Amaryllis Vivien Seracruz
Przyglądała się swoim "towarzyszom", a im dłużej ich słuchała, tym wyraźniej na jej twarzy malowała się konsternacja, wreszcie westchnęła odsuwając się lekko, chowając twarz w futerko pluszaka.
- Czemu, ja zawsze trafiam na jakiś świrów, co?
Spytała nieomal z rozpaczą w głosie - z przyzwyczajenia używając angielskiego, przytulając mocniej swego przyjaciela.
- A zresztą... - potrząsnęła tylko głową i ponownie rozejrzała się wokół z rozpaczliwą nadzieja, że znajdzie jakieś miejsce choć minimalnie przypominające jej poprzedni dom, ale niestety, wszystko tu było nie takie jak powinno, a może to tylko jej odczucie, w końcu po raz pierwszy była za granicą, na dodatek z jakimiś dziwakami... Eh, już takie jej szczęście, cóż zrobić, ostatecznie sama chciała przyjechać, więc teraz nie bardzo może marudzić.
Spojrzała na Diakona zastanawiając się czy prosić go o klucze już teraz, czy jeszcze trochę poczekać i zobaczyć co ci dziwni ludzie zrobią... - Hush, child, darkness will rise from the deep, and carry it out into sleep... - zanuciła cicho przenosząc wzrok ponownie na Siergieja i resztę rozmówców.
Nie wiedzieć czemu Kołysanka Mordreda - choć łagodnie ujmując mało optymistyczna - jakoś zawsze pomagała jej się uspokoić...
__________________ Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie. |