Dziedzina Białych Kruków - Hol Główny Jon uśmiechnął się lekko i podrapał w kark. Chwilę się jeszcze zastanawiał nim przemówił.
-Impreza? Ja mogę iść, Grigorij pewnie też. Jak reszta fundacji się wtoczy to będzie prawdziwy zwierzyniec. Oczywiście Marek nie przyjdzie bo przez sam swój wiek jest tak dokoksowany, że boi się wyściubić nos... Chociaż Mistrz Rasputin ma to samo a on by sobie wypił.
Hermetyk już nawet zwyczajowo nie poprawił
Abrahama, że trzeba mówić Mistrz tylko podźwignął się z ławki i uderzył swą cienką, lekka laska czy bardziej nawet wskaźnikiem po podłodze. Teraz wyglądał naprawdę dumnie i majestatycznie, spokój i pewność swych czynów.
Mistrz Aureliusz chrząknął i rzekł tonem nader flegmatycznym.
-Ależ oczywiście, że jestem w stanie udać się na tą konwersację przypieczętowaną nutą procentu. Tymczasem Jon pozwól, że zapytam, kiedyś któryś ksiądz kochał Cię inaczej, że teraz masz alergię na Niebiańskich Chórzystów? Sadzę, iż byłbym w sanie Ci pomóc.
Uśmiechnął się niczym chytry lis spod swych czarnych wąsów. Wirtualnego Adepta jakby kto spoliczkował. Mrugał nieświadomie oczami się restartując. Był w szoku. Bez słowa pobiegł na korytarz.
Z pokojów mieszkalnych wrócił bardzo szybko wraz z
Grigorijem który to jak zwykle wziął gitarę ze sobą.
-Ej stary, nie uwierzysz – Marek idzie na imprezę!
Muzyk uśmiechnął się lekko lustrując wzrokiem biegających co jakiś czas miedzy pokojami mieszkalnymi a biblioteką
Mistrza Roberta oraz
Gustawa -Trzeba to zobaczyć. Koniecznie. Jak coś to na jutro macie zaproszenie do Red Power. Mistrz Aureliusz po chwili zastanowienia rozpoczął mówić.
-Mamy dwa środki transportu. Jeden Jona i on go poprowadzi, limuzynę poprowadzi Grigorij. Niestety, Mistrz Robert i jego uczeń są zajęci, a poza nami nie ma w Dziedzinie Białych Kruków nikogo nad czym ubolewam. Mam nadzieje, że Inna będzie rada z naszej obecności. Abraham i
Mistrz Aureliusz Marek na chwile jeszcze wyszyli ze swpich pokoi i powrócili w kurtkach.
Jon zrobił wielkie oczy na widok płaszcza Hermetyka. Czarny, cienki i z materiału przyozdobiony tysiącem łat.
-Ej, sprawisz mi taki na urodziny? -Mówiłeś drogi, że nie obchodzisz jak to określiłeś... sztucznego zwyczaju społecznego. -Tak. Ale wtedy nie wiedziałem, jakie fajne prezenty można od Ciebie dostać. Jon,
Aureliusz,
Grigorij oraz czwórka nowych magów Fundacji Białych Kruków wyszła z dziedziny. Lustrzana Sala już teraz nawet nie robiła takie wrażenia, niczym przyśpieszany czas przeszli wszyscy przez nią.
Obrzeża Moskwy
Wszyli z portalu. W piwnicy było zimno co odczuł
Grigorij zarzucając na siebie skórzaną kurtkę. Mroźny wiatr wtargnął wszędzie szarpnął magami. Kiedy wyszli do lasu, śnieg aż miło zarzęził pod nogami. Był już wieczór, mróz ściskał mocarnym uściskiem ale ani deszcz ani śnieg ani burza nie niepokoiły świata. Albo przynajmniej Moskwy.
Jon uśmiechnął się lekko w kierunku
Inny.
-Pojedziemy moim samochodem i powiesz mi gdzie mam jechać, a za nami w limuzynie resszta, ołkej?
Zaakcentował dziwnie i ruszył w las zupełnie dalej od ścieżek. Tymczasem
Diakon odetchnął głęboko zimnym powietrzem i rozejrzał się wokół. Jeszcze tylko poprawienie skórzanych rękawiczek na dłoniach i mógł prowadzić pozostałych.
Zarówno
Innie jak i pozostałym wędrówka minęła na milczeniu i mrozie.
Grigorij zasiadł za kierownicą limuzyny, a
Diakon obok niego. Pozostałym przypadły miejsca na tyłach. Za to auto
Jona, piękny, tenorowy wóz nader zadbany, niemalże wypucowany.
Obydwa wozy dość prędko znalazły się na drodze, kolumna dwóch aut jechała powoli zważając na warunki drogowe. W limuzynie roztaczał się miły zapach przemieszany nutami muzyki poważnej która to ochoczo włączył
Diakon.
Amaryllis oraz
Ravna zauważyły dziwną przypadłość starszego maga który co raz przed dotknięciem czegokolwiek poprawiał rękawiczki na dłoniach jakby bojąc się czy czym się nie zarazi. Tymczasem
Inna została zmuszona do wysłuchania monologu Wirtualnego Adepta.
-Było nas do tej pory dwunastu. Jednakże lustrzanki trochę uszczupliły nasze szeregi. Także wojna trwa. Ja sam zaś... Jestem tutaj chyba z przyzwyczajenia. Często spotykamy się w parku tam gdzie mieliście umówione spotkanie. Właściwie to spotykaliśmy się...
Słowa uwięzły mu w gardle. Mijali kolejne drzewa. Wiatr z szelestem czmychał pomiędzy konarami, a same rośliny niczym złowrogi legion patrzyły nachylone i przez wieczorny półmrok nic nie można było dostrzec. Tylko to i cisza mącona odgłosem silników.
Sieroża poczuł się zaniepokojony. Było to bardziej metafizyczne „O cholera!” niżeli coś konkretnego. Nim myśli sformowały się, było tylko światło.
Potężne światło barwy ognia i tenże ogień w fali wybuchu porwał obydwa samochody. Las rozświetlony tańcującymi w powietrzu samochodami. I kolejna kula ognia z lumyzny i potem z drugiego samochodu Niczym ptaki w stronę księżyca upadły w śnieg i drzewa spalone, zgniecione i niekompletne wraki.
Amy poczuła ból głowy. Wszyscy mieli ciemność przed oczyma gorąco, potem ból. Na koniec nie było już bólu. Tylko zimno ograbiające ciało niczym mroźne ręce kostuchy.
Nic dziwnego, że było im zimno skoro cała siódemka leżała w przydrożnej wprost w nią wkopana. Nikt nie zdążył zareagować, a gitara
Grigorija poszła w rozsypkę.
Diakon spojrzał na drugą stronę jezdni, w miejsce płonącego wraku. I po raz kolejny nastało światło. Tym razem kilka albo kilkadziesiąt karabinów rozpaliła swój ogień wylotowy. Hermetyczny Mistrz okrył płaszczem
Ravnę. O dziwo kule nic mu nie zrobiły. Było to bardziej wrażenie padającego gradu. Mniej szczęścia mili inni do kiedy
Abraham milknął cos na pamtopie i wnet atak ustał. Wojskowi jak się okazało zmagali się z zaciętą bronią. Dla każdego były wyczuwalne delikatne struny Kwintesencji płynącej niczym nitki i ledwo podtrzymującej spusty broni aby nie odpaliły. I trzeba wiedzieć, że już kolejne traciły moc.
Amy poczuła w śniegu wilgoć w okolicach stopy. Po chwili stało się jasne, że miła kilka ran po kulach w nodze. Trzy, może cztery.
-Uciekamy? Walczymy? Jon skrzywił się nieznacznie i wymownie spojrzał na
Diakona.
-Biegiem w las!
Zostało tylko kilka chwil na wygrzebanie się, może samodzielne ich zatrzymanie i bieg bo już pierwszy z karabinów wypluł ołów.
Ravna wyczuła u jednego z żołnierzy coś sztucznego, nienaturalnego, sprzecznego z życiem. Biegli...