Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2009, 17:26   #35
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
W turze 4 - niedziela.

Sabine Schwartzwissen




Sabine w zasadzie nie była głodna, ale „przyzwoitość” kazała jej wepchnąć w siebie jakieś późne, dość duże, śniadanie. Nalała sobie szklankę soku, a Puni miseczkę mleka i poszła do pokoju. Postać Kurta rodziła tyle samo pytań, co On mógł dać odpowiedzi… O ile mógł. Sabine czuła, że mógł; nie mówił wiele, ale w kilku miejscach Sabine miała wrażenie, że jego wypowiedź ma wyraźny podtekst: „Wiesz zbyt mało, więc, nie ma sensu, abym wyjaśniał”… No tak, siebie utożsamiała z Głupcem… Kurta z Wisielcem…

- Wisielec! – powiedziała na głos uderzona własną myślą. Przecież typowe przedstawienie tej karty to bosy mężczyzna z twarzą, która nie wyraża cierpienia… Bosy… Z błąkającym się po twarzy ni to uśmiechem ni to grymasem… „Tak, dopasowuj dalej rzeczywistość do teorii” – pomyślała podchodząc do okna. Dzień zapowiadał się ładnie, ludzie już zaczynali okupować niewielki park, jaki widać było z okien apartamentu. Pojawiały się pierwsze koce, na których przesiadywały kobiety z dziećmi… Pierwsze zakochane pary przechadzające się bez celu lub obmacujące za drzewami.


Panna Schwartzwissen wróciła myślami do dzisiejszego dnia. Dzisiejsza klientka była jedną z tych osób, które lubiły wiedzieć. Pani von Laden zresztą sama zaznaczyła, że chce się skontaktować z duchem syna, więc sama zakładała, że ten już nie żyje. Sabine postanowiła, że pomimo wszystko postara się najpierw ustalić, czy zaginiony faktycznie znalazł się po drugiej stronie, czy może po prostu – woli nie kontaktować się z domem z jakiegoś powodu. Nawet z własnego doświadczenia wiedziała, że takie przypadki wcale nie są tak rzadkie jak powszechnie się sądzi…

Punia umieściła się na kolanach pani i cicho mruczała pozwalając Sabine na wyciszenie i odsunięcie od siebie całego tego zgiełku, jaki towarzyszył jej w ostatnim okresie. To wszystko działo się za szybko, zbyt gwałtownie, jakby ktoś lub coś zrywało delikatne nici równowagi pomiędzy wszystkim… Jakby jakaś potężna siła lub istota usiłowała się wyzwolić lub może przejść pomiędzy światami… Śmierć – kolejna karta z jej układu…


Dzwonek wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na zegar – no tak – była już 15:15… Jakże by inaczej – przecież zawsze „będę o którejś” oznaczało – „przyjadę godzinę wcześniej, aby Ci pomóc” … Podeszła do drzwi i otworzyła. Po zdawkowym przywitaniu poszła do garderoby przebrać się – wybrała coś gustownego, ale dość luźnego. Prywatne seanse zawsze były pod tym względem kłopotliwe – nie do końca wiadomo było, co na siebie włożyć oraz, co gorsza, czego oczekuje klient… Nawet bardzo dobre medium nie było wszechwładne i nie zawsze udawało się skontaktować z duchem, lub było to zbyt niebezpieczne dla medium lub kogoś biorącego udział w seansie…

Posiadłość znajdowała się faktycznie poza miastem – duży neogotycki budynek, pałacyk właściwie otoczony był starym parkiem. Dom niewątpliwie miał swoją aurę… Po krótkim przywitaniu podano herbatę i ciasteczka, a madame von Laden dokładnie wypytała Sabine o warunki: czy fotel nie jest zbyt twardy, światło za jasne, stolik za mały i masę innych zupełnie nieistotnych rzeczy…
- Proszę mi opowiedzieć o synu – powiedziała panna Schwartswissen widząc, że rozmówczyni jest spięta i chyba zdenerwowana… Z jednej strony chciała wiedzieć, z drugiej – ciągle chwytała się nadziei… Arystokratka zaczęła swą opowieść, a Sabine przetasowała karty. Bardziej po to, aby czymś zając ręce i nie wyglądać na tak skoncentrowaną na opowieści…
- Pragnę… - męski spokojny głos pojawił się z nikąd i po kilku kolejnych słowach zniknął jak kamfora – za… a wtedy… - zaskoczona tymi słowami Sabine wyłożyła trzy karty zupełnie zapominając o pytaniu.


Sprawiedliwość. Śmierć. Koło Fortuny…


Madame z trudem opanowała się, aby nie zapytać o wynik, ale, zapewne z miny Sabine, wywnioskowała, że nie jest to dobry pomysł i kontynuowała swoją opowieść o synu. Na podstawie tej opowieści medium wykluczyło motyw niechęci czy „ucieczki” z domu… Musiało, więc by coś innego, co powodowało, że mężczyzna nie dawał znaku życia, a poszukiwania nie dały rezultatu… Nie mógł się skontaktować z domem lub faktycznie nie żył…
Wyłożone karty odpowiadały na jakieś pytanie lub niosły jakieś przesłanie… Tylko jakie? Do kogo skierowane?

„Dziewczyno skoncentruj się!” – pomyślała Sabine i odetchnęła głębiej…


Obraz uderzył ją nagle. Nie, nie obraz. Była tam. Czuła chłód wody, słyszała jej chlupot i odgłosy miasta gdzieś w oddali… Czuła… Niewypowiedziana i niemożliwą do opisania mieszankę lęku i ekstazy, jakby w jej żyłach płynęła czysta adrenalina. Gdzieś w podświadomości – nie bała się, słyszała uspokajający głos. Nie rozumiała go, ale był smutny i kojący zarazem…


Las. Zarośla. Korzeń. Liście. Bieg. Oddech idealnie zsynchronizowany z ruchami stalowych mięśni. Zapach. Krew. Tam! Sabine uświadomiła sobie, że jest w ruchu, że odczuwa wszystko, co czuje istota, w której ciele przebywa. Tam! Namiot. Notatki. Stolik. Kurtka. Zakrwawiona. Skamielina. Zastanowienie… Pustka. Złość.

- …wissen! Panno Schwartzwissen! – Sabine spojrzała na przerażoną twarz arystokratki – Chwała Bogu! Myślałam, że coś się pani stało! Tak nagle pani zamarła w bezruchu! Może cos podać – sole?!? Albo wezwać lekarza? Och! Krew pani cieknie z nosa!
- To nic – wyciągnęła chusteczkę i wytarła wargę – Naprawdę nic mi nie jest. Seans spirytystyczny jest wyczerpujący i czasami medium wpada w trans. Jest to normalne – nalała sobie herbaty i postanowiła uspokoić jeszcze i siebie i klientkę.

Rozmowa dość szybko dotarła do tematu wizji, jaką miała Sabine podczas transu. Po pierwsze należało ustalić, czy wizja dotyczyła zaginionego. Dziewczyna usiłowała przypomnieć sobie jakiś szczegół, który mógłby pomóc w identyfikacji niewielkiego obozowiska. Wszystko, co przychodziło jej do głowy, wszystko, co widziała w tej niewątpliwie najbardziej realnej z wizji, jaką kiedykolwiek miała - było standardowe. Do bólu standardowe; można to było kupić w każdym sklepie sportowym…

- Czy syn miał jakąś maskotkę? – zapytała przypominając sobie skamielinę. Czuła się strasznie zmęczona, ale chciała to spotkanie zamknąć z jak największym zyskiem dla madame – może jakiś gadget? Cos, co zabierał zawsze z sobą?
- Tak. – padło po chwili zastanowienia – Syn zawsze zabierał ze sobą skamielinę, kawałek węgla, który znalazł przypadkiem i to właśnie on popchnął go w ramiona botaniki. To jest kamień wielkości dwu złączonych męskich pięści z odciskiem jakiejś paproci czy czymś takim…

Opis dokładnie pasował do skamieliny, jaką Sabine widziała w wizji. Opisała, więc obozowisko zaznaczając istnienie zakrwawionej kurtki, ale równocześnie podkreślając, że nie ma żadnych śladów mówiących o tym, że… Medium uświadomiła sobie, że wizja lasu i obozowiska była ukazana z niskiej perspektywy – wzrok znajdował się jakieś pół metra nad ziemią… Czyżby ktoś się czołgał? Nie, poruszał się za szybko… Czyżby zwierzę? Ale…

Sabine pominęła w rozmowie pierwszy obraz – zabudowań nocą. Nie wiedziała, do czego go dopasować, a mógł tylko zaciemnić ocenę sytuacji. Okazało, się, że hrabina nie wie dokładnie gdzie przebywał jej syn. Miał poszukiwać jakichś roślin i dlatego zapewne przemieszczał się po Norwegii. Przeszukano region, w jakim powinien przebywać i niczego nie znaleziono, nawet obozowiska, jakie opisała przed chwilą Sabine. Medium na zakończenie spotkania przestrzegło przed zbytnim optymizmem i złudnymi nadziejami. Wizja była niekompletna i być może przedstawiała nieistniejącą już rzeczywistość…

Dopiero w samochodzie Sabine przyznała sama przed sobą, że dosłownie pada z nóg…
- Przepraszam… - poczuła ten sam skok adrenaliny.
- Proszę? Nie dosłyszałam, co mówiłeś…
- Nic nie mówiłem… Musisz być bardzo zmęczona… Zdawało ci się, że coś mówię – odparł kierowca starając się przyjrzeć się pannie Schwartzwissen we wstecznym lusterku…




Adrian Hasse


Kolejka wtoczyła się na peron i ludzie wlali się do wagonu. Adrian usiadł w kącie i zatonął w rzeczywistości metra. Co kilkadziesiąt sekund pociąg przystawał, drzwi z cichym sykiem otwierały się i zamykały. Ludzie wsiadali i wysiadali. Tylko reklama jakiegoś banku z hasłem „City never Sleeps” była tak samo statyczna jak poręcze i Adrian. W końcu w wagonie nie został nikt z wyjątkiem dwu mężczyzn siedzących po przeciwnych jego stronach.
Wagon podskoczył na zwrotnicy i dwa niewidzące spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy gdzieś w okolicy środka wagonu, aby natychmiast czmychnąć w okno i zaszyć się w samotności stukotu kół. Chwile później kolejka zatrzymała się na kolejnej stacji i kolejny syk obwieścił otwarcie drzwi. Ktoś wszedł. Zbyt wiele, zbyt chaotycznych ruchów chłopaka; może w wieku Adriana, może rok, najwyżej dwa, starszego; świadczyło o zbyt dużej dawce dopalaczy, lub narkotyków… „Przecież speed można kupić na każdym rogu” – pomyślał Hasse gorzko i zastanowił ciszą, jaka zapanowała w słuchawkach. Naćpany nie potrafił znaleźć sobie miejsca – kilkakrotnie wstał i usiadł, przywalił pięścią w niczemu niewinne krzesełko i rzucił w kierunku mężczyzny na drugim końcu wagonu: „Czego się kurwa gapisz?” Pomimo tego, że pytanie nie było skierowane do niego – Adrian zainteresował się kamiennymi blokami za oknem. Kolejna stacja, kolejny syk, kolejne kurwa. Stukot kół na zwrotnicach, kolejny tunel, kolejne kamienie. Kolejna stacja, kolejny syk. Wsiedli kolejni pasażerowie – dwu mężczyzn, albo parka. Spod kapturów ciężko było zauważyć twarze. Ktoś coś powiedział, ktoś odpysknął. Stukot kół nie zagłuszał wyzwisk, jakimi obrzucali się panowie w pobliżu drzwi wejściowych. Naćpany wstał, a tamci nie pozostali mu dłużni… „Scena jak z amerykańskiego filmu” – pomyślał student kontrolując wszystko kątem oka. Kolejne inwektywy… Błysnął nóż. Grymas bólu, narkoman padł na podłogę trzymając się za brzuch zanim ktokolwiek zorientował się… Syk drzwi. Wagon, w którym jest już tylko dwu nieznających się mężczyzn i nieruchome ciało w powiększającej się kałuży krwi…

Wagon podskoczył na zwrotnicy i dwa niewidzące spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy gdzieś w okolicy środka wagonu, aby natychmiast czmychnąć w okno i zaszyć się w samotności stukotu kół. Chwile później kolejka zatrzymała się na kolejnej stacji i kolejny syk obwieścił otwarcie drzwi. Ktoś wszedł. Zbyt wiele, zbyt chaotycznych ruchów chłopaka; może w wieku Adriana, może rok, najwyżej dwa, starszego; świadczyło o zbyt dużej dawce dopalaczy, lub narkotyków… „Przecież speed można kupić na każdym rogu” – pomyślał Hasse gorzko i zastanowił ciszą, jaka zapanowała w słuchawkach.
Deja vu? Tak realne, jak film? A nawet bardziej – jakby czas po prostu biegł ponownie… Jakby w jakiś niepojęty sposób zawinął się i zaklęty w pętle Nieskończoności przewijał się ponownie… Tylko jak to możliwe? Jak?!?
Naćpany nie potrafił znaleźć sobie miejsca – kilkakrotnie wstał i usiadł, przywalił pięścią w niczemu niewinne krzesełko i rzucił w kierunku mężczyzny na drugim końcu wagonu: „Czego się kurwa gapisz?” Pomimo tego, że pytanie nie było skierowane do niego – Adrian zainteresował się kamiennymi blokami za oknem. Kolejna stacja, kolejny syk, kolejne kurwa. Stukot kół na zwrotnicach, kolejny tunel, kolejne kamienie. Kolejna stacja, kolejny syk. Wsiedli kolejni pasażerowie – dwu mężczyzn, albo parka. Spod kapturów ciężko było zauważyć twarze. Ktoś coś powiedział, ktoś odpysknął. Stukot kół nie zagłuszał wyzwisk, jakimi obrzucali się panowie w pobliżu drzwi wejściowych. Naćpany wstał, a tamci nie pozostali mu dłużni… „Scena jak z amerykańskiego filmu” – pomyślał Hasse kontrolując wszystko kątem oka. Kolejne inwektywy… „Nie! Nie chcę, aby to się tak skończyło!” – pomyślał – „Może ten chłopak nie jest wzorem cnót, ale nie zasługuje na śmierć w metrze… Nie jest… Chcę, aby przeżył…”
Syk drzwi. Zakapturzeni wysiadają, a narkoman po chwili wygrzebuje się spomiędzy rzędów krzesełek i wysiada na następnej stacji… Wagon, w którym jest już tylko dwu nieznających się mężczyzn… Adrian zorientował się, że ma coś słodkawego w ustach. Przejechał palcami pod nosem i wytarł krew. Wyciągnął chusteczki…
Wagon podskoczył na zwrotnicy i dwa niewidzące spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy gdzieś w okolicy środka wagonu, w jakiś sposób Adrian wiedział, co mówi siedzący w odległości kilkunastu metrów mężczyzna.

„Tu jest zbyt wielu ludzi.
Zbyt wielu ludzi tworzących zbyt wiele problemów…
Potrafisz to dostrzec? Ten Paradoksalny Świat?
To właśnie jest świat, w którym żyjemy.” *
– uśmiechnął się wstając –
„Jeżeli dalej pójdziesz tą drogą w taki sposób… Skończysz w wariatkowie. Więc, weź się w garść…”


Mężczyzna podszedł do drzwi i wtedy Adrian zauważył, że z nosa nieznajomego również wyciekło kilka kropel krwi. Drzwi syknęły. Wagon, w którym jest już tylko jeden człowiek…

Ocean. Bezmiar błękitu rozciągnięty pod błękitem nieba. Swobodne unoszenie się na wodzie. Pomimo beznadziejności sytuacji swobodnego dryfowania w bezkresie błękitu – spokój myśli. Nie zrezygnowanie, nie przerażenie… Spokój. Ocean. Myśli. Możliwości. Ocean. Spokój…

- Następna stacja: stacja końcowa Klabaum. – syntetyczny głos wyrecytował zapamiętaną formułkę.







* pozwoliłem sobie poprawic / strawestowac kawałek Genesis...
 
Aschaar jest offline