Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-02-2009, 14:56   #31
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sabine Schwartzwissen


Kurt objął Sabine mocnym, może nawet trochę za mocnym, uściskiem. Przez chwilę siedzieli tak w milczeniu… Kiedy się uspokoiła, odsunął się jakby zbity z tropu tym co zrobił. Potem Kurt wstał i patrząc gdzieś w przestrzeń powiedział:
- Wiesz, że za wszystko trzeba kiedyś zapłacić… - było to na poły pytanie, a na poły stwierdzenie. – Mogę dowiedzieć się wiele o tym, co stało się w tamtym dniu, kiedy zginęli Twoi Rodzice… Tylko, czy Ty chcesz tą tajemnicę poznać? Ona dotyka Twojego wnętrza, Twojego jestestwa i Twoich najgorszych wspomnień, wspomnień, o których nie pamiętasz… Jeżeli zaczniesz badać tą tajemnicę może się okazać, że narazisz na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i jego… Jeżeli nie będziesz badać tej tajemnicy – jego kotwica w tym świecie skruszeje i… nie wiem co się wtedy stanie. Mam za małą wiedzę – dodał jakby ciszej – Wasze jestestwa egzystują w symbiozie – każde z Was oddaje coś temu drugiemu. Ta symbioza z jakiegoś powodu się niszczy… On wie, dlaczego, ale nie wolno mu tego powiedzieć, Ty nie wiesz, choć możesz mówić…
- Nie wiem czy to, co mówię, ma dla Ciebie sens, ale… nie potrafię tego wyjaśnić… -
Punia otarła się kilkakrotnie o nogi Kurta i zamiauczała domagając się uwagi… Kurt przykucnął i zaczął głaskac zwierzaka - Dziękuję, bardzo mi pomogłaś… - zdanie zawisło na chwilę w pomieszczeniu. – Myślę, że będę się powoli zbierał. Jestem trochę zmęczony.

Sabine przyjrzała się jego twarzy oświetlanej przez ranne słońce – ślady po pobiciu prawie całkowicie zniknęły, a patrząc na twarz mężczyzny można było powiedzie, że wygląda na świeżo.
 
Aschaar jest offline  
Stary 11-02-2009, 00:18   #32
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Stała w progu swojego pokoju i apatycznie przyglądała się, jak Kurt zakłada skarpetki, a potem zawiązuje buty. Tym razem jednak nic jej nie dziwiło.
Wszystko było na swoim miejscu w świecie Kurta, to u niej... u niej panował bałagan. Utracone wspomnienia kołatały do drzwi jej umysłu, a kiedy otwierała niepewnie owo wejście, płochliwie umykały. Ta zabawa w kota i myszkę z samą sobą trwała już latami, dlatego Sabine nie wierzyła, że przeszłość sama do niej przyjdzie. W pewnym sensie się z tym pogodziła, nauczyła akceptować... do dziś. Do tego ranka, kiedy zobaczyła na podłodze swego pokoju broczącego krwią młodego mężczyznę – kogoś, kto chciał jej pomóc, choć przecież nie musiał.

Gdy Kurt spojrzał na nią znacząco, chcąc się pożegnać, podeszła doń i uchwyciła za rękaw świeżo wypranej koszuli.

- Jeśli możesz... odnajdź moje wspomnienia... proszę. – rzekła tylko tyle, choć w głowie jej szumiało od całego potoku myśli i próśb, bo przecież jak nic na świecie, chciała odnaleźć tę utraconą część własnego jestestwa, chciała być wreszcie kompletna.

Mężczyzna skinął tylko głową i pocieszająco pogłaskał dziewczynę po rozczapierzonych włosach. W pierwszym momencie trochę się oburzyła, ze traktuje ją bardziej jak dziecko niż kobietę, lecz... to było przyjemne. Ktoś się nią chciał zaopiekować.

- Poszukam – odpowiedział, choć nie sprecyzował celu ani źródła swych poszukiwań – I się do ciebie odezwę. Uważaj na siebie. Jeśli nie musisz, nie wychodź sama w nocy... Aj, strasznie to głupio brzmi... ja po prostu... No, rozumiesz. Czas na mnie, pa!
- Czekaj!

– znów szarpnęła materiał koszuli, lecz zaraz potem odskoczyła, przestraszona tym, jak Kurt odbierze jej gwałtowność.
On jednak był jak zwykle opanowany.

- Tak?

- Taka dziwna myśl jeszcze mi krąży po głowie... Tylko że to zbyt śmiałe i w ogóle głupie... takie tam intuicyjne mrzonki i...

- Co to za myśl? – uśmiechnął się lekko, samymi kącikami ust.

- „Chciałabym żebyś pokazał mi swój świat.”

- ...
– chciał coś powiedzieć, lecz słowa wyraźnie utkwiły mu w gardle.

- Ja ostrzegałam, przepraszam cię...

- Nie masz za co. Do widzenia.

- Do widzenia...


... i wyszedł. Tak po prostu zniknął za drzwiami, a świat wokół Sabine dziwnie poszarzał i opustoszał. Gdyby nie Punia, która pocieszająco otarła się o jej nogi, dziewczyna mogłaby w tej chwili uwierzyć, ze jest sama na świecie. Tak pusto się nagle zrobiło...

Stała jeszcze chwilę wpatrując się w połyskujący metal klamki, po czym mechanicznie ruszyła do kuchni, by dolać swojej kotce mleka i wsadzić brudne naczynia do zmywarki. Potem wystukała zwięzły sms do ciotki, że ‘wszystko gra” i zapragnęła... kąpieli.
Nagle poczuła się bardzo zmęczona i zapragnęła zmyć z siebie to uczucie w obszernej wannie z hydromasażem.

Delektując się ciepłem wody i zapachem leśnego olejku, Sabine miała ochotę zostać tak już do końca dnia. Nic nie robić, tylko pozwalać przyjemnej cieczy obmywać swoje ciało... Wtedy rozdzwonił się telefon.

- Kurt? – zapytała niewiadomo kogo.

Wyświetlacz komórki rozwiał jednak jej nadzieje. To jej menadżer – Gerhard dzwonił.

- Witaj Sabine, co słychać?
- A nic w sumie, ciocia wyjechała.
– odpowiedziała odruchowo do aparatu. Treść tej rozmowy była jej zupełnie obojętna, aż do pytania mężczyzny:
- Mam nadzieje, że pamiętasz dziś o seansie u hrabiny von Laden?
- Co?!
– zapytała gwałtownie się odchylając, niemal wypuściwszy przez to telefon do wody – To znaczy pamiętam, ale...
- Ale nie sprawdziłaś, o kogo chodzi? Eh, Sabine, powinnaś trochę poważniej do tego podejść, szczególnie, że mówimy o milionerce, która zaprosiła cię do swej rezydencji, byś spróbowała skontaktować się z duchem jej zaginionego syna.
- Zaginionego?
- Dokładnie. Hrabina chce w ten sposób dowiedzieć się czy może mieć jeszcze nadzieje, że jej syn żyje. Zaginął wszak trzy miesiące temu Norwegii, gdzie samotnie badał jakieś rośliny górskie. Syn pani von Laden był botanikiem i to ponoć wybitnym z tego, co twierdzi jego matka.
- Dobra, dobra. Na którą mam być gotowa?
- Podjadę po ciebie o 16.00. Rezydencja jest położona nieco za miastem, więc droga nam zajmie trochę czasu.
- Ok. Będę gotowa.
- Tylko nie zapomnij, proszę.
- Nie zapomnę, pa!


Sabine odłożyła telefon na brzeg wanny i zanurzyła się aż po nos w wodzie. Tak oto jej zwykłe-niezwykłe życie ściągało ją na ziemię, tudzież na inny padół i zmuszało do odsunięcia od siebie rozważań związanych z tajemniczym „Kurtem W.”
Chwilę jeszcze rozmyślając nad niedolą pracującej nastolatki, aż wreszcie zdecydowała się opuścić rozgrzewającą ciecz.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 11-02-2009, 21:24   #33
 
Suryiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Zegar na ścianie tykał dokuczliwie. W ciągu dnia ledwo słyszała ten dźwięk, jednak teraz, gdy wszyscy i wszystko dookoła pogrążone było w ciemności i śnie, uciążliwe tykanie doprowadzało ją do szalu. Już jej się przypomniało, czemu zawsze wolała spać w sypialni. Sara odwróciła się na drugi bok i spojrzała na niewzruszoną twarz swego prawie- męża, spał jak suseł i podejrzewać, że nawet gdyby na parkingu właśnie wylądowało ufo, raczej by go nie obudziło. Westchnęła cicho, psina również spała, zakopana po uszy w ich kapciach. Wyglądało na to, że tylko ona, jak zawsze, ma problemy ze spaniem.

Wyślizgnęła się zwinnie spod cienkiego przykrycia, przez wydarzenia wczorajszego dnia, dobrze znane jej mieszkanie skąpane w mroku przyprawiało ją o jeszcze większe dreszcze. Może jednak Wilhelm miał racje, nic takiego się nie dzieje. Tylko ona znów ma jakieś dziwne skojarzenia czy przywidzenia, jak zwykle ponosiła ja wyobraźnia. Po cichu otworzyła drzwi do łazienki i włączyła światło, zielonkawe kafelki wcale nie były takie straszne. Odkręciła kurek z zimną wodą i przemyła gorącą twarz, bez okularów poruszała się po łazience nieco po omacku i na pamięć, wszystko było rozmazane, chociaż rozpoznawała jakieś większe przedmioty. Sięgnęła do lustra i otworzyła szafkę, gdzieś tutaj widziała ostatnio ziołowe tabletki pomagające zasnąć... Kolejno unosiła pudełeczka pod nos aż wreszcie natrafiła na właściwe. Wysypała dwie małe kapsułki na dłoń i połknęła szybko, w smaku może i nie były najprzyjemniejsze, jednak jako tako skutkowały. Popiła jeszcze wodą z kranu i odłożyła opakowanie z powrotem do szafki, już ją zamykała gdy w lustrzanym odbiciu mignął jej kształt, dziwna twarz z wpatrzonymi w jej plecy oczyma. Dziewczyna krzyknęła, szybko oglądając się za siebie jednak nikogo tam nie było.

To nic... Pewnie cień, nie mam okularów, zdawało mi się...

Pomyślała prędko i pospiesznie wyszła z łazienki, wracając do łóżka. Will nawet się nie obudził, nie drgnął, leżał tak jak go zostawiła parę minut temu, nic nie słyszał. Popatrzyła w sufit, jak długo jeszcze będzie w stanie powtarzać sobie, że wszystko co się dookoła niej dzieje to przywidzenia? I czy naprawdę są to „jedynie” przyzwyczajenia. Naciągnęła na siebie kołdrę, odgradzając się od świata poza nią i odwróciła się w drugą stronę. Tabletki powoli zaczynały działać...

* * *

Otworzyła leniwie prawe oko, do pokoju podstępnie wkradło się poranne słońce budząc zarówno ją jak i Wilhelma. Przeciągnęła się leniwie czując jak lekko zakręciło się jej w głowie od nagłej zmiany pozycji. Zamyśliła się na moment, czy w nocy była w łazience, czy tylko jej się to śniło? Wstała powoli i wsunęła stopy w lekkie klapki. Za bardzo się chyba wszystkim przejmowała, musi trochę wyluzować, wyhamować, zwolnić... Inaczej jeszcze przed ślubem będzie wyglądała jak swoja własna, dochodząca już 50, matka.

- Zostaw, ja zrobię śniadanie.- powiedziała łagodnie, gdy Will już otwierał lodówkę. Pocałowała go delikatnie w policzek i wyjęła platonkę z jajkami, trochę wędliny, twaróg i pomidory z których miała przygotować wspólne śniadanie. Robienie posiłków nigdy specjalnie jej nie odpowiadało, jednak odkąd miała dla kogo, codzienny obowiązek stał się dużo bardziej lubiany, nie mówiąc już, że Sara posiadała umiejętność robienia czegoś z niczego. Choćby w lodówce znajdowały się jedynie śledzie, mleko i dwie papryki, ona potrafiła zrobić z tego obiad którym spokojnie najadały się dwie osoby. Włączyła kuchenkę i szybko skroiła wędlinę na patelnię, w między czasie rozbijając parę jajek. Usmażenie jajecznicy zajęło jej nie więcej niż pięć minut, podobnie pokrojenie pomidorów i szczypiorku, które zgrabnie wrzuciła do miski z białym twarogiem.

- Will? Co robisz, zaraz śniadanie będzie na stole...- stanęła przy drzwiach do sypialni i spojrzała na swego narzeczonego. Jego twarz była... dziwna, na moment jakby dostrzegła na niej lęk, zaraz później znów jego mina była kamienna, niewzruszona. Kochała go tak bardzo, jednak momentami jego przyzwyczajenie do odgrywania 'twardego gliny' irytowało ją jak nic na świecie.- Wszystko ok?- zapytała jeszcze i już miała wejść do sypialni...
- Tak! Wszystko ok.- odparł pospiesznie mężczyzna, podchodząc do niej prędko.- Co na śniadanie?
- Um... Jajecznica...?- powiedziała zdziwiona, obejrzała się jeszcze za siebie, ale narzeczony już ciągnął ją w stronę kuchenki.
- Ładnie pachnie... Z wędliną? Jesteś kochana...- dodał, wyjmując z szafy dwa talerze i dwie szklanki do których nalał soku pomarańczowego.
- Przez te parę lat już zdążyłam zapamiętać co lubisz.- uśmiechnęła się, pomagając mu przenieść wszystko na stół. Zjedli spokojnie, przynajmniej ona na parę dłuższych chwil zapomniała o wszystkich dziwactwach dnia poprzedniego, chociaż lepszym określeniem byłoby „starała się zapomnieć, myśląc o wszystkim innym”. Opowiadała nawet o folderze, który zaprojektowała dla galerii, nawet pokazała Wilhelmowi projekt, starając się wypełnić każdą sekundę rozmową byle tylko nie siedzieć bezczynnie i nie pleść w głowie dziwacznych domysłów.
 
Suryiel jest offline  
Stary 13-02-2009, 00:34   #34
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Adrian około pół godziny spędził po prostu przeszklonymi źrenicami obserwując rozjarzone silnym światłem promieni przebijających się przez okienko PVC plastikowe (zielone) obicie poręczy schodów.
Następnie, bardzo rzeczowo zabrał się za upychanie do kieszeni, lewej, prawej: komórki, zarysowanej z boku wyświetlacza, kluczy, portfela, z dokumentami, kartą kredytową, legitymacją studencką, następnie do komórki wypadałoby wziąśc słuchawki, jeszcze może długopis, oczywiście sprawdził, czy pisze, no, była jeszcze malutka, pocięta karteczka w kratkę, kulka od łożyska, kiedyś mu podarowana i właściwie poszła do kieszeni po nic, a, chusteczki higieniczne i...
Wstrzymując rękę, trochę za szybko odszedł od biurka i z jakimś dziwnym niepokojem rysującym się na twarzy, takiej dziwniej i smutnej, ale czujnej, myślącej, przeoranej doświadczeniem i uduchowionej. Był zbyt posępny jak na ten dzień, wydawał się też, jak zauważył wcześniej jego przyjaciel, chory, tak jakby miał problemy z chodzeniem, gdyż trzymał się mocno poręczy schodząc, zważając na każdy stopień, jakby to właśnie jeden z nich miał się okazac zdradliwym.

Światło tego dnia pięknie mieniło się na zabudowie Essen, strojąc kamienice w nowe barwy i sprawiając, że wielkie okna wieżowców przybierały barwę nieba. Ludzie też chętnie wychodzili na ulice, co prawda, Hesse nie zdawał sobie sprawy z pory tygodnia, ale musiało byc blisko weekendu, albo zaraz po nim, gdyż wiele par przesiadywało pod cieniem wielkich parasoli na zewnątrz restauracji i pubów, w cienistych altankach jak i na ławkach ustawionych po bokach jednej z alei, chyba Hellenenstrasse. Taka też była droga studenta, który z rękami w kieszeniach kierował się nią, przecinając Gewerbepark i wchodząc na Bauminghausstrasse w końcu naprowadzając swoje kroki na stację Altenessen-Stud. Chłód metra był przyjemny o tej porze, mimo gwaru ludzkiego wystającego przy automatach biletowych, budkach z hot-dogami i lodami panowała tu pewna atmosfera, która musiała teraz uderzyc co wrażliwszego obserwatora, na pewno wygładzając zmarszczone czoło i ułagadzając rysy twarzy śpieszącego za życiem młodego yuppie.

Brak tutaj myśli, jednak jednostka, by uniknąc zespołu Cotarda odruchowo chce czuc bliskośc innych, nawet, jeśli funkcjonuje w niej już mechanizm wyparcia. To po prostu ukryta żądza drążąca każdym z ludzi, opisana przez Masłowa - żądza bezpieczeństwa i przynależności. Adrianowi po prostu zaczęło jej brakowac. I dopóki serce się nie uspokoi, dopóki nie będzie mógł wysiąśc z metra. Zadzwonic do matki. Stac gorączkowo w szpitalu, czekac, wrzeszczec...nie, nie zdobędzie się na to.

"(...) Tak, a kto myśli i kto z myślenia czyni sprawę najważniejszą, ten wprawdzie może w tej dziedzinie zajśc daleko, ale taki człowiek zamienił ziemię na wodę i musi kiedyś utonąc"
 
Miriander jest offline  
Stary 14-02-2009, 17:26   #35
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
W turze 4 - niedziela.

Sabine Schwartzwissen




Sabine w zasadzie nie była głodna, ale „przyzwoitość” kazała jej wepchnąć w siebie jakieś późne, dość duże, śniadanie. Nalała sobie szklankę soku, a Puni miseczkę mleka i poszła do pokoju. Postać Kurta rodziła tyle samo pytań, co On mógł dać odpowiedzi… O ile mógł. Sabine czuła, że mógł; nie mówił wiele, ale w kilku miejscach Sabine miała wrażenie, że jego wypowiedź ma wyraźny podtekst: „Wiesz zbyt mało, więc, nie ma sensu, abym wyjaśniał”… No tak, siebie utożsamiała z Głupcem… Kurta z Wisielcem…

- Wisielec! – powiedziała na głos uderzona własną myślą. Przecież typowe przedstawienie tej karty to bosy mężczyzna z twarzą, która nie wyraża cierpienia… Bosy… Z błąkającym się po twarzy ni to uśmiechem ni to grymasem… „Tak, dopasowuj dalej rzeczywistość do teorii” – pomyślała podchodząc do okna. Dzień zapowiadał się ładnie, ludzie już zaczynali okupować niewielki park, jaki widać było z okien apartamentu. Pojawiały się pierwsze koce, na których przesiadywały kobiety z dziećmi… Pierwsze zakochane pary przechadzające się bez celu lub obmacujące za drzewami.


Panna Schwartzwissen wróciła myślami do dzisiejszego dnia. Dzisiejsza klientka była jedną z tych osób, które lubiły wiedzieć. Pani von Laden zresztą sama zaznaczyła, że chce się skontaktować z duchem syna, więc sama zakładała, że ten już nie żyje. Sabine postanowiła, że pomimo wszystko postara się najpierw ustalić, czy zaginiony faktycznie znalazł się po drugiej stronie, czy może po prostu – woli nie kontaktować się z domem z jakiegoś powodu. Nawet z własnego doświadczenia wiedziała, że takie przypadki wcale nie są tak rzadkie jak powszechnie się sądzi…

Punia umieściła się na kolanach pani i cicho mruczała pozwalając Sabine na wyciszenie i odsunięcie od siebie całego tego zgiełku, jaki towarzyszył jej w ostatnim okresie. To wszystko działo się za szybko, zbyt gwałtownie, jakby ktoś lub coś zrywało delikatne nici równowagi pomiędzy wszystkim… Jakby jakaś potężna siła lub istota usiłowała się wyzwolić lub może przejść pomiędzy światami… Śmierć – kolejna karta z jej układu…


Dzwonek wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na zegar – no tak – była już 15:15… Jakże by inaczej – przecież zawsze „będę o którejś” oznaczało – „przyjadę godzinę wcześniej, aby Ci pomóc” … Podeszła do drzwi i otworzyła. Po zdawkowym przywitaniu poszła do garderoby przebrać się – wybrała coś gustownego, ale dość luźnego. Prywatne seanse zawsze były pod tym względem kłopotliwe – nie do końca wiadomo było, co na siebie włożyć oraz, co gorsza, czego oczekuje klient… Nawet bardzo dobre medium nie było wszechwładne i nie zawsze udawało się skontaktować z duchem, lub było to zbyt niebezpieczne dla medium lub kogoś biorącego udział w seansie…

Posiadłość znajdowała się faktycznie poza miastem – duży neogotycki budynek, pałacyk właściwie otoczony był starym parkiem. Dom niewątpliwie miał swoją aurę… Po krótkim przywitaniu podano herbatę i ciasteczka, a madame von Laden dokładnie wypytała Sabine o warunki: czy fotel nie jest zbyt twardy, światło za jasne, stolik za mały i masę innych zupełnie nieistotnych rzeczy…
- Proszę mi opowiedzieć o synu – powiedziała panna Schwartswissen widząc, że rozmówczyni jest spięta i chyba zdenerwowana… Z jednej strony chciała wiedzieć, z drugiej – ciągle chwytała się nadziei… Arystokratka zaczęła swą opowieść, a Sabine przetasowała karty. Bardziej po to, aby czymś zając ręce i nie wyglądać na tak skoncentrowaną na opowieści…
- Pragnę… - męski spokojny głos pojawił się z nikąd i po kilku kolejnych słowach zniknął jak kamfora – za… a wtedy… - zaskoczona tymi słowami Sabine wyłożyła trzy karty zupełnie zapominając o pytaniu.


Sprawiedliwość. Śmierć. Koło Fortuny…


Madame z trudem opanowała się, aby nie zapytać o wynik, ale, zapewne z miny Sabine, wywnioskowała, że nie jest to dobry pomysł i kontynuowała swoją opowieść o synu. Na podstawie tej opowieści medium wykluczyło motyw niechęci czy „ucieczki” z domu… Musiało, więc by coś innego, co powodowało, że mężczyzna nie dawał znaku życia, a poszukiwania nie dały rezultatu… Nie mógł się skontaktować z domem lub faktycznie nie żył…
Wyłożone karty odpowiadały na jakieś pytanie lub niosły jakieś przesłanie… Tylko jakie? Do kogo skierowane?

„Dziewczyno skoncentruj się!” – pomyślała Sabine i odetchnęła głębiej…


Obraz uderzył ją nagle. Nie, nie obraz. Była tam. Czuła chłód wody, słyszała jej chlupot i odgłosy miasta gdzieś w oddali… Czuła… Niewypowiedziana i niemożliwą do opisania mieszankę lęku i ekstazy, jakby w jej żyłach płynęła czysta adrenalina. Gdzieś w podświadomości – nie bała się, słyszała uspokajający głos. Nie rozumiała go, ale był smutny i kojący zarazem…


Las. Zarośla. Korzeń. Liście. Bieg. Oddech idealnie zsynchronizowany z ruchami stalowych mięśni. Zapach. Krew. Tam! Sabine uświadomiła sobie, że jest w ruchu, że odczuwa wszystko, co czuje istota, w której ciele przebywa. Tam! Namiot. Notatki. Stolik. Kurtka. Zakrwawiona. Skamielina. Zastanowienie… Pustka. Złość.

- …wissen! Panno Schwartzwissen! – Sabine spojrzała na przerażoną twarz arystokratki – Chwała Bogu! Myślałam, że coś się pani stało! Tak nagle pani zamarła w bezruchu! Może cos podać – sole?!? Albo wezwać lekarza? Och! Krew pani cieknie z nosa!
- To nic – wyciągnęła chusteczkę i wytarła wargę – Naprawdę nic mi nie jest. Seans spirytystyczny jest wyczerpujący i czasami medium wpada w trans. Jest to normalne – nalała sobie herbaty i postanowiła uspokoić jeszcze i siebie i klientkę.

Rozmowa dość szybko dotarła do tematu wizji, jaką miała Sabine podczas transu. Po pierwsze należało ustalić, czy wizja dotyczyła zaginionego. Dziewczyna usiłowała przypomnieć sobie jakiś szczegół, który mógłby pomóc w identyfikacji niewielkiego obozowiska. Wszystko, co przychodziło jej do głowy, wszystko, co widziała w tej niewątpliwie najbardziej realnej z wizji, jaką kiedykolwiek miała - było standardowe. Do bólu standardowe; można to było kupić w każdym sklepie sportowym…

- Czy syn miał jakąś maskotkę? – zapytała przypominając sobie skamielinę. Czuła się strasznie zmęczona, ale chciała to spotkanie zamknąć z jak największym zyskiem dla madame – może jakiś gadget? Cos, co zabierał zawsze z sobą?
- Tak. – padło po chwili zastanowienia – Syn zawsze zabierał ze sobą skamielinę, kawałek węgla, który znalazł przypadkiem i to właśnie on popchnął go w ramiona botaniki. To jest kamień wielkości dwu złączonych męskich pięści z odciskiem jakiejś paproci czy czymś takim…

Opis dokładnie pasował do skamieliny, jaką Sabine widziała w wizji. Opisała, więc obozowisko zaznaczając istnienie zakrwawionej kurtki, ale równocześnie podkreślając, że nie ma żadnych śladów mówiących o tym, że… Medium uświadomiła sobie, że wizja lasu i obozowiska była ukazana z niskiej perspektywy – wzrok znajdował się jakieś pół metra nad ziemią… Czyżby ktoś się czołgał? Nie, poruszał się za szybko… Czyżby zwierzę? Ale…

Sabine pominęła w rozmowie pierwszy obraz – zabudowań nocą. Nie wiedziała, do czego go dopasować, a mógł tylko zaciemnić ocenę sytuacji. Okazało, się, że hrabina nie wie dokładnie gdzie przebywał jej syn. Miał poszukiwać jakichś roślin i dlatego zapewne przemieszczał się po Norwegii. Przeszukano region, w jakim powinien przebywać i niczego nie znaleziono, nawet obozowiska, jakie opisała przed chwilą Sabine. Medium na zakończenie spotkania przestrzegło przed zbytnim optymizmem i złudnymi nadziejami. Wizja była niekompletna i być może przedstawiała nieistniejącą już rzeczywistość…

Dopiero w samochodzie Sabine przyznała sama przed sobą, że dosłownie pada z nóg…
- Przepraszam… - poczuła ten sam skok adrenaliny.
- Proszę? Nie dosłyszałam, co mówiłeś…
- Nic nie mówiłem… Musisz być bardzo zmęczona… Zdawało ci się, że coś mówię – odparł kierowca starając się przyjrzeć się pannie Schwartzwissen we wstecznym lusterku…




Adrian Hasse


Kolejka wtoczyła się na peron i ludzie wlali się do wagonu. Adrian usiadł w kącie i zatonął w rzeczywistości metra. Co kilkadziesiąt sekund pociąg przystawał, drzwi z cichym sykiem otwierały się i zamykały. Ludzie wsiadali i wysiadali. Tylko reklama jakiegoś banku z hasłem „City never Sleeps” była tak samo statyczna jak poręcze i Adrian. W końcu w wagonie nie został nikt z wyjątkiem dwu mężczyzn siedzących po przeciwnych jego stronach.
Wagon podskoczył na zwrotnicy i dwa niewidzące spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy gdzieś w okolicy środka wagonu, aby natychmiast czmychnąć w okno i zaszyć się w samotności stukotu kół. Chwile później kolejka zatrzymała się na kolejnej stacji i kolejny syk obwieścił otwarcie drzwi. Ktoś wszedł. Zbyt wiele, zbyt chaotycznych ruchów chłopaka; może w wieku Adriana, może rok, najwyżej dwa, starszego; świadczyło o zbyt dużej dawce dopalaczy, lub narkotyków… „Przecież speed można kupić na każdym rogu” – pomyślał Hasse gorzko i zastanowił ciszą, jaka zapanowała w słuchawkach. Naćpany nie potrafił znaleźć sobie miejsca – kilkakrotnie wstał i usiadł, przywalił pięścią w niczemu niewinne krzesełko i rzucił w kierunku mężczyzny na drugim końcu wagonu: „Czego się kurwa gapisz?” Pomimo tego, że pytanie nie było skierowane do niego – Adrian zainteresował się kamiennymi blokami za oknem. Kolejna stacja, kolejny syk, kolejne kurwa. Stukot kół na zwrotnicach, kolejny tunel, kolejne kamienie. Kolejna stacja, kolejny syk. Wsiedli kolejni pasażerowie – dwu mężczyzn, albo parka. Spod kapturów ciężko było zauważyć twarze. Ktoś coś powiedział, ktoś odpysknął. Stukot kół nie zagłuszał wyzwisk, jakimi obrzucali się panowie w pobliżu drzwi wejściowych. Naćpany wstał, a tamci nie pozostali mu dłużni… „Scena jak z amerykańskiego filmu” – pomyślał student kontrolując wszystko kątem oka. Kolejne inwektywy… Błysnął nóż. Grymas bólu, narkoman padł na podłogę trzymając się za brzuch zanim ktokolwiek zorientował się… Syk drzwi. Wagon, w którym jest już tylko dwu nieznających się mężczyzn i nieruchome ciało w powiększającej się kałuży krwi…

Wagon podskoczył na zwrotnicy i dwa niewidzące spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy gdzieś w okolicy środka wagonu, aby natychmiast czmychnąć w okno i zaszyć się w samotności stukotu kół. Chwile później kolejka zatrzymała się na kolejnej stacji i kolejny syk obwieścił otwarcie drzwi. Ktoś wszedł. Zbyt wiele, zbyt chaotycznych ruchów chłopaka; może w wieku Adriana, może rok, najwyżej dwa, starszego; świadczyło o zbyt dużej dawce dopalaczy, lub narkotyków… „Przecież speed można kupić na każdym rogu” – pomyślał Hasse gorzko i zastanowił ciszą, jaka zapanowała w słuchawkach.
Deja vu? Tak realne, jak film? A nawet bardziej – jakby czas po prostu biegł ponownie… Jakby w jakiś niepojęty sposób zawinął się i zaklęty w pętle Nieskończoności przewijał się ponownie… Tylko jak to możliwe? Jak?!?
Naćpany nie potrafił znaleźć sobie miejsca – kilkakrotnie wstał i usiadł, przywalił pięścią w niczemu niewinne krzesełko i rzucił w kierunku mężczyzny na drugim końcu wagonu: „Czego się kurwa gapisz?” Pomimo tego, że pytanie nie było skierowane do niego – Adrian zainteresował się kamiennymi blokami za oknem. Kolejna stacja, kolejny syk, kolejne kurwa. Stukot kół na zwrotnicach, kolejny tunel, kolejne kamienie. Kolejna stacja, kolejny syk. Wsiedli kolejni pasażerowie – dwu mężczyzn, albo parka. Spod kapturów ciężko było zauważyć twarze. Ktoś coś powiedział, ktoś odpysknął. Stukot kół nie zagłuszał wyzwisk, jakimi obrzucali się panowie w pobliżu drzwi wejściowych. Naćpany wstał, a tamci nie pozostali mu dłużni… „Scena jak z amerykańskiego filmu” – pomyślał Hasse kontrolując wszystko kątem oka. Kolejne inwektywy… „Nie! Nie chcę, aby to się tak skończyło!” – pomyślał – „Może ten chłopak nie jest wzorem cnót, ale nie zasługuje na śmierć w metrze… Nie jest… Chcę, aby przeżył…”
Syk drzwi. Zakapturzeni wysiadają, a narkoman po chwili wygrzebuje się spomiędzy rzędów krzesełek i wysiada na następnej stacji… Wagon, w którym jest już tylko dwu nieznających się mężczyzn… Adrian zorientował się, że ma coś słodkawego w ustach. Przejechał palcami pod nosem i wytarł krew. Wyciągnął chusteczki…
Wagon podskoczył na zwrotnicy i dwa niewidzące spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy gdzieś w okolicy środka wagonu, w jakiś sposób Adrian wiedział, co mówi siedzący w odległości kilkunastu metrów mężczyzna.

„Tu jest zbyt wielu ludzi.
Zbyt wielu ludzi tworzących zbyt wiele problemów…
Potrafisz to dostrzec? Ten Paradoksalny Świat?
To właśnie jest świat, w którym żyjemy.” *
– uśmiechnął się wstając –
„Jeżeli dalej pójdziesz tą drogą w taki sposób… Skończysz w wariatkowie. Więc, weź się w garść…”


Mężczyzna podszedł do drzwi i wtedy Adrian zauważył, że z nosa nieznajomego również wyciekło kilka kropel krwi. Drzwi syknęły. Wagon, w którym jest już tylko jeden człowiek…

Ocean. Bezmiar błękitu rozciągnięty pod błękitem nieba. Swobodne unoszenie się na wodzie. Pomimo beznadziejności sytuacji swobodnego dryfowania w bezkresie błękitu – spokój myśli. Nie zrezygnowanie, nie przerażenie… Spokój. Ocean. Myśli. Możliwości. Ocean. Spokój…

- Następna stacja: stacja końcowa Klabaum. – syntetyczny głos wyrecytował zapamiętaną formułkę.







* pozwoliłem sobie poprawic / strawestowac kawałek Genesis...
 
Aschaar jest offline  
Stary 17-02-2009, 13:19   #36
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Przepraszam- poczuła ten sam skok adrenaliny.
- Proszę? Nie dosłyszałam, co mówiłeś…
- Nic nie mówiłem… Musisz być bardzo zmęczona… Zdawało ci się, że coś mówię
– odparł kierowca starając się przyjrzeć się pannie Schwartzwissen we wstecznym lusterku…
- Aha. – potwierdziła tylko, powoli zjeżdżając plecami po oparciu siedzenia tak, że wreszcie na nim leżała.
- Prześpij się, obudzę cię, jak dojedziemy. – podsunął Gerhard, lecz dziewczyna już wydawała się zapaść w drzemkę.
Na wpół jeszcze przytomnie, lecz mając już zamknięte oczy, wyszeptała do swego niewidzialnego towarzysza.
- Nic nie szkodzi. Cieszę się... że już możesz mówić do mnie... – i zasnęła.

***

Kiedy się przebudziła okazało się, ze zamiast na tylnym siedzeniu samochodu, spoczywa na kanapie w salonie ciotki. Widać musiała być tak nieprzytomna, że menadżer sam ją tu przeniósł. Złoty człowiek.
Wciąż walcząc z sennością, podniosła się z sofy, a koc, którym ktoś ją otulił, zsunął się na ziemię. I wtedy coś ją tknęło... nie była tutaj sama!

- Obudziłaś się Sabine? – zaraz w progu pojawiła się Gertruda Kohl.

„Uff, to tylko ciotka!”

- Tak, ja... zasnęłam na tylnym siedzeniu i...
- Wiem, Gerhard mi mówił.
– tleniona na blond kobieta podeszła do dziewczyny i przytuliła ją do siebie, jak najlepsza przyjaciółka – Biedactwo, tak cię te duchy wymęczyły. Może z tego zrezygnujesz? Przecież wiesz, ze mnie stać na utrzymanie nas obu.
- Tego się nie da od tak wyłączyć.
- No tak, ale przecież nie musisz jeździć jak jakiś pogromca duchów...
- W sumie... pomyślę.
- I dobrze. Gerhard też to zrozumie. Chcesz kilka tostów?
- Jasne!


Wieczór spędziła na gadce o wszystkim i niczym z ciotką, co zdecydowanie ją uspokoiło. Choć tak naprawdę Gertruda nigdy jej nie rozliczała z pozycji opiekunki, to Sabine jednak nie potrafiła przejść przez gardło informacja o duchu, który się do niej przyczepił, ani o młodym mężczyźnie, który spędził ostatnią noc w jej pokoju.

„Kurt... szkoda, że nie dzwonisz...”

Przejrzała jeszcze kilka zeszytów, by uzmysłowić sobie czego może się spodziewać na jutrzejszych lekcjach, ale wyszła z typowego dla siebie założenia, że „jakoś to będzie”.

Zaraz po 22.00 była już gotowa do spania, jako że miała zamiar wreszcie odespać stresy minionych dni. Gdy jednak została sama w swoim pokoju (nie licząc Puni) znów poczuła dziwna obecność... neutralną zupełnie, ale jednak... jakaś energia krążyła wśród ścian jej pokoju.
Przyłożywszy dłoń do ściany, Sabine poczuła, że energia krąży nie tylko wokół niej, ale i po całym budynku, jakby to było jej miejsce, jakby była tu od dawna, lecz Schwartzwissen dopiero teraz ją pojęła.

Czyżby mój talent się rozwijał? A może... po prostu wariuję? Raczej to drugie...”

Zagrzebała się w pościeli, ledwo wystawiając znad niej nos, by móc oddychać. Zasnęła, gdy tylko jej powieki się przymknęły.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 17-02-2009, 18:14   #37
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Eric Gover - sobota, około godziny 2:00

Wszyscy w mieście wiedzieli, że „IX” było swoistą mekką klubowiczów w Essen. Eric w zasadzie nie liczył, tak do końca, na zatrudnienie, był, więc zdziwiony, tym, że spośród ponad 30 kandydatów wybrano właśnie jego. Po miesiącu pracy przeniesiono go do części IX – sektora VIP. Powiedziano mu tylko jedno:

- W tej części spotykają się ludzie ze świecznika. Będą przepuszczać przy barze tysiące euro. Będą pijani. Będą mówić. Nieważne, co się stanie – są naszymi klientami; dbamy o ich spokój i bezpieczeństwo. Absolutnie nic nie może wyjść poza te ściany. Więc zanim wpadniesz na głupi pomysł sprzedania komuś jakichś informacji, zdjęć, czegokolwiek – pomyśl czy ci się to opłaca…

Przez pięć miesięcy pracy „stawiał szklanki” przed ludźmi, których po pracy widział w telewizji, kinie, czy na pierwszych stronach gazet. Kilkadziesiąt razy proponowano mu „naprawdę duże pieniądze” za kilka pikantnych szczegółów… Nigdy z tej propozycji nie skorzystał. Po jakimś czasie zaczął zauważać, że w „IX” ludzie zrzucali swoje maski. Byli normalni, jedyne, co ich odróżniało, to fakt, że płacili bez mrugnięcia okiem za piwo pięciokrotnie więcej niż w innych lokalach.

Coraz większa ilość klientów miała go za swojaka, z którym można pogadać i nie obawiać się tego, że następnego dnia, jako lekarstwo na kaca obejrzy się swoje zdjęcie pod stołem z butelką 30-letniego Jamessona w ogólnokrajowych brukowcach.

Ten piątkowy wieczór i noc była podobna do innych. Ludzie w „jego” sali pojawiali się już koło 17:00, jednak nawet o 22:00 „Podest”, czyli loża 19, była wolna, wyjątkowo wolna. Przez chwilę Eric zastanawiał się, kiedy ostatnim razem nikogo w niej nie było… To było dziwne… Nie miał jednak specjalnie czasu na roztrząsanie tego „zjawiska” – klientela dopisała (jak zawsze w piątki) i dopiero koło drugiej w nocy zrobiło się luźniej i barman nalał sobie colę. Czystą colę. Kiedy rzucił okiem na salę zauważył, że w cieniu antresoli ktoś przemyka. Osoba ta musiała by już nieźle wstawiona – mężczyzna przytrzymywał się ściany, ale i tak ledwo trzymał się na nogach. O tej porze nie było to nic nadzwyczajnego, choć zapewne za chwilę przyuważy go ktoś z ochrony i „odstawi” do klubowego hotelu lub do taksówki… Faktycznie jeden z ochroniarzy wziął go „na cel” i po chwili panowie spotkali się za dużym filarem. Jednak zamiast w kierunku wyjścia panowie znaleźli się na „Podeście”.

Ochroniarz podszedł do baru i powiedział:

- Daj do 19 ręczniki i wodę niegazowaną. I…
- Koszulę masz upapraną… krwią… - wzrok barmana, pomimo przytłumionego światła, bezbłędnie wyłowił plamy na koszuli.
- Dzięki. Idę się przebrać. – Przesłonił plamę ręka i odszedł.

Eric zabrał dużą butelkę wodę i dwa świeże ręczniki. Podszedł do loży i powiedział:
- Przyniosłem wodę i ręczniki. Czy coś jeszcze…
- Wódka... Proszę… mi podać mi pół litra wódki… Tygrysie… Wlicz wszystko w tą kartę… - podniósł głowę i Gower zobaczył twarz jednego ze stałych gości loży 19. A raczej to, co z tej twarzy zostało, wyglądało, że jej właściciel „zderzył się z ciężarówką”. Lewy policzek był praktycznie otwartą krwawą raną, z której sączyła się posoka. Koszula była poszarpana i na klatce wykwitał krwawy ślad.
- Oczywiście. Powinien pana obejrzeć lekarz, czy…
- Nie! Żadnych… lekarzy… wszystko jest w porządku…

Eric podszedł do baru i wyjął dobrze schłodzoną butelkę czystej wódki. Przeciągnął kartą po czytniku; wzrok prześlizgnął się po nazwisku właściciela karty: „Kurt Webber”.
Mężczyzna przemywał sobie rany wodą, a kiedy na stoliku wylądowała wódka, odkręcił nakrętkę i wypił kilka dużych szklanic – na „sposób rosyjski”.
- Przepraszam, że tak chleję, ale alkohol działa jak dobry środek przeciwbólowy… przynajmniej przez jakiś czas… To trochę głupie, ale… czy możesz mi pomóc przemyć rany na plecach? – nalał kolejną szklankę wódki i wrzucił do niej dwa kawałki lodu z kubełka, w którym chłodziła się butelka – Jako fighter nie powinieneś być uczulony na krew… Oczywiście jeżeli nie jest to dla ciebie problem…

Koszula na plecach była porozcinana, jakby kilkakrotnie przeciągnięto po niej nożem, a same plecy wyglądały równie fatalnie jak twarz, albo i gorzej… zwłaszcza jedno cięcie było bardzo głębokie – skóra była rozcięta do mięśni, ale rana nie krwawiła mocno; w zasadzie w ogóle nie krwawiła… Barman zauważył, że mężczyzna ma bardzo dobrze wykształcone mięśnie, może trochę zbyt twarde, chyba, że również jego sportem były sztuki walki… Jak mówili - swój zawsze wyczuje swego. Przekładając ręcznik na chwilę pozostawił z boku sytuacje i uruchomił inne swoje zmysły. Podświadomość na zawołanie stworzyła drugie tło – dojo, mata, on i Webber. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł strach – trenowane latami instynkty, tysiące stoczonych walk pozwoliły na ocenę przeciwnika… i w prawdziwej walce byłoby bardzo ciężko. Człowiek w stanie takim jak Kurt teraz powinien chodzić po ścianach z bólu, a nie pić wódkę, jako środek przeciwbólowy, ale jednocześnie utrudniający krzepnięcie krwi… Ból musiał być duży, bo pomimo tego, iż mięśnie pleców w ogóle nie drgnęły, bicepsy delikatnie napięły się, a Kurt zaczął pleść bez składu i ładu najwidoczniej zajmując swój umysł czymkolwiek, aby nie myśleć o bólu. Kilka minut później było po wszystkim. Poturbowany odetchnął i powiedział:

- Dzięki. W zasadzie powinienem wstać i się ukłonić, ale podaruję sobie. Przepraszam, nie czuję się najlepiej… Mam nadzieję, że nie byłem dla ciebie zbyt dużym problemem… Dziękuję jeszcze raz…

- Nie ma sprawy. – Eric wrócił do baru i kolejne dwie godziny spędził w pracy, tylko od czasu do czasu spoglądając na siedzącego w loży 19 młodzieńca.
Po trzech, może czterech godzinach siedzenia w bezruchu, kiedy sala powoli już pustoszała; mężczyzna w loży wstał i podszedł do baru:

- Mam jeszcze jedną dziwną prośbę. Chciałbym pożyczyć jakąś koszulkę, czy cokolwiek… Wolałbym nie paradować z gołą klatą przed klubem… Dla mnie cola z lodem, dla Ciebie – zamknięcie baru. Uśmiechnął się kładąc kartę na barze i odchodząc z powrotem do loży. Zamknięcie baru – dwa magiczne słowa pozwalające barmanowi zdjąć z karty klienta dowolną kwotę do 5000 tysięcy euro. Nalał colę i dopiero wtedy zorientował się, że twarz kurta wyglądała o niebo lepiej niż kilka godzin temu, otwarta rana przypominała już tylko poważne otarcie… Niemożliwe, aby tak szybko regenerował ciało, nawet, jeżeli było ono „przystosowane” do ciągłego odnawiania się po walkach…
 
Aschaar jest offline  
Stary 18-02-2009, 22:15   #38
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
PIĄTEK

- Jasne- odpowiedział do Kurta- Zaraz poszukam czegoś na zapleczu.

Chwilę później zniknął za przejściem na zaplecze, wyciągając z wbudowanej w ścianę szafy jedną i kilkunastu identycznych, czarnych koszul. Ta prośba, w porównaniu do poprzedniej nie była ani trochę dziwna. Od początku pracy w „IX” Ericowi nigdy nie zdarzyła się podobna sytuacja.
Wrócił po dwóch minutach, podając przez ladę złożoną koszulę. Dopiero teraz zauważył, że twarz klienta wygląda znacznie lepiej. Mówiąc konkretniej- nieporównywalnie. Jeszcze parę godzin temu można by powiedzieć, że dosłownie przed chwilą zszedł z ringu po walce z Tajsonem, a teraz nie można tego przyrównać nawet do podrapania przez kota.

Starając się nie patrzeć dalej na twarz mężczyzny wyciągnął z lodówki znajdującej się pod ladą Colę w szklanej butelce i przelał ją do szklanki. Na odchodne do uszu Erica doszły dwa magiczne słowa- Zamknięcie Baru.
Gower zawsze miał dylematy ile ściągnąć z takiej karty. Szczególnie, jeżeli była to karta kogoś takiego jak Kurt Webber. Uznał, że tysiąc euro będzie odpowiednią kwotą, jak na pierwszy raz.

Eric wrócił do swoich obowiązków, na jakiś czas zapominając o całej tej sytuacji. Właściwie praktycznie nic nie wiedział o Webberze. Powszechnie wiadomym było, że jest człowiekiem, dla którego pieniądze nigdy nie stanowiły problemu. Co więcej był stałym bywalcem w „IX”, jednak mało kto potrafił powiedzieć o nim coś więcej. Kilka razy ktoś wspominał o tym, że lubi sportowe samochody i podobno ma coś wspólnego z nielegalnymi wyścigami. Nic dziwnego- każdy dziany facet nie może żyć bez „sześciogwiazdkowej fury”, wystarczy raz na jakiś czas włączyć telewizje, czy Internet, żeby się o tym przekonać.

Tuż przed końcem zmiany Erica, do baru przysiadł się ochroniarz, który przyprowadził do loży niecodziennego klienta. Chłopak postanowił zaspokoić swoją ciekawość i oparł się o ladę koło pracownika.

-Niezły numer z tym Kurtem- powiedział- Jak myślisz, kto mu tak obił maskę?- z uśmiechem.

-Jak to obił maskę? Przecież nic mu nie jest- odpowiedział trochę zmieszany, wyglądając w kierunku loży 19, aby się upewnić.

-Przecież jak go tam posadziłeś to wyglądał jak po bliskim spotkaniu z samochodem- powiedział niepewnie- Weź się nie zgrywaj, przecież wiesz, o co mi chodzi.

-W tym sęk, że nie wiem. Oj młody… Chyba za dużo robisz na nocną zmianę- zaśmiał się cicho, biorąc łyk wody- Nawet, jeśli ktoś chciałby się na niego porwać to uwierz- nie miałby najmniejszych szans. Czasem po zamknięciu lokalu ja i reszta chłopaków z ochrony ćwiczymy razem z nim… Jeszcze nigdy mu nie daliśmy rady. Nawet jak było nas trzynastu!- zakończył na chwilę- A jak ostatnio wywijał kataną! Nie wiem, gdzie on się tego nauczył, ale on jest jak… Mieszanka Blade’a i Bruce’a Lee.

Twarz Erica ukazywała zmieszanie. Nie miał pojęcia, co ma powiedzieć. Patrzył przez chwilę na siedzącego na kanapie Kurta, rozmawiającego przez telefon.

-W takim razie skąd ślady krwi na twojej koszuli?- zapytał zaciekawiony.

-Jakiej koszuli?!- zapytał gwałtownie wstając i oglądając się dokładnie- Nie mów, że ten nawalony palant, którego przed chwilą wyprowadzałem z lokalu ubrudził mnie krwią!

-Mam na myśli te plany, które miałeś po „odstawieniu” pana Webbera do loży. Sam zwróciłem ci na to uwagę, a ty poszedłeś przebrać koszulę- dodał lekko podirytowany tą rozmową.

-Młody- powiedział hardo- Jeżeli pijesz podczas roboty to długo tu nie posiedzisz. Nie myśl, że skoro dorobiłeś się tak szybko takiej pozycji to możesz sobie chłeptać wóde, kiedy nikt nie patrzy.

-Przecież…- urwał bezradnie-Z resztą nie ważne.

-Coś się tak uwziął na tego Webbera? Wiesz przecież, z kim on przesiaduje tutaj. Sami ważniacy z ratusza.

-Masz rację… Może jestem po prostu trochę przemęczony- odpowiedział barman i odszedł do klienta, czekającego przy ladzie.

***

Godzina piąta zbliżała się wielkimi krokami. Eric marzył, aby w końcu móc ściągnąć tą sztywną muszkę z szyi i założyć luźniejsze ciuchy, do których był przyzwyczajony. Piętnaście minut przed końcem pracy, do lady ponownie zawitał Kurt.

-Dzięki za koszulę- powiedział do Erica- Słuchaj, jeżeli kiedyś będziesz czegoś potrzebował - daj znać - my Tygrysy powinniśmy trzymać się razem. Trzymaj się- dodał i mrugnął z lekkim uśmiechem, po czym wrócił na chwilę do stolika, żeby pozbierać swoje rzeczy.

Erica zdziwiło to, że Kurt cały czas zwraca się do niego „Tygrysie”. Możliwe, że chodzi o jego tatuaż, ale tego nie mógł widzieć, ponieważ zawsze jest schowany pod koszulą. Kolejna myśl związana była z tym, że oboje trenują sztuki walk. Już wcześniej nazwał go fighterem… Ale skąd mógł to wiedzieć? Przecież była to ich pierwsza rozmowa.

-Jak myślisz- ponownie zwrócił się do ochroniarza- W czym może mi pomóc?

-Jak to, w czym może ci pomóc?- zapytał lekko zdezorientowany całą sytuacją.

-Wolę wiedzieć, z czym mogę się do niego zwrócić, jeżeli w coś wdepnę- odpowiedział żartując.

Twarz ochroniarza nie była jednak wesoła. Spojrzał się za siebie, patrząc czy Kurt na nich nie patrzy i odpowiedział:

-Ktoś takiego pokroju jak on może ci pomóc w naprawdę wielu sytuacjach… - odpowiedział nieco ciszej, tak jakby dalej bał się, że Webber czai się gdzieś za nim- Masz klienta. Ja się zmywam- idę zobaczyć, co się dzieje w innych salach.

Eric natychmiast podszedł do kobiety, stojącej przy ladzie. Była to Lorietta Stern, także stała bywalczyni. Może nie widywano jej w „IX” tak często jak Kurta Webbera, ale bez wątpienia była równie szanowana.

-Co podać- zapytał.

-Malibu- odpowiedziała krótko.

Eric uwinął się z zamówieniem w parę sekund i już po chwili przed klientką stał drink w ozdobionym kieliszku. Kobieta zapłaciła, zostawiając napiwek i odeszła do stolika, uśmiechając się na odchodne. Gower spojrzał na zegarek- 5.00. Nareszcie koniec zmiany. Kilka chwil później pojawiła się Miki, która właśnie zaczynała pracę. Miki bez wątpienia miała azjatyckie korzenie, o czym świadczyła jej uroda.

Mężczyzna udał się na zaplecze, aby się przebrać i już po kilku minutach znalazł się po drugiej stronie lady w „normalnym” ubraniu. Tym razem jego samochód został w garażu, więc mógł pozwolić sobie na parę piwek. Nie ruszając się od baru obserwował tańczących ludzi na głównej sali, których widać było przez szklaną ścianę, popijając zimny napój.
Zmęczenie po całym tygodniu pracy dawało się we znaki, do tego szalona noc z nie lada przeżyciami... Zamówił taksówkę jeszcze przed szóstą i pojechał do domu. Teraz marzył tylko o miękkim łóżku i głębokim śnie do południa.


SOBOTA

Powieki Erica zaczęły się leniwie podnosić. Zawsze po „maratonie”- jak zwykł nazywać najdłuższą zmianę w „IX” odsypiał do popołudnia, wstając mnie więcej w porze obiadowej. Tym razem obudził go nie głód, lecz coś zupełnie innego. Czuł, że ktoś go uważnie obserwuje. Przymrużonymi oczami rozejrzał się po pokoju i ku jego zdziwieniu zorientował się, że koło łóżka siedzi wielki, biały tygrys.
Instynktownie poderwał się do pozycji siedzącej, cofając się przy tym do ściany. W tej samej chwili kot zniknął, a Eric zdał sobie sprawę, że nie obudził się jeszcze do końca ze snu i było to zwyczajne przewidzenie.
Podrapał się po głowie głęboko przy tym ziewając. W tym samym momencie po mieszkaniu rozległ się dzwonek. Pierwszą myślą chłopaka było to, że sąsiadka, starsza kobieta przyszła po trochę cukru. Założył spodnie od dresu, które zwykł nosić w domu i podszedł do drzwi, aby je otworzyć.

Gdy zobaczył, kto stał po drugiej stronie mało mu szczęka nie odpadła. Był to Kurt Webber we własnej osobie! Wyglądał tak samo, jak poprzedniego wieczora, kiedy się żegnali.

- Postawiłem Cię w nocy w niezręcznej sytuacji, więc to w ramach przeprosin. Dzięki raz jeszcze...- powiedział wręczając Ericowi papierową torbę.

- Dzięki- powiedział oszołomiony. W tym momencie nie potrafił wyksztusić z siebie nic więcej. Przenosił tylko wzrok z paczki na odchodzącego mężczyznę i na odwrót.

Zamknął drzwi, przekręcając zamek i przeszedł do salonu, który pełnił także funkcję sali treningowej. Na samym końcu pokoju, pod ścianą znajdowała się ławeczka i sztanga do ćwiczeń, a obok której leżało trochę ciężarków i hantli. Kawałek dalej zamontowany był worek treningowy, a pod nim kawałek maty. Bliżej wejścia do mieszkania ustawiona była dwu osobowa kanapa i fotel. Na środku stał mały, okrągły stolik, a przy samej ścianie, naprzeciwko siedzisk telewizor. Pokój nie był duży, więc wszystko było ustawione blisko siebie.
Eric usiadł na kanapie, rozpakowując paczkę na stoliku. Pierwszym, co wyciągnął z paczki była butelka „Midleton”- Irlandzka Whiskey, którą bardzo lubił.
Następnie z paczki wyciągnął białe kimono. Od razu rozpoznał ten model- pamiętał go z Igrzysk Olimpijskich w Atenach, podczas których Japończycy wystąpili właśnie w tym stroju. Dla Gowera był to idealny podarunek.
Na koniec zauważył małą karteczkę, na której widniał czarny nadruk:

„Kurt <Tygrys> Webber
tel. +49-652-337-2997”


-„Skąd do cholery tyle o mnie wie?”- pomyślał odkładając przedmioty na stolik- „Przecież ledwo się wczoraj poznaliśmy, o ile można to tak nazwać.”- ostatnie zajścia były nie wątpliwie podejrzane. Sam Kurt był jedną wielką zagadką dla Erica. Najpierw nazywa go w klubie fighterem- skąd mógł wiedzieć, że trenuje różne sztuki walk. Do tego ta niespodziewana wizyta i prezent…

-„Może wziął mój adres z klubu…”- starał sobie wytłumaczyć całe to zajście-„ Skoro jest tam tak szanowany to pewnie wyświadczyli mu taką drobną przysługę i nakierowali go na mnie.”

W końcu wstał z kanapy i wszedł do kuchni, zrobić sobie jakieś śniadanie. Było jeszcze wcześnie (jak na Erica), więc chłopak rozsiadł się przed telewizorem i włączył kanał z wiadomościami lokalnymi. Po kilku minutach znów chwycił wizytówkę i wklepał numer do swojej komórki. Wolał mieć go przy sobie- tak na wszelki wypadek.
Nie ważne jak by się nie starał, nie mógł pozbyć się ciekawości związanej z Kurtem. W końcu jego chęć dowiedzenia się czegoś wzięła nad nim górę- poszedł do pokoju, z którego zabrał laptop i ponownie siadając w salonie wrzucił w google.com hasło: Kurt Webber.

Okazało się, że nawet taka potęga jak Internet, która z reguły potrafiła przekazać dużo o osobach pokroju Webbera tutaj niewiele pomogła. Pierwszą informację, jaką znalazł były samochody. Widać, że były jego pasją, ale tego Eric spodziewał się już wcześniej. Rodzaje „zabawek” też go zbytnio nie zdziwiły- sportowe samochody warte kilkaset tysięcy euro jeszcze bez żadnej ingerencji mechaników. Druga informacja, jaką udało mu się wyszperać też nie była nowością- Kurt był wpisany jako jeden z instruktorów w „Trax Fight Center”. Jedynym, co zdziwiło Erica była fakt, że patrząc na zdjęcia, na których się znajduje Webber nie można powiedzieć dokładnie, że to na pewno on. Zawsze przybierał taką pozycję, aby nie odsłonić całej twarzy… Jakby specjalnie się tak ustawiał.

Chłopak przetarł twarz ręką.

-„ Już zaczynam wymyślać jakieś teorie… jednak poranne pobudki po maratonie mi nie służą.”

Zostawił temat Webbera i zaczął rozglądać się po stronie „TFC”. Już od dawna miał zamiar wybrać się do takiego ośrodka, żeby poćwiczyć z innymi (nie tylko z workiem) i przy okazji się trochę zrelaksować w saunie. Uznał, że najlepszym planem na sobotę będzie odwiedzenie klubowej siłowni, która wyglądała na zdjęciach naprawdę imponująco i wpisanie się na niedzielę, na jakiś mały sparing.
Dokończył śniadanie, odwiedził łazienkę, spakował się i koło dwunastej opuścił mieszkanie.

Po wyjściu z klatki schodowej skierował swoje kroki do garażu, który znajdował się kilkadziesiąt metrów dalej. Nie miał ochoty wsiadać do jak zwykle zatłoczonych w sobotę autobusów. Otworzył szerokie drzwi, za którymi krył się jego Dodge Challenger z 1972 roku.
Kiedy kupił ten wóz był totalną ruiną. Teraz, po 4 miesiącach pracy w każdej wolnej chwili jest to cudo na czterech kółkach. Samochód wydaje się jeszcze piękniejszy dla Gowera przez fakt, że sam doprowadził go do stanu używalności. Większość roboty odwalił własnoręcznie.

***

Zaparkował samochód przed klubem, wziął swoja torbę i wszedł do środka. Na pierwszy rzut oka, wnętrze nie różniło się od innych tego typu klubów. Na ścianach pełno zdjęć, dyplomów, obrazów, pucharów czy plakatów. Na kanapach pod ścianą siedzieli jacyś ludzie- prawdopodobnie rodzice, czekający na swoje dzieci.

-Dzień dobry- powiedział dochodząc do recepcji- Chciałbym skorzystać z siłowni.

-Dzień dobry- odpowiedziała kobieta w średnim wieku, pisząc coś na komputerze- Pan u nas pierwszy raz?

-Tak.

-Interesuje pana karta członkowska klubu?

-Na razie nie- odpowiedział z uśmiechem.

-Wejście kosztuje 30euro. Płacąc tyle ma pan dostęp do siłowni i „sfery relaksacyjnej”, czyli sauna, masaże i inne przyjemności- widać było, że kobieta usilnie próbuje zrobić wrażenie miłej i zainteresowanej klientem.

-Może być- odpowiedział przekazując 30euro i paszport kobiecie. W zamian dostał paragon i klucz do szafki.

-Mam jeszcze pytanko. Słyszałem, że można umówić się tu na indywidualne sparingi. Chciałbym się wpisać na jutro, koło godziny 15.

-Niestety jutro jest niemożliwe- odpowiedziała kobieta- Mamy tu pokazy i wszyscy są w nie zaangażowani, a wcześniejsze terminy są już zarezerwowane. Tam wisi plakat z pokazami.

Eric spojrzał za siebie i zobaczył wywieszone na ścianie ogłoszenie:
„K1, MMA, sztuka walki mieczem- niedziela, godzina 16.30”

Podczas przeglądania planu pokazów zauważył, że Kurt Webber wpisany jest w K1- karate, oraz pokaz walki kataną.

-W takim razie może poniedziałek rano?- zapytał wracając- powiedzmy koło 10.00.

-Dobrze. Interesuje pana konkretna dyscyplina?

-Nie. Wolałbym, aby przeciwnik miał zróżnicowane umiejętności, żeby nie ograniczać się do jednego podczas sparingu.

-Dobrze. Zapiszę pana na listę i zobaczę, do kogo będzie mógł pan przyjść jutro. Nazwisko?

-Eric Gower.

- Poniedziałek godzina 10 na sali nr 5. Niech pan się do mnie zgłosi, jak pan będzie wychodził to powiem panu, z kim będzie pan ćwiczył.

***

Po dwóch godzinach treningu Gower uznał, że ma dosyć. Z klubowych przyjemności skorzystał tylko z sauny. Ponownie skierował się do recepcji, aby oddać klucz od szatni i odebrać dokumenty.

-Przykro mi, ale nie udało mi się złapać wolnego instruktora.- powiedziała kobieta- Część z nich przychodzi trochę później, więc wszystko będzie wiadome dopiero za jakąś godzinę.

-Nie szkodzi- odpowiedział- Możliwe, że przyjdę jutro na pokazy, więc podejdę się zapytać. Dowidzenia- dodał i wyszedł.

Wchodząc do samochodu przypomniał sobie, że potrzebuje paru rzeczy do domu. Uznał, że najlepszym planem będą szybkie zakupy i powrót do mieszkania. Niewyspanie i trening sprawiły, że nie miał ochoty gdziekolwiek wychodzić, więc postanowił po prostu zostać u siebie i obejrzeć coś w telewizji, lub coś poczytać.


NIEDZIELA

Tego poranka nie było żadnych tygrysów, ani niespodziewanych gości, dzięki czemu Eric zwlekł się z łóżka kwadrans przed południem. Ospałym krokiem ruszył w kierunku łazienki, gdzie obudził go zimny prysznic.
Zaraz po śniadaniu chwycił leżącą na stole książkę, której nie dał rady skończyć poprzedniego wieczora, a musiał ją oddać Yannikowi- rówieśnikowi Erica, mieszkający piętro niżej. Obaj interesowali się historia i obaj mieli pokaźny zbiór książek w tym temacie, więc często się wymieniali.
Zaraz po skończeniu lektury i odłożeniu jej na stół rozległ się dzwonek do drzwi.

-„Jeżeli to znowu Webber to zacznę się martwić o swoją prywatność”- zażartował w myślach i poszedł otworzyć.
Okazało się, że był to Yannick, który przyszedł oddać książkę Erica i odebrać swoją.

-Właśnie miałem do ciebie schodzić za kilka minut- powiedział Gower.

-Nie szkodzi. I tak właśnie wracam do domu, więc uznałem, że te kilka schodków nie zrobi mi różnicy- odpowiedział- Wpadnij dzisiaj wieczorem obejrzeć mecz. Dzisiaj Niemcy- Anglia- dodał z uśmiechem.

-Postaram się przyjść, ale nie obiecuję.- odpowiedział- I tak Anglia wygra, jak zawsze.

-Zobaczymy- zaśmiał się- Lecę, do wieczora.

-Trzymaj się- powiedział do schodzącego już po schodach kolegi i zamknął drzwi.

Do pokazów zostało mu jeszcze trochę czasu, więc jak zwykle włączył kanał z wiadomościami, żeby zobaczyć, co słychać w okolicy. Gdy na zegarze wybiła 16.00 wyszedł z domu i pojechał samochodem do klubu, aby obejrzeć pokaz. Nie wiedząc czemu, najbardziej oczekiwanym przez niego występem był pokaz Kurta
 
Zak jest offline  
Stary 19-02-2009, 19:26   #39
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Eric Gower - w turze 4 - niedzielne popołudnie



Budynek „TFC” sam z siebie był ciekawy architektonicznie. Jego futurystyczna bryła przyciągała wzrok zarówno zwykłych przechodniów jak i stałych bywalców. Kilka minut po 16 Eric wszedł do budynku i znalazł się w samym „oku cyklonu” – sprzedawano ostatnie bilety, udzielano ostatnich wywiadów, robiono ostatnie zdjęcia. W bocznej sali urządzono wystawę uzbrojenia oraz wyposażenia wojsk ostatnich Shogunów i początku ery Meiji. Eric niestety zostawił sobie jej zwiedzenie na później…
Sala również była przygotowana na styl japoński, z pietyzmem odwzorowano frontową ścianę budynku, gdzie na niewielkim tarasie zasiedli najwyżsi rangą mistrzowie w tradycyjnych jedwabnych kimonach. Zawodnicy siedzieli na macie przed nimi w dwu przepisowych rzędach. Eryk usiadł na jednym z wolnych miejsc i jego wzrok prześlizgnął się po twarzach zawodników. Kurta nigdzie nie dostrzegł…


Kilka walk, które niewątpliwie mogły się podobać, zarówno zwykłym pasjonatom, jak i praktykom – wiele ciosów nie było markowanych i pozwalało na faktyczne ocenienie techniki i stylu, nawet jeżeli „figury” zostały skrzętnie przećwiczone przed walką. W połowie pokazu, z bocznego wejścia ktoś wszedł na salę – dopiero, kiedy stanął na skraju oświetlonej maty Gower poznał Kurta. W poszarpanym kimonie wyglądał na zabijakę ze „Street Fightera” czy innego „Mortal Kombat” niż na szanującego się mistrza. Krótka scenka zagrana przez przybyłego i starych mistrzów, nawet dla nieznających japońskiego była czytelna – wyrzucony z dojo uczeń przybywa, aby pokazać, czego się nauczył… Eric obserwował tę walkę jeden przeciwko kilku z zapartym tchem. To nie była „kinowa walka”, kiedy przeciwnicy grzecznie czekają i atakują kolejno – Kurt musiał się naprawdę postarać i nie dziwił fakt, że większość technik to były bloki i rzuty; uwagę Erica przykuł jeszcze jeden szczegół – wszystkie ciosy Kurta były markowane – niezauważalnie praktycznie, ale markowane; natomiast ciosy przeciwników – nie. Pokaz zrobił wrażenie – kiedy się skończył ucieczką Kurta, Gower uświadomił sobie, że ta walka trwała ponad 10 minut – tyle nawet z jednym przeciwnikiem było bardzo ciężko wytrzymac przy K1. Na tle tego pokazu MMA wypadło zaledwie średnio pomimo naprawdę bardzo wysokiego poziomu. Kilka początkowych pokazów z kataną Eric również prawie pominął. Kurt pojawił się na pokazie z rzadko spotykanym ostrzem „Hira Zukuri” – miecz musiał, więc być, albo prawie 400 letni, albo wykonany na bardzo specjalne zamówienie… O tym, że nie był kopią przekonani zostali wszyscy obserwatorzy, kiedy oba miecze do pokazu poprzecinały spadające jedwabne wstążki. „Podczas pokazu proszę o zachowanie absolutnej ciszy.” – powiedział Webber i pozwolił jednemu z widzów zawiązać sobie oczy. Ludzie na sali zamierali, kiedy cięcia blokowane były w ostatnim możliwym momencie. Kiedy ktoś zakasłał Kurt stracił orientację i miecz wyleciał z jego ręki i upadł na matę w odległości jakiś dwu metrów. Potężny skok i sekundy na szukanie miecza, którego odgłos upadku został zagłuszony przez widownię. Podnosząc miecz wyprowadził jedno płynne cięcie, które zatrzymało się milimetr od krtani partnera. „Praktycznie niemożliwe…” – zapewne była to myśl nie tylko Erica, kiedy patrzył na zgiętego w pas Webbera

Kiedy wyszedł z sali zauważył, że przy recepcji stoi, dalej ubrany w kimono Kurt i ogląda jakiś grafik. Podał go recepcjoniście będącemu obecnie za kontuarem, zabrał ze stołu miecz i odszedł w kierunku wystawy. Gower przypomniał sobie, że miał się zapytać o swój sparing w poniedziałek.



Podszedł do recepcjonisty i zapytał:
- Wczoraj pytałem o trening w poniedziałek, moje nazwisko Gower
- Już. – chłopak spojrzał na grafik i zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy – Ta…k. Poniedziałek 10:00, sala 11 (to jest mała zmiana) – prowadzącym będzie sensei Webber. Właśnie był tutaj przed chwilą…
 
Aschaar jest offline  
Stary 22-02-2009, 17:20   #40
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Budynek „TFC” aż pękał w szwach od natłoku widów i dziennikarzy. Eric nie spodziewał się, że ten pokaz przyciągnie taką masę ludzi. Myślał raczej, że będzie to zwykłe widowisko przy skromnej publiczności.
Kiedy po kilkunastu minutach znalazł wreszcie miejsce parkingowe, szybkim krokiem ruszył do wejścia, aby zdążyć kupić bilet. Na szczęście nie wyprzedano jeszcze wszystkich, więc z ulgą na sercu zapłacił za wejściówkę. Do rozpoczęcia pokazów nie zostało wiele czasu, więc Gower postanowił obejrzeć wszystkie dekoracje i wystawy po widowisku. Nie sądził, że będzie im się chciało zdejmować je zaraz po zakończeniu.

Wchodząc na salę na Eric uśmiechnął się do siebie. Wystrój dojo był genialny. Styl japoński zawsze podobał się mężczyźnie. Kilka razy nawet myślał, nad lekkim remoncie mieszkania, aby choć trochę upodobnić je do starych, wschodnich pokoi.
Zajął miejsce na widowni i „przeleciał” wzrokiem po znajdujących się na macie. Ku jego zdumieniu nigdzie nie mógł dojrzeć Kurta. Czyżby zapisany na ogłoszeniu Kurt Webber był kimś innym i tylko imię i nazwisko łączyło go z „Tygrysem”?

Wszystkie walki były na naprawdę wysokim poziomie. Eric miał już wizję jutrzejszego sparingu, kiedy dostaje solidne baty od któregoś z walczących instruktorów. W połowie pokazu wszedł Webber. Jednak ten sam, którego spotkał w klubie, a później w swoim mieszkaniu. Miał na sobie poszarpane kimono, które przypominało jego koszulę, kiedy poznali się w „IX”.
Jego część pokazu była obserwowana przez Erica (i chyba nie tylko) z zapartym tchem. Doskonale radził sobie z kilkoma przeciwnikami na raz. Jedna rzecz jednak zdziwiła chłopaka- wszystkie uderzenia, które wyprowadzał Kurt były w ostatniej chwili markowane, czego nie można było powiedzieć o ciosach jego przeciwników.

Wysoki poziom, jaki zaprezentował w swoim pokazie Webber sprawił, że reszta walk w kategorii MMA średnio mu się podobała. Wiedział, że zawodnicy prezentują światowy poziom, jednak w porównaniu z wcześniejszym K1 nie wypadł tak dobrze.
W końcu przyszedł czas najbardziej oczekiwany przez Erica występ- Kurt i walka mieczem.
Pierwszą rzeczą, jaka go zaskoczyła to broń, jaką miał przy sobie Webber. Niezależnie od tego czy był to 400 letni oryginał, czy robiony specjalnie na zamówienie miecz, na pewno jego cena podchodziła pod 5 cyfr.
Cały pokaz przypominał dosłownie grę wideo. Eric w życiu nie widział czegoś tak zdumiewającego, pięknego i jak mogło się wydawać niemożliwego zarazem. Cały występ zakończył się gromkimi brawami ze strony widowni, na które bez wątpienia zasługiwał.

Po zakończeniu całej imprezy, Gower wyszedł z sali jako jeden z ostatnich widzów. Wolał nie przepychać się przez tłum, który zazwyczaj „na chama” przeciska się do wyjścia. Kiedy w końcu udało mu się wydostać na korytarz, zauważył stojącego przy recepcji Webbera, podającego jakiś grafik recepcjoniście. Chwilę później zniknął gdzieś koło wystawy.

- Wczoraj pytałem o trening w poniedziałek, moje nazwisko Gower…- powiedział podchodząc do lady.
- Już.- odpowiedział chwytając za grafik, który przed chwilą trzymał Kurt- Ta…k. Poniedziałek 10:00, sala 11– prowadzącym będzie sensei Webber. Właśnie był tutaj przed chwilą…

Erica zamurowało. To już nie mógł być przypadek. Czuł, że Webber specjalnie wziął zapisał się, jako partner na trening Erica. Sądząc po reakcji recepcjonisty było to coś dziwnego. Może w ogóle nie zapisywał się na tego typu treningi? Miał wrażenie, że wszystko wyjaśni się dopiero następnego dnia, gdy spotkają się na sparingu.

-Dziękuję, dowiedzenia- powiedział w kierunku recepcjonisty i wyszedł.

***

Po powrocie do domu od razu zabrał się za przygotowanie czegoś do jedzenia. Nie jadał regularnych posiłków, więc nie uznawał obiadów, kolacji czy śniadań. Jadł to, co chciał i kiedy chciał.
Kiedy skończył jeść, spojrzał na leżące na stole kimono, które dostał od Kurta.

-„Może lepiej poćwiczyć przed jutrem”- pomyślał z uśmiechem. Tak naprawdę nie bał się za bardzo tego sparingu. Wiedział, że przecież Kurt go nie zabije, co najwyżej poobija. Miał tylko nadzieję, że jego twarz będzie wyglądała dobrze… Co powie szef, jak przyjdzie z potłuczoną maską do pracy i stanie za barem?

Poszedł do sypialni, przebierając się tylko w spodnie od dresu i przy włączonej muzyce zaczął uderzać i kopać w twardy worek treningowy. Następnie kilka serii ze sztangą i hantlami. Trening skończył koło godziny 19. Wiedział, że jest jeszcze dzisiaj umówiony z Yannnickiem na mecz koło 20, więc wykąpał się, przebrał i wyszedł z mieszkania do sklepu. Czym byłby mecz bez piwa?
 
Zak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172