Jak wspomniałem powyżej czas na opis miejsc, gdzie lepiej w Krakowie w wieku XVI i XVII lepiej było nie chadzać samotnie.
Bramy miejskie zamykano na noc, ale wszelkiego rodzaju łotrzykowie mieli własne sposoby by się z niego wydostać.
Jednym takich miejsc, jak zeznał złapany złodziej było koryto rzeki Rudawka.
" Wyszedłem z miasta korytem Rudawki przy Grodzkiej bronie (bramie)"
Nieraz też stróże nie potrafili opanować pijanego towarzystwa, wspomina o tym Sebastian Patrycy :
"u nas swawolni ludzie są źle, że w Krakowie po dwakroć brony miasta wybili nie czekając wrotnego, forte nie dwa ale kilkanaście" pisał pod koniec XVII wieku.
Siedliskiem i schronieniem dla wszelakiego rodzaju hołoty były budy stojące prze murach cmentarnych i kościołach. Urzędowali tam żebracy, złodzieje, oszuści i prostytutki. I tak najwięcej ich gnieździło się w okolicach kolegiaty Wszystkich Świętych (nie istnieje już), kościele Dominikanów, bramie Grodzkiej, kościele św Idziego.
Nawet okolice kościoła Mariackiego i przyległego doń cmentarza parafialnego, nie były bezpieczne.
Pobożni braciszkowie z klasztoru Reformatów przez wiele lat skarżyli się na dziewki wszeteczne zamieszkujące okoliczne drewniane budy i zakłócające im modlitwy śpiewami bezecnymi i nocnymi hałasami. Dopiero w roku 1696 rajca Jan Gaudenty Zacherla, kazał owe rudery zburzyć, a dziewki przegnać.
Okolice Gródka, to miejsce gdzie roiło się od karczm dla wozaków i innych uboższych przybyszy. Były tu też ponadto stajnie, słodownie i topnie wosku. Nie brakowało tez domów, gdzie uprawiano nierząd, często spotykały się tam (w okolicach kościoła Świętego Krzyża) bandy złodziejskie.
Nie lepsze było i miasto - satelita Krakowa, Kazimierz. Nie dość, że panował tu wszechobecny odór i brud, to w dodatku jego mieszkańcy nagminnie zajmowali się paserstwem i chętnie za opłatą udzielali schronienia wszelakiego rodzaju przestępcom i wywołańcom. Nie brakowało tu też dziewek zajmujących się najstarszym procederem na świecie.
Ale i samo centrum miasta nie było wolne od złoczyńców. Na Rynku, gdzie ponad 300 stojących kramów i straganów pobudowanych bez ładu i składu tworzyło siec wąskich uliczek i zaułków łacno można było stracić kiesę, a nawet życie.
O jednym z takich przypadków (makabrycznym dość zresztą) pisze mieszczanin kazimierski Marcin Goliński :
" dwojga ludzi w sztuki posiekane po Krakowie porzucono ciało, które ludzie zbierając nie zaraz każdy poznał (z uboższych ważyli i jedli, rozumiejąc , że cielęcina). Była inkwizycja (śledztwo), nie mogli dojść, kto zabił i kogo zabito."
W Krakowie bawiono się wesoło i pito (a było gdzie), ale jak każde wielkie miasto miało ono i swe ciemne oblicze. Mam nadzieje, że udało mi się je choć trochę przybliżyć.