- Czekaj moment, Stephens! - Aidan krzyknął do Estelli, dając znak O'Neill, by została na miejscu i nie wychylała głowy. - Jeden trup na razie wystarczy... - dodał już spokojniej, patrząc na zadowolonego z siebie Razora. "Dlaczego nie oberwał ten palant?" - zastanawiał się. "Chociaż w jego przypadku kula mogłaby przelecieć czachę na wylot, nie czyniąc żadnej szkody. Albo zginęłaby gdzieś po drodze, szukając mózgu..." - uśmiechnął się i odwrócił wzrok od tego beznadziejnego kolesia.
- Wszyscy gleba, mam pomysł, jak zabrać fanty, nie tracąc kolejnego człowieka - powiedział do reszty, sam natomiast przedostał się w pobliże Estelli, przez większą część tych kilku metrów czołgając się.
Kiedy już był obok, powiedział do niej cicho, by inni nie dosłyszeli. - Nie miej mi za złe, ale nasza pani doktor może się jeszcze przydać - skinął w kierunku Liz. - Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę, że ten psychol dopieprza się tylko do ciebie? Jakby bezbronna pani O'Neill nie była w jego typie. Tyle, że on nawet nic złośliwego nie rzucił w jej kierunku, a ona też nie komentuje tego debila... - zamilkł na chwilę. - O'Neill nie jest medykiem, to pewne - nagle postanowił zaryzykować. - I coś mi śmierdzi, że kochany Razor jest tu po to, by pilnować by nic jej się nie stało. Czy pracują dla Militechu? Wątpię. Pewnie dla konkurencji Biotechu, o ile gadka o laboratorium była prawdziwa. Zastanawiam się tylko, dla kogo pracuje Hopkins - potarł zarost na podbródku. - Może to zwykły frajer, który dla obiecanej przez Nessona kasy zdecydował się wydymać Militech i zgarnąć dla siebie bonusik. - Całe to zamieszanie niezbyt dobrze wróży temu Fisherowi, czy jak mu tam... Wydaje się, że reszta ma trochę inne priorytety - dodał. - Dobra, teraz wróćmy do naszej małej umowy... tej o tyłkach... - uśmiechnął się. - Przy okazji może reszta też skorzysta. - Mam jeden granat dymny. Wystarczy, by zasłonić nieco wizję temu snajperowi. Problem w tym, że pewnie ma termowizję i dym nie wystarczy... - obrócił się i spojrzał na Hopkinsa. - I w tym pomoże nam pan wojskowy - powiedział do reszty i wyszczerzył się. - Kilka eksplozji gdzieś pomiędzy nami a snajperem - wskazał na granatnik - powinno załatwić sprawę podczerwieni, a dym zasłoni mu normalną wizję. Dlatego temat odzyskania rzeczy profesorka i jego samego uważam za rozwiązany. - Większy problem, to te kilkadziesiąt metrów do lasu. Jeśli się dobrze sprężymy, to powinno się udać. Proponuję, by w trakcie, gdy Hopkins i ja zajmiemy uwagę naszego snajpera, reszta w tym czasie gna między tamte drzewa. Jak już będziecie na miejscu, w trójkę osłonicie nas ogniem. Jeżeli tamten nie jest idiotą, nie będzie ryzykował przypadkowego postrzału. - Jakieś uwagi? A może sprzeciwy? - zapytał lustrując pozostałych. - Lepiej teraz, niż w połowie drogi - zażartował.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |