Decyzja nie należała do łatwych.
Z jednej strony powinien donieść o demonie z lasu przełożonym, zaś z drugiej... po prostu nie wypadało się przyznawać, że najzwyczajniej w świecie zwiał. Co prawda mógł się tłumaczyć tym, że dobro ogółu jest ważniejsze. W końcu, gdyby umarł w chwale obok leśnego domku, nie mógłby wypełnić swojej misji. Nie miałby możliwości poinformowania przełożonych o problemach, które nadchodziły ze wschodu. Sawin postał jeszcze chwilę bez ruchu, doprowadzając tym samym obydwu strażników do lekkiego zniecierpliwienia:
- Mów, nieznajomy! - rzekł podniesionym głosem jeden z nich – Inaczej możesz zostać do tego zmuszony w nieco mniej grzeczny sposób.
- Ja... - paladyn zaczął niepewnie – Ja, jestem Sawin. Rycerz w służbie Żelaznego Zakonu.
- Tak? Więc dlaczego podchodzisz do obozu jak zwykły złodziej, lub, co gorsza, szpieg? - mówiący skierował ostrze halabardy w kierunku młodzieńca.
- Ależ ja... - oskarżony próbował oponować, lecz pierwszy wartownik przerwał mu w pół słowa.
- To się zaraz okaże. – rzekł, po czym krzyknął – Alarm! Intruz w obozie!
„Zwiewaj co sił w nogach.” - podpowiedziała mu pierwsza myśl.
„Ratuj się.” - zawtórowała jej druga.
„Tylko przed czym? Przecież nic ci nie grozi.” - wtrącił się głos rozsądku.
„Już i tak za późno.” - podsumował rozum. Miał racje. Sawin był otoczony przez kilku rosłych mężczyzn. Nawet gdyby chciał uciec, nie udałoby mu się to.
Po pierwsze, był zmęczony – przecież to, co mu się przytrafiło, wykończyłoby nawet największego paladyna.
Po drugie, musiał wykonać misję, a ucieczka nie ułatwiłaby mu tego. Chociaż z drugiej strony... jako więzień też niczego nie zdziała.
W końcu, po trzecie – właśnie poczuł czyjąś rękę na ramieniu.
Minęło kilka chwil. Jednak paladynowi wydawało się, że obezwładnianie, rozbrajanie i wiązanie trwało dłużej. O wiele dłużej.
Gdy całe zamięszanie skończyło się, leżał skrępowany na środku obozu i zastanawiał się, czy aby dobrze zrobił dając się złapać. Bo to, że mógł odpowiadać sprawniej na pytania wartowników, wiedział aż nazbyt dobrze.
Rozejrzał się. Jego zbroja i miecz leżały kilka metrów od niego, przy jakiejś grupce żołnierzy. To nieco uspokoiło Sawina.
Jednak, gdy przeniósł swój wzrok na stojący w pobliżu namiot, poczuł dziwny niepokój. Jego oczy znów skierowały się w stronę ekwipunku.
„Miecz jest. Zbroja jest. Tarcza... O w mordę! Gdzie tarcza?” - gorączkowo szukał odpowiedzi na zadanie pytanie. Przecież to na niej był wymalowany symbol przynależności do Zakonu.
Nagle zauważył, że ktoś się do niego zbliża. Gdy obejrzał się, zobaczył młodego mężczyznę w kolczudze.
- Kapitan chce cię widzieć. - powiedział żołnierz – Tylko bez żadnych numerów. |