Westchnął w duchu Litwin na cała scenę patrząc i w brodę sobie pluł, ze dyskusję z Kozakiem rozpoczął przy towarzystwie. Mógł przewidzieć, że ta pchła tatarska zaraz się za Dmitrijem ujmie i do oczu skoczy, a przy okazji i Koroniarzowi przymówi.
Winien gębę zawartą trzymać, bo słusznie mówią iż "mowa srebrem, ale milczenie złotem".
Jednak obecność atamana niepokoiła go, a nie mógł pozbyć się wrażenia, że nocą Potockiego ludzie za nim, a nie za kim innym przez step gnali. No i co tu robił, wszak powinien albo przy wojsku i hetmanach, albo przy Chmielnickim być ?
Gryzł wąsa pań Bończa, bo po prawdzie Kozak mu na takiego nie wyglądał, coby nóż między żebra nocą wsadził, ale wczasach takich, jakie przyszły...
Stać tu jednak dłużej i rozhoworów prowadzić sensu nie było.
- Dajcie spokój waćpanna i pan panie Głodowski. Wroga na razie jednego mamy, a stoimy tu jak Żydy w sobotę i po próżnicy gaworzymy.
Dwóch uszło. Może gdzie się zataili w stepie, a może ku swoim wracają jak najspieszniej. A nam w drogę czas, jak chcemy by trop nie ostygł po watasze.
- Niech pocztowi swoje zrobią, albo w łeb temu rebeliantowi zapalą, choć po prawdzie szkoda na niego kuli, za jedno mi to. Ale nam w drogę czas... - powtórzył nagląco. |