Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-02-2009, 16:05   #11
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany


Hyalieon
“Południowe Lasy”


Tawrok jest też moim najlepszym przyjacielem, jest prawie jak starszy brat... Rozdzieliliśmy się podczas bitwy... A właściwie, ja musiałam mu odwodnić mu, że sobie potrafię sama poradzić... Nie mów mu jak skończyłam, dobrze?

Aeterveris nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, podczas gdy jej ręce niemal mechaniczni owijały głębszą ranę na ramieniu półelfki. W głowie nimfy wciąż brzmiały te same słowa nowej towarzyszki, słowa o rozdzieleniu się z Tawrokiem, przyjacielem bliskim jak brat, a może nawet kimś więcej. Skąd Aeterveris to znała? Czyżby życie było aż tak banalne, by wciąż wymyślać te same scenariusze w nieco innych odsłonach? Bitwa, rozstanie, obietnica spotkania... A niech to wszystko diabli wezmą!

- Oczywiście, że mu nie powiem. – odparła po chwili milczenia nimfa, podczas, gdy na jej twarzy błąkał się dziwny uśmiech.

- Tawrok chciał się wycofać do Graiholm... Jest z niego twarda sztuka, więc na pewno mu się udało i dlatego też mnie musi się udać. – kontynuowała nieco uspokojona Calvea.

W głosie półelfki słychać było pewność, której brakowało Aeterveris. Nie znała w końcu Tawroka, za to dość wiele nasłuchała się o elfach, by nabrać pewności, że potrafią nieźle zaleźć za skórę swoim wrogom. Jasne było, że Calvea nie dopuszcza myśli o tym, że jej, albo Tawrokowi, mogłoby się nie udać dotrzeć do Graiholm. Zresztą, nimfa sama wolała się nie zastanawiać, co mogło się stać z „bratem” najemniczki, jeżeli dopadli go wrogowie... Tak samo, jak starała się nie myśleć o Gedwarze i jego losach od rozstania. Musiała wierzyć, że bezpiecznie dotarł do Phalenpopsis i czeka tam na nią, jak zwykle w międzyczasie pomagając każdemu kto pomocy potrzebuje. Musiała w to wierzyć... Musiała, bo tylko to dawało jej siłę na każdy kolejny krok.

Później Calvea zapytała o Aeterveris, a ta odpowiedziała najkrócej, jak potrafiła. Przez moment kusiło nimfę, by opowiedzieć półelfcę historię swojego rozstania z ukochanym, żeby pokazać jak wiele obie mają ze sobą wspólnego, ale szybko Aeterveris odepchnęła tę myśl. Nie było czasu na ckliwe, melancholijne opowiastki. Nie, jeżeli kobiety miały zamiar uciec elfom.

Gdy Calvea wstała, z pewną pomocą nimfy i obie kobiety ruszyły w kierunku traktu, Aeterveris nieoczekiwanie cicho się zaśmiała, jakby coś zabawnego przyszło jej na myśl. Nic jednak nie powiedziała, tylko szła dalej, niewiarygodnie i denerwująco wolno podążając do miejsca, gdzie zostawiła Gaalhila. Każdy krok kobiet odbijał się echem pękających gałęzi i szeleszczącego poszycia, więc o cichym przekradnięciu się nie było mowy. Podróżniczki mogły liczyć jedynie na szczęście i mieć nadzieje, że w pobliżu nie ma żadnych patroli elfów.


***

Hyalieon
“Południowe Lasy - Graiholm”


Dotarcie do Gaalhila i dalsza podróż w kierunku Graiholm przebiegały nadzwyczaj spokojnie i bezproblemowo. Na tyle spokojnie i bezproblemowo, że Aeterveris już zaczynała wierzyć, że wędrowcom sprzyja nadzwyczajne szczęście. Stan ten utrzymał się aż do czasu, gdy grupa dotarła w pobliże murów miasta. To co z pewnej odległości zdawało się niezwyciężonym i upragnionym schronieniem, z bliska okazało się niepokojąco ciche i... wymarłe.

Brak strażników na kamiennych murach i przy bramie wjazdowej, w połączeniu z opuszczonym mostem i kompletną martwotą, wywołało w Aeterveris wrażenie zagrożenia i wzmagało czujność. Początkowo bardka miała zamiar wjechać do miasta sama, a swoim towarzyszom kazać zaczekać na umówiony znak, jednakże, jeżeli to była pułapka, to takie środki ostrożności na niewiele mogły się zdać. Ostatecznie cała trójka przejechała pod sporą bramą fortyfikacji i zatrzymała się tuż za nią.

Na pierwszy rzut oka miasto zdawało się wymarłe i puste. Pootwierane domy, okiennice, a nawet, nieco dalej, widać było kilka stoisk i pozostawione na nich towary. Tylko gdzie wszyscy mieszkańcy, strażnicy, przejezdni kupcy? Gdyby elfy zdążyły już zdobyć Graiholm, to z pewnością nie porzuciłyby miasta w takim stanie... Nie wspominając już o tym, że nie zdążyłyby usunąć wszystkich oznak swojej bytności w tym miejscu. Żadnej krwi, żadnej porzuconej broni, ciał poległych, czy nawet jakichkolwiek zniszczeń.

Podczas, gdy nimfa ze swojego miejsca starała się dostrzec coś, co pomogłoby jej rozwiązać zagadkę, do jej czujnych uszu zaczęły docierać odgłosy, jakby rozmów, czy kroków. Pomimo to, Aeterveris nie mogła rozpoznać mowy w jakiej były prowadzone szeptane dialogi, ani tym bardziej dostrzec sylwetki rozmawiających.

- Słyszycie coś? – szeptem spytała towarzyszy.

Gaalhil pokręcił przecząco głową, ale Calvea ledwo dostrzegalnym gestem wskazał na kierunek, z którego dochodziła jedna z rozmów. Najwyraźniej półelfka miała słuch co najmniej równie dobry co Aeterveris.

- Chyba nie mam zbyt wielu opcji. – ciągnęła Aeterveris – Zachowajmy czujność i bodźmy gotowi do działania.

”Albo raczej ucieczki.” – dodała w myślach.

Sama na wszelki wypadek lekko przemieściła rękę, tak by móc bez problemu dobyć ukrytego sztyletu i cisnąć nim w ewentualne zagrożenie. Drugą dłoń trzymała w pewnym oddaleniu od rapiera, tak by nie prowokować obserwatorów. Magia oręża i tak pozwalała dobyć go w mgnieniu oka, więc Aeterveris nie bała się, że mogłaby nie zdążyć zareagować.

Teraz pozostało już tylko czekać i mieć nadzieje, że zaraz wszystko się wyjaśni w dobry dla wędrowców sposób. Uważnie nasłuchując i obserwując, Aeterveris w napięciu oczekiwała dalszego rozwoju wydarzeń.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 09-02-2009 o 18:26.
Markus jest offline  
Stary 10-02-2009, 23:22   #12
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Phalenpopis

Bramy miasta powoli ulegały szturmowi, kolejny obrońcy ginęli. Nadzieja powoli zamierała z każdym kolejnym trupem. Nagle wrota zamku Arsiviusa otwarły się. W powietrze wzbiły się latające wojenne bestie, legiony króla czarodzieja marszowym krokiem kierowały się na mury. Pod wodzą Galthusa rozpoczęła się bitwa...Atak oddziałów Arsiviusa był druzgocący. Sama walka trwała tylko chwilę...Potem była rzeź, bestie uciekały w panice przed armią, wybijającą je bezlitośnie. Jedną po drugiej. W kilka godzin z oblegających miasto sił nie pozostawało nawet wspomnienie. Głowy bestii, zdesperowanych głodem, zawisły na murach, zostały nabite na pale wzdłuż głównej drogi. Stanowiły one proste przesłanie: ”Spójrz jak kończą ci, którzy wchodzą w drogę Arsiviusowi, spójrz i zadrżyj ze strachu.”
Wkrótce w niebo wzbiły się magicznie zmodyfikowane wywerny wraz z jeźdźcami... By topić tych którzy uciekli z rąk króla czarodzieja.

Ci którzy widzieli ich przelot, dziękowali bogom iż nie przyciągnęli wzroku ponurych łowców.

Ukryta dolinka na południe od Phalenpopsis

Yokura nauczony doświadczeniem z dzielnicy świątynnej, od razu zagregował na zagrożenie. Stając z sejmitarem przeciwko niemu...Twarzą do kierunku z którego miał nadejść dzieciak. W tym czasie druidka opatrzyła rany swej wilczycy i swoje...Po ranach Rasgana śladu nie było. A sam półork był zbyt zajęty by dać opatrzyć.
Niemniej Rasgan nie był aż tak podejrzliwy i ruszył w kierunku z którego miało nadejść dziecko.
Turam przezornie chwycił i naładował kuszę...Ręce mu drżały. Nie czuł się za dobrze w obecnej sytuacji. Niedawne wydarzenia wybiły go z równowagi.
Orzeł przyglądał się sytuacji...Duży ptak wyczekiwał okazji, błędu, nieuwagi...Natrafił na taki, rozłożył skrzydła i lotem ślizgowym sfrunął z gałęzi, przeleciał obok krasnoluda, chwytając jego plecak. Kilka uderzeń skrzydeł i wzniósł z się z plecakiem krasnoluda. Zawierającym nieco jedzenia, kilkanaście fiolek z eliksirami i co najważniejsze...Mapę!
Tą mapę którą przekazał mu Aywarg. Turam strzelił z kuszy, ale niecelnie. Rzucił się więc pędem za odlatującym orłem krzycząc.- Mapa nam odlatuje!-
Nagle, tuż przed orłem i goniącym za nim krasnoludem wystrzeliła fontanna piasku, z której wynurzyła się potworna bestia, o wzroście giganta, dwóch paszczach i masywnym ogonie.
Potwór dmuchnął górną paszczą wydzielając odór...w orła. Strumień zielonkawego smrodu owionął ptaka, który upuścił zrabowany łup i koszącym lotem wylądował na ziemi i przetoczył się po niej bezwładnie.
Stwór machnął nad głową maczugą wyjąc zwycięsko, podczas gdy krasnolud krzyczał ładując kuszę...- Meglar...to prawdziwy meglar ! Musimy go zabić, zanim on pozabija nas!
W głosie Turama było słychać nutki paniki.

Południowe Lasy, Graiholm

Powolne kroki, ostrożne stuknięcia obcasów i łap raptora o bruk miasta...To były główne głosy które słyszała trójka podróżników. Ale nie tylko od czasu do czasu inne nerwowe ruchy...cienie przemieszczające się uliczkami. Nimfa i Gaalhil spojrzeli po sobie. Nie musieli nic mówić sobie, czy też rannej kobiecie. Cała trójka wiedziała, że zostali okrążeni, i pętla powoli się zaciskała.
Było juz za późno na ucieczkę.
Nagle coś przemieściło się po dachu...Tuż obok nich. Potężny osobnik zeskoczył w dół lądując tuż przed całą trójką.

Belsamethianin w mithrilowej zbroi i całkiem sporym mieczem. O miedzianej łusce...
-Wiedzcie przybysze, że jesteście otoczeni przez dwadzieścia kusz, które mierzą w wasze witalne punkty.- syknął z wściekłością w głosie. -Zatem powiedzcie, co takiego zrobiliście mojej siostrzyczce. I lepiej żeby przeżyła.
-Tawrok, ty stary gadzie...nadal nie znasz się na dyplomacji.- Calvea wydusiła z siebie słowa, uśmiechając się lekko. Choć bladość odcisnęła piętno na jej ciemnej karnacji.
- A więc żyjesz, ty babski uparciuchu! -ryknął wesoło belsamethianin.- Cal...masz więcej szczęścia niż rozumu!
Podbiegł do bestii zsunął z niej osłabioną dziewczynę i uścisnął.- Nawet nie wiesz jak się martwiłem! Co ty sobie myślałaś?! Następnym razem, jak będziemy się wycofywać, to przysięgam na mego boskiego przodka, przykuję cię łańcuchem do mego pasa! Co by powiedzieli mnisi z klasztoru...Jak im mógłbym pokazać się bez ciebie. Co to za parka, która cię tu przyprowadziła?-
-Przyjaciele...pomogli...nie ściskaj tak mocno, otworzysz moje rany!-
wydyszała kobieta.
Tawrok wziął dziewczynę, w objęcia niczym matka niemowlaka i rzekł.- Przepraszam za wszystkie kłopoty jakie sprawiła Cal...Czasami zastanawiam się czy jest nie tylko ślepa, ale...głucha, zwłaszcza na rozkazy przełożonego. Jestem Tawrok, bohater wielu bitew, przywódca wielu powstań...
-I największy pyszałek...po tej stronie Gór Środka Świata.- dodała cicho Calvea, czym belsamethianin w ogóle się nie przejął. Z domów, zza beczek i z cieni uliczek wynurzali się uzbrojeni najemnicy różnych ras, wszyscy w dobrym nastroju i z opuszczonymi kuszami, łukami, a nawet krasnoludzkimi samopałami. Nie było ich jednak dwudziestu, a zaledwie dwunastu.

Południowe Lasy, okolice Graiholm

Minęło juz kilka dni wędrówki... Vivienne zastanawiała się co się stało z tym światem. Deszcz żółtej gryzącej flegmy, przed którym ukryła się w starym druidzkim sanktuarium. Magia, która nie była jej już posłuszna. Zwłoki które napotkała...Nie miała pojęcia jaka śmiercią zginęli. Ale musiała być straszna...To nie była śmierć od rany, to była bolesna agonia zmieniającego się ciała...W coś...czego Vivienne nie potrafiła sobie wyobrazić.
I ta samotność...Odkąd opuściła swój dom, by odpokutować za swe grzechy z przeszłości i dopełnić postanowień, nie napotkała żywej rozumnej istoty. Nawet goblina, których ponoć setki żyły na północ od Gór Środka Świata. Zupełnie, jakby świat wymarł.
Jednak to nie zawróciło jej z drogi...Do Arhaagu jeszcze daleko, a po drodze kilka ośrodków cywilizacji. Wędrowała więc drogą która łączyła ponoć kopalnie w górach, z miastem handlowym Graiholm. Drogą którą karawany z żelazem i z innymi metalami powinny regularnie przemieszczać. A która była teraz pusta...Jak to możliwe? Przecież wojny magów zakończyły się kilka miesięcy temu. A z tego co wiedziała, Graiholm niezbyt ucierpiało podczas samej wojny.
Gdy tak rozmyślała, coś zeskoczyło z drzewa wprost na nią. Mężczyzna całkiem zwinny jak na swój wiek, powalił ją na ziemię i szybko zaciągnął w krzaki...Myślał, że trafił na bezbronną ofiarę? Przeliczył się. Vivienne sięgnęła po nóż, by wbić mu go w nerki, lecz starzec zauważył ten ruch (nie patrząc!), komentując go.- Nie jestem twym wrogiem, raczej na odwrót. Chcesz żebyśmy oboje przeżyli? To milcz, leż cicho i jak chcesz...obserwuj i ucz się.-
Dopiero po tych słowach ją puścił, nadal jednak przykładając dłoń do jej ust, nie pozwalając jej mówić.
Dwa szczegóły wydawały się w nim...nienaturalne. Pierwsze były oczy, nie miał źrenic, a tęczówki wydawały się być srebrnymi lustrami, w których odbijała się twarz dziewczyny, choć niezupełnie jej twarz...Odbicie Vivienne w oczach mężczyzny, miało wijące się macki na policzkach i oko na czole. Druga dziwną cechą były wijące się wokół niego pasma mgły. Niczym żywe istoty. A co gorsza, starzec wydawał jej się dziwnie...znajomy. Niemniej nie czas bylo o tym myśleć, bo wkrótce pojawiło się nowe zagrożenie...przybyło drogą, zwartą kolumną.
Przewodził im elfi mag, w bogato zdobionej zbroi z jaszczurczym chowaniec i dosiadający, jaszczura w bogato zdobionej uprzęży i siodle oraz bojowych rogach ze stali na łbie.

Towarzyszyło mu trzech jeźdźców również na jaszczurach i również dobrze uzbrojonych.
W potężne halabardy i krótkie miecze przy siodłach.

Ale najgorsze było to co szło tuż za jeźdźcami. Cztery bestie rozmiarów ogra i ogrowej z pozoru aparycji. Niemniej miały skrzydła, a ich ciała pokrywała łuska, tworząca gdzieniegdzie kolce. Długie pazury, długi ogon i potężne zakończone kopytami łapy świadczyły o czarcim pochodzeniu...Każdy na nodze miał łańcuch zakończony kamienną kulą.

Przez pewien czas grupa, trzymała się drogi, by nagle skręcić w las. Starzec wstał i rzekł ni to do niej ni to do siebie.- Szukają zaginionego patrolu, a to oznacza, że może się ich tu kręcić więcej.
Teraz dopiero miała okazję się mu przyjrzeć. Był szczupły , a siwe włosy okalające jego twarz i rosnące w krótko przyciętej brodzie nadawały mu wygląd mędrca. Ubrany był niebieską szatę, do której przytroczone były sakwy i sakiewki. Uzbrojony był jedynie, w lekką kuszę i sztylet, a opierał się na zdobionej smoczym motywem, lasce.

Teraz go rozpoznała, Raetar Quintain, wpływowy człowiek w Arhaagu. Ponoć miał zawsze dostęp do władcy miasta, o każdej godzinie dnia i nocy. Wielu go nienawidziło i wielu bało...zwłaszcza demonolodzy i inni otwarcie praktykujący mroczne odmiany magii. Raetar bowiem, jeśli wierzyć plotkom, praktykował sztukę o wiele bardziej plugawą niż demonologia. Ale to były tylko plotki. Faktem było to, że Lady Illida była jego kochanką. Znali się ponoć od lat i jej alkowa zawsze była dla niego otwarta. Podobno to właśnie dzięki temu romansowi Illida mogła otworzyć swój przybytek, zdominować kult Rosalithe w Arhaagu i osiągnąć swoją pozycję...
Ale co robiła tutaj wpływowa persona Arhaagu, w dodatku bez ochrony, kryjąc się jak pospolity rzezimieszek?
-Co?- spytał starzec zauważając baczne przyglądanie się sobie przez dziewczynę. A pasma mgły wijące wokół jego stóp uformowały się w gniazdo węży.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-08-2009 o 14:45.
abishai jest offline  
Stary 11-02-2009, 16:40   #13
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Zdawać by się mogło, że przetrwanie pozbawionego skrupułów konfliktu, destrukcyjnej Wojny, która spadła na Tais - dla niektórych aż nazbyt dosłownie - jak grom z jasnego nieba i po daleki horyzont pokryła ziemie krwią, mordem i obłędem, było dla mieszkańców planety jedynym celem, jedyną nadzieją, światełkiem na końcu niekończącego się tunelu. Rozpaczliwie chwytano się życia i walczono o jego utrzymanie każdego, nie wiadomo co ze sobą niosącego dnia, by po Wojnie móc zwycięsko wrócić do zwykłej, bezkrwawej szarości. Nikt nie chciał na zawsze godzić się z obliczem pogrążonej w chaosie Tais. Nie chciano wierzyć, by taki stan mógł trwać wiecznie. Oczekiwano, prognozowano, gorliwie modlono się o koniec, o powrót do toczącego się poprzednim trybem życia, tak jakby był on tuż w zasięgu ręki. Lecz nie. Wojna, niczym rozszalała bestia z samych piekielnych czeluści wszystkim bez wyjątku zaśmiała się prosto w twarz. Konflikt został zakończony, ale na zawsze pozostawił za sobą rysę. I to nie Wojna, lecz uniknięcie zakłady w obliczu niszczejącego od magii świata miało stać się prawdziwą próbą ognia. Być albo nie być dla dziesiątków tysięcy istot. Dla nikogo już nigdy nie miało być łatwo.
Vivienne, każdego dnia mijając milczące świadectwo tej prawdy, coraz mocniej odczuwała ironię tego przewrotnego losu.
I, kiedy z rosnącym niepokojem wywoływanym kompletną pustką na drogach, które inaczej powinny żyć własnym, nie dającym się kontrolować życiem, dała się zaskoczyć niemal wpadając przez to w zasadzkę, pomyślała przelotnie, że sama była sobie za przywołanie ironii winna. Na szczęście dla niej zdarzenie, które mogło zakończyć się jej śmiercią, lub gorzej, okazało się wręcz uratować jej żywot. Nie pisnąwszy ani słówka, nie bezruchu przeczekała, aż konwój tajemniczego elfa w spokoju zniknie im z oczu. Dopiero potem zaczerpnęła głębszy oddech, którego wcześniej odmawiała jej zaciśnięta na jej ustach ręka starca.
Nie dała po sobie poznać, iż rozpoznała mężczyznę - nie miała pojęcia, co tu robił, i nie miała pojęcia, czy i on gotów był ją rozpoznać. Po prawdzie natomiast zaufanie i wiara w dobre zamiary drugiego człowieka, naznaczona doświadczeniami z Wojny, nakazywały zachowanie szczególnej ostrożności. Starzec co prawda uratował ją przed pewną zgubą, i to - sądząc po wyglądzie tych czterech otchłannych bestii - z pewnością nieciekawą, ale w dzisiejszych czasach...
Poza tym i jego zachowanie sugerowało, że napotkał jedynie potrzebującą pomocy podróżną.
- Co? - tok myśli przerwało pytanie. A Vivienne skupiła się jednocześnie nie tyle na wyrazie jego twarzy, co i wijących się u jego stóp kształtach dziwnej mgły. We wszystkich znanych jej kulturach węże nie oznaczały przyjacielskiego otwarcia ramion.
Po ustach dziewczyny mimowolnie przeszedł lekki, ledwo zauważalny grymas. Coś prawie jak uśmiech. Jeśli nim samym nie uda jej się uspokoić jego obaw, podejrzeń czy czegokolwiek, co nakazało tej mgle przybrać wężowych iluzji, to miała jeszcze kilka sztuczek w zanadrzu.
- Gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym, że mógłbyś równie dobrze należeć do tamtej świty - oznajmiła, ruchem głowy wskazując na plątającą się wokół niego mgłę. Jej głos brzmiał spokojnie. - A przypuszczam, że wiem lepiej domyślając się, że właśnie uratowałeś mi życie. Jeśli tak jest, to dziękuję ci za to.
Świadomie unikała grzecznościowych formułek per "pan". W obecnej chwili nie miało to raczej znaczenia - zwłaszcza, że ani w jej gestach, ani słowach nie brzmiała wroga nuta.
- Mogę zapytać, skąd wiesz o tym zaginionym patrolu? - wcale by się nie zdziwiła, gdyby sam miał z jego zaginięciem coś wspólnego. - I jak długo kryjesz się w okolicy? Zgaduję, że zapuściłabym się w ten las tylko na własne ryzyko.
Ostatnie zdanie nie było pytaniem jako takim, ale dziewczyna zaakcentowała, że oczekuje na jakąś odpowiedź. Wciąż próbowała wywiedzieć się, jakie mężczyzna mógłby mieć wobec niej zamiary, ale ostatecznie mogła próbować zasłonić się powiązaniem z Lady Illidą. Ostatecznie. Najważniejsze teraz było jednak bezpiecznie przekroczenie niebezpiecznego, jak się okazuje, odcinka drogi...
 

Ostatnio edytowane przez Aeth : 11-02-2009 o 16:53.
Aeth jest offline  
Stary 17-02-2009, 15:14   #14
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Hyalieon
“Południowe Lasy - Graiholm”


Aeterveris była bardzo sentymentalną osobą, choć głośno pewnie nigdy nie przyznałaby się do tej cechy swojego charakteru. Teraz nieco rozmarzonym spojrzeniem patrzyła na powitanie tej dwójki. Uśmiech na twarzy wojowniczki, mocny uścisk Tawroka i ta opiekuńczość z jaką trzymał siostrę... Nimfa czuła olbrzymią radość na widok tych oznak olbrzymiego uczucia łączącego rodzeństwo. Pewnie dlatego milczała i stała z boku, dając im czas, by choć odrobinę nacieszyli się sobą. Mieli do tego prawo... do każdej sekundy spokoju i zapomnienia.

Przez umysł nimfy przeszybowało wspomnienie czasów, gdy z oddali obserwowała ludzką osadę. Spokojne, ale pracowite życie, proste zabawy, przyziemne, a jednak ważne problemy. Pomyślała wtedy, że samotnie ludzie nie są w stanie pojąć, czym jest prawdziwe szczęście. Może dlatego właśnie zawsze potrzebują kogoś kto stanie u ich boku, schwyta szczęśliwą chwilę, tak jak się chwyta motyla, a później wypuści ją i szeptem powie: „To była chwila prawdziwego szczęścia”.

- Coś nie w porządku? Wydajesz się taka zamyślona?

Pytanie Gaalhila wyrwało Aeterveris z rozmyślań. Nimfa spojrzała na towarzysz wciąż odrobinę nieobecnym spojrzeniem, poczym uśmiechnęła się łagodnie.

- Nie, nic się nie stało. Po prostu pozwoliłam ponieść się marzeniom – roztargnione spojrzenie nimfy powędrowało ku niebu. Gdy Gaalhil już miał się odsunąć, by nie rozpraszać myśli towarzyszki, Aeterveris nieoczekiwanie odezwała się ponownie - Powiedz mi Gaalhilu... jak to jest być człowiekiem?
- To trudne pytanie.
- rzekł Gaalhil- A jak to jest być nimfą? Wiesz... ja nawet nie czuję się człowiekiem. Zawsze byłem nieco inny... to przez moje zdolności. Ludzie, zwykli ludzie takich nie mają. Nie potrafili mnie zrozumieć nawet moi bliscy. Owszem kochali, ale... rozumiesz?
- Od bardzo dawna próbuje zrozumieć ludzi, Gaalhilu, ale wydaje mi się, że choćbym próbowała przez całe wieki, nigdy mi się to nie uda. Zawsze myślałam, że miłość przychodzi do nas poprzez zrozumienie. Trzeba tylko rozumieć, zawsze starać się rozumieć. Mój ukochany jest człowiekiem, którego dotknęło niezrozumienie, a czasem nawet ślepa nienawiść, tylko dlatego, że jest inny niż pozostali. Jednak... Ja kocham go za tą odmienność. Może to przez to, że ja sama też jestem inna od moich sióstr, może dlatego, że dostrzegłam w nim coś, co widzę także w sobie.
Aeterveris spojrzała głęboko w oczy młodego mężczyzny, zupełnie jakby chciała dostrzec w nich coś specjalnego. A może po prostu szukała zrozumienia?

- Dobra, dość tych całych powitań – głos Tawrok, przyzwyczajony do wydawania rozkazów, momentalnie uciął wszelkie rozmowy – Chodźcie ze mną nieznajomi, musimy porozmawiać.

Aeterveris tylko na chwilę odwróciła spojrzenie od Gaalhila, by po chwili ponownie na niego spojrzeć i z wesołym uśmiechem lekko skinąć głową w kierunku Belsamethianina.

- Chyba będziemy musieli dokończyć naszą rozmowę później, w końcu nie możemy pozwolić naszemu gospodarzowi zwlekać. Mam wrażenie, że nie lubi, gdy ktoś ignoruje jego prośby.

Na koniec nimfa puściła oko towarzyszowi, poczym żwawym krokiem ruszyła za Tawrokiem. Dogoniła go dość szybko i od razu zaczęła rozmowę.

- Tawroku, miło mi cię poznać, szczególnie po tym drobnym pokazie przy bramie Graiholm i kilku słowach, jakimi opisała cię Calvea. Ja jestem Aeterveris, podróżniczka i bardka, na dodatek ciekawa tych bitew i powstań o jakich wspominałeś. Jednak obawiam się, że teraz mamy ważniejsze rzeczy do omówienia, niż barwne historie. Czy ta dwunastka to wszyscy twoi ludzie?

Tawrok, nawet jeżeli był zaskoczony słowotokiem nowopoznanej nimfy, to i tak nic nie dał po sobie poznać. Odpowiedział swoim donośnym, choć tym razem całkiem spokojnym głosem:

- Ależ skąd, mam jeszcze dwudziestu, w tym paru magów... Tylu ile udało się mi wyprowadzić, plus piętnastkę niewalczących.
- Nieźle, naprawdę nieźle. A mieszkańcy Graiholm? Straż, dorośli mężczyźni i cała reszta? Co z nimi?
- Dobre pytanie, przybyliśmy tu o brzasku i zastaliśmy miasto opustoszałe.
– odparł Tawrok.
- Ech, ale w takim razie, gdzie wszyscy mieszkańcy? Przecież nie mogli od tak zniknąć... No dobrze, ale nad tym zastanowimy się później. Jakie są twoje dalsze plany?
- Moje plany?... Nie wiem. Przeżyć i uniknąć Tagosai? Na razie uciekamy na północ. A elfy depczą nam po piętach. Kopalnie straciły kontakt z Graiholm i Hyalieonem kilka tygodni temu. W przypadku Graiholm, wiemy już czemu. A co z Hyalieonem? Kto wie.
- Czyli mamy do czynienia z inwazją?
– upewniała się Aeterveris.
- To nie jest rozbójniczy najazd, tego jestem pewien. Jest zbyt wielu i ściągają własne tabory. To inwazja... ale na kogo? Nie wiem. A jaka jest sytuacja, tam skąd wy przybywacie?
- Trudno powiedzieć. Przez długi czas musiałam uciekać przed bandą rozwścieczonych gnolli, a teraz wygląda na to, że będę brać nogi za pas, by nie dopadła mnie armia wściekłych elfów. W między czasie zdołałam uzyskać obietnicę powolnej śmierci z ręki szalonego, przerośniętego węża z ambicją zostania bogiem... Sam rozumiesz, że byłam trochę zapracowana. Robienie wrogów ze wszystkich napotkanych osób to ciężka praca, choć najwyraźniej mam do tego talent. Jeżeli chcesz uzyskać jakieś informacje o świecie zewnętrznym, to porozmawiaj z moim towarzyszem, on może wiedzieć więcej.


Odpowiedź nimfy może nie była treściwa, ale w końcu Aeterveris zdołała wylać choć odrobinę swoich żalów. Jak zwykle, dopiero po wypowiedzeniu słów, pomyślała, że to mógł nie być najlepszy moment na użalanie się nad sobą. Lekko speszona swoim zachowaniem nimfa szybko zaczerpnęła oddechu i kontynuowała, nie dając Tawrokowi czasu na skomentowanie jej słów.

- Wraz z moim towarzyszem mieliśmy zamiar ruszyć z Graiholm do Phalenpopsis. Może moglibyśmy się do czegoś przydać i w czasie wędrówki ostrzec jakieś okoliczne wioski o inwazji? Oczywiście o ile jakieś inne osady istnieją w tych okolicach.
- Jest kilkanaście farm i wiosek, które zazwyczaj dostarczały nadwyżki zbiorów do Graiholm... Ale te, na które się natykaliśmy, były puste. Nie tak jak to miasto. Na polach były widocznie niszczejące zbiory, a dobytek i żywy inwentarz został zabrany wiele tygodni temu. Chłopi zwykli wyruszać do miast, gdy zagraża im głód...Wątpię abyście napotkali choć jedną żywą duszę we wioskach.
– odparł Tawrok.

Ostatnie słowa wyraźnie przygnębiły Aeterveris. Przed czym mogli uciekać mieszkańcy? Przez moment nimfa zastanawiała się, czy to może byś sprawka Nehmeratixesa i jego armii, ale skąd miała to wiedzieć? Nie pozostało więc nic innego, jak podążać za Tawrokiem i spokojnie wysłuchać, co on ma do powiedzenia.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 17-02-2009 o 15:52. Powód: Brakujące zdanie.
Markus jest offline  
Stary 18-02-2009, 21:44   #15
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
- Ładnie. – rzekł elf z rezygnacją w głosie. - Nie zapowiada się zbyt ciekawie dla nas prawda Turamie? – Rasgan nie miał bladego pojęcia co to jest ten Meglar i jak z tym walczyć, ale sam widok wielkiego potwora z dwoma głowami skutecznie go odstraszał. Nie miał ochoty na zmierzenie się z gigantycznym pożeraczem elfów, ani też nie pałał do niego sympatią na tyle by próbować się z nim dogadać. Szczerze powiedziawszy to wątpił nawet w inteligencję stwora. Był jednak daleki od tego, by założyć jego głupotę. Przez lata wojaczki nauczył się kilku rzeczy, i te kilka z nich miał zamiar właśnie wykorzystać.

Po pierwsze elf zakładał najgorsze – ten stwór będzie ciężkim przeciwnikiem i nie należy go nie doceniać. Po drugie – szybkość i zwinność są jego atutami. Po trzecie w ręce dzierżył sejmitar – jedną z najszybszych znanych mu broni siecznych. Po czwarte – kiedyś widział jak krasnoludy walczą z gigantami – ta taktyka może się sprawdzić i dziś.

Elf powoli zaczął krążyć kręcąc młyńce mieczem. Być może zwróci na siebie uwagę stwora na tyle skutecznie, że pozostali zdążą uciec. A może druidka zaczaruje bestię? Szybko jednak odgonił od siebie myśli o półelfce i skupił się na zadaniu jakie na niego czekało. W jego umyśle nie istniało już nic – tylko on i meglar. Elf i gigant – tą walkę mogliby opiewać minstrele w swych pieśniach – niezależnie od wyniku potyczki.

Gdyby tylko udało się znaleźć elfowi lukę w obronie stwora, gdyby tylko była okazja zaraz skoczyłby do bestii i ciął w ścięgna. Przecież kulawy ich nie dogoni, a właśnie do tego dążył przeklęty. Gdyby jakimś cudem mógł spowolnić stwora może zdołaliby uciec. Niestety jak do tej pory nie odnalazł żadnej możliwości. Wciąż cierpliwie kroczył to w tą, to w tamtą stronę w poszukiwaniu swojej szansy.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...
rasgan jest offline  
Stary 19-02-2009, 11:26   #16
 
Yokura's Avatar
 
Reputacja: 1 Yokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputację
Rasgan pewnie krąży wokół bestii, pełen skupienia wyczekiwał... Wyczekiwał okazji na jeden cios.

Yokura zastanawiał się jak w tej sytuacji mógłby pomóc, wiedział że ucieczka i pozostawienie kolejnego członka drużyny na pewną śmierć nie wchodziło w ogóle w grę. Ta drużyna była dla niego rodziną która go przyjęła, nie posiadał nikogo prócz tej garstki przyjaciół. Jednakże po ucieczce ze świątyni coś się zmieniło... Rasgan i Luinehilien doskonale potrafili dogadać bez orka, Turam to krasnolud a one nigdy nie pałały szczególną miłością do orków. Yokura z kolei starał się zająć miejsce tego którego najbardziej mu brakowało i jak myślał nie wychodziło mu to za dobrze.

Po krótkiej chwili przemyśleń ork wrócił do rzeczywistości z myślą że na pewno nie będzie stał bezczynnie. szybko podsumował sytuacje w głowie i doszedł do wniosku ze jedyną jego bronią jest w tym momencie jego ciało. Resztki jego starej zbroi nie stanowiły już większego balastu, a masa ciała Yokury była jednak dość duża.

- Zaskoczę Rasgana, ale mam nadzieje że bardziej bestię - pomyślał półork.

Yokura stał nieruchomo i czekał aż bestia odwróci się do niego plecami, gdy taka okazja się nadarzyła ork nie miał już nic do stracenia. Zaczął biec w nadziei że masa jego ciała oraz szybkość jaką uzyska powali potwora na ziemię...

- Oby to był moment Rasgana, oby skrócił bestię o głowę gdy przybije ją do ziemi - pomyślał Yokura tuż przed staranowanie potwora.
 
Yokura jest offline  
Stary 19-02-2009, 12:05   #17
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Luinehilien stała oparta o drzewo. Rany i jej, i wilczycy były opatrzone, reszta najwyraźniej nie potrzebowała pomocy. Zaskoczył ją fakt, że Rasgan nie jest ranny. Owszem, są amulety zapewniające regenerację, ale żeby aż tak szybko?

Nagle, korzystając z ich nieuwagi, orzeł siedzący na gałęzi drzewa wzbił się w powietrze i porwał plecak z mapą. Reakcja druidki była natychmiastowa. Zerwała się na równe nogi i już miała przemienić się w jastrzębia, gdy spod ziemi wyłonił się meglar.

Półelfka zaklęła w duchu. Nie byli gotowi do walki. Jedna broń, osłabienie po przejściu przez Dzielnicę świątynną, a teraz to…

Trzeba działać szybko, zanim wszyscy staną się przekąską głodnego olbrzyma.

Przynajmniej mapa na razie „nie odleciała”.

Dziewczyna nigdy wcześniej nie spotkała się z tą bestią. Owszem, czytała o meglarach w jednym ze zwojów podsuniętych jej przez mistrza jeszcze w Narnes, ale teoria raczej się tu nie przyda. Była jednak jedna interesująca informacja…

- On ma dwa mózgi. Jeden w klatce piersiowej. – mruknęła, zanim elf zaatakował meglara.

Luinehilien przez ułamek sekundy rozważała, co robić. Rasgan najwyraźniej czekał na okazję do cięcia w nogę, a Yokura… zaczął szarżować na wroga. Na ponad trzymetrowego wroga. Półelfka miała wielkie wątpliwości dotyczące skuteczności tego, co robił.

~Odwrócę jego uwagę…~

Od ataku minęło zaledwie kilka sekund, gdy druidka wzbiła się w powietrze w postaci jastrzębia. Bardzo łatwo można było rozpoznać jej zamiary, gdyż krążyła wokół głowy bestii niczym natrętna mucha, Unikając jego oddechu. Oby tylko stwór był na tyle głupi, by choć przez moment zająć się irytującym u pozornie łatwym do pożarcia jastrzębiem…
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 19-02-2009, 15:29   #18
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Lśniące złotem i brązem pióra orła lekko dygotały podwiewane ciepłym wiatrem. Majestatyczny ptak bacznie obserwował obozowisko spośród korony wiekowego buku. Wtem całkiem niespodziewanie orzeł poderwał się do lotu, mknąc jak strzała ku ziemi. Chwilę później rozległ się charakterystyczny odgłos, gdy zwierzę rozpostarło szeroko swe skrzydła. Ptak dostojnie unosił się tuż nad ziemią. Pomiędzy złotymi kłosami traw, perłową czernią lśniły złowrogie szpony. W ułamku chwili zacisnęły się na skórzanym tobołku krasnoluda. Silnym uderzeniem skrzydeł orzeł poderwał się wyżej. Ptak gwałtownie skręcił, słysząc za sobą dźwięk zwalnianej cięciwy. Charakterystyczny świst oznajmił, że bełt minął ptaka jedynie o kilka cali. Zza grzbietu orła dobył się chrapliwy głos:

- Mapa nam odlatuje!

Kolejne uderzenie skrzydeł i pozostawiany w tyle obóz, sprawiły, że orzeł rozluźnił napięte mięsnie i pozwolił by niósł go ciepły południowy wiatr. Całkowicie zaskoczony ptak, nie zdołał nic zrobić, gdy tuż pod nim wybuchła fontanna piasku. Obłok zielonkawej mgły otoczył zwierzę niczym kokon. W ułamku sekundy ptak stracił panowanie nad lotem. Wątłe kończyny zwolniły uścisk. Pakunek wyśliznął się i z głuchym hukiem upadł w gęstą trawę. Samo zwierze leciało ku nieuchronnemu spotkaniu z twardą ziemią. Uderzenie było na tyle silne, by wznieść w powietrze tumany piasku i liści. Wtem chwilę ciszy przerwał donośny ryk bestii, która wynurzyła się z ziemi. Okazały Meglar wzniósł swą broń ku niebu, prezentując swoją brutalną siłę. Nieopodal niego wzniesione siłą uderzenia liście już miał opaść spokojnie na ziemię, gdy nieznana siła ponownie wzniosła je wysoko nad ziemię. Zaniepokojony Meglar skierował swój pysk w miejsce, w którym upadł rażony jego oddechem ptak. Bestia widząc drugiego osobnika ze swojego gatunku, rozwarła szeroko paszcze prezentując rząd perłowo białych kłów. Nowo przybył potwór orając przednią kończyną glebę, niczym byk przygotowujący się do szarży, mierzył przeciwnika wzrokiem. Pierwsza bestia rozejrzała się dokoła, gdy do jej uszu dotarły dźwięk zbliżającego się elfa i ciężkie stąpanie szarżującego orka. Tuż za jego plecami, początkowo słabo widoczna jadeitowa mgła zaczęła otaczać jego rywala. Nie wiedzieć czemu, zza pleców agresora do towarzyszy Turama zaczęły docierać jeszcze bardziej niepokojące dźwięki łamiących się niczym zapałki drzew, które z niebywały hukiem padały na ziemię. Podróżnicy z niedowierzaniem przecierali oczy, gdy drugi Meglar zaczął w niebywałym tempie rosnąć. Widok pobratymca ich agresora niemal całkowicie przesłaniającego horyzont, zmroził im krew w żyłach. Poczuli jak po ich plecach spływa pot zimny niczym szpony śmierci, gdy drugi Meglar rozdziawiwszy ogromne paszcze dobył z nich ryku. Kolosalne monstrum, piętrzące się nad koronami drzew, na wyprostowanych rękach wzniosło ponad głowę splecione dłonie, które opadł na meglara niczym gigantyczna głownia młota.
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 21-02-2009 o 13:51.
g_o_l_d jest offline  
Stary 20-02-2009, 15:27   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Południowe Lasy, okolice Graiholm

- Gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym, że mógłbyś równie dobrze należeć do tamtej świty - Vivienne nie dała po sobie poznać co wie, a starzec nie wydawał się domyślać. - A przypuszczam, że wiem lepiej domyślając się, że właśnie uratowałeś mi życie. Jeśli tak jest, to dziękuję ci za to.
Pasemka mgły zmieniły swą postać, stając spokojnymi kłębuszkami wirującymi leniwie wokół sylwetki arystokraty Arhaagu. Ich kształt wydawał się wyrażać nastrój starca i zmieniał się wraz nim. Raetar uśmiechnął się mówiąc.- Niewiele znam osób, które chciałbym widzieć w łapach katów z ludu Tagosai. A żadna z nich, nie jest piękną kobietą. Gdybym pozwolił na coś takiego poniósłbym plamę na swoim honorze dżentelmena.
- Mogę zapytać, skąd wiesz o tym zaginionym patrolu? - spytała dziewczyna. - I jak długo kryjesz się w okolicy? Zgaduję, że zapuściłabym się w ten las tylko na własne ryzyko.
-Nie kryję się...Podróżuję. Kierowałem się do kopalń na południu, ale są już zajęte.- odparł starzec.- Szukam kogoś, liczę że znajdę go w Graiholm. przypuszczam że będzie się kierował na północ. Zapewne do Hyalieonu, ale elfy raczej nie wpuszczą do swego królestwa. Więc ruszy inną drogą, ale nie wiem którą. Muszę więc dojść do Graiholm zanim go opuści.
Potarłszy swą brodę z tajemniczym uśmieszkiem Raetar kontynuował.- A co do twego pytania o patrol, dobry sztukmistrz nie wyjawia swych sekretów.
Schyliwszy się nieco i uczyniwszy dworski ukłon. - A masz pani przed sobą Raetara, wędrownego mędrca, maga i obieżyświata. A z kim mam przyjemność?
Nie powiedział prawdy, a przynajmniej... nie całej. Może i był magiem, wędrownym mędrcem i obieżyświatem. Ale był też i kimś jeszcze, Raetar sługą Gaarva. Wpływową personą na dworze Arhaagu. Kimś, komu niewiele z wpływowych postaci miasta, odważyło by się wejść w drogę.
Teraz pozostało jej dobrać maskę, lub prawdę przedstawić nagą prawdę w odpowiedzi na jego słowa.
-Teraz chciałabym poznać twe zamiary wobec mnie.-stwierdziła na koniec Vivienne, ostrożnie i dyskretnie kładąc dłoń na rękojeści krótkiego miecza. Na wypadek, gdyby uznała zamiary Raetara sprzeczne ze swymi.
- A jakie może mieć zamiary starzec w mym wieku, wobec młódki ?- zażartował Raetar i dodał.- Oboje zmierzamy do Graiholm, obojgu zależy na szybkim i bezpiecznym dotarciu na miejsce. Proponuję więc abyśmy poszli tam razem, obecny czas nie sprzyja samotnym wędrówkom, nieprawdaż?-
Mogła odmówić, mogłaby spróbować samotnie przedzierać się do Graiholm, ale czy byłoby to rozsądne? Ryzykować życie samotnie, w nieznanym terenie?
Ostatecznie. Najważniejsze teraz było jednak bezpiecznie przekroczenie niebezpiecznego, jak się okazuje, odcinka drogi...
A Reatar nie wymagał od niej nic poza towarzystwem i wzajemnym wsparciem podczas walki.

Południowe Lasy, Graiholm

Dotarcie do Graiholm zajęło trochę czasu Raetarowi i Vivienne, gdyż starzec co jakiś czas zbaczał z drogi, nadkładając ją bez tłumaczenia czemu to robi. Czasami skrywali się tuż przed pojawieniem się patrolu. Zupełnie jakby starzec wyczuwał ich obecność w okolicy. Na szczęście im bliżej Graiholm, tym patrole były rzadsze. Widać główne siły Tagosai nie dotarły jeszcze w okolice miasta. Sam Raetar nie inicjował rozmów, niemniej potrafił wspaniale i barwnym językiem opowiadać o swych wojażach i krainach jakie zwiedził. Pomijał jednak w swych opowieściach, powodu dla których pojawił się w danej krainie, i to co tam robił.

Otwarte przyjaźnie na oścież bramy miasta, nie wydawały się bynajmniej przyjazne. Przejmująca cisza...dodawała Graiholm grozy. Nic dziwnego, że Raetar zatrzymał się przed bramą i spoglądał w milczeniu, na mury miasta zachowane w doskonałym stanie. Mury mogące zatrzymać hordy bojowników, a jednak...Znikli ci których miały bronić. Starzec wyciągnął dłoń w kierunku pobocza drogi. Szepnął cicho.- Powstań
Ziemia na te słowa zabulgotała, zmieniając się w błocko...Błoto przybrawszy zielonkawą barwę zaczęło się formować w setki miniaturowych macek, oczu, kłów i kości, serc, wątrób żył i tętnic. Masa ta rosła dość szybko...formując postać czworonoga imponujących rozmiarów. Ukształtował się szkielet, na nim mięśnie i dziwaczna plątanina organów wewnętrznych, których zastosowania Vivienne nie próbowała zgadywać. Wreszcie stwór porósł skórą i sierścią, chowając pod nią macki i dodatkowe paszcze i oczy. Niemniej jego skóra zdawała się pulsować, i gdzieniegdzie na ciele bestii widać było otwierające się powieki ukazujące czerwone, pozbawione źrenicy oczy, lub szczęki pełne kłów. Przypominające sporego czarciego tygrysa stworzenie spojrzało na Raetara wyczekująco.
Ten milczał przez chwilę po czym wydał krótką komendę.- Ruszaj.-
Bestia kilkoma szybkimi susami doskoczyła do bramy i pognała dalej zagłębiając się w uliczki.
Raetar odczekał przez chwilę przy bramie i...czekał.
- No to ruszajmy.- rzekł Raetar dopiero po dłuższej chwili wskazując laską otwartą bramę miasta. Lecz zanim to zdążyli wejśc do bramy, usłyszeli za sobą konia i zobaczyli jeźdźca pędzącego na w ich kierunku.
A za nim dwóch elfów Tagosai, jeźdźców na raptorach bitewnych, uzbrojonych w berdysze. Jeździec zakuty w zbroję krytą, uzbrojony w spory arsenał broni, uciekał przed ścigającymi go elfami pędząc wprost na nich.

Południowe Lasy, Graiholm

Ethan MacBright nie mógł zaliczyć ostatnich dni do udanych. Od kilkunastu dni kręcił się po okolicy co rusz natykając się na wrogie istoty. A to na dezerterów, a to na wygłodniałe bestie, a to na dzikich jaszczuroludzi, a to na stwory przypominające bardziej ożywiony żołądek odwrócony na drugą stronę, a to na nieumarłych. Na początku stawał dzielnie do boju, potem tylko, gdy przeciwnik nie uciekał po kilku razach, teraz sam uciekał na widok przeciwnika. Był dzielnym rycerzem (choć juz bez ziemi), ale stworów nie ubywało, a sił Ethanowi tak. Ostatnio natykał się na patrole elfów Tagosai, niespotykanych dotąd w tej okolicy. W przeciwieństwie do innych bestii, elfy charakteryzowały się uporem, a także lepsza organizacją. Dwa z ich patroli pokonał, ale kolejnego już nie ... Był zbyt liczny jak na jego siły. Pozostała mu jedynie ucieczka w kierunku Graiholm. Jedynego warownego miasta pomiędzy górami a Hyalieonem. I tam też podążał, krążąc po lasach by uniknąć polujących na niego z oślim uporem elfich patroli (a przynajmniej tak się Ethanowi wydawało). Ale kolejny patrol dość liczny, wytropił go...Rycerz nie miał wyboru i rzucił się do ucieczki, wiedząc iż elfie siły różniły się pomiędzy sobą mobilnością. Popędzał konia coraz szybciej, mimo iż mógł mu paść, wiedząc iż tylko szybkość wierzchowca może uchronić go od pewnej zguby. I tak ścigany dotarł do murów Graiholm, miasta na pozór opustoszałego. Za nim pędziło dwóch elfich jeźdźców, a przed nim, starzec o wyglądzie maga i piękna kobieta. Młoda kobieta, na pierwszy rzut oka po dwudziestym roku życia, średniego wzrostu, o głębokich niebieskich oczach, ciemnych wręcz niczym granat, bujnych włosach koloru blond oraz zdecydowanych, gdzieniegdzie wprost ostrych rysach twarzy. Jej smukła sylwetka nie sugerowała zbyt silnej budowy ciała. Jasna karnacja wyróżniała ją już na pierwszy rzut oka, zwłaszcza w kontraście z purpurową barwą jej sukni. Gęste włosy ma krótkie, sięgające nieco poza linię ramion, ale nieregularnie przycięte, przez co mnóstwo kosmyków często musiała odganiać z twarzy. Nie miała żadnego makijażu ani innych ozdób . Ubrana była w długą, pozbawioną pasa suknię, która, ciasno oplatając ją wokół talii i bioder, podkreśla płaski brzuch i kształtny biust – ten dodatkowo uwydatniony przez głębokie wycięcie na dekolcie. Poza tym suknia miała prosty krój, najprostszy z możliwych, i nie licząc purpurowej nie posiada innych barw. Jedynie rękaw rozcięty jest na wysokości łokcia, poniżej opadając luźno aż do kolan, a na plecach swobodnie zwisa kaptur.. Na nogach nosiła skórzane trzewiki na niewysokim, grubym obcasie, a dłonie często otula parą nieco znoszonych rękawiczek. W biodrach przewiązany ma pas, przy którym zawieszone są sztylet oraz krótki miecz, a na plecach nosiła podróżny plecak. Jednym słowem...stary mag, podróżujący z uczennicą. Teraz jeszcze tylko trzeba zatrzymać rozpędzonego konia przed nimi, i uniknąć halabard elfich jeźdźców za sobą.

Południowe Lasy, Graiholm, Tawerna „Pod dwoma kilofami”

Tavrok wyraźnie nie pojął o czym mówiła nimfa, ale przyjął jej rewelacja dość spokojnie.
Wkrótce cała grupa doszła do dość sporej karczmy, zbudowanej bardziej w krasnoludzkim niż elfim stylu. Była pełna...jedyny pełen życia budynek w mieście.
Większość zgromadzonych osób to byli najemnicy, uzbrojeni i doświadczeni, ale niewielką grupkę stanowili i górnicy i rzemieślnicy oraz ich rodziny (w tym kilkoro dzieci). To właśnie z ich oczu i twarzy Aeterveris mogła odczytać, jak wiele trudu i wyrzeczeń kosztowało ich dotarcie tutaj. Najemnicy bowiem przywykli już do trudów. Wszyscy oni korzystali z pożywienia i piwa, jakie znaleźli w piwnicy tego przybytku. Była to więc wesoły obrazek, jak na te smutne czasy...Stary, zarośnięty, w podróżnym płaszczu i sandałach, oraz kosturze ozdobionym szczurzą czaszką i zakończonym bursztynem. Niósł w dłoni całkiem sporą kryształową kulę.

Zobaczywszy towarzyszącą Tawrokowi zapytał z pewnym wyrzutem w głosie.- A ci to kto?-
- Przybysze z północy, szlachetny Alfurze. Przyprowadzili Cal.- rzekł belsamethianin.- To Alfur Galagher, mędrzec i uczony, znawca gwiazd i skał. Doradzał władzom kopalni.
Nie wyglądał na uczonego, a bardziej na podróżnika...Niemniej skoro Tawrok twierdził inaczej.
- Jestem Gaalhil Varher, a to Aeterveris...-rzekł młodzieniec, przedstawiając najpierw ich oboje, potem zaś swój pomysł.- I być może mam dla was propozycję. Na północny wschód stad, założyła obozowisko armia Daeven-Tassair wraz z uchodźcami z tego królestwa. Co prawda nie mam prawa wypowiadać się w ich imieniu, ale sądzę że Velrick Milesaer III-ci przyjmie was pod swą opiekę.
Gdy Gaalhil odpowiadał, Calvea została przez dwóch najemników przeniesiona na zaplecze karczmy. Zaś po słowach chłopaka, Alfur zaś się odezwał.- No to, teraz mamy większy wybór Hyalieon, Phalenposis, a może nawet wybrzeże lub Arhaag...Wszystkie te drogi były niewiadomymi, a teraz...Dotarcie do owej grupy wygnańców...
-Tak samo wygnańców, jako i my.- wtrącił Tawrok.- Dołożymy tylko nasze brzemię do ich...Nie powitają nas z entuzjazmem, niewiele dobrych wieści przynosimy ze sobą. A jedynie gęby do wykarmienia i parę mieczy.
Tymczasem do karczmy wpadł niziołek w skórzanej zbroi i połową twarzy pokrytą tatuażami. - Do miasta weszła bestia podobna do tygrysa, a przy bramie stoi dwoje obcych. Ludzie.- rzekł szybko, po czym nalał sobie piwa do kufla i jednym wypił, dodając.- Nie wyglądają groźnie, ale ja bym im nie ufał.

Ukryta dolinka na południe od Phalenpopsis

Pojawienie się bestii wzbudziło ogólne przerażenie, choć tak naprawdę jedynie Turam znał całą historię tych stworzeń. Krasnolud strzelił... trafiając bestię. Ta zaś odpowiedziała chmurą oparów z dolnej paszczy która owionęła Turama powalając go zemdlonego na ziemię. W miejscu upadku orła, pojawiła się kotłowanina magicznych strug i linii, towarzysząca transformacjom. Ale wysokie trawy skutecznie ukrywały to przed resztą zbliżających się do bestii wojowników... Także zemdlony smrodem Turam padł w walce.
Tymczasem do boju nacierali Yokura i Rasgan uzbrojony w rapier. Elf był nieco szybszy i pierwszy dotarł do meglara. Pamiętał co widział, jego sejmitar uderzył w nogę bestii, zadając jej płytką ranę...Owszem widział, tak to robiły to krasnoludy, ale wiedzieć jak coś jest robione, nie oznacza, że się to umie zrobić. A krasnoludy używały w tym celu toporów, a nie lekkiego sejmitara. Maczuga zatoczyła łuk i uderzyła tuż przy elfie wzbudzając fontannę ziemi i piasku. Jedynie kilka centymetrów bliżej niego i z Rasgana byłaby krwawa miazga. Yokura zaś rozpędziwszy popędził na bestię i uderzył całym impetem, odbijając się od niego jak od miękkiej organicznej ściany. Bestia nie mogła przegapić...tak sporego i bezbronnego posiłku. Drugą łapą wsadził orka do dolnej paszczy i...trafiła kosa na kamień. Yokura ściskany przez szczęki bestii, nie chciał dać się skonsumować. Zaparł się obiema rękami o zęby górnej szczęki, a zębom dolnej szczęki stawiała opór magiczna zbroja półorka. Yokura był silny, więc bestii niełatwo go było zjeść. Lecąca nad polem bitwy druidka miała doskonałą okazję by się rozglądnąć...Tylko ona zauważyła od razu rosnącą bestię, meglara który powiększał się do olbrzymich rozmiarów. Meglar trzymający w paszczy Yokurę próbował upolować elfkę, a jego górna paszcza próbowała dosięgnąć jastrzębia. Bestia miała kłopot, stworzonko krążące wokół nóg, drugie w paszczy nie dające się zjeść, trzeci skrzydlaty posiłek podfruwający jemu koło górnej paszczy...Owszem miał dwa mózgi, ale nie czyniło go to geniuszem. Pojawienie się kolejnego meglara w wersji XXL było zaskoczeniem dla wszystkich, także dla meglara. Nowa olbrzymia bestia uderzyła pazurzastą łapą, raniąc mniejszego pobratymca. Uderzenie było dość silne, wystarczająco by przez przypadek meglar wypluł Yokurę. Dwa mózgi stworzenia dość szybko przeanalizowały sytuację i pojawienie się czegoś dużo większego zmusiło do szybkiej reakcji. Wzbudzają fontanny piasku i ziemi meglar zakopał się w pagórku...Może i był głodny, ale nie na tyle by ryzykować samemu stanie się posiłkiem. Tak więc, lecącą w powietrzu Luinehilien, Rasgana i Yokurę obślinionego prze meglara, czekało spotkanie z kolejnym przeciwnikiem/sojusznikiem?
Tylko unosząca się w powietrzu druidka wiedział iż to stworzenie jest wynikiem jakiejś poliformującej magii.
Podczas tej krótkiej potyczki Nuhilia nie poruszyła się ani na krok od źródła. Wilczyca zostawiona sama sobie, nie ruszyła w kierunku wielkiej bestii. Pilnowała więc tobołków reszty drużyny.

Zniszczona wioska gdzieś na równinach, pomiędzy Phalenpopis a Hyalieonem, wieczór.

Zniszczona wioska, spalone chałupy ...odór gnijących zwłok, zarówno bestii jak i humanoidów. Przyczyny tej walki nie były znane, a może nie miały znaczenia ? Nie wiadomo kto zwyciężył, gdyż zwycięzca nie zadbał o pokonanych...Ba, nawet nie wykrzesał z siebie dość woli by zabrać oręż i zbroje ( w tym i magiczne przedmioty) poległym. Kolejne pobojowisko po którym hulał wiatr...czyżby? W ciemnościach wczesnej nocy, poruszał się zwinnie niczym cień, człowiek. Rozglądał się bacznie i skradał, wypatrując potencjalnych wrogów.
Osobnik ów, o przydomku Tarfur, ubrany w koszulkę kolczą pomalowaną niezmywalnym barwnikiem na ciemnozielony kolor. W dłoniach trzymał napięty pięknie wykonany i bardzo zadbany długi łuk refleksyjny. Przy pasie zwisał mu jednoręczny topór, prosto wykonany lecz solidny. Z drugiej strony krótki miecz, z jedną słabą runą wyrytą w ostrzu. Do lewego przedramienia miał przyczepiony puklerz wykonany z zwierzęcych kości, podarunek od dzikich elfów. W lewym uchu zaś kolczyk, który otrzymał o dzikich elfów. Jego czarne włosy były odgarnięte do tyłu. Nosił niewielką brodę i wąsy. Jego bystre, stalowoszare oczy lustrowały okolicę. Unosząca się stróżka dymu z jednej ze zrujnowanych chłopskich chat świadczyła o tym iż nie wszyscy tutaj byli martwi. Podszedł cicho do źródła ognia, z nałożoną na cięciwę strzałą. Zastał tam wysokiego półczarciego gnoma, o siwej brodzie, ostrych rysach i bogatych szatach o ciemnej barwie, oraz niedużym napierśniku ze złota, zdobionym lazurem, dziwacznym nakryciem głowy. Siedział on przy ognisku rozpalonym na zwęglonych szczątkach głównego pokoju i wyglądał na zmęczonego. Nagle odezwał się, pozornie kierując te słowa do nikogo .- Mam nadzieję że jesteś przyjacielem, nuży mnie bowiem zabijanie wrogów.
Nagle w jego dłoni zapłonął ogień czystej magii, a on sam spojrzał oczami, które nagle silnie rozbłysły w kierunku Tarfura, mówiąc.- Oczywiście przyjaciel nie celowałby do mnie z łuku, więc racz go opuścić.-

A sam Tarfur odczuł bolesne ukłucie w plecy, prawdopodobnie czubka miecza, na wysokości serca. A zza jego pleców dobiegł głos, dziwny, bo metaliczny.- Jesteś teraz na łasce Vilgitza popaprańcu, więc pomódl się do bogów o łaskę, bo zaprawdę będziesz jej potrzebował.-
- Bez przesady Vilgitz...- uśmiechnął się gnom.-Myślę że obaj pokazaliśmy nasze karty i możemy się z gościem dogadać, bez uciekania do przemocy, prawda?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-02-2009 o 15:52.
abishai jest offline  
Stary 20-02-2009, 23:07   #20
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Południwe lasy, Graiholm.

Słońce chyliło się już powoli w kierunku zachodnim, gdy zza wzgórza wyłonił się wierzchowiec niosący na swym grzbiecie wojownika. To że był to wojownik nie trudno było zgadnąć, gdyż prawie całe jego ciało osłonięte było przez ciężką zbroję, do lewej ręki przyczepiony miał puklerz, przy pasie wisiał nóż i krótki miecz, a z tyłu na plecach przewieszony był groźnie wyglądający ciężki półtorak. Ethan MacBright, gdyż tak brzmiało jego imię, był postawnym mężczyzną, o jasnoszarych włosach i ciemnozielonych oczach. Jego surowy wyraz twarzy sprawiał, że postronny obserwator nie śmiał mieć żadnych wątpliwości co do umiejętności posługiwania się noszonym przez niego żelastwem.

"Co się dzieje z tym światem?"- pomyślał Ethan kołysząc się rytmicznie w siodle. - "Kwaśne deszcze, potwory, których od wieków nie widziano w cywilizowanych okolicach, niepokoje społeczne i na dokładkę inwazja przeklętych Tagosai. Na szczęście Graiholm już niedaleko, tam zdecyduję co robić dalej."

Trzask łamanych gałęzi wyrwał wojownika z zamyślenia. Z zagajnika wyłonił się nagle odział elfów Tagosai. Ethan niewiele się zastanawiając popędził konia, nie miał ochoty na kolejną potyczkę. Wokół niego zaświstały strzały, które z powodu odległości na szczęście nie były celne. MacBright skierował wierzchowca na trakt, jeszcze bardziej go popędzając.

- Szybciej Huncwot, szybciej. Graiholm już niedaleko.

Z odgłosów dobiegających za nim wnioskował, że w pościg za nim ruszyło dwóch, może trzech jeźdźców na raptorach bojowych. Koń galopował jak szalony, ale niestety jego szybkość powoli malała. Uciążliwa podróż dała się we znaki zwierzęciu. Na szczęście brama miasta była już nie daleko i co najważniejsze była otwarta. Gdy odległość od bramy wynosiła zaledwie kilka metrów, Ethan zdał sobie sprawę że na trasie jego przejazdu, stoją dwie osoby, jakiś rześki starzec i atrakcyjna blondynka.

-Cholera jasna- zaklął i odruchowo pociągnął za cugle.

Huncfot zarżał, przysiadł na zadzie i stanął dęba, machając kopytami prawie tuż przy głowie kobiety, a MacBright zleciał z siodła prosto na plecy. Na szczęście zbroja zamortyzowała upadek i tylko przez chwilę wojownik czuł lekkie oszołomienie. Doświadczenie bojowe i wrodzona odporność pozwoliła mu szybko stanąć na nogi, a był ku temu najwyższy czas bo wrogowie właśnie nacierali. Ethan wyszarpnął półtorak z za pleców i odskoczył w lewą stronę, a następnie wyprowadził potężne cięcie w nogi nadbiegającego właśnie raptora.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 20-02-2009 o 23:11. Powód: drobne poprawki
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172