Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2009, 23:22   #12
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Phalenpopis

Bramy miasta powoli ulegały szturmowi, kolejny obrońcy ginęli. Nadzieja powoli zamierała z każdym kolejnym trupem. Nagle wrota zamku Arsiviusa otwarły się. W powietrze wzbiły się latające wojenne bestie, legiony króla czarodzieja marszowym krokiem kierowały się na mury. Pod wodzą Galthusa rozpoczęła się bitwa...Atak oddziałów Arsiviusa był druzgocący. Sama walka trwała tylko chwilę...Potem była rzeź, bestie uciekały w panice przed armią, wybijającą je bezlitośnie. Jedną po drugiej. W kilka godzin z oblegających miasto sił nie pozostawało nawet wspomnienie. Głowy bestii, zdesperowanych głodem, zawisły na murach, zostały nabite na pale wzdłuż głównej drogi. Stanowiły one proste przesłanie: ”Spójrz jak kończą ci, którzy wchodzą w drogę Arsiviusowi, spójrz i zadrżyj ze strachu.”
Wkrótce w niebo wzbiły się magicznie zmodyfikowane wywerny wraz z jeźdźcami... By topić tych którzy uciekli z rąk króla czarodzieja.

Ci którzy widzieli ich przelot, dziękowali bogom iż nie przyciągnęli wzroku ponurych łowców.

Ukryta dolinka na południe od Phalenpopsis

Yokura nauczony doświadczeniem z dzielnicy świątynnej, od razu zagregował na zagrożenie. Stając z sejmitarem przeciwko niemu...Twarzą do kierunku z którego miał nadejść dzieciak. W tym czasie druidka opatrzyła rany swej wilczycy i swoje...Po ranach Rasgana śladu nie było. A sam półork był zbyt zajęty by dać opatrzyć.
Niemniej Rasgan nie był aż tak podejrzliwy i ruszył w kierunku z którego miało nadejść dziecko.
Turam przezornie chwycił i naładował kuszę...Ręce mu drżały. Nie czuł się za dobrze w obecnej sytuacji. Niedawne wydarzenia wybiły go z równowagi.
Orzeł przyglądał się sytuacji...Duży ptak wyczekiwał okazji, błędu, nieuwagi...Natrafił na taki, rozłożył skrzydła i lotem ślizgowym sfrunął z gałęzi, przeleciał obok krasnoluda, chwytając jego plecak. Kilka uderzeń skrzydeł i wzniósł z się z plecakiem krasnoluda. Zawierającym nieco jedzenia, kilkanaście fiolek z eliksirami i co najważniejsze...Mapę!
Tą mapę którą przekazał mu Aywarg. Turam strzelił z kuszy, ale niecelnie. Rzucił się więc pędem za odlatującym orłem krzycząc.- Mapa nam odlatuje!-
Nagle, tuż przed orłem i goniącym za nim krasnoludem wystrzeliła fontanna piasku, z której wynurzyła się potworna bestia, o wzroście giganta, dwóch paszczach i masywnym ogonie.
Potwór dmuchnął górną paszczą wydzielając odór...w orła. Strumień zielonkawego smrodu owionął ptaka, który upuścił zrabowany łup i koszącym lotem wylądował na ziemi i przetoczył się po niej bezwładnie.
Stwór machnął nad głową maczugą wyjąc zwycięsko, podczas gdy krasnolud krzyczał ładując kuszę...- Meglar...to prawdziwy meglar ! Musimy go zabić, zanim on pozabija nas!
W głosie Turama było słychać nutki paniki.

Południowe Lasy, Graiholm

Powolne kroki, ostrożne stuknięcia obcasów i łap raptora o bruk miasta...To były główne głosy które słyszała trójka podróżników. Ale nie tylko od czasu do czasu inne nerwowe ruchy...cienie przemieszczające się uliczkami. Nimfa i Gaalhil spojrzeli po sobie. Nie musieli nic mówić sobie, czy też rannej kobiecie. Cała trójka wiedziała, że zostali okrążeni, i pętla powoli się zaciskała.
Było juz za późno na ucieczkę.
Nagle coś przemieściło się po dachu...Tuż obok nich. Potężny osobnik zeskoczył w dół lądując tuż przed całą trójką.

Belsamethianin w mithrilowej zbroi i całkiem sporym mieczem. O miedzianej łusce...
-Wiedzcie przybysze, że jesteście otoczeni przez dwadzieścia kusz, które mierzą w wasze witalne punkty.- syknął z wściekłością w głosie. -Zatem powiedzcie, co takiego zrobiliście mojej siostrzyczce. I lepiej żeby przeżyła.
-Tawrok, ty stary gadzie...nadal nie znasz się na dyplomacji.- Calvea wydusiła z siebie słowa, uśmiechając się lekko. Choć bladość odcisnęła piętno na jej ciemnej karnacji.
- A więc żyjesz, ty babski uparciuchu! -ryknął wesoło belsamethianin.- Cal...masz więcej szczęścia niż rozumu!
Podbiegł do bestii zsunął z niej osłabioną dziewczynę i uścisnął.- Nawet nie wiesz jak się martwiłem! Co ty sobie myślałaś?! Następnym razem, jak będziemy się wycofywać, to przysięgam na mego boskiego przodka, przykuję cię łańcuchem do mego pasa! Co by powiedzieli mnisi z klasztoru...Jak im mógłbym pokazać się bez ciebie. Co to za parka, która cię tu przyprowadziła?-
-Przyjaciele...pomogli...nie ściskaj tak mocno, otworzysz moje rany!-
wydyszała kobieta.
Tawrok wziął dziewczynę, w objęcia niczym matka niemowlaka i rzekł.- Przepraszam za wszystkie kłopoty jakie sprawiła Cal...Czasami zastanawiam się czy jest nie tylko ślepa, ale...głucha, zwłaszcza na rozkazy przełożonego. Jestem Tawrok, bohater wielu bitew, przywódca wielu powstań...
-I największy pyszałek...po tej stronie Gór Środka Świata.- dodała cicho Calvea, czym belsamethianin w ogóle się nie przejął. Z domów, zza beczek i z cieni uliczek wynurzali się uzbrojeni najemnicy różnych ras, wszyscy w dobrym nastroju i z opuszczonymi kuszami, łukami, a nawet krasnoludzkimi samopałami. Nie było ich jednak dwudziestu, a zaledwie dwunastu.

Południowe Lasy, okolice Graiholm

Minęło juz kilka dni wędrówki... Vivienne zastanawiała się co się stało z tym światem. Deszcz żółtej gryzącej flegmy, przed którym ukryła się w starym druidzkim sanktuarium. Magia, która nie była jej już posłuszna. Zwłoki które napotkała...Nie miała pojęcia jaka śmiercią zginęli. Ale musiała być straszna...To nie była śmierć od rany, to była bolesna agonia zmieniającego się ciała...W coś...czego Vivienne nie potrafiła sobie wyobrazić.
I ta samotność...Odkąd opuściła swój dom, by odpokutować za swe grzechy z przeszłości i dopełnić postanowień, nie napotkała żywej rozumnej istoty. Nawet goblina, których ponoć setki żyły na północ od Gór Środka Świata. Zupełnie, jakby świat wymarł.
Jednak to nie zawróciło jej z drogi...Do Arhaagu jeszcze daleko, a po drodze kilka ośrodków cywilizacji. Wędrowała więc drogą która łączyła ponoć kopalnie w górach, z miastem handlowym Graiholm. Drogą którą karawany z żelazem i z innymi metalami powinny regularnie przemieszczać. A która była teraz pusta...Jak to możliwe? Przecież wojny magów zakończyły się kilka miesięcy temu. A z tego co wiedziała, Graiholm niezbyt ucierpiało podczas samej wojny.
Gdy tak rozmyślała, coś zeskoczyło z drzewa wprost na nią. Mężczyzna całkiem zwinny jak na swój wiek, powalił ją na ziemię i szybko zaciągnął w krzaki...Myślał, że trafił na bezbronną ofiarę? Przeliczył się. Vivienne sięgnęła po nóż, by wbić mu go w nerki, lecz starzec zauważył ten ruch (nie patrząc!), komentując go.- Nie jestem twym wrogiem, raczej na odwrót. Chcesz żebyśmy oboje przeżyli? To milcz, leż cicho i jak chcesz...obserwuj i ucz się.-
Dopiero po tych słowach ją puścił, nadal jednak przykładając dłoń do jej ust, nie pozwalając jej mówić.
Dwa szczegóły wydawały się w nim...nienaturalne. Pierwsze były oczy, nie miał źrenic, a tęczówki wydawały się być srebrnymi lustrami, w których odbijała się twarz dziewczyny, choć niezupełnie jej twarz...Odbicie Vivienne w oczach mężczyzny, miało wijące się macki na policzkach i oko na czole. Druga dziwną cechą były wijące się wokół niego pasma mgły. Niczym żywe istoty. A co gorsza, starzec wydawał jej się dziwnie...znajomy. Niemniej nie czas bylo o tym myśleć, bo wkrótce pojawiło się nowe zagrożenie...przybyło drogą, zwartą kolumną.
Przewodził im elfi mag, w bogato zdobionej zbroi z jaszczurczym chowaniec i dosiadający, jaszczura w bogato zdobionej uprzęży i siodle oraz bojowych rogach ze stali na łbie.

Towarzyszyło mu trzech jeźdźców również na jaszczurach i również dobrze uzbrojonych.
W potężne halabardy i krótkie miecze przy siodłach.

Ale najgorsze było to co szło tuż za jeźdźcami. Cztery bestie rozmiarów ogra i ogrowej z pozoru aparycji. Niemniej miały skrzydła, a ich ciała pokrywała łuska, tworząca gdzieniegdzie kolce. Długie pazury, długi ogon i potężne zakończone kopytami łapy świadczyły o czarcim pochodzeniu...Każdy na nodze miał łańcuch zakończony kamienną kulą.

Przez pewien czas grupa, trzymała się drogi, by nagle skręcić w las. Starzec wstał i rzekł ni to do niej ni to do siebie.- Szukają zaginionego patrolu, a to oznacza, że może się ich tu kręcić więcej.
Teraz dopiero miała okazję się mu przyjrzeć. Był szczupły , a siwe włosy okalające jego twarz i rosnące w krótko przyciętej brodzie nadawały mu wygląd mędrca. Ubrany był niebieską szatę, do której przytroczone były sakwy i sakiewki. Uzbrojony był jedynie, w lekką kuszę i sztylet, a opierał się na zdobionej smoczym motywem, lasce.

Teraz go rozpoznała, Raetar Quintain, wpływowy człowiek w Arhaagu. Ponoć miał zawsze dostęp do władcy miasta, o każdej godzinie dnia i nocy. Wielu go nienawidziło i wielu bało...zwłaszcza demonolodzy i inni otwarcie praktykujący mroczne odmiany magii. Raetar bowiem, jeśli wierzyć plotkom, praktykował sztukę o wiele bardziej plugawą niż demonologia. Ale to były tylko plotki. Faktem było to, że Lady Illida była jego kochanką. Znali się ponoć od lat i jej alkowa zawsze była dla niego otwarta. Podobno to właśnie dzięki temu romansowi Illida mogła otworzyć swój przybytek, zdominować kult Rosalithe w Arhaagu i osiągnąć swoją pozycję...
Ale co robiła tutaj wpływowa persona Arhaagu, w dodatku bez ochrony, kryjąc się jak pospolity rzezimieszek?
-Co?- spytał starzec zauważając baczne przyglądanie się sobie przez dziewczynę. A pasma mgły wijące wokół jego stóp uformowały się w gniazdo węży.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-08-2009 o 14:45.
abishai jest offline