Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2009, 01:29   #1
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
[Storytelling] I fought the Law 2 (18+)

I FOUGHT THE LAW 2


ISSUE #1 - Getting them together.

Staten Island. Nowy York Spokojna dzielnica, najmniej zasiedlony fragment Nowego Yorku. Choć ostatnio…sielanka i idylla tego miejsca zostały w jakiś sposób zakłócone. Zmącone przez dwójkę istnień i ich nadnaturalne wynaturzenia. Noc zdawała się przychodzić szybciej z każdym dniem i była coraz dłuższa. Wraz z tym bardziej niebezpieczna. Krążyły plotki o niewyraźnych, jedynie pozornie ludzkich sylwetkach, które kroczyły w mroku szukając ludzkiej krwi i mięsa, aby móc się nimi pożywić. Jaki był ku temu powód? Jaki motyw? Co też można było osiągnąć przez tego typu zachowanie? A może…może po prostu persony odpowiedzialne nie chciały osiągnąć niczego konkretnego? Może ich celem było najzwyklejsze sianie chaosu i destrukcji? Zapewne były jednostki, które chciałyby poznać ową tajemnicę. Choć…niektórym wystarczyło jedynie rozwiązanie problemu, pomijając męczący krok jakim było zbieranie faktów. Wiał ciepły wiatr, zaś dom stojący na uboczu i nie wadzący absolutnie nikomu, nie wyróżniał się niczym od podobnych mu konstrukcji. Jeśli nie liczyć informacji, że w ostatnim czasie zmienił właściciela, a także zyskał kilku nowych „domowników” jak i nieproszonego gościa. Drzwi na ganku otworzyły się, cicho skrzypiąc.
- Hmph…
Na parterze rozległ się cichy, basowy pomruk. W tym czasie, białowłosa dziewczyna siedziała przy oknie w sypialni, na pierwszym piętrze, wpatrując się w świat za szklaną barierą. Cyntia. To imię brzmiało teraz pusto i sztucznie. Dawno już straciła prawo aby się nim posługiwać. Jednak teraz straciła coś jeszcze. Kontakt z dwójką swoich sług pozostających na dole. Wydarzenie nastąpiło gwałtownie i niespodziewanie. W ułamku sekundy, zupełnie jakby ktoś wyłączył żarówkę. Ogarnął ją dziwny, nietypowy dla niej niepokój, jak i odczucie niespotykanej dotąd aury. W jakiś sposób skażonej energią, którą sama manipulowała, jednak o sile i żywotności, której pozazdrościłby niejeden śmiertelnik.
Nass'ri, pogrążony w stanie, który był połączeniem medytacji i snu, dopiero po chwili wyrwał się z otępienia, widząc, że z jego podopieczną dzieje się coś…niezwykłego, co do tej pory nie miało miejsca, mimo licznych huśtawek nastrojów. Usłyszał także skrzypienie desek z dołu.

Transport V-12. Przewożenie więźniów jeszcze nigdy nie było tak skomplikowane i męczące dla konwojujących. Zwłaszcza gdy moc owego więźnia potrafiła zmienić ich permanentnie w nieożywione przedmioty, gdyby zdołał się wyzwolić. Johnny był swojego rodzaju VIP’em. Inhibitor na czole skutecznie zakłócał jakiekolwiek próby użycia nadnaturalnej zdolności, zaś stylowe kajdanki na rękach uniemożliwiały finezyjne ruchy w celu jego ściągnięcia. Transporter przypominał bardziej militarny NPC niż policyjną furgonetkę. Mimo, że mężczyzna pozostawał sam w swym (chwilowym) miejscu pobytu, od reszty świata odgradzały go grube blachy. Gdzie go wieźli? Cóż, nie miał pojęcia, ale z pewnością nie miał być to przytulny, pięciogwiazdkowy hotel. Wsłuchiwał się w rytmiczne rycie asfaltu na zewnątrz. Do momentu gdy usłyszał donośny szum. Potem nastąpiła eksplozja, która omal nie rozsadziła mu bębenków, zaś cały świat zaczął się kręcić. Koziołkować…a raczej dachować. Drzwi puściły, zaś dzielny cukrzyk został wystrzelony na zewnątrz, jak z katapulty, i zapoznał się z ciepławym asfaltem. Skołatany, podniósł się chwiejnie, odnotowując, ze mimo ogromu wypadku, sam miał tylko zdartą skórę z ręki i potłuczoną skroń. Gdzie…gdzie właściwie byli? Wyglądało to na jakąś mało uczęszczaną, wiejską drogę. Ale fart! Jednak jego przewoźnicy nie mieli tyle szczęścia. Dwóch strażników właśnie wyczołgało się z transportera. Zwłoki trzeciego były dobrze widoczne, pośród płonących kawałów pojazdu, które tliły się jak ogon komety.
- Nie ruszaj się skurwielu, bo zastrzelę!
Rzucił jeden z dwójki konwojentów, panicznie sięgając po broń. Tym razem Johnny nie miał zbyt dużego wyboru. Wciąż był skuty, zaś inhibitor uniemożliwiał mu jakiekolwiek działania przy pomocy swego talentu…w tym momencie ujawnił się prowodyr.
- Nie o niego powinniście się martwić.
Wielkie, ponad dwu metrowe monstrum, którego kroki odbijały się głucho pośród bezkresu. Jego szary kostium, który był chyba bardziej metalowy niż rozwalony w drobny mak transporter, przywodził na myśl czołg. Prawica, ściskająca zmodyfikowaną, personalną wyrzutnię pocisków, uniosła się bezwzględnie. Broń przełączyła tryb, uwalniając salwę ołowiu, która rozdarła obrońców prawa na krwawe strzępy.
- Ty jesteś tym gościem od słodyczy?
Dla każdego innego zapytanie brzmiałoby zabawnie, jednak kiedy w człowieka mierzył chodzący pancernik, ten odkrywał nagle, że poczucie humoru wyprowadzało się tak daleko jak to możliwe, nie zostawiając nowego adresu. Tak dla pewności.



Meanwhile…in the Vault. Daleko od NY. Colorado. Rząd USA, początkowo bezradny wobec przestępców przejawiających nadnaturalne moce, szybko rozwiązał problem, inwestując w nowy projekt, przedstawiony przez anonimową grupę inwestorów. Przestępcy, którzy gołą ręką potrafili wybić dziurę w betonowej ścianie, lub spojrzeniem zmienić stan skupienia stali, zdecydowanie nie mogli przebywać w zwykłych ośrodkach korekcyjno-poprawczych, pośród normalnych więźniów. Istniała oczywiście Ryker's Island, jednak ta, ostatnimi czasy była już niemal przepełniona. Tak też, w 1986 roku, powstał VAULT. Wzmocnione ściany, zmechanizowane systemy obronne, supressory mocy, całodobowy monitoring, strażnicy noszące zbroje wspomagane. A także, w ekstremalnych wypadkach, pomoc super bohaterów. Wśród „gości” placówki krążyła teoria, że gdy już ktoś zostanie tam zamknięty, nie ma ucieczki. Ludzie wchodzą, ale nie wychodzą. Chyba, że pomoc nadejdzie z zewnątrz. To zdarzało się jednak niezwykle rzadko.
- Dzień dobry panie Drake. Czas na nasze cotygodniowe badania.
Zmechanizowane drzwi celi otworzyły się, niosąc ze sobą pogłos charakterystycznego chrobotu, oraz odgłos pary butów. Oświetlenie przeszło w normalny tryb, zapalając halogenowe lampy i ujawniając zawartość celi. Umięśniony mężczyzna, odziany w pomarańczowy mundur więźnia i trzymany przez aparaturę, której części składowe stanowiło adamantium, uniósł ogoloną głowę aby spojrzeć na swojego gościa. Choć nie musiał. Znał kobietę aż za dobrze. Mary Claine. I jej zestaw narzędzi dostosowany do „specjalnych” pacjentów, o których skórę zwyczajne igły łamały się jak zapałki, a urządzenia pomiarowe wariowały przy najprostszej diagnostyce. Ile razy już ją widział? Ile tygodni już minęło odkąd został osadzony w tym miejscu? Pamięć zaczynała mu płatać figle. Jednak nie sądził, że także i zmysły. Rey potrząsł głową. Podczas gdy pani Claine rozpakowywała swoją torbę, dokładnie nad jej głową pojawiło się coś nietypowego. Ze ściany powoli, jednak pewnie, poczęła wynurzać się sylwetka. Najpierw była to jedynie zamaskowana łepetyna, nakryta kapturem. Potem opancerzone tors i ręce. Dwójka białych wizjerów zogniskowała się na więźniu, potem zaś na nieświadomej śmiertelnego zagrożenia kobiecie. Ręka okuta w biały, wspomagany pancerz, poczęła zmierzać w stronę przyszłej ofiary…



Odgłosy tłuczonych szyb. Pękających czaszek. Krzyki gwałconych kobiet. Śmiechy oprychów pozbawionych jakichkolwiek, wyższych emocji. Losowo wzniecane pożary. Grzech. Tyle grzechu i zepsucia.Hell’s Kitchen. Idealne miejsce do łowów. Niektórzy jednak powinni uważać…ten, kto dla jednych jest drapieżnikiem, dla innych może być niczym więcej jak kolejną ofiarą. Kobieta stojąca na dachu pamiętającej lepsze dni kamienicy wiedziała o tym aż za dobrze. Ciemność była sojusznikiem, a ona… dokładnie wybierała swe cele. Kto dzisiejszej nocy? Włamywacze? Gwałciciele? Może mordercy? To miejsce było niczym mega-market syfu i obrzydliwości. Na brak produktów nie można było narzekać. Trzask szkła spotykającego się z chodnikiem. Głosy.
- Uważaj co robisz! Nie tak głośno, ty pieprzony idioto!
- Zamknij się do ciężkiej cholery…nikt nie jest takim idiotą, żeby się zainteresować.

Jednak pierwsza opcja. Tak blisko, jedynie kilka pięter w dół. Niemal na wyciągnięcie ręki. A może ostrzy? Dalsze rozeznanie pozwoliło bliżej ustalić tożsamość ofiar. Kilku czarnoskórych ćpunów, szukających łatwych pieniędzy z kradzionych telewizorów w celu zakupienia drugiej jakości używek. Nic nadzwyczajnego. Nikt nie będzie za nimi tęsknił. Nikt nie zapłacze. Skok. Już prawie…skok. Jednak nie. Gwałtowny szum i blask za plecami. Przestraszone, niedoszłe ofiary zrywające się do biegu. I główny winowajca. Kilka metrów od kobiety znajdowała się postać, zakuta w czarny, wspomagany pancerz. Błękitny wizjer rogatego hełmu, przekrzywionego w wyrazie zastanowienia, za którym to skrywała się (zapewne) ludzka twarz. Postać założyła na siebie ręce, przyglądając się zabójczyni. Oszacowywał ją? Śmiał się z niej w duchu, jak postaci z przeszłości? W końcu, metaliczny glos przemówił z wnętrza zmechanizowanej zbroi.
- Grzech? Jestem Black Dragon. Mój sojusznik chciałby skorzystać z Twoich usług.
Mimo, że głos był zniekształcony, nie niósł ze sobą prześmiewczego tonu. Kimkolwiek był ten typek, traktował ją jak równą sobie, bez jakichkolwiek uprzedzeń.

 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 12-03-2009 o 12:29.
Highlander jest offline