Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2009, 21:04   #67
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Z pewnością na Clementa nie podziałał żaden z argumentów - ani te wypowiedziane na głos, ani te wyszeptane przez Patricka.
Czy Clement miał rację?
Z jednej strony tak. Są sprawy ważniejsze, niż życie dwójki białych i garstki murzyńskich dzieciaków. Być może tamten mechanik był tak ważny dla dowództwa, że reszta po prostu się nie liczyła.
Być może ktoś zabrał Narindę, Tima i garstkę dzieci na łódź i zawiózł do jakiejś bezpiecznej przystani. Być może.
Problem polegał tylko na tym, że nie było to ani pewne, ani nawet zbyt prawdopodobne, w związku z czym dość trudno było zostawić zaginionych towarzyszy broni nie próbując nawet dowiedzieć się, co się z nimi stało.

"Zaginiony w akcji".
To nie wygląda ładnie nawet na tablicy ogłoszeń, czy w notatkach służbowych, a co dopiero tutaj. Z tego punktu widzenia było to wprost niedopuszczalne.
Poza tym kobiety nie wyglądały na takie, które można zmusić do wejścia na pokład i odpłynięcia. A zostawić je same... To już w ogóle było trudne do pomyślenia. Ktoś musiał z nimi zostać. A nawet paru ktosiów...

Kit obrzucił wzrokiem siedzących w chacie.
Na razie nie miał zamiaru się wypowiadać. Wiedział, że jeśli trzeba będzie, to nie popłynie na poszukiwanie "Katangi", tylko pójdzie tropem porywaczy. Jeśli się okaże, że to byli faktycznie porywacze...
Jeśli Narinda i Tim jakimś cudem wymknęli się z wioski przed atakiem, to trzeba będzie ich odszukać. Daleko odejść nie mogli.
Jeżeli są bezpieczni... Wtedy nie będzie żadnych wątpliwości, co robić dalej...

Gdy za panią Bielanski zamknęły się drzwi Kit wstał i również wyszedł z chaty.
Chociaż była to wioska, nikt nie powinien sam się tu włóczyć. Zapach krwi niósł się zwykle daleko i mógł przyciągnąć drapieżniki.
Ruszył w pewnym oddaleniu. Być może pani Bielanski nie potrzebowała żadnego towarzysza...

Szedł cicho przez równie cichą wioskę.
Iść w ślad za panią Bielanski, Anką, jeśli dobrze usłyszał, nie było niczym trudnym. Kobieta nie zachowywała żadnych środków ostrożności, a światło jej latarki widać było z daleka. Gdyby ktoś chciał zapolować na kogoś z ich małej grupki, właśnie pani Anka byłaby nader łatwym i oczywistym celem.

Ze słów wykrzyczanych na całe gardło nie zrozumiał nic. Wyczuł tylko brzmiąca w nich nadzieję. Chyba niespełnioną, bo pani Bielanski wnet zamilkła.
Cofnął się o kilka kroków.
Zdecydowanie wątpił, by Bielanski chciała mieć świadków swego krzyku.
Już chciał ją zawołać, gdy nagle usłyszał czyiś głos. Z pewnością nie należący do niej.

- Pani Bielanski!? - powiedział. Niezbyt głośno. Ruszył w tamtą stronę. - Co się stało? Nie powinna pani sama... opuszczać wioski... - dokończył, nie bardzo wierząc własnym oczom.

Wokół pani Anki stało kilkoro dzieci, najwyraźniej jej znanych.
 
Kerm jest offline