Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2009, 21:56   #145
Gantolandon
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Siegfried Klauge, aka "Czosnek", oparł się wygodnie o na pół rozwaloną latarnię i czekał. Gdzieś w oddali rozbrzmiała detonacja, której jednak nie poświęcił najmniejszej uwagi. O wiele bardziej pochłaniało go w tym momencie graffiti na murze. Kiedy Doktor Nóż dostał się na miejsce, jego kontakt dokładnie rozważał wiadomość, że "Anna spod trzeciej da dupy za pięć marek". Po długim zastanowieniu kiwnął głową, wyciągnął notes i dokładnie, z idealną precyzją, zaczął przerysowywać poszczególne litery. Grager zaczekał cierpliwie, aż ten skończy. Siegfried nie przepadał za przeszkadzaniem mu w takich momentach.

Klauge, jak większość ludzi z Bractwa, był człowiekiem... specyficznym. I to wyrażając się bardzo oględnie. Nie było tego po nim widać na pierwszy rzut oka. Owszem, jak na mieszkańca Neoberlina, był za spokojny. Powolne, oszczędne ruchy. Podłużna twarz, na której rzadko kiedy pojawiał się jakikolwiek grymas. Wiecznie nieco przymknięte piwne oczy, upodabniające ich właściciela do heroinisty na haju. Ot, bywa. Problem jednak pojawiał się dopiero, kiedy przychodziło z nim gadać.

W tej chwili Grager miał wrażenie, że przemawia do ściany. Oczy Klaugego prześlizgiwały się po nim, jak po nieistotnym elemencie otoczenia. Dużo więcej uwagi poświęciły kolejnemu napisowi na murze, tym razem po łacinie. Czosnek kiwnął głową, jakby właśnie uświadomił sobie coś istotnego.

- Kontynuuj - Klauge odezwał się sennym głosem, nadal na niego nie patrząc.
- ...ale po co ostatecznie? Przecież w środku są tylko potworki, he, he, he.
- He, he, he - Klauge poczuł, że grzecznie byłoby się w tym momencie zaśmiać. Po prawdzie, nie włożył w to zbyt wiele serca. Niemniej jednak Gragerowi, jako kolejnemu z peregrini, wypadało jednak okazać jakiś tam szacunek...

**

Siegfried rozglądał się po zadymionym warsztacie, słuchając jednocześnie umięśnionego, wygolonego mężczyzny w blaknącym kombinezonie roboczym. W odróżnieniu od Gragera, Kahn był tylko simulacrum. Nawet i one jednak wykazywały pewne objawy irytacji, kiedy uznawały, że są ignorowane. Dlatego też i teraz należało dbać o pozory.

- No - odezwał się twierdząco, kiedy mięśniak zamilkł na moment.
- Nie wierzysz mi - zaperzył się Kahn, dłubiąc coś przy rozłożonym na stole laptopie - A widziałeś kiedyś jakiegoś Turasa albo Żydka w transhumanicznych?

Siegfried wzruszył ramionami. Przyzwyczaił się już do tego. Hermann Kahn był fanatycznym naziolem. Miał nawet wytatuowaną na ogolonym czole swastykę. Po prostu w pewnym momencie swojego życia uznał, że tłuczenie "Untermensch" jest niezbyt opłacalne (i, dzięki gangom takim, jak Synowie Proroka, niebezpieczne). Przerzucił się na handel bronią i lewymi papierami. Niemniej jednak nie porzucił swojej ideologii i niejedna osoba, która go odwiedzała, była zmuszona do słuchania jego tyrad.

- Twarzy nie widać - przypomniał Siegfried.
- No i? Jeden gość w barze mówił mi, że zna kogoś w Esdecji. I mu mówili, że biorą tylko Aryjczyków... po jaki chuj gapisz się w ten wywietrznik?
- Tak sobie. To nie lepiej?
- Co nie lepiej?
- Że biorą Aryjczyków. Jeśli biorą.
- Pojebało cię? Piorą im mózgi. I kastrują.
- Aha.

To nie to, że pobredzanie Kahna nie było w jakiś sposób ważne. Wszystko było. Siegfried nie miał zamiaru sobie pozwolić na zignorowanie jakiegokolwiek szczegółu, który mógłby przybliżyć go do wyzwolenia się z iluzji. Transhumaniczni mogli się w to wszystko jakoś wpisywać, chociaż zapewne zupełnie inaczej, niż twierdził mężczyzna stojący przed nim.

- Jak ich zabić? - zapytał w końcu.
- Chuj wie. Jak normalnego człowieka chyba, tylko trudniej. A co? Planujesz jakąś akcję?
- Może.
- Dobra, dobra - ucieszył się Kahn - Znam to twoje "może". Jak chcesz kropnąć jakiegoś transa, to śmiało. To nie są już ludzie.
- Mhm.
- Chcesz coś z mocnym kopem?
- W sensie? - tym razem to Siegfried na moment stracił wątek.
- No giwerę, człowieku. Słuchaj, co się do ciebie mówi.
- Coś cichego raczej.
- W sumie racja. Jak się horda tych skurwieli zleci, to i Vulcan nic nie da - Kahn sięgnął do szuflady biurka, wyciągając z niej dość charakterystyczny pistolet. Beretta M9A1 - Trzymaj. Wpakuj im po jednej kulce i ode mnie. Znajdę ci zaraz do tego tłumik. Jak się postarasz, to wystrzelasz tym cały pluton.
- Mmmmmm... - Siegfried przyjął broń - Tak zrobię.

Zastanowił się. Do tej pory nie sądził, że będzie w ogóle miał do czynienia z transhumanicznymi. Ale skoro Kahn o nich wspomniał, to pewnie nie bez powodu. Być może to był jedyny sens jego przemowy. A może nie. Korciło go, żeby zapytać, ale i tak nie otrzymałby odpowiedzi.

- Idę - stwierdził w końcu, wychodząc z pomieszczenia - Na razie.
- Nie ma za co - rzekł Kahn z wyczuwalną ironią w głosie. Równie dobrze mógł jednak mówić do swojego laptopa.

**

Zejście wymagało przygotowań. Przede wszystkim przydałaby mu się jakakolwiek mapa tych tuneli, zdobycie jej jednak obecnie było niemożliwe. Ta praca wymagała dyskrecji, a rozpytywanie o cokolwiek związanego z die Mauer mogło przyciągnąć więcej uwagi, niż Sigfried chciał na siebie ściągnąć. Złapanie kogoś i przesłuchanie też nie wchodziło w grę, bo Korporacja najprawdopodobniej ewakuowała już każdego, kto mógł coś wiedzieć na ten temat. Pozostało więc zejście z nadzieją, że tunele nie będą rozwidlać się zbyt wiele razy.

Blok E. Jak zwykle w takich wypadkach, sama nazwa mogła być znacząca. Szybkie przeszukanie bazy danych Bractwa wskazało na kilka dość obiecujących znaczeń. Hebrajski odpowiednik tej litery oznaczał "Heshem". Hebrajczycy używali go, żeby odnosić się do swojego Boga bez wymawiania jego imienia. Czy to mógł być istotny trop? Warto było sprawdzić, czy nazwa nie pojawia się w którymś z proroctw. Niestety, wszystkie użyteczne były zastrzeżone dla poziomu znacznie wyższego, niż Sigfried zajmował.

Oczywiście na simulacra nie można było zazwyczaj w tych sytuacjach liczyć. Nic nie wiedziały, albo udawały niewiedzę. Mogły się przydawać w drodze do oświecenia, ale nie w ten sposób. Peregrinus zdany był tylko na siebie i to, co odkryje.

**

Szedł powoli i ostrożnie. W lewej dłoni trzymał latarkę, w prawej - odbezpieczony pistolet. Czarny cylinder nasadzony był mocno na lufę. Tłumik był narzędziem przydatnym w jego fachu, a Siegfried nie wyobrażał sobie tej operacji bez jego użycia.

Jego przeczucia okazały się być słuszne, kiedy pojawiły się pierwsze pluskwy. Pomimo tego, że Klauge był już zaprawiony w boju, ich widok wywołał w nim pewien dyskomfort. Dość łatwo było wyobrazić sobie siebie w ich położeniu. Trudno byłoby wyobrazić sobie lepszą karę za zawalenie decydującej próby. Spędzenie reszty życia w fałszywej rzeczywistości jako trup kierowany wolą jakiegoś robala.

Prawdziwie deprymujący był jednak widok kobiety, która zeszła schodami. Czarne, kręcone włosy. Oczy podobnego koloru. Skórzana kurtka i spodnie. Nie, nie było mowy o pomyłce. Znał i pieprzył Katrinę Tojtownę wystarczająco długo.

- Życie ci niemiłe? - zapytał z zaciekawieniem w głosie. Na dłuższe pogawędki jednak nie było czasu, ponieważ pluskwoludzie już się zbliżali. Skoncentrował się więc na najważniejszym - wpakowaniu w stwory na tyle dużo małych, ołowianych pocisków, żeby przestały się ruszać. Nie miał pojęcia, jak radzić sobie z czymś takim. Mógł co najwyżej przypuszczać, że strzał w głowę będzie równie skuteczny, jak w przypadku normalnego człowieka. Jeśli nie, to zawsze pozostawała pikawa.

- Zmiataj, skąd przyszłaś - poradził Katrinie, jeszcze przed naciśnięciem spustu po raz pierwszy - To nie miejsce dla ciebie.
 
Gantolandon jest offline