Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2009, 22:40   #6
planstons
 
Reputacja: 1 planstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodze
Swędział go tyłek. A podrapanie się po tyłku z rękami w kajdankach to nie jest proste zadanie. O czym wie każdy, kto tego kiedykolwiek próbował. W ogóle kajdanki to był głupi wynalazek. Jakby nie mogli go czymś uśpić na czas transportu. Nie dość, że nie czułby niczego, to jeszcze sama podróż minęłaby szybciej, a co ważniejsze miałby najpewniej jakieś piękne cukierkowe sny, w których wesołe jednorożce hasałby po łąkach waty cukrowej, a różowe, miękkie i puszyste króliczki kicałby przy brzegu rzeki tak słodkiej, iż zęby zamieniałby się w czystą próchnicę od samego spróbowania tego co wypełniałby koryto. Ach! Błękitne niebo byłoby upstrzone chmurami zarobionymi z lodów waniliowych a słońce zrobione z… czegoś jeszcze bardziej nawet słodkiego niż rzeka. Tak. Tymczasem tkwił tutaj w tym stalowym więzieniu, ze swędząca dupą i bez widoków na szybki ratunek. Na jakikolwiek ratunek. Ostatni skok nauczył go, że nie najlepiej pracować samemu. Sam siebie by nie zdradził. O nie. W tej zasranej klatce nie było nawet małego okienka, prze, które mógłby patrzeć na przewijający się krajobraz. Nic. Kompletna nuda. Kopnął kilka razy z furią w ścianę swojego tymczasowego więzienia.
-Swędzi mnie moja pierdolona dupa! Może, któryś z was kochane cukierasy mógłby mnie w nią podrapać? Najlepiej przy pomocy ust!-nie wiedział czy którykolwiek z konwojujących go ludzi usłyszał cokolwiek z jego rozpaczliwego, i przyznajmy, nadzwyczaj kulturalnego, jeśli wziąć pod uwagę skandaliczne warunki jakie mu zgotowali, wołania. Przynajmniej mógł w jakiś sposób rozładować nieco złości. No i teraz bolała go noga, co pozwoliło zapomnieć o swędzącym tyłku. Yupi. Usiadł w rogu obrzydliwie małego pomieszczenia, jak on nie lubił takich małych pomieszczeń!, i postanowił policzyć własne palce. A może nawet owce? Żeby usnąć znaczy. Ale nie! Dieslowski silnik, no tak oszczędności do cholery!, warczał i mruczał nie pozwalając zmrużyć oka. Kusiło go żeby znowu pokopać trochę w ścianę. Boli, ale czemu nie? To była jedyna rozrywka jaka mu w tej chwili pozostała. Z drugiej strony nie chciało mu się wstawać. Siedział więc nadal, starając się nie myśleć o tym co go czeka u kresu podróży, ani o tym co założyli mu na jego piękną główkę. Dobrze chociaż, że to coś nie wydawało żadnych pików ani w ogóle jakichkolwiek dźwięków bo chybaby zwariował! Tak właś… Przywalił głową w sufit celi. Wielkie BUM!, które pociągnęło za sobą wielkie AU!. Niby słyszał wcześniej jakiś szum, ale kto przejmowałby się jakimś szumem mając tak ważne sprawy do przemyślenia? No na pewno nie on. Z resztą to mógł być jakiś samolot. Albo ciężarówka. Albo mamut. Czy też… Nieważne. Ważne było, że leżał z twarzą przyklejoną do asfaltu. Kurwa! Jeszcze nigdy nie cieszył się tak z tego, że leży obolały na asfalcie. I jaki on był cieplutki i mięc… No mięciutki to nie był. Ale chyba i nie do końca tak twardy, bo mimo ogólnego bólu z pewnym zdziwieniem stwierdził, że wszystkie jego kończyny są tak gdzie je ostatnio widział. Czyli przytwierdzone do jego korpusu. Co więcej ciężarówka płonęła a wiatr niósł ze sobą słodki zapach palnej gumy, smarów i benzyny. W tym przypadku był to zapach zwycięstwa. „Yippie-ki-yay, motherfuckers” chciałby się krzyknąć. Ale nie. Los był okrutny. Dlaczego ci dwaj po prostu nie zginęli w wybuchu? I jeszcze strzelać będą! Patrzcie ich suczych synów. Strzelać. Do niego! Na wszelki wypadek wolał się jednak nie ruszać. Lubił swój ciałko, miał je od urodzenia, a ostatnimi czasy było dziurawe o wiele za często niż by sobie tego życzył. Raz to dużo, prawda?
-Spokojnie panowie. Spokojnie.-mówiąc to uśmiechał się przyjaźnie-Może rozwiążemy to pokojowo? Jeśli mnie puścicie to zapomnę o tym co było wcześ…-nie dokończył. Wielki i metalowy nadszedł. Bardzo wielki i bardzo metalowy. Kwintesencja bycia wielkim i metalowym wręcz. I, trzeba mu to przyznać, działał sprawnie. Nie wyglądał z resztą na kogoś kto owija w bawełnę. Raczej w ołów właśnie, jeśli już w coś miałby owijać. Nie wyglądał też na skorego do żartów. No ale Bozia, czy inny Cthulhu, nie wszystkim dała poczucie humoru. Co dziwne ludzie odziani w wielkie metalowe zbroje zazwyczaj go nie mieli. Czy to jakiś wybór? Zbroja albo poczucie humoru? Z resztą nieważne, zapyta o to kiedy indziej. Tymczasem Walker zaśmiał się nerwowo, i wciąż nie wykonując nawet najmniejszego kroczku, ba! w tej chwili bał się nawet zbyt szybko mrugać, powiedział głosem, który wcale nie brzmiał jak jego głos:
-Eee…tak to ja. Wołają mnie Candyman… Ale ty możesz mówić do mnie jak chcesz.-dodał szybko. „Przynajmniej dopóki nie zdejmą mi tego gówna z głowy” – pomyślał mając nadzieję, że Pan Wielki nie umie czytać w myślach. Cichutki głosik mówiący „O ile dożyjesz tego momentu Ptysiu” – przezornie zignorował. Słoneczko tak pięknie grzało!
-Więc? Potrzebujesz czegoś konkretnego… czy może po prostu bardzo lubisz karmelki?
 

Ostatnio edytowane przez planstons : 14-02-2009 o 22:44.
planstons jest offline