twoje słowa są mi miłe, lecz jednocześnie mnie zasmucają. Podobnie cieszę się z naszego spotkania, choć smucą mnie okoliczności, w jakich do nich doszło – odwróciła lekko głowę, a cienie nadały jej twarzy elfie rysy. Cichy głos, bardziej śpiewna intonacja, ramiona, które splotła na piersi. I nagle, przez moment, wydawało się, że jest młodsza, bardziej wrażliwa, bardziej bezbronna. Przez moment. Odrobinę. Bardziej wrażenie, przeczucie niż wyraźny i prosty obraz. - Zresztą... Widzisz, nasze ambicje różnią się bardzo od siebie, tak samo jak różnią się nasze punkty wyjścia. Ty jesteś przywódcą, więc jednakowo możesz się pławić w świetle jak i jaśnieć światłem własnym. Ja natomiast i tak cienia nie uniknę, więc jedyne co mogę zrobić, to wybrać do kogo będzie on należał. Różnica tkwi w naturze charakterów, w naturze samych płci. To mężczyźni chcą rządzić światem, kobietami, wszystkim; kobiety zaś nie pragną zazwyczaj władzy. Ty pragniesz potęgi, dominacji a ja... - rozłożyła ręce.

... zawsze lubiłam ustawiać w rzędach kostki domina i patrzeć jak upadają...

To wydawało się takie, proste...łatwe. Arteghar uśmiechał się, jego język wydawał przesuwać się po wargach lubieżnie. Mucha idąca wprost w lepkie sieci pajęczycy... Czemu więc ten uśmieszek gnoma, mimo lubieżnego języka wydawał się...ironiczny? Szło jej tak dobrze? A może była to gra podstępów? Nie analizowała tego i nie zastanawiała się nad tym. Kathryn wolała polegać na instynkcie, błogosławionym przez bogów i przeklinanym przez ludzi talencie do mówienia kłamstw z głębi szczerego serca. Bez namysłu, bez wahania. To nie był pojedynek, to nie była zasadzka jaką stawia pająk na bezbronnego owada. To było bardziej jak taniec, w którym wybierasz rodzaj tańca, wybierasz gwałtowność bądź łagodność, wybierasz rytm, prowadząc i pozwalając się prowadzić. W takich rozmowach jak ta.

Gdy dłoń gnoma ponownie ujęła rękę kobiety nie cofnęła jej. Znowu. Alchemik pocierał ją powoli z jakby ekstatyczny wyrazem twarzy a Kathryn stała oparta biodrem o brzeg stołu, słuchając.

- Rozumiem twe kobiece rozterki- odparł el Arthegar. - Myślę, że wygodniejsze na naszą rozmowę byłyby komnaty gościnne mego zamku wypełnione poduszkami i służbą przynoszącą nam kandyzowane słodycze na życzenie. Ale to śpiewka przyszłości... Jeśli ze mną podążysz pani... chyba że serce twe przykute jest do kogoś innego. -
Po tych słowach wykonał skinięcie głową w kierunku tan Walnara...uśmiechając się ironicznie.
-Jeśli zaś nie, to pogadamy z el Kurtem, załatwimy nasze sprawy...I udamy się ku jaśniejszej przyszłości...razem.- Ostatnie słowo zaakcentował wyraźniej. Następnie dodał. -Zapewniam, że razem osiągniemy to czego pragniemy - delikatnie chwycił rękę Kathryn.

Przez moment kobieta stała tylko, patrząc na ich złączone dłonie. A potem ujęła w jego drugą dłoń i przysunęła się bliżej. Dotyk Kathryn rozpalił gnoma... Stracił czujność... jeśli jakąkolwiek miał... Gdy nachyliła się lekko, wyraźnie mógł zobaczyć rozszerzone źrenice złocistych oczu, delikatne drżenie pulsu na szyi. Czuł dotyk ciepłej skóry, czuł palce przesuwające się po jego dłoni, obejmujące jego własne, czuł zapach wina w jej oddechu.

Jego dłonie zamknięte zostały w silnym uścisku.
A półelfka wykonała jeden szybki, gwałtowny ruch.

Z połamanymi palcami gnom spadł ze stołka... Ból sprawił, że na jego twarz wystąpiły krople potu. Przez moment wyglądał żałośnie, niczym małe dziecko, które dostało niesłuszne lanie...
Ale tylko przez moment.

Kathryn nie poruszyła się, tylko ręce opuściła wzdłuż ciała. Uśmiech, cień kpiny czający się w cieniu ust zastąpiły lekko zmarszczone brwi, zmrużone oczy i emanujące z całej sylwetki napięcie. Przesunęła spojrzeniem po osobach znajdujących się w karczmie, wyraźnie sprawdzając czy ktoś ma zamiar się wtrącić, oceniając potencjalne zagrożenie.
Nikt się nie wtrącił.

Tymczasem spojrzenie gnoma wyostrzyło się ponownie, skupiło na jednym punkcie. Oddech powoli wyrównał. I gry zaczął powoli zbierać się z podłogi, Kathryn zrobiła dwa szybkie kroki i, wsuwając mu ręce pod pachy, pomogła wstać.

- To nie było nic osobistego – mruknęła cicho, jakoś tak miękko, choć w jej głosie nie było śladu skruchy. - No i na co się gapicie? - rzuciła ostro w kierunku chłopów. - Biegnijcie po cyrulika, el Arteghar nie lubi czekać.

- Ro..ro..ro..zumiem...Ty je..ste...ś z tych no...lubiących ostre łóżkowe zabawy? Ciekkawe...int...eresujace. - Arteghar jak zwykle zdawał się wszystko interpretować po swojemu, nie dbając o fakty, nie pasujące do jego punktu widzenia. Usiadł za stołem, maskując uśmiechem ból wyłamanych palców.

Kathryn bardzo powoli odwróciła głowę w jego stronę.

- Oszalałeś? - spytała się z autentycznym zdumieniem.
- Ktoś powiedział, że szaleństwo i geniusz...dzieli wąska linia.-wystękał gnom patrząc na półelfkę gorączkowym wzrokiem...i mimo bólu starał się uśmiechnąć. Następnie dodał.- Nie można wiele osiągnąć, jeśli się nie jest na tyle szalonym, by sięgnąć po to, co nie do zdobycia.

----------
* Nie wiem ilu z graczy/czytających tą sesję zna/pamięta braci Marx, ale gnom ma identyczne brwi jak Groucho Marx i w sumie podobną mimikę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-01-2009 o 13:40. Powód: mała, ale znacząca poprawka
abishai jest offline  
Stary 26-01-2009, 13:42   #113
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Atmosfera jaka panowała przy stoliku przy którym siedzieli Tan Walnar, El Kathryn i El Arteghar gęstniała niczym zbierająca się z rana mgła. Rozmowa wchodziła na coraz bardziej intymne tematy a figle z dłońmi jakie wyprawiali rozmówcy nadawały tej rozmowie pewien erotyczny posmak. Z pewnością żaden z chłopów nie spodziewał się takiego zakończenia „flirtu” – jeśli tą rozmowę w ogóle można było tak nazwać…szczególnie po tym co stało się z dłońmi Arthegara. Postronni obserwatorzy mieli obecnie niemały dylemat – czy połamane palce gnoma były wynikiem sytuacji, momentu, czy tez z góry zaplanowanym działaniem. Co by jednak nie myśleli nie zmieniało to chwilowego obrazu sytuacji. Tuż po tym jak salę obiegł głuchy i bardzo nieprzyjemny chrzęst łamanych kości, Arthegar zawył z bólu i osunął się pod stół – w odruchowej reakcji na ból łamanych palców. Reszta chłopów którzy wciąż jeszcze byli w karczmie chóralnie ciężko westchnęła, jak gdyby dzieląc ból gnoma. Żaden z chłopów nie ruszył się z miejsca, choć Hans omal nie spadł ze stołka gdy Kathryn łamała palce gnomowi. Karczmarz chwilę później zasłonił oczy – jakby w spóźnionej reakcji na całe zdarzenie. Gdy tylko zdjął ręce z twarzy i zobaczył utkwiony w nim wzrok Kathryn oraz usłyszał ponaglenie do udzielenia pomocy, nie wahał się już dłużej. Wyszedł z sali w głąb domostwa, po czym wrócił z czystymi szmatami i śmierdzącą – zrobioną pewnie ze zwierzęcego łoju maścią. Gdy za przyzwoleniem Kathryn zaczął nastawiać gnomowi palce po karczmie co chwilę rozlegał się stłumiony jęk operowanego. Ból jaki odczuwał Arhegar był nie do opisania, jedne z najbardziej wrażliwych narządów gnoma zostały połamane, a obecnie niedoświadczony cyrulik zabierał się do ich prostowania. Każda łączona kość musiała na nowo przeorać wewnętrzna tkankę nim powróciła choć w przybliżeniu na swoje miejsce. Mimo ogromnego bólu gnom nie zemdlał, po jego czole obficie spływał pot, jednakże wbrew oczekiwaniom wielu zdołał powstrzymać się przed wrzaskiem – który najpewniej nieodłącznie pojawiłby się gdyby tą sama operacje przeprowadzić na jakimkolwiek innym gnomie. Gdy karczmarz zdołał już poskładać palce gnoma – które wyglądały na prawie dobrze nastawione, posmarował je maścią po czym wolno i delikatnie obwiązał czystą szmatką usztywniając każdy palec osobno kawałkiem prostego drewienka. Gdy karczmarz kończył nakładanie opatrunku do karczmy wszedł El Turgas. Od razu jego wzrok powędrował w kierunku stolika, przy którym siedziały najważniejsze osoby w karczmie.

- Przepraszam, że tak długo, ale zwierzęta są niespokojne i nie dały się tak po prostu wyczyścić. Proponuję udać się na spotkanie. Jeśli nadal jest pan zainteresowany losami Kurta, zapraszam z nami. Jesteśmy oczekiwani ...

Turgas zdawał się ignorować połamane palce gnoma… lub też były one dla Turgasa żadną niespodzianką, tak czy inaczej zdawały się nie przeszkadzać w zaproszeniu gnoma na pogawędkę, co więcej nie tylko gnomowi coś mówiło, że połamane palce były nie tyle przeszkodą co warunkiem odbycia rozmowy. Po mimice kapłana nie sposób było w tym momencie odgadnąć czy jest zadowolony czy zły z wykonanej przez Kathryn roboty… po prostu te kły i wiecznie gniewny wyraz twarzy nie pozwalał na łatwe przejrzenie emocji.

Walnar siedział milcząco przez całą rozmowę, nie interesowały go rewelacje „pomylonego” gnoma a już szczególnie nic nie wnoszące do sprawy Kurta konfabulacje. Może nie podobało mu się z jaką „uległością” Kathryn traktuje nieznajomego podczas gdy o wiele bardziej wartościowego rycerza jakoś nie traktowała z należnymi mu szacunkami. Nawet jeśli miał wątpliwości, to po chwili musiały ulec rozwianiu – trzask łamanych palców raczej u nikogo nie pozostawił wątpliwości co do gry Kathryn, może z wyjątkiem samej ofiary, która autentycznie wyglądała na taką która wierzy w to co mówi. No ale jeśli dla niego łamanie palców było grą wstępną, to co dopiero musiał oznaczać ostry sex…

Tymczasem strażnicy dochodzili do siebie fizycznie i psychicznie. Obaj nie przypuszczali jak silny alkohol produkują chłopi, obaj tez nie przypuszczali, że jeszcze tej nocy będą do czegoś potrzebni - wówczas może poprzestali by na jednym kuflu trunku, nie domawiając kolejnych az będą totalnie spici. Chłopi zdawali się być pokorni , wystraszeni, a urzędnik wystarczająco ich gonił tak, że strażnicy mogli sobie nieco odpuścić. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie wykonywali podobnego zadania, nie zdawali sobie sprawy z odpowiedzialności jaka wiąże się z ochroną urzędnika. Praca w Bogenhafen przyzwyczaiła ich do tego, że właściwie jedyne co musieli robić to stwarzać pozory. Wraz z przydzieleniem ich do eskorty sielanka się skończyła, nic więc dziwnego, że zareagowali na to jak rozpuszczone bachory na karę rodzica. Przelewki skończyły się jednak tej nocy, gdy za wychowanie strażników zabrał się kapłan Morglitha. Żadna z zapijaczonych mord nie ośmieliła się stawać z nim do walki, pomimo, że ich honor został totalnie sponiewierany przez Turgasa. Oczywiście można byłoby się zastanawiać czy tacy strażnicy mają w ogóle honor, najczęściej jednak osoby totalnie go pozbawione – chronią go jak gdyby było to jedyne co im pozostało. Obaj zagryźli wargi, aby nie powiedzieć czegoś obraźliwego, cisnące się na usta przekleństwa wypowiedzieli dopiero gdy Turgas pozostawił ich w oborze. Zdawali sobie jednak sprawę z tego, że równie dobrze mogliby być martwi, dlatego też obaj bez zbędnych ceregieli starali się dopomóc sobie nawzajem w lepszym ocuceniu, jednocześnie starając się przywrócić choć część gotowości bojowej. Mając już w świadomości, że do wsi przybyli nie znani im obcy, postanowili od razu sprawdzić co dzieje się z urzędnikiem. Widok Gareta żywego z pewnością ucieszył obu strażników, z drugiej jednak strony ich obraz mógł niekoniecznie cieszyć. Podkrążone oczy, chuch podobny do mieszanki aromatu bimbru zmieszanego z wódką i tanim siarczystym winem, dokładnie wymieszane z wonią wymiocin i doprawione lekkim zapaszkiem obory.
Do tego lekko chwiejny krok i wciąż co nieco w czubie, byli już jednak na tyle przytomni by ustać na własnych siłach o nogach i raczej mogliby powalczyć, choć nikt nie mógł mieć wątpliwości co do obecnej skuteczności strażników. Czekali na decyzje Gareta, po cichu licząc, że pozwoli im kontynuować spanie. Cała pobudka i ceregiele oraz nie śpiący przełożony – wskazywały jednak na to, że tak łatwo to mieć nie będą. Garet po raz pierwszy widział u obu strażnikach autentyczną skruchę i świadomość przewinienia, gdyż dotychczasowe zaniedbania traktowali wzruszeniem ramion. Tym razem obaj zdawali sobie sprawę z przegięcia, dlatego też pokornie oczekiwali na decyzje Gareta - ten zaś miał niepowtarzalną okazję wpłynąć na nich mocniej niż kiedykolwiek do tej pory, znając podejście do pracy strażników, wiedział, że jutro tej samej okazji może już nie być.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 26-01-2009 o 13:48.
Eliasz jest offline  
Stary 26-01-2009, 19:35   #114
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Walnar przez całość rozmowy milczał, oczekując jakby wyniku dyskusji między Kathryn a gnomem.Choć z pewnością nie podobał mu się ton w jakim przebiegała i dziwnym insynuacji ze strony Arthegar'a. Drażniło go to całe przedstawienie gnoma, jego dziwne maniery, wywyższanie się ponad to na co mógł sobie pozwolić. Najwidoczniej to zdarzenie sprzed kilku lat doprowadziło go do omamów i szaleństwa zamiast przywrócić zdrowie i życie.
Nagłe zerwanie się z miejsca Kathryn dawało mu pretekst do działania, jednak jeszcze się powstrzymał. Nie dotyczyło jego ani też dziewczyny najwidoczniej, skoro ta dalej ciągnęła rozmowę. On jednak tracił coraz bardziej cierpliwość i tylko to, że Kathryn zdawała się wszystko mieć pod kontrolą powstrzymywało go od nagłych czynów.
Gwałtowne uderzenie, trzask kości i wycie gnoma na podłodze stanowiło piękne zakończenie całego tego cyrku. Walnar tylko uśmiechnął się ponuro i wstał z miejsca podchodząc do poszkodowanego.

- Może tak skończysz pleść trzy po trzy el Artegharze zanim stracę do końca cierpliwość. - rzekł do niego z góry, gdy karczmarz skończył bandażować palce gnoma - Nie przybyliśmy tutaj, abyś sobie mógł dogodzić, ale po twojego sługę. Ale jeśli dalej myślisz robić idiotyczne zaloty do el Kathryn, to mogę ci dosadnie wytłumaczyć co powinieneś teraz zrobić zamiast tracić nasz cenny czas.

Spojrzał w kierunku drzwi, przez które wkroczył przemoczony el Turgas.
- Przepraszam, że tak długo, ale zwierzęta są niespokojne i nie dały się tak po prostu wyczyścić. Proponuję udać się na spotkanie. Jeśli nadal jest pan zainteresowany losami Kurta, zapraszam z nami. Jesteśmy oczekiwani ...

- Doskonale, może dowiemy się w końcu czegoś konkretnego a nie tylko paplaniny gnomiej. - mruknął i zgarnął swoje rzeczy chcąc opuścić ten przybytek. Po stole potoczyła się sztuka złota, którą Walnar zostawił jako zapłatę. Powinno wystarczyć za tydzień pobytu w tej karczmie, choć osobiście nie miał zamiaru spędzać tutaj aż tyle czasu.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."

Ostatnio edytowane przez Dhagar : 27-01-2009 o 13:35.
Dhagar jest offline  
Stary 28-01-2009, 15:29   #115
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Może tak skończysz pleść trzy po trzy el Artegharze zanim stracę do końca cierpliwość. – rycerz rzekł do niego z góry, gdy karczmarz skończył bandażować palce gnoma - Nie przybyliśmy tutaj, abyś sobie mógł dogodzić, ale po twojego sługę. Ale jeśli dalej myślisz robić idiotyczne zaloty do el Kathryn, to mogę ci dosadnie wytłumaczyć co powinieneś teraz zrobić zamiast tracić nasz cenny czas.
Jedyne co zwróciło szczególną uwagę gnoma w paplaninie rycerza, to imię: „el Kathryn”. To że przybyli tu dla niego była dla niego, było sprawą oczywistą dla Arteghara. Oni mogli sobie nie zdawać z tego sprawy, ale przybyli tu, bo mieli mu pomóc.
- Jeśli tracisz tu swój czas rycerzu, to wiedz, że ja cię tu nie trzymam.- rzekł gnom.- Drzwi są tam, a drogę do posiadłości el Kurta, zapewne już znasz.
Dalszą rozmowę przerwało wejście półorka.
Nie tylko rycerz spojrzał w kierunku drzwi, przez które wkroczył przemoczony el Turgas.
- Przepraszam, że tak długo, ale zwierzęta są niespokojne i nie dały się tak po prostu wyczyścić. Proponuję udać się na spotkanie. Jeśli nadal jest pan zainteresowany losami Kurta, zapraszam z nami. Jesteśmy oczekiwani ...
- Doskonale, może dowiemy się w końcu czegoś konkretnego a nie tylko paplaniny gnomiej. -
mruknął i zgarnął swoje rzeczy chcąc opuścić ten przybytek.
- Piękna el Kathryn bynajmniej nie wyglądała na znudzoną mymi słowami.- odparł gnom.- Można wręcz powiedzieć, że dodały jej wigoru...Może trochę za dużo wigoru, jak na mój gust.
Potarł obolałą dłonią, palce drugiej obolałej dłoni i ruszył w kierunku wyjścia wraz z el Kathryn... wciągając ją w kolejną rozmowę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 30-01-2009, 14:39   #116
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Widok karczmarza obwiązującego usztywnione palce Arteghara był pewnym zaskoczeniem. Na usta cisnęły się Turgasowi pytania o zdarzenia, które się rozegrały tutaj, ale spojrzenie na Kathryn wystarczyło, aby domyślił się.

"Ostra zawodniczka. Tak po prostu?"

Na jego zaproszenie wszyscy, nawet gnom, dość chętnie zabrali się do wychodzenia. Półork podszedł jeszcze po swój plecak, który leżał pod ścianą. Popatrzył na wciąż zdumionych rozwojem sytuacji chłopów zgromadzonych w sali z wyraźną groźbą w oczach i podążył do wyjścia.

Wyszedł ostatni do czekających przed drzwiami towarzyszy. Jakoś nikt nie zwrócił uwagi, że oświetlenie przed wejściem zapewnia płonąca czaszka do momentu, gdy kapłan wyszarpnął maczetę, na której była zatknięta, z ławki.

- Chodźmy. - machnął "pochodnią" w kierunku, gdzie mieli się udać.

Ruszyli przez wciąż padający deszcz we wskazaną stronę. Kapłan zbliżył się do Arteghara, który podjął przerwaną w dość nieoczekiwany sposób rozmowę z Kathryn. Po chwili szedł obok nich tak, że gnom znalazł się między nim a półelfką ...
 
Smoqu jest offline  
Stary 05-02-2009, 23:23   #117
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Napisane wspólnie przez: Abishai-Smoqu-obce

Przez cały czas, gdy karczmarz niewprawnie opatrywał palce Arteghara, Kathryn stała tuż obok niego. Oparta biodrem o brzeg stołu, ze splecionymi na piersi ramionami, jakby w niemym zapewnieniu, że już więcej dzisiaj jej ręce ponownie nie dotkną gnoma. Przesuwała spojrzeniem pomiędzy jego dłońmi a pobielałą z bólu twarzą, śledziła wzrokiem krople potu wolno zsuwające się po czole i skroniach. Zaimponował jej brakiem krzyku, zaciekawił i zaniepokoił jednocześnie swoimi słowami i spokojem. Nawet gdyby miała uznać to za objaw eskapizmu, drogę do szaleństwa. Arteghar, jakkolwiek nie do końca żyjący w prawdziwym świecie, posiadał coś, czego większości ludzi brakowało – oryginalność, klasę i, rzecz przedziwna, żelazną konsekwencję z jaką się utrzymywał w wyznaczonych przez nie ramach.

Kathryn potrafiła to docenić.

Gdy Walnar podniósł się i podszedł do gnoma, Kathryn rozplotła ramiona i skupiła uwagę na nim.

- Może tak skończysz pleść trzy po trzy el Artegharze zanim stracę do końca cierpliwość – odezwał się, gdy karczmarz skończył krzątać się przy alchemiku. - Nie przybyliśmy tutaj, abyś sobie mógł dogodzić, ale po twojego sługę. Ale jeśli dalej myślisz robić idiotyczne zaloty do el Kathryn, to mogę ci dosadnie wytłumaczyć co powinieneś teraz zrobić zamiast tracić nasz cenny czas.

Zadufany w sobie arogant, obrońca od siedmiu boleści. Półelfka prychnęła pogardliwie, a jej oczy zmrużyły się gniewnie. Zanim jednak zdążyła się powiedzieć choć słowo, rycerzowi odpowiedział gnom. Zdaniem Kathryn o wiele za łagodnie. Ale też tego wieczoru miała o wiele bardziej paskudny humor niż zwykle.
Lecz wbrew pozorom, to nie Arteghar był osobą, którą najchętniej by skrzywdziła.

Gdy drzwi wejściowe otworzyły się ponownie Kathryn gwałtownie odwróciła się ku Turgasowi. Spięta, z potarganymi włosami, twarzą, na której wyraźnie widać było znużenie podróżą i oczami, które pełne były błysków irytacji. Podczas całej podróży – nawet podczas ataku goblinów, nawet podczas kłótni z druidem – nie wyglądała na tak ożywioną, zaangażowaną w to, co dzieje się wkoło niej. Jakby zwyczajne dla niej znudzenie i dystans zmniejszyły się trochę.
Choć tylko na pewien czas.

- Przepraszam, że tak długo, ale zwierzęta są niespokojne i nie dały się tak po prostu wyczyścić. Proponuję udać się na spotkanie. Jeśli nadal jest pan zainteresowany losami Kurta, zapraszam z nami. Jesteśmy oczekiwani...

Przewróciła oczami. Jaki uprzejmy, jaki spokojny. Prychnęła ponownie, ale kiwnęła głową i chwyciła plecak. Zerknęła na kałużę, jaka utworzyła się na podłodze dookoła półorka i założyła swój długi płaszcz. Zapinając guziki, zastąpiła drogę wychodzącemu Walnarowi.

- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz – syknęła cicho. - Rozmowa między mną a Artegharem jest rozmową pomiędzy mną a Arthegarem. Nikim więcej. Jego zaloty do mnie są także moją prywatną sprawą. I nikomu nic do tego, rozumiesz? A już na pewno nie tobie.

Wyminęła go ignorując już całkowicie i podeszła do gnoma.

- Daj to – mruknęła cicho i pomogła narzucić mu na ramiona płaszcz.

Chwyciła także torby alchemika i podeszła do drzwi, przytrzymując je nogą, by gnom mógł przejść. Przepuściła go i poczekała aż Turgas weźmie swoją płonącą czaszkę, która teraz służyła mu za pochodnię.

- Chodźmy – rzucił kapłan, wskazując czaszką niczym buławą generalską, majaczącą w ciemności chatę, w której nocował Garret.

Kathryn poprawiła plecak na ramieniu i wolnym krokiem ruszyła w tamtą stronę. Obok niej pojawił się natychmiast gnom, kontynuując przerwaną wcześniej przez rycerza rozmowę.

- A więc twe imię to el Kathryn... Urocze, słodkie jak miód, madame. Nie wypada kryć tak pięknego imienia. Choć rozumiem, że moja osoba może przytłaczać swą charyzmą. -El Arteghar starał się dotrzymywać kroku kobiecie, przezornie trzymając dłonie schowane w połach płaszcza... Ból powoli zmieniał się z przeszywające w tępy. Trzeba przyznać, że alchemik wykazał sporą odporność na ból, jakby doświadczył go już nie raz w swym życiu.

„Kathryn" prozaiczne i banalne imię definitywnie wskazujące na ludzki rodowód nosicielki. Imię pospolite, którego różnorodne wariacje spotkać można było w każdym mieście. Imię krótkie, przez większość ras wymawiane twardo, z wyraźnym „h" i ostro zarysowanym „r". Jak dwa cięcia. „Kat-hryn". Niewiele było w nim uroku, szczególnie dla ras posiadających melodyjny język. Słodycz, gdyby to pojęcie było im bliskie, objawiłaby się może orkom i krasnoludom.

Pokręciła tylko głową.

- Nie jesteś człowiekiem wielu wątpliwości, prawda? Nawet teraz. Z czarnym rycerzem – wskazała podbródkiem plecy idącego przed nimi Walnara - z kapłanem Morghlita dzierżącym płonącą, goblinią czaszkę. On też potrafi być charyzmatyczny, wiesz? Szczególnie na zupełnym odludziu, gdzie nikt nie zna, nie pamięta twojego imienia. Dlaczego nie boisz się o siebie?

- Bez wątpienia przekonujący, ale czy charyzmatyczny? - mruknął przed siebie na te słowa Turgas. Kathryn, ponad głową alchemika, posłała mu kose spojrzenie.

- Twoja troska o me zdrowie wzrusza mnie. - Dziwne były te słowa w ustach gnoma. Zwłaszcza że Arteghar wydawał się mówić szczerze... Dziwne zdawały się po tym, co mu zrobiła. W końcu po niej akurat troskliwości spodziewać się nie powinien. Nie po wyłamaniu mu przez nią palców. Tak nakazywałaby logika... Ale widać było, iż myśli gnoma krążyły pokrętnymi torami. Uśmiechnął się szeroko, mimo że twarz jego nadal była blada. – Wiem, co widzisz patrząc na mnie el Kathryn. Małego gnoma... bezbronną istotę w świecie wielkich i złych ludzi i potworów. Zważ jednak to, że próbowano już mnie zabić na wiele sposobów. I jedynie co moich wrogowie osiągnęli, to zaciągnięcie mych wspomnień mgłą w desperackiej próbie ratowania swego mizernego żywota. - Wyciągnął dłoń spod płaszcza i wskazał oboje, kapłana i rycerza... - Widzisz ich ? Pokazują siłę, pokazują swą potęgę... chełpią się nią, w nadziei że ten sposób zamaskują swoje słabości. Krótkowzroczna to taktyka, moja pani. Ujawniają swe atuty, jednocześnie zapominając, że ich wróg i tak będzie szukał ich słabości. Ja czynię odwrotnie, obnoszę ze swą słabością, żeby głupcy którzy na mnie polują nie zauważyli mej siły... Poza tym, czy ja wyglądam zabobonnego wieśniaka, by bać płonącej czaszki?

- Czaszka jest wyrazistym symbolem, tym bardziej, jeśli jeszcze kilka dni temu była schowana za czyjąś twarzą. Tylko ci, którzy nie rozumieją siły i znaczenia symboli - głupcy i zwierzęta – mogą nie czuć żadnego niepokoju i żadnego strachu. - Rozmowa z gnomem przypominała cierpliwe zarzucanie wędki, w nadziei, że uda się złowić coś więcej, niż tylko błyski słońca na niespokojnej tafli jeziora. Ale nawet te błyski na wiecznie zmiennej powierzchni tworzyły jakiś wzór. Zawsze i u każdego. Mógł to być wzór poszarpany, wzór niekompletny, wzór odpowiadający uszkodzonej pamięci, wzór tworzony na potrzeby chwili, w bezpośredniej reakcji z otoczeniem. Ale istniał przecież i tworzył pewien spójny obraz. Logika, którą posługiwał się Artheghar, była logiką własnych wyobrażeń o sobie, logiką eskapistyczną, logiką złudzeń. Nie potrafiła jeszcze stwierdzić na ile opierała się ona na świadomych kłamstwach i kontrolowanej grze. Na ile była podobna do jej własnej. - Widzisz, taktyki, o których mówisz nie są tak jednoznaczne. Patrzę na Turgasa i widzę siłę. Gdy nosisz na twarzy maskę siły przez miesiąc, rok, dziesięciolecie, pół wieku lub dłużej, jak wiele z niej przyrośnie ci do skóry stając się częścią siebie? Ze słabością jest tak samo. Istniejesz także w cudzych oczach. Siła daje ci przewagę szacunku lub strachu. Chyba, że ma się do czynienia z głupcem lub zwierzęciem.

- Przyrośnięta czy nie... maska zawsze zostaje maską. Symbole zaś, cechuje wieloznaczność - wzruszył ramionami gnom, a jego głos wydał się być bardziej ironiczny. – Zwłaszcza w oczach alchemika: słońce może znaczyć kulę ognistą, złoto, czasem żelazo, wątrobę feniksa... czaszka, truciznę, śmierć, mózg czarnotrupa... Moja pani, prawdziwa potęga nie musi się odwoływać do symboli. Jest widoczna sama z siebie... A czaszką, można tylko straszyć plebs... Nie przeczę, że ów... kapłan jest groźny. Ale byłby tak samo groźny i bez czaszki.

- Złoto, żelazo, słońce, kula ognia to rzeczy cenne, nacechowane pozytywnie. Zakres semantyczny tych słów, ich znaczenie jest pokrewne. Są kompatybilne ze sobą. - W przeciwieństwie do Arthegara, Kathryn mówiła spokojnie, bez śladów sarkazmu czy wyższości. - Symbole wywołują określone zbiory skojarzeń warunkowanych kulturowo. Pokaż człowiekowi czaszkę, a podświadomie powiąże ją i ze śmiercią, i z trucizną, i Morghlithem, a jak jest alchemikiem, to dorzuci do tego jeszcze mózg czarnotrupa. Władza, potęga żerują na symbolach i na nich budują swoje królestwo.

- I skąd wiesz, Artegharze, że to, co widzisz jest maską, a nie prawdziwym obliczem? Po czym poznasz, kto jest potężny, a kto tylko udaje potężnego? Co to jest potęga? Co znaczy potęga dla ciebie? – kapłan nieświadomie przywołał pytania jakie zadawała Kathryn podczas ich podróży ciekaw, jak z nich wybrnie idący pomiędzy nimi gnom.

-Tylko słaba władza, słaba potęga i słabe królestwo moja droga... Chwiejące się i niepewne jutra sięgają do symboliki królestw przed nimi w nadziei, że przez to mieszańcy poczują się częścią czegoś starszego... czegoś trwałego – prychnął pogardliwie gnom. - Symbole, tradycje... ciągłość dziejowa. Iluzją stabilności. Tym są właśnie. Mają ukryć przed ludem prawdę, której wszyscy się boją... Nie ma stabilności, wszystko się zmienia. Porządek to tylko stan chwilowy, aberracja w wiecznie zmieniających się i chaotycznym świecie. - Arthegar wziął głębszy oddech i powrócił do poprzedniego tematu. - Tak jak przebiśnieg przebija śnieg na wiosnę, tak potęga i słabość przebijają maski. Prędzej czy później, ale zawsze. Ileż to władców i tyranów zginęło w chwili nieuwagi. Byli potężni? Nie. Byli głupi. - Kathryn w milczeniu przysłuchiwała się przemowie alchemika. Nie mogło być między nimi porozumienia. Gnom nie mówił jak osoba, która przywykła do dyskusji równouprawnionych partnerów. Jego pogarda, intonacja głosu, ślepe przekonanie o własnej racji. Nie da się prowadzić rozmowy, gdy każdy mówi tak naprawdę o innej rzeczy. Tam, gdzie półelfka mówiła o języku, podświadomości i nieuniknionych wzorcach wpojonych jednostce przez społeczeństwo i kulturę, tam gnom powoływał się na historyczne fakty i opowieści. Tam, gdzie iluzjonistka używała słowa „królestwo” bardziej metaforycznie w odwołując się do samych mechanizmów zgodnie z którymi symbole zagnieżdżają się w ludzkich umysłach, tam alchemik od razu mówił o faktycznej władzy królewskiej. Podniosła wyżej kołnierz płaszcza, by osłonić się przed deszczem. Mokre kosmyki włosów przylgnęły do jej policzków i szyi. - Lokowali swą potęgę w innych ludziach, w dobrach nad którymi kontroli nie mieli... Złoto, żołdacy, sojusznicy z innych planów egzystencji... I inne bzdety. Tak więc zginęli zabici podstępnie, przez sługi kochanki, w ostateczności przed zbuntowanych wieśniaków lub od mieczy awanturników wynajętych przez owych wieśniaków... żałosne. Prawdziwa potęga, kapłanie, tkwi w mocy... W kontroli dziejących się wydarzeń, w wiedzy i magii... Ale magii, której samemu jest się źródłem. A nie tej zsyłanej przez kogoś innego... Nie można być prawdziwe potężnym, jeśli twa moc jest tylko kaprysem potężniejszego bytu. Bowiem to co zostało dane, można odebrać.

- Jakże różne są definicje potęgi – gwardzista uśmiechnął się nieco ironicznie po wysłuchaniu tego wykładu. – Idący przed nami rycerz zapewne inaczej ją pojmuje, ja inaczej ją pojmuję i Kathryn zapewne również będzie miała inne zdanie na ten temat. Dla każdej istoty co innego jest potężne. My jesteśmy potężni dla tych wieśniaków, ale jesteśmy nikim dla dowolnego dowódcy orkowego garnizonu. Wszystko zależy od konkretnej sytuacji. Poza tym sam sobie przeczysz. Z jednej strony chcesz mieć kontrolę, a z drugiej sam zauważasz, że świat jest chaotyczny. Chcesz kontrolować chaos? Wtedy przestanie być chaosem. I przypomnę ci jeszcze jedno powiedzonko: „I Katan dupa, kiedy ludzi kupa”. Chyba wiesz, o co mi chodzi?

Gnom tylko wzruszył ramionami i westchnął może nieco zbyt teatralnie. Nie było dość czasu by wyjaśniać swoją koncepcję. Nie wspominając o tym, że tam gdzie półork użyłby miecza, gnom skorzystałby ze sztyletu. Wszystko roztrząsało się o pojęcie „kontroli”. Kapłan widział ją jako trzymanie wszystkiego pod butem, a gnom jako obserwowanie i precyzyjnie, wręcz chirurgiczne działania w kluczowych momentach danego biegu zdarzeń. Zmienił więc temat.

- Cóż jednak ciebie przywiodło do tej kompaniji... Silną i namiętną kobietę? - uśmiechnął promiennie.- Nie tak pokorną, jak lubisz udawać. Szybko bowiem wskazałaś miejsce rycerzykowi. Mówiłem ci pani, jesteśmy do siebie podobni. Oboje nie wahamy się sięgać, po to co ważne dla naszych planów.

- Sam powinieneś się domyślać, skoro zwracasz się do mnie per „madame”. - Uśmiechnęła się samym kącikiem ust, zrównując z rycerzem i głośno pukając w drzwi solidnej chaty. - Szukam męża.

- Interesujące... Bardzo interesujące- gnom znów taksował lubieżnym wzrokiem sylwetkę el Kathryn, grację jej ruchów i... atrybuty urody teraz szczelnie zamaskowane przez długi, skórzany płaszcz. - A jakiż to typ mężczyzny potrafi zaspokoić gusta, tak namiętnej kobiety, jak ty?

- Zapewne od dawna już martwy – rzuciła przez ramię, gdy otwierały się drzwi.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 05-02-2009 o 23:42.
obce jest offline  
Stary 23-04-2009, 21:21   #118
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Pomieszczenie było dość ciemne, choć po przechadzce pod przesłoniętym chmurami niebem i tak wydawało się jasne. Stojące na środku stołu świece oświetlały chropawe ściany, zwisające z powały pęki ziół i wiszące na ścianie radła. Siedzący po przeciwnej stronie stołu starszy mężczyzna, widząc otwierające się drzwi, wstał na powitanie.

- Witam wszystkich. Siadajcie – powiedział, gestem ręki wskazując ławę i kilka ustawionych przy stole stołków.

Za przemawiającym goście zauważyli majaczącą w półmroku, stojącą postać młodzieńca, który obserwował ich z pewną dozą nieufności. Oprócz niego, pod ścianą stało dwóch ludzi, którzy wyglądali, jakby przed chwilą mieli ciężką przeprawę ze świniami. Unoszący się zapach nie pozostawiał złudzeń, że jeszcze niedawno musieli przebywać w chlewie ... i nie tylko.

Gnomowi na widok czarodzieja, mina zrzedła. Postać Garreta wywoływała wiele wspomnień, wiele nieprzyjemnych wspomnień. Niemniej samego czarodzieja nie znał. Zasiadł więc kryjąc dłonie w płaszczu, wybierając odpowiednio duże krzesło, by jak najlepiej się zaprezentować.

Gdy inni wymieniali powitania, Kathryn położyła pod ścianą swój plecak i torby alchemika. Ściągnęła mokry płaszcz, wycisnęła wodę z włosów i lekko pochylona, opierając przedramiona na kolanach, siadła nie przy stole a na jednej z prycz.

Turgas poczekał chwilę, aż gnom wybierze sobie miejsce i podszedł do stojących pod ścianą gwardzistów.

- Pilnujcie okien, żeby nikt nie przeszkadzał i... – postawił na podłodze plecak i ściszył głos, żeby tylko oni go usłyszeli - ... nikt nie wyszedł . Ty to... - kiwnął głową w stronę najbliższego - ...a ty tamto. – Wskazał okno po drugiej stronie izby. Wojownicy przez chwilę stali niezdecydowani, ale widok srogiej miny i postury półorka zrobiły swoje. – No już! – dodał ponaglająco kapłan. Aby uratować resztki godności, spojrzeli w kierunku Garreta i jeden z nich już otwierał usta, żeby zaprotestować. Mag jednak machnął w ich stronę, jakby odpędzał natrętną muchę, dając do zrozumienia, że mają wykonać polecenia. Sam Turgas przysunął jeden ze stołków do drzwi wyjściowych z izby i zajął na nim miejsce.

- Nazywam się, jak zapewne większość z was już wie, el Garret Karfen. Mam zaszczyt pełnić obowiązki śledczego, któremu gwardia Ostrogarska powierzyła obowiązek ostatecznego rozwiązania sprawy Rzeźnika Kurta. - Machinalnie zaczął gładzić srebrny wisior. - Powody obecności Kenny są mi znane. Rozmawiałem również z panem Turgasem. - Skinął uprzejmie głową w stronę wspomnianych osób. - Reszty z was nie znam. Co sprowadza was do wioski w tak... interesująco dobranym czasie?

- Sprawy Rzeźnika el Kurta? Przybyliście go osądzić? Gdzież więc zatem jest? - rzekł el Arteghar. - Jam jest...-tu dramatyczna przerwa, by podkreślić kolejne słowa. - ...ten el Arteghar ibn Sarchani... - kolejna przerwa, by zebrany ludek mógł popaść w zdziwienie. - A el Kurt jest moim sługą. Skoro jednak narozrabiał, pozwalam wam go ukarać. - Wszystkie te słowa mówił głośno i wyraźnie, starając się skupić uwagę zgromadzonych. Następnie gnom dodał. - Wpierw jednak chciałbym wiedzieć, o co się go oskarża.

- Pozwalasz go ukarać ? Widzisz, el Artegharze, Kurt zostałby ukarany z twoim pozwoleniem lub bez. Dopuszczając się grabieży na moim mentorze stał się poszukiwanym. - rzekł Tan Walnar do gnoma. Spojrzał po tym na śledczego. - Jestem Tan Walnar Razorge, a przybyłem by sprawiedliwości stało się zadość i Kurt zapłacił głową swój czyn. Przy okazji odzyskałbym skradziony przedmiot.

El Turqasa nie przedstawiał, widząc, że już się znają. Siadł przy stole postawiwszy uprzednio pod ścianą swój plecak. Czekał na nowinki, którymi ponoć miano ich uraczyć.

Ironiczny uśmieszek wykwitł na twarzy gnoma, gdy usłyszał te słowa. Butna mowa miała ukryć smutny fakt, którym bynajmniej chwały rycerzowi nie przysparzał. Był on tylko chłopcem na posyłki silniejszego od siebie.

- Panowie, bez kłótni proszę. - Garret przerwał, stukając w blat stołu. - Jesteśmy wszyscy obytymi ze światem inteligentnymi istotami. Zachowajmy porządek. - wypraktykowany latami, machinalnym ruchem uczony wyciągnął z kieszeni fajkę. Wskazując nią na Walnara rozpoczął.

- Po pierwsze. Panie Razorge, mogący szczycić się tytułem rycerza, jak mniemam sądząc po ekwipunku, choć nie słowach. Sprawiedliwość której poszukujesz znaleźć można w wydanych zgodnie z wolą Katana wyrokach osób reprezentujących władzę. - Garret przerwał na moment uważnie spoglądając na Walnara a następnie kontynuował bez wrogości, lekko afektowanym głosem profesora wykładającego zapamiętaną wiedzę - Muszę przypomnieć, że władza Katana jest na Orkusie absolutna, podobnie jak władza osób którym powierzono obowiązek jej reprezentowania. Odnosząc to do obecnej sytuacji, w momencie ustanowienia śledczego mającego zająć się ta sprawą, życie lub śmierć Kurta oraz jego dalszy los przestał znajdować się w twoich rękach, oraz w istocie, rękach jakiejkolwiek osoby prywatnej.

Podczas przydługiego monologu uczony machinalnie nabijał fajkę tytoniem. Teraz na wpół nabity cybuch pomknął nad stołem wskazując otwierające się ponownie usta gnoma - Panie Artegharze, wrócimy do Pana za chwilę. - Zwracając się do rycerza Garret zakończył z delikatną nutą przeprosin – Przykro mi, ale takie jest prawo.

- Sprawa Rzeźnika el Kurta? Sprawiedliwość? Odzyskanie przedmiotu?- el Arteghar znowu odezwał się wtrącając swoje trzy grosze.- Mniemam po twych słowach el Garrecie, żeś człek uczony i znasz wartość faktu. Bo odkąd tu przybyłem, wiele słyszałem słów niechęci wobec el Kurta, wiele słów o jego zbrodniach...Tyle, że jak dochodziło do szczegółów, to jakoś... żadnego nikt mi podać nie potrafił. Przez to nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż wszelkie zbrodnie mego sługi, to tylko niepotwierdzone plotki.

- O dowodach porozmawiamy za chwilę. – Garret na wpół ignorował szybko i podniośle wygłaszaną mowę gnoma, nie odrywając oczu od milczącego posępnie czarnego rycerza. Czy odezwie się? Czy zaprotestuje? Czy zacznie podważać glejt i władzę śledczego? Uniesie się gniewem? Przez moment mierzyli się wzrokiem. Nie, nie odezwał się. Na szczęście. Przenosząc wzrok i uwagę na gnoma Garret poczuł jak kamień spada mu z serca a gniotący żołądek skurcz strachu rozluźnia się częściowo. Rycerz milczał nie wyrażając sprzeciwu!

- Pierwszą sprawą jaką należy omówić, panie Artegharze, sprawą której jak mniemam wszyscy tu obecni są ciekawi, jest dokładna natura relacji łączących cię z czarnym magiem. – Głos uczonego był nieco bardziej przepełniony pewnością siebie i jakby nieco mniej zmęczony.

Artegharowi uniosła się w irytacji prawa brew, czarodziej śmiał mu rozkazywać... jemu?! Prawdziwemu Władcy?! Ale cóż, taka dola wielkich, że muszą się tłumaczyć maluczkim. El Arteghar przywykł już do licznych niedoskonałości nie tak wielkich (w przenośni oczywiście) jak on.

- El Kurt jest moim sługą, sługą nie służącym. Prowadził dla mnie pewne badania, składał regularnie daniny i raporty z postępu prac... poprzez swego ludzkiego sługę. Miał sporą, że tak powiem, swobodę działań... Jak pan zapewne wie el Garrecie, nie należy zbytnio kontrolować badaczy. To kiepsko wpływa na ich, jak wiadomo wszem i wobec, efektywność.

Garret słuchał gnoma uważnie, starając wyrobić sobie miarę tej istoty. Pan Kurta. Oczywisty fałsz. Pozostało pytanie czy pod przykrywką fantastycznych idei nie kryło się ziarno prawdy. Jak najlepiej ukryć prawdę? Oblec ją w legendę i nadać jej pozory oczywistego kłamstwa. Jak najlepiej odwrócić uwagę od swojej osoby i ukrywanego sekretu? Właśnie tak. Przez przybranie maski osoby na której nikt nie traktuje poważnie. Oczy gnoma były zbyt trzeźwe. Zbyt pełne żywej, błyskotliwej inteligencji.

Uczony zapalił fajkę od płomienia świecy pozwalając innym mówić.

- Nie da się zatem ukryć, że ta swoboda była mu wielce na rękę. Popuszczony z łańcucha przełożonego, jak to pozwolę sobie określić, dość śmiało sobie poczynał - rzekł w końcu Tan Walnar, przerywając swe milczenie. To, że nic nie powiedział odnośnie praw sędziego z woli Katana nie znaczyło, że zgadza się ze wszystkim co tutaj jest czy też było mówione. - Jeśli nie kontroluje się tych, którzy tobie służą, łatwo to może doprowadzić do sytuacji niepokojących i niepożądanych. Takich, które mogą zaszkodzić tobie i innym przy okazji.

-Niestety... inne sprawy przykuły mą uwagę - westchnął el Arteghar dość teatralnie. - Mam sługi i interesy w wielu miejscach, mam też wielu wrogów. Mimo mej potęgi, nie mogę być wszędzie jednocześnie. Poza tym el Kurt należy do ostrogarskiej Gildii Czarnych Magów. Dziwne, że nie masz panie ze sobą ich przedstawiciela. W końcu chcesz sądzić jednego z nich.

Siedzący po drugiej stronie stołu starszy uczony skinął na Helmuta prosząc go o trochę kubek wody. Interesującym faktem było to, że zarówno on, jak Kenna i Turgas obserwowali przebieg rozmowy uważnie, mając dość rozsądku nie dążyć do konfrontacji z wierzeniami gnoma. Walnar natomiast zdawał się traktować je poważnie i prowadzić z nim poważną dyskusję.

Garret pokręcił leciutko głową. Najwyraźniej zdobywszy umiejętności mieczem, Walnar nie zdołał nabyć umiejętności prawidłowej oceny sytuacji.

- Sądzić w imieniu mojego mentora, który to utracił swoją własność za sprawą działania Kurta. Nie miałem informacji, by należał do jakiejkolwiek organizacji, zatem nie uważałem, aby mieć czyjekolwiek pozwolenie na sądzenie czy też ciągnąć ze sobą jakiegoś przedstawiciela, by przed nim dochodzić praw - odparł Razorge z ironią w głosie.

- Zaprawdę, w godny szacunku i respektu sposób reprezentujesz swego pana. Równie godny szacunku i pochwały jest cel, jaki ci przyświeca - w cichym głosie Kathryn słychać było brzmienie całych mórz podziwu i rwących strumieni zachwytu. - W końcu każdego, komu udało się z taką łatwością okraść czarnego rycerza należy ukarać. Zgodnie z prawem oczywiście. Z całą pewnością, Walnarze, posiadasz więc przy sobie pismo potwierdzające roszczenia twego pana oraz określające przedmiot straty, lub może pełnomocnictwo wystawione przez pana tych ziem? Tak, by literze prawa stało się zadość. Bo inaczej, ktoś nieżyczliwy, mógłby ów sąd nazwać samosądem.

-Dokładnie... - el Arteghar skinął z uznaniem głową spoglądając na półelfkę i kontynuował. - Poza tym... el Kurt nie jest twym poddanym rycerzu... nie masz żadnego prawa, by oćwiczyć go batogiem jak byle chłopa. Co więcej, nie sądzę byś miał ze sobą dość zbrojnych, aby to uczynić.

- Ależ oczywiście droga el Kathryn. Posiadam odpowiednie pismo, na mocy którego miałem wyegzekwować ów przedmiot. - rycerz spojrzał na dziewczynę z lekkim uśmiechem i zwrócił się do gnoma - Mylisz się El Artegharze. Dla mnie Kurt nie jest równą mi osobą. A że postępuję zgodnie z prawem, twój sługa nie ma żadnych podstaw by się temu sprzeciwić. Chyba, że chce zostać odpowiednio ukarany.

El Arteghar wybuchł śmiechem. Dziecinna naiwność rycerza w jego sprawę, bezbrzeżna wiara w świstek papieru, którym na miejscu el Kurta gnom podtarłby sobie pośladki. To wszystko wzbudzało w nim rozbawienie.... Po chwili dopiero, przestał się śmiać. - Zakładam że to ty masz zamiar go ukarać za nieposłuszeństwo. Dobrze by było więc, gdyby ów kapłan, który ci towarzyszy, zdołał odwieźć twe zwłoki do domu... O ile mu się uda je odzyskać. Bo jeśli mam stawiać na wynik walki pomiędzy tobą tan Walnarze Razorge, a el Kurtem. To obstawiam zwycięstwo czarnego maga.

Uczony palił fajkę słuchając rozmowy. Paląc, siedział prawie nieruchomo, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Rzecz dziwna, zarówno gnom jak i rycerz pochłonięci zaostrzającą się coraz bardziej rozmową wydawali się zapominać gdzie i z kim przebywali.

- Zbytnio ufasz w moce Kurta Artegharze. I uważaj na to co mówisz w stosunku do mnie i jakim tonem mówisz do mnie - warknął Walnar do gnoma, jego cierpliwość kończyła się w stosunku do kurdupla. - Nie jesteś niewiadomo kim a zwykłym mieszczuchem o wysokim mniemaniu o sobie, więc bacz na słowa. Dobrze ci radzę.

-Moce Kurta znam. Twoich zaś nie... ani ty moich -rzekł el Arteghar złowróżbnym tonem. - Natomiast ty rycerzu zapominasz, gdzie jesteś. A jesteś na terenie posiadłości el Kurta, ma tu swe sługi, swe zaklęcia i swe nieumarłe stwory. Nawet kiepski strateg potrafi dostrzec ową przewagę po jego stronie. Ale ty zdajesz się tego nie widzieć... Co może cię kosztować twą głowę.

Tan Walnar uśmiechnął się złowieszczo.

- Czyżbyś mi groził ? Jeśli tak, to załatwimy to zaraz jak tylko skończy swoją robotę katański śledczy. Ty jednak również nie widzisz tego, że Kurt również posiada słabe strony. Jego słudzy, nieumarli to nie jest zbyt dobra ochrona, gdy braknie odpowiedniego pokierowania nimi. Wiem, co może na nas czekać. Rzadko bywa tak, aby sprawy od początku szły po naszej myśli. Wszystko jednak zależy od podejścia do sprawy.

- Załatwimy to? I co zrobisz? Wyzwiesz na pojedynek kogoś, kto ma połamane palce i jest dwa razy mniejszy od ciebie? To będzie niezwykle rycerskie... - Kathryn skrzywiła usta w nieładnym grymasie.

- Wyzwać? Jego? - Walnar pokręcił tylko głową. - Nie jest godzien byle mieszczuch walczyć w pojedynku. Postąpiłbym z nim tak, jak by mu się należało, czyli użył batogu i porządnie go obił.

El Arteghar wybuchł śmiechem... znowu. Ten rycerz był zabawny.

- Grozić ci ? A po co miałbym ci grozić? Mam ważniejsze sprawy na głowie niż zabijanie rycerzy. Po prostu robię ci przysługę wskazując fakty, o których zdajesz się zapominać. Iluś nieumarłych pokonał, iluś nekromantów zabił, że tak łatwo idzie ci niedocenianie ich? Poza tym... - gnom uniósł dłonie w geście poddania. - Nie moja sprawa. I tak wykazałem dość wspaniałomyślności ostrzegając cię. A co do batogu, uważasz mnie za słabego, bo kobieta połamała mi palce. Inna sprawa, że użyła sprytu, by to zrobić. Ja nie doceniłem jej, a ty najwyraźniej nie doceniasz mnie... rycerzu. Więc gróźb poniechaj, bom nie tak słaby jak ci się wydaje... ani nie tak wyrozumiały.

- Zobaczymy zatem. Pozwólmy więc kontynuować śledczemu i dobieraj odpowiednio swe następne słowa. El Garret ma moje pełne poparcie w swoich działaniach przeciw Kurtowi. Takoż stanowi prawo. - rzekł tan Walnar przyglądając się gnomowi. Z pewnością ta rozmowa nie zakończyła się i miał zamiar ją dokończyć.

Kathryn tylko pokręciła w milczeniu głową. Gnom spojrzał w kierunku rycerza i... uśmiechnął się złośliwie, po czym jego uwaga skupiła się na Garrecie. Czarodziej odłożył wysłużoną fajkę na blat stołu i wyprostował się na pełna wysokość biorąc głęboki oddech.

Nasłuchaliśmy się wielu gróźb i sporej ilości spekulacji, lecz niewiele w tym było faktów. Panie Artegharze, pozwól, że zadam moje pytanie ponownie, formułując je w inny sposób – Garret uniósł dłoń odginając kolejno palce. - Czy Kurt złożył ci przysięgę lenną? Jak mu płacisz? Kiedy go spotkałeś? Kiedy ostatni raz otrzymałeś od niego wiadomość? I jakie dokładnie badania prowadził dla ciebie? – otwarta dłoń ponownie została zaciśnięta w pięść i oparła o blat stołu. Lekko zirytowany głos profesora i ciężkie spojrzenie ciemnych oczu wskazywało jednoznacznie, że Garret ma już dość mówienia o niczym - Prosiłbym o jednozdaniową odpowiedź na każde z tych pytań – zakończył z naciskiem.

- Nie pamiętam. Niestety moi... wrogowie w panicznej próbie uniknięcia mej zemsty, okryli mój umysł mgłą. I obecnie niewiele szczegółów pamiętam - odparł gnom, ignorując badawcze spojrzenie Garreta. - Wypytaj o to el Kurta przy okazji sądzenia go. A co badań... dopóki nie poznam zarzutów wobec mego sługi, nie widzę powodu wyjaśniać tej sprawy. I jeszcze jedno. Ani sąd, ani ewentualnie skazanie el Kurta mnie nie dotyczą. To jest sprawa między tymi, których reprezentujesz i el Kurtem... No i może tym rycerzem. Nie moja zaś. Nie zamierzam się w to mieszać ni interweniować. Nie widzę też powodu, by opowiadać po którejś ze stron. Ale chętnie obejrzę, jak skuteczne jest prawo i sprawiedliwość w twym wydaniu el Garrecie.

Co on ukrywa? – Garret miał wrażenie uczestniczenia w spektaklu w którym aktorom podłożono niekompatybilne teksty. Noc, wioska w zapomnianej części świata, zgromadzenie niepasujących do siebie istot, niebezpieczeństwo, spisek i przeznaczenie. Archetypiczna chłopska chata, będąca kameralnym tłem dramatu - wszystko to pasowało jak ulał do dekoracji teatralnych. Byli nawet zainteresowani widzowie - profesor rzucił lekko ironiczne spojrzenie na Kathryn, Turgasa i stojących przy oknach gwardzistów. Ludzi, którzy doskonale wiedzieli, że Kurt jest martwy a pozorny wydźwięk rozmowy jest diametralnie odmienny od rzeczywistego. Kurt był detalem w porównaniu całością problemu! Tylko Walnar w swej nieświadomości kwalifikował się jako postać grająca na scenie swą rolę. W końcu prawdziwe, nieznane mu pytanie brzmiało: kim jest gnom w większej grze obejmującej Bogenhofen? Agentem? Ofiarą? Jednym z manipulatorów? Gnom posiadał maskę dobraną idealnie do sytuacji. Szaleństwo pozwala zachować się dowolnie, mówić cokolwiek, tłumaczyć wszystko i przeczyć samemu sobie. Arteghar mógł słyszeć o śmierci Kurta – choćby podczas posiłku. Mógł też nie słyszeć. Ale motywację do ukrywania tej wiedzy posiadałby tylko ktoś kto pojawił się tutaj nieprzypadkowo.

Garretowi nie chodziło tutaj o dokładne odpowiedzi, nie chodziło o wykrycie kłamstwa - zbyt wiele na świecie dobrych kłamców. Chodziło raczej o sposób w jaki odpowiada i efekt jaki wywierać będą kolejne pytania.

Pora na kolejny akt dramatu.

Uczony westchnął ciężko – Przykro mi z powodu amnezji. Mogę polecić Ci kilku Ostrogarskich specjalistów, którzy powinni poradzić sobie z rekonstrukcją zatartych, lub uszkodzonych wspomnień. Niemniej – Garret skrzywił się przepraszającą - wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytania. A w tych okolicznościach zmuszony jestem nalegać na jasną odpowiedź. Zacznijmy od pierwszego: kiedy poznałeś Kurta? Jeśli nie pamiętasz odpowiedz po prostu: ‘nie wiem’. Jeśli pamiętasz, podaj datę, rok. Pomińmy na razie inne okoliczności.

-Dziękuję za twe współczucie, jednak ma pamięć nie została zniszczona, a jedynie ukryta. I powoli...

Słysząc początek kolejnej perrory Garret uniósł rękę i przerwał stanowczo, z naciskiem.

Panie Artegharze. Prosiłem.

- ... wraca. Pamiętam sługę el Kurta i listy jakie przynosił - kontynuował protekcjonalnym tonem gnom.- Co jednak było w tych listach zachowam dla siebie. El Garrecie, przybyłeś...

Nie zdołał skończyć. Siedzący naprzeciw uczony uderzył otwartą dłonią o blat stołu w hukiem, od którego pilnujący okien gwardziści mimowolnie podskoczyli w miejscu.

- Panie Arthegarze – zaczął powoli, z hamowaną frustracją - Usiłuję prowadzić tą rozmowę jak przystało na inteligentnych, wykształconych ludzi. Spokojne i w kulturalnej atmosferze. W której nie powinno być potrzeby podkreślania praw, obowiązków, okoliczności i konsekwencji. Nie ułatwia mi pan tego z uporem unikając odpowiedzi na najprostsze nawet pytanie.

Uczony popatrzył z niejakim zdziwieniem na swoje własne zaciśnięte pieści i rozluźnił się opadając z powrotem na krzesło.

- Zadam moje pytanie raz jeszcze. Kiedy poznałeś Kurta. Poproszę o datę.

- Nie pamiętam - burknął urażony gnom.

Przez chwilę w chacie panowała cisza w której echem niosło się tylko nocne ujadanie wioskowego psa. Garret przez długa chwilę obserwował gnoma, by w końcu skinąć głową akceptując odpowiedź.

Jeśli tylko gnom nie kłamał... to przyznanie się przed sobą samym do słabości nie mogło być łatwe. Zwłaszcza do tego typu słabości.

- Rozumiem. – Uczony machinalnie masował łuki brwiowe starając się pozbyć bólu głowy wywołanego zmęczeniem i emocjami. – Dziękuję za szczerość – dodał głosem z którego przebijało zmęczenie. - Wiem, że naciskam mocno i jest mi przykro z tego powodu. Ale sytuacja nie pozostawia mi wyboru. Badania Rzeźnika Kurta były... – Garret pokręcił głową, krzywiąc się na wspomnienie Ostrogaru. – Jeśli weźmiesz pod uwagę przydomek jakim go określam, nietrudno będzie Ci domyślić się jak brzmi oskarżenie, prawda? – zakończył cicho, podnosząc na gnoma zamglone wspomnieniami spojrzenie.

-Znaczy, że zabija ludzi, zabija chłopów? Ta akurat część jego działalności, nigdy mnie nie interesowała- odparł el Arteghar.- Jestem alchemikiem, nie bawią mnie takie eksperymenty i nie ich dotyczyła ma korespondencja. Zabija... smutne, ale nic w tym niezwykłego. Wielu potężnych magów zabija i uchodzi im to na sucho. Nikt ich za to nie ściga, nie wspominając o rycerzach zabijających swych poddanych. Kogo więc zabił el Kurt, że zwrócił waszą uwagę?

Garret patrzył na gnoma oczami mimowolnie rozszerzonymi zdziwieniem, czując pod czaszką łupiący nawrót bólu głowy. Słowa gnoma były jak wylany na głowę kubeł zimnej wody i teraz profesor przeklinał się w duchu za utratę obiektywizmu. Wygląd nie świadczy o człowieku. Pomimo wszystkich swych podejrzeń, pomimo braku wiary dał się zwieść powierzchowności. Mały. Niegroźny. Połamane palce. Bezbronny. A co za tym idzie łagodny. Jeśli nawet agent sterujący wydarzeniami, przeciwnik w rozgrywce, to nie pozbawiony wrażliwości. Ktoś, kto może działać na szkodę innych, będzie jednak żałował takiej konieczności.

Ktoś, w istocie rzeczy pod wieloma względami podobny do samego Garreta.

Teraz patrząc w małe oczka gnoma z jego słowami wciąż dźwięczącymi w uszach. Garret pośpiesznie rewidował swoją opinię i kierunek rozmowy. Gnom bynajmniej nie był niewinny. Bynajmniej nie był bezbronny. Nie w sytuacji gdy mimochodem, naturalnie i obojętnie, lekceważy możliwość masowych rytualnych mordów na bezbronnych. Gdy przyznaje wprost, że nie obchodzi go jeśli jego podwładny rzeczywiście urządził tu tego typu piekło na ziemi.

Najbardziej doprowadzające do wściekłości było to, że gnom miał rację. Takie rzeczy zdarzały się – i uchodziły na sucho. Często. A działo się to właśnie przez tego typu podejście. Tego typu obojętność. Akceptację. Przez wszystkich tych „panów”, którzy finansowali swych podwładnych chroniąc ich przed konsekwencjami ich zbrodni.

Nieważne czy Arthegar był faktycznie panem Kurta. Kimkolwiek był, gnom nie zasługiwał na współczucie Garreta.

- Badania Kurta, Arthegarze. Natychmiast.

- Pomagał mi w badaniach na miksturami alchemicznymi, dostarczał próbki tutejszych ziół i minerałów, płacił daninę -wzruszył ramionami gnom. - Nic, co mialoby związek nekromancją i tym wszystkim, co się wiąże z demonami. Mnie osobiście, brzydzą takie praktyki. Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, iż para się czarną magią. Jest członkiem ostrogarskiej gildii czarnych magów, a oni nie słyną z dobroduszności, prawda?

- Owszem, nie słyną. – Gnom najwyraźniej wiedział o przynależności kurta do gildii. Co było interesującym faktem. – Czy Kurt złożył ci przysięgę lenną? Nie jesteś panem tych ziem. Jakie były skłaniające mieszkającego tutaj człowieka do płacenia ci daniny?

- Tego powiedzieć nie mogę, jako że...cóż..tego pamiętam. Pamiętam jednak jego sługę przynoszącego listy do mej twierdzy.-odparł el Arteghar.- I daninę i zioła...też. Widać woli utrzymywać stosunki między mną, a sobą w tajemnicy przed kolegami z gildii. Cóż, zwykła ludzka pycha nie pozwala el Kurtowi pokazać, że jest zależny od kogoś. Nie oczekuj że powiem ci wiele o el Kurcie, miałem ważniejsze sprawy niż utrzymywanie z nim częstych kontaktów. Dopóki korespondencja i pozostałe rzeczy dochodziły do mnie regularnie, nie interesowałem się specjalnie samym el Kurtem. A teraz jeszcze dochodzi ta zamglona pamięć.

- A więc zostawmy to na razie. – zaproponował uczony. Odpowiadając, Arthegar zdawał się wahać mówiąc się mniej pewnie niż przedtem. Co mogło świadczyć, że albo naprawdę nie pamięta, albo też używa amnezji jako maski dopracowując swoją historię. W obu przypadkach dalsze drążenie tego tematu pozbawione było sensu. Na razie. – Wróćmy natomiast do tego co pamiętasz. Kilka minut temu zacząłeś barwnie i z pewnością siebie opisywać środki ochronne posiadłości Kurta. Jeśli pamięć służy: „jego sługi, zaklęcia i nieumarłe stwory”. Skoro ten zakątek twej pamięci pozostał najwyraźniej nietkniętym, rozwiń ten temat.

- Mylisz się el Garrecie. Nie znam zabezpieczeń el Kurta. Nie byłem dotąd w jego obecnej siedzibie. Moje wypowiedzi to efekt prostej dedukcji. El Kurt jest magiem, nie szlachcicem. Jeśli zabijał chłopów, to nie dla pustej rozrywki, tylko by użyć ich energii życiowej w nekromanckich lub demonologicznych praktykach. Łatwo się domyślić iż musi mieć na swe usługi nieumarłych lub coś bardziej paskudnego. Co zaś do zaklęć... - gnom spojrzał wprost w oczy czarodzieja mówiąc.- Widziałeś kiedykolwiek siedzibę maga nie zabezpieczoną zaklęciami ochronnymi? Znałeś kiedykolwiek maga, który opowiada o sekretach swej siedziby każdemu, kogo spotka? Bo ja nie.

- Skoro czarodziej zgiął nisko kark, uznając innego mieszczanina swoim panem, cóż... - Kathryn przerwała na moment przeszukiwanie swojego plecaka w poszukiwaniu zagubionego jabłka. - Jeśli pan jest silny, powinien wiedzieć o takich rzeczach, powinien potrafić je wydrzeć. Jeśli jest silny i jeśli jest panem. Inna sprawa, że sam fakt nekromanty klękającego przed alchemikiem jest delikatnie frapujący.

- Raczej śmieszny. Prędzej bym się spodziewal alchemika klękającego przed nekromantą. - dodał jakby od niechcenia Walnar - Tym samym znalazło by się rozwiązanie amnezji. Kurt po tym jak cię wykorzystał jako swego "pana", chciał cię usunąć, ale nie do końca mu wyszło, czego skutkiem są luki w pamięci. O ile naprawdę są.

Turgas wydawał się nieobecny w czasie tej całej wymiany zdań i stanowił dla niej tło, dokładnie jak ochroniarze uczonego. Siedział na stołku w pobliżu drzwi tak, jak usiadł na nim niedługo po wydaniu rozkazów gwardzistom Garreta. Nawet, jeśli miał ochotę na jakiś komentarz, powstrzymywał się, zaś na jego twarzy nie widać było żadnych uczuć. Jedynie wzrok miał nieustannie wbity w plecy siedzącego przed śledczym gnoma.

El Arteghar słysząc te uwagi podniósł do góry brwi z irytacją, a potem uśmiechnął zaś po chwili dodając.- Śmieszny? Równie śmieszny jak bycie chłopcem na posyłki silniejszych od siebie? Możliwe...Pewnie dlatego el Kurt wolał trzymać zależność ode mnie w tajemnicy. -Po czym spojrzał w kierunku el Kathryn i dodał.- Pani...nie jestem rycerzem, ni głupcem. Owszem mogłem z niego wydrzeć wszelkie tajemnice na torturach, ale po co? Służył mi dotąd dobrze, a nie widzę wiec sensu w atakowaniu sprawnego narzędzia. A jego tajemnice, zabezpieczenia, sługi... Sprawy błahe dla mnie, bo mnie nie dotyczące.

Iluzjonistka machnęła lekceważąco ręką.

- Tortury? A kto tu mówi o torturach? - skrzywiła kpiąco usta, powstrzymując się, by nie zerknąć na siedzącego z boku kapłana, wiedząc, że niektórzy z całą pewnością o nich pomyśleli.

Na ustach el Arteghara wystąpił kpiący uśmieszek, spojrzał w kierunku rycerza...Po czym zaśmiał się głośno. Gdy już przestał się śmiać, rzekł do czarodzieja.- El Garrecie, może przejdźmy do sedna sprawy. Śmierć wielu ludzi to niewątpliwie okrutna zbrodnia. Jest to jednak zbrodnia, za którą przedstawiciele prawa rzadko się uganiają. Jaki jest prawdziwy powód twego przybycia tutaj, pomysłu z sądzeniem el Kurta i tego...-tu gnom wskazał dlonią dookoła.-...wszystkiego? Kto za tobą stoi, to wydał ci takie polecenie? I jeśli wiesz...dlaczego je wydał?

No i co teraz? – Gdyby tylko było to możliwe Garret zatrzymałby czas na piętnaście minut. Wyszedłby na zewnątrz, przewietrzył się, zapalił fajkę i pomyślał spokojnie. Gdyby mógł choć zamknąć na chwilę oczy i pomasować brwi, uspokajając choć na chwilę łupiący ból głowy.

Co teraz zrobić? Prawda była taka, że sam nie miał na to wielkiego pomysłu. Wiedział czego zrobić mu nie wolno. Nie można ufać gnomowi. Nie można ufać rycerzowi. Nie można okazać słabości i niepewności. Nie można także zmarnować okazji jaką dawało to przesłuchanie. Gdyby tylko mógł mieć pewność odnośnie niewinności gnoma... ale nie miał. Niczego nie zmieniałoby nawet jeśli gnom faktycznie wierzył, że jest niewinny. To była zbyt duża sprawa, rozciągająca się na Bogenhofen, w kręgi czarodziei, zapewne arystokracji i bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze. Biorąc pod uwagę że skala problemu przekłada się na ilość środków a następnie na umiejętności iluzjonistów, to co >myślał< gnom nie musiało przesądzać o czymkolwiek.

Nie mógł szukać w gnomie sojusznika.

- El Artegharze, patrzysz, ale wciąż nie widzisz powagi sytuacji. – Garret nie oparł się pokusie i zaczął masować brwi. – Jako jedyny tutaj jesteś silnie powiązany z Kurtem. Jako jedyny deklarujesz związek z nim. Gdybym był inną osobą, byłbyś już w łańcuchach. Gdybym był inną osobą, nie miałbyś śmiałości zadawać takich pytań, gdyż wiedziałbyś jakie konsekwencje może pociągnąć za sobą nadmierna śmiałość. I tak, gdybym był inną osobą, w tym momencie twoim problemem mogłoby być już coś więcej niż uszkodzone dłonie. – uczony patrzył na gnoma poważnie, starając się pochwycić jego spojrzenie. - Niemniej udzielę odpowiedzi. – kontynuował powoli nie odwracając spojrzenia ciemnych oczu. Dłoń dotknęła tuby zawierającej opatrzony pieczęciami pergamin - Jestem tu z upoważnienia tana Karsa Garwerda, Komandora Garnizonu Gwardii Ostrogarskiej, protektora Dzielnicy Południowej Ostrogaru. Jednej z czterech wielkich dzielnic stolicy.

Przez chwilę panowała cisza. Którą następnie przerwał ponownie ostry, podniesiony głos gnoma, który najwyraźniej nie przejmował się zupełnie ani Garretem, ale władzą śledczego Katana, ani nawet komandorem gwardii stolicy.

- Czy, jeśli koniuszy, w czasie wolnym od pracy zabije człowieka, to jego pan jest współwinny zbrodni? Czy, jeśli koniuszy zamiast wykonywać swe obowiązki, zabije człowieka to jego pan jest temu winny? Nie. Jakim więc prawem oskarżasz mnie o zbrodnie el Garrecie...

Jakim prawem? Jakim prawem?!? Otwierający już usta do ostrej reprymendy profesor zamarł kompletnie zaskoczony. Gnom otwarcie i wprost w twarz kwestionował władzę urzędnika katańskiego! Otwarcie i wprost ignorował sytuację. Stając twarzą twarz ze śledczym miał czelność naskakiwać na niego jakby wspomniany śledczy winien był mu czołobitny szacunek.

Garret nie wiedział czy podziwiać odwagę gnoma, pogardzać jego głupotą, czy żałować utraconych resztek zdrowego rozsądku. A także jego perspektyw na przyszłość. Bo jakkolwiek nie chciałby tego uniknąć, jako śledczy nie mógł zignorować takiego podejścia i takiego tonu. Nie jeśli chciał zachować choć trochę autorytetu. Gnom tymczasem kontynuował wykopywanie swego własnego grobu, pogrążając się coraz głębiej.

- ...zbrodnię która popełnił el Kurt na własny rachunek i bez mojej wiedzy? Tak, to prawda...el Kurt służył mi. Ale ja byłem jego panem, nie niańką...I zostawiłem mu dużo swobody. Twierdzisz, że gdybyś był inną osobą to byś mnie skuł, a ja twierdzę, że gdybym był tobą, to bym skuł el Kurta, a nie przesłuchiwał ludzi i nieludzi, którzy dopiero co przybyli do wioski. Jakimże my możemy być świadkami? Jak możemy być złoczyńcami, skoro w chwili popełnienia zbrodni, nie byliśmy w tym... grajdołku? A co do powiązań...- tu el Arteghar wskazał na Walnara.-... mentor tego rycerzyka zapewne ma jeszcze większe powiązania niż ja. W końcu, wątpię by el Kurt go okradł, tylko po to by wykazać jego nieporadność.

Garret wysłuchał perrory do końca. Następnie kręcąc lekko głową przeniósł wzrok na siedzącego z tyłu orka i przełamując wewnętrzny opór skinął w jego kierunku, mając nadzieję, iż ten zrozumie o co został poproszony. – Panie Turgasie?

Kathryn wyraźnie zainteresowała się rozmową od momentu, w którym padło imię ostrogarskiego komandora, ciekawa reakcji przesuwała spojrzeniem pomiędzy Walnarem a półprofilem gnoma. Gdy alchemik mówił, kiwała lekko głową, jakby potwierdzając samej sobie jego słowa. Gdy Garret z wyraźnym napięciem malującym się na twarzy, zwrócił się do półorka, ona sama wstała i przeciągnęła się z lubością, prostując zmęczone całodzienną podróżą plecy.

Turgas, pomimo wrażenia braku zainteresowania prowadzonym przesłuchaniem, uważnie słuchał każdej wypowiedzi. Pyskówka pomiędzy Walanrem i Arthegarem zakończyła się niczym, czego właściwie się spodziewał. Troszkę bardziej zdziwił się postępowaniem Garreta, który zamiast po prostu wyegzekwować należne mu prawa, wdał się w dyskusję z gnomem. Dyskusję, która prowadziła donikąd, gdyż podejrzany z uporem godnym lepszej sprawy zasłaniał się swoją amnezją. A może nie była to taka zła taktyka, biorąc pod uwagę okoliczności. Za chwilę gotów był krzyknąć, że nie odpowie na żadne pytanie więcej, dopóki nie skontaktuje się ze swoim adwokatem. Absurdalność całej sytuacji wywołała cień uśmiechu na twarzy półorka. I w tym momencie zauważył wzrok śledczego, który przeniósł z alchemika na niego i usłyszał swoje imię. To mogło oznaczać tylko jedno.

Nie spuszczając wzroku z gnoma, gwardzista wstał, jakby został wezwany do odpowiedzi, zrobił szybki krok do przodu i chcąc bez zbędnych ceregieli chwycić gnoma za kark, kiedy sytuacja zmieniła się dramatycznie.

Echo słów śledczego nie zdążyło jeszcze dobrze odbić się od ścian chaty, kiedy gnom zareagował. Zareagował nieprawdopodobnie szybko i w sposób całkowicie sprzeczny z dotychczasowym pewnym siebie i swych racji zachowaniem. W ciągu dosłownie mgnienia powieki zsunął się pod stolik przy którym odbywała się rozmowa. Co zamierzał zrobić z tak zabandażowanymi rękami, Garret nie miał pojęcia.

Turgas zdążył zrobić jeden krok i położyć rękę na rękojeści broni, gdy chatę wypełnił stłumiony, ale mdląco bulgoczący chrupot trących o siebie kości i powietrza zasysanego go wnętrza palców, gdy kostne fragmenty przebijały się na zewnątrz. Gnom nawet nie zmienił wyrazu twarzy. Półork mógł tylko patrzyć ze zdumieniem, jak ręce gnoma poruszające się z rozmytymi prędkością ruchami wyciąga ukrytą pod ubraniem buteleczkę a następnie wyciąga korek.

Zajęło mu to jedno uderzenie serca.

Arthegar rzucił szybkie, trudne do odczytania spojrzenie w stronę Turgasa a następnie przytknął buteleczkę do ust. Jak gnom, alchemik, był w stanie dokonać tego wszystkiego nim Turgas, wyćwiczony gwardzista zdążył zareagować było tajemnicą która miała dręczyć wszystkich obecnych przez wiele kolejnych dni. Kontem oka widział Walnara który siedząc bliżej także przymierzał się do pochwycenia alchemika.

Półork postawił kolejny krok.

Ręce gnoma zaczęły poruszać się jeszcze szybciej. Rozwiązywał supły na bandażach i wyciągał drewienka unieruchamiające od spodu każdy palec z osobna. Jeden...drugi...trzeci... nikt w chacie nigdy nie widział nikogo choć w potrafiącego działać choćby w połowie... w jednej czwartej tak szybko.

Półork sięgnął po krawędź stolika.

Gnom, z twarzą zaciętą w koncentracji zaczął wykonywać rękami gesty i szeptać słowa zaklęcia. Kończąc odrzucać stół Turgas poczuł na twarzy coś co przypominał uderzenie rozgrzanym pogrzebaczem – lub cięcie noża. Nie było sensu chować gnoma przy życiu. Przymierzając się do ciosu i wykonując uderzenie Turgas zaobserwował z oszołomieniem, że Arthegar skulony w niewielkiej przestrzeni i niczym już nie osłonięty usiłował uniknąć obu ciosów, jego i Walnara - co omal mu się udało. Niemniej jednak oba pchnięcia dosięgły celu...

Garret patrzył na scenę szeroko otwartymi oczami, nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Upłynęło tylko kilka sekund, a coś co miało być prostym przesłuchaniem przestało nim być. Arthegar niespodziewanie zmrużył oczy i zsunął się pod stół, a Garret spojrzał w dół na blat stołu przy którym siedział czując niemal fizycznie niebezpieczeństwo w którym nagle się znalazł. Cios sztyletu w podbrzusze, zatruta igła w nogę... Kurczowo podkulił nogi mając nadzieję, że Turgas obezwładni Arthegara zanim ten zdąży wziąć śledczego jako zakładnika. Teraz nie był już wątpliwości. Gnom >był< agentem, który znalazł się w wiosce nieprzypadkowo.

Słysząc wypowiadane zaklęcie Garret jęknął tylko głucho, przez głowę przelatywały mu możliwości, jedna gorsza od drugiej. Każda tragiczna. Gdy Turgas odrzucił stół, Garret zeskoczył z krzesła usiłując zwiększyć rozpaczliwie niewielką odległość dzielącą go od gnoma, do przynajmniej półtora metra. Cofając się tyłem widział zaciętą, wykrzywioną twarz gnoma. Pomimo sytuacji nie było w niej strachu. W świetle leżących teraz na podłodze świec kojarzył się Garretowi raczej z jadowitym wężem sprężonym do ataku. Turgas i Walnar widzieli chyba to samo bo usiłowali przyszpilić go do podłogi. Garret nigdy nie uważał się za człowieka żądnego krwi i nigdy na serio nie życzył komukolwiek śmierci, ale w tym wypadku był wdzięczny czarnemu rycerzowi i kapłanowi Morglita.

Sekundę później śledczy drgnął ze zdziwienia. Zarówno półork jak i rycerz w ostatniej chwili zatrzymali pchnięcia. W momencie, gdy ostrza zagłębiały się już w ciało. Czemu to zrobili, Garret nie był w stanie zgadnąć. Będąc na ich miejscu skończyłby tylko słysząc drapanie ostrza o deski... choć może przemawiała przez niego adrenalina. W końcu nie znalazł się w podobnej sytuacji od ponad półwiecza. Nie był przyzwyczajony.

Spoglądając w dół, Turgas zawarczał groźnie - "Mrugnij, a wypruję Ci flaki." Groźba nie odniosła skutku. W leżącym na podłodze gnomie nie było nawet odrobiny strachu. Patrząc w górę na swoich niedoszłych katów gnom wydawał się drwić z nich i całej sytuacji. - "Gdzie ta lina? Skrępować go, ale już!" - Turgas nie spuszczał alchemika z oczu.

Twarz na wpół przybitego do podłogi gnoma wykrzywiła się w nieprzyjemnym na wpół szalonym, na wpół drwiącym grymasie. Do tej pory wydawał się czekać spokojnie na dalszy rozwój sytuacji, jednak słysząc o linie najwyraźniej zmienił zdanie. Patrząc z pogardą na kapłana Morglitha gnom wciągnął przez zęby powietrzy i zaczął tyradę... - I tak mam większe... Dalsze słowa zmieniły się w bulczący charkot, gdy półork dokończył pchnięcie, ostatecznie przyszpilając go do podłogi.

Czerwona plama krwi w cicho rozlewała się coraz szerzej i szerzej po podłodze chaty.
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 23-04-2009 o 21:48.
Smoqu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172