Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2009, 18:10   #7
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Candyman Patrzył jak jego oswobodziciel opuszcza broń w sposób ukazujący niejakie rozczarowanie. Zapewne liczył, że będzie mu dane przerobić jeszcze kogoś na ser szwajcarski. Mocarne kroki zmniejszyły odległość między okularnikiem i zakutym w pancerz mężczyzną. Ten ostatni spojrzał na inhibitor przymocowany do czoła, następnie ujął go prawicą (ocierając przy tym niemiłosiernie skroń Johnny-boy’a) i zerwał od niechcenia. Minęła chwila, a kajdany także runęły na ziemię z donośnym „klang”. Blaszak pochylił się do przodu, zrównując wzrok byłym więźniem. Jego wizjery świeciły jadowitą żółcią.
- Potrzebuję dostarczyć twoją dupę w jedno miejsce…nie rób mi problemów.
Gigant trzymał coś w łapie. John nie wiedział co dokładnie, ale…coś małego i zapewne kruchego, skrzącego ohydnym odcieniem zieleni, który mógł kojarzyć się ze zgnilizną. Jednak to dopiero błysk, w pełni go zainteresował. Błysk, oraz fakt, że wszystkie z jego atomów postanowiły gwałtownie zmienić miejsce pobytu.

Mężczyzna w błękitnym kostiumie odetchnął i…jakby trochę nieśmiało i niepewnie, podszedł do dwójki nietypowych sojuszników na jaką składali się nekromantka i pomniejszy demon z czeluści piekielnych. Wyciągnął ze schowka srebrny pierścień o fioletowym kamieniu szlachetnym i nieznanym symbolu. Zarówno kobieta jak i jej sojusznik poczuli silną, magiczną aurę jaka biła od przedmiotu, jednak nigdy nie spotkali się z podobnym egzemplarzem. Spec od wiatraków poluzował coś przy swojej rękawicy, odsłaniając normalną dłoń i nałożył na nią jakże niespotykaną ozdobę. Ta błysnęła gwałtownie, obejmując trójkę zebranych dziwnym, szczelnym kloszem światła, o kolorze identycznym do kryształu. Nim ktokolwiek zdążył zareagować czynem lub słowem, całe zgrupowanie zniknęło, pozostawiając za sobą nowy świetlik, szeroki na pół ściany.

Bagman nie pamiętał szczegółów odnośnie wnętrza konstrukcji. Kiedy go tu dostarczono był nieprzytomny, w skutek czego nie dane mu było zapamiętać drogi ucieczki. Ghost poruszał się jednak jak we własnym ogródku. Zapewne poświęcił dużo czasu na spamiętanie rozkładu pomieszczeń, jak i strażników. Oczywiście teraz, kiedy wprowadzono stan alarmowy, to ostatnie mogło nie być już aktualne. Dotarli do podnośnika, który prowadził na powierzchnię. Tak, kompleks więzienny znajdował się pod ziemią. Pech chciał, że dwójka, odzianych w zielone zbroje strażników zabezpieczyła windę. Należało się z nimi w jakiś sposób uporać. Pozostawało jedynie pytanie, czy będzie to sposób łopatologiczny, czy też...bardziej finezyjny. Rey spojrzał na Ghosta pytająco, przekazując swoim spojrzeniem więcej treści, niż inni byli w stanie używając pisma, słowa czy pięści. O tak, od zawsze kochał te wymowne...nagle jednak cały świat zamarł. Przynajmniej dla niego. Zobaczył, w czym ma śniadanie jeden ze strażników. Torba. Taka jakie lubi. Mimowolnie, zacisnął pięść. Czuł się jak dziecko, które zobaczyło wielkiego lizaka. Czuł się jak narkoman na głodzie, który zobaczył trawkę. Czuł się jak...i tak dalej. Ponownie spojrzał na swojego towarzysza. Treść jego przekazu była następująca: on naprawdę wolałby załatwić to finezyjnie, ale ta torba, on naprawdę chciałby tą torbe, załatwi mu ją czy mają narobić hałasu?
Duch uniósł zakapturzoną łepetynę, jakby wołał o pomstę do nieba, bez udziału strun głosowych. Jęknął i pokręcił głową, wnikając całą osobą w ścianę pełną przewodów. Najwidoczniej nie lubił sytuacji gdzie musiał zmieniać raz ustalony przez siebie plan. Bagman został na chwilę sam. Strażnicy, mimo, że napięci z powodu absurdalnych okoliczności, rozmawiali o czymś między sobą. Konwersacja trwała w najlepsze, kiedy to jeden z nich rozbłysnął błękitnym światłem wyładowań elektrycznych, jak lampki na Święta. Lampki, z dość poważnym zwarciem.
- Jerry!? Jerry! Co się dzieje!?
Drugi z obrońców windy aktywował przycisk na swoim przegubie. Zewsząd rozległo się przeraźliwe wycie syren, które świadczyło o zwiększeniu ilości kłopotów. Coś syknęło w mroku, łapiąc drugiego strażnika za kark i uderzając jego głową kilkakrotnie w ścianę, do momentu aż pęknięty wizjer był cały we krwi. Ghost wypuścił ofiarę i zaczął szybko majstrować przy konsolecie windy. Choć przyłożenie ręki do pulpitu raczej nie zasługiwało na taki opis. Drake, który przyglądał się temu wszystkiemu ze stoickim spokojem, podszedł do upragnionego śniętego graala. Podniósł go z namaszczeniem, oglądając ze wszelkich możliwych kątów. W końcu, z dostojnością godną nakładania korony królowi na głowę, umieścił torbę na swojej łepetynie. Następnie zrobił dwie dziury na wysokości oczu. Mrugnął trzy razy. Nabrał powietrza w płuca.
-JESTEM KOMPLETNY.
Pełen samozadowolenia, odwrócił się do Ghost’a.
-DZIĘKUJE.
W głosie, który nabrał zupełnie nowego...nowego brzmienia, było słychać szczerą wdzięczność. Może nawet i większą niż wtedy, gdy został uratowany z rąk pani Claine. Ciekawe jak jej wisiało się na ścianie. Duch fuknął i machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
- Tak. Teraz mamy na głowie cały pieprzony Vault. Nie ma za co. Właź, szybko.
Drzwi otworzyły się, odsłaniając kabinę, w której z powodzeniem zmieścił by się samochód. Dwójka weszła do windy, a światło na górze zaczęło obrazować jak daleko są od powierzchni. Odległość zmniejszała się z każdą chwilą, choć Ghost wydawał się być wielce zaniepokojony. Bagman, dzierżący improwizowaną maczugę, którą sobie...zerwał przed wejściem do tego jakże przyjemnego środka transportu, był dość spokojny. Chociaż...on zawsze był spokojny.
-WŁAŚCIWIE TO DOKĄD TERAZ?
Wizjery padły na mężczyznę z papierową torbą na głowie, a właściciel zastanawiał się, czy powinien wygłosić płomienną tyradę, zbyć go jak małe dziecko, czy też odpowiedzieć szczerze i wyczerpująco. Padło na to ostatnie.
- Po tym jak wyjedziemy na powierzchnię, musimy się dostać na granicę kompleksu. Zainstalowali tu ostatnio inhibitory teleportacyjne. Gdyby nie to, nie musiałbym prowadzić Cię po sznurku przez cały labirynt korytarzy. Teraz, jak tylko wyjdziemy z...szlag.
Kiedy duch mówił, drzwi otworzyły się. Przed mężczyznami rozpościerała się wolna przestrzeń lądownika. Dało się zobaczyć słońce i bezchmurne niebo. Dało się także zobaczyć około 20 strażników, odzianych we wspomagane zbroje, dzierżących różnoraki asertyment broni, od karabinów laserowych, porzezez wyrzutnie i generatory pola siłowego.
- Stać! Poddajcie się, albo otworzymy ogień!
Wrzasnął jeden z nich przez megafon.
- HM.
Odpowiedzią na krzyki było...zamknięcie drzwi windy. Nastała chwila niezręcznej ciszy. Czyżby złoczyńcy poszli po rozum do głowy i postanowili samodzielnie wrócić do Vault, grzecznie usiąść i poczekać, aż ktoś ich ponownie (no, jednego z nich) podda szeregowi zabiegów rekreacyjnych? Być może. Chociaż było jedno, małe ale. Nazywało się ono drzwi. Tak, te same które przed chwilą się zamknęły. Czy otworzyły się ponownie? Nie. One jakby...dostały nóg. I pędziły na spotkanie stróżów prawa jak bardzo rozpędzone zwierze. Zbrojni otworzyli ogień. Wiązki czerwieni uderzały w przeszkodę jak grad w okno. Nie były w stanie jednak jej odkształcić wrót, ani, tym bardziej, ich przebić. Metal, który nie był w żaden sposób wzmocniony, powinien stanowić niewiele większy opór, niżeli wióry dla piły łańcuchowej. Coś jednak było nie tak. Bagman, usłyszał krzyk około trzech osób, następnie poczuł nieznaczny opór, kiedy trójka strażników, z fragmentami popękanych zbroi, przeleciała mu nad głową, ruszając na spotkanie asfaltu. Jeden z obrońców, atakując od boku generatorem pola siłowego, złapał mężczyznę z torbą na głowie za nogę i...poczuł się jak nieszczęśnik który zaplątał się w siodło podczas końskiego galopu. Wleczony z zawrotną szybkością po powierzchni, roztaczał za sobą iskry. Warto dodać, że torbogłowemu jakby się...urosło. Odrobinę. Za to tak trochę...przybyło mu muskulatury. Mężczyzna w pomarańczowym uniformie (który, swoją drogą, "nieco" się rozpruł) zahamował, obracając się kilkukrotnie by wytracić swą niezwykłą prędkość, którą przeniósł na trzymane w mocarnych dłoniach drzwi, które jednak nieopatrznie...wypuścił...
-SHURIKEN?
...w stronę biednych strażników. Drzwi obracały się z szybkością niespotykaną dla tego typu obiektu. Dwóch z obrońców uchyliło się gwałtownie, nurkując pod nadlatującym przedmiotem, trzech następnych nie miało tyle szczęścia. Zostali dosłownie rozcięci na pół przez metalową blachę, ich krew i wnętrzności opadające na ziemię, rozdwojone ciała pozostawione w konwulsjach. Wrota wbiły się w ścianę pobliskiego magazynu, wciąż ociekając posoką. Pozostali przy życiu otworzyli ponownie ogień. Tym razem Bagman został trafiony centralnie w tors, zaś eksplozja odrzuciła go do tyłu i wytrąciła nieco z równowagi. Zdołał odnotować jednak coś nietypowego. Zdecydowanie więcej nieszczęśników leżało na ziemi, niż sam wyeliminował. Okazjonalny prześwit białej, fazującej poświaty, migającej jak rekin w morzu betonu, był ledwie dostrzegalny. W pewnym momencie Ghost wychylił się do połowy i rzucił Bagman’owi jakieś...świecidełko.
- Zbieraj się stąd. Zajmę się resztą.
Mogło to być trochę trudne z panicznie trzymającym się nogawki, obrońcą kompleksu militarno-więziennego. Bagman nieznacznie tylko skinął głową, łapiąc ten...pierścień. Jaki ładny. Srebrny! I z błękitnym kryształem na czubku! I jakimś symbolem, którego nie znał, ale kto by się tam symbolami przejmował. No nic, ważne że...hrm...zmieści się mu na...o! Lewym małym paluszku. No nic. Gdzie teraz? Poza kompleks, oczywiście. Miał już zabrać się do prze...stop. Zapomniał o pewnym osobniku. Przykucnął i spojrzał na biedaka którego ciągnął za sobą.
- DZIELNY Z CIEBIE STRAŻNIK.
Delikatnie, jakby było to malutkie śliczne bobo, odczepił mężczyznę od swojej nogawki
- ZROBIŁBYM Z CIEBIE MASKOTKĘ, ALE...
Nie dokończył, wzruszył tylko ramionami, po czym stuknął ostrożnie biedaka w głowę, tak by pozbawić go przytomności, ale nie życia. Więc zabrał się do opuszczania kompleksu, a konkretniej-udawania się...znajdowania się 3 ściany i warstwy betonu dalej. Kiedy tylko przebił się poza mury, ozdoba na małym palcu zaczęła lśnić i błyszczeć. Wraz z ostatnim błyskiem, Bagman rozpłynął się w nicości jakby nigdy go nie było.

Black Dragon nacisnął niewidoczny przycisk z boku swojego hełmu. Zapewne wyłączył (lub być może uruchomił) specyficzny mechanizm.
- Szkoda, doprawdy.
Podsumował ostatnie słowa kobiety dotyczące ich walki sparringowej, po czym wyjął małe, skórzane opakowanie, z kolei z niego srebrny pierścień o czerwonym kamieniu. Grzech nie była do końca pewna, jednak wydawało się jej, że gdzieś już widziała coś takiego. Nie mogła jednak przypomnieć sobie…gdzie. Być może akta jakiejś sprawy w komputerze jej…”rozwiązanego” wydziału? Mężczyzna w czerni założył pierścień na swoją zbroję, nie krępując się skrzypieniem metalu. Widać był przyzwyczajony Podszedł do kobiety. W drugiej dłoni trzymał jej sztylety, które poleciały w jego kierunku wcale nie tak dawno temu. Nie zwróciła uwagi, kiedy właściwie je zebrał, jednak teraz miał zamiar je oddać.
- Jesteśmy gotowi.
Szumienie. Karmazynowy klosz, który zamknął ich w środku. Błysk światła.

Na zewnątrz szalała burza. Marmurowe hala szokowała swoją obszernością. Pięć kolumn podtrzymywało konstrukcję z każdej strony, nosząc szczegółowe zdobienia przedstawiające walki rozmaitych herosów z mitycznymi bestiami. Przez środek biegł czerwony dywan o złotych wykończeniach, którego droga zaczynała się przy mosiężnych, okutych drzwiach, zaś kończyła przy żelaznym tronie o smoczych motywach. Po obu bokach znajdowały się wyjścia, prowadzące na łączony balkon. Uważne oko było w stanie dostrzec pośród migawek błyskawic, ostre, górskie klify. Trzask. Jednak nie pioruna. Molekuły nekromantki połączyły się na powrót w jedność. Było jej niedobrze. Chciało jej się wymiotować. Lewa dłoń uciskała skroń. Nass’ri, lądując bez problemów na podłodze, zniósł podróż zdecydowanie lepiej. Jednak chwilowy ból, nie zatarł możliwości obserwacji. W miarę jak przemijał kobietę przytłaczał majestat otoczenia, a także…niepewność wywołana dziesiątkami sylwetek, stojącymi tuż na granicy padającego światła. Odziane w czerń persony, trzymające w żelaznym uchwycie włócznie, z pewnością nie należały do ozdobnego asortymentu. Nie poruszały się jednak. Nie drgały, nie oddychały. Nie były żywe. I nie stanowiły największego problemu nowoprzybyłych. Tron bowiem, był zajęty. Siedział na nim stary mężczyzna, o długich, siwych włosach i brodzie sięgającej za kark. Poorana głębokimi bruzdami i zmarszczkami twarz nie posiadała żadnej emocji, była jak wyryta w skale. Goła klatka piersiowa, zakryta jedynie kurtyną blizn, wprawiłaby w kompleksy niejednego kulturystę. On, w przeciwieństwie do swych sług…oddychał. Jednak powoli, w zwolnionym tempie. Jego serce wydawało jedno uderzenie, kiedy to normalnego człowieka wyzwalało około dwudziestu. Uniósł dłoń do góry, bez najmniejszego dźwięku. Ta zawierała dwa pierścienie. Jednym z nich był ten, który dostarczył ich na miejsce. Prezentacja została jednak zakłócona. Oto bowiem nastąpił kolejny błysk. I towarzyszący mu dziki tumult, jakby właśnie stado byków zerwało się do galopu. Wielka sylwetka w pomarańczowym mundurze więźnia i…z papierową torbą na głowie, niemal staranowała Cyntię, która w ostatnim momencie uskoczyła. Nass’ri nie miał tyle szczęścia. But jak z kamienia, nadepnął mu całą swą siłą na ogon, gdy właściciel biegł na spotkanie filaru. Zatrzymała go dopiero błękitna bariera. Wstrząs i trzask. Bagman wyhamował tuż przed filarem, nie zdając sobie dokładnie sprawy, gdzie się znalazł. Wiedział jedynie, że właśnie przebiegł po jakimś szczurze i omal nie potrącił dziwnej, jakże mrocznej kobiety. Nie miał już pierścionka. Ten gdzieś zniknął. A raczej pojawił się na dłoni jakiegoś starszego, zmęczonego życiem pana, który siedział na zdobionym krześle. Trzask. John trafi raczej z deszczu pod rynnę. Zdecydowanym plusem było to, że jego „kolega”, który przywodził na myśl Hindenburg gdzieś sobie poszedł, jednak…zastąpił go jakiś ogromny bydlak z papierową torbą na głowie, młoda dziewczyna o siwych włosach i coś…coś małego z czerwonymi oczami, które właśnie ściskało swój ogon. Wszystko to było jak najbardziej zabawne, ale…no właśnie. Znów nie miał możliwości się śmiać. Ostatni już trzask. Grzech pojawiła się w błysku światła, mogąc samodzielnie ocenić całą scenerię. A ta przywodziła na myśl…cyrk. Kiepską komedię, farsę i nic więcej. Dwóch mężczyzn wyglądało jakby dopiero co uciekli ze swoich cel. Ubranie jednego z nich było potargane. Miał papierową torbę na głowie. Drugi z nich, krótko ostrzyżony i w okularach, był nieco poobijany, także w charakterystycznym mundurku, tej samej instytucji. Małe stworzenie o szarawej skórze i czerwonych oczach stojące obok siwowłosej młódki nie poprawiało wizerunku całości. I gdzie właściwie zniknął ten przeklęty Black Dragon?!
Jednak był ktoś jeszcze. Osoba, która swoją obecnością zmieniała ową kiepską komedię w dramat, gdzie tańczyło się na ostrzu noża. Stary mężczyzna siedzący naprzeciw nich, lustrował całą zbieraninę, nawet nie mrugnąwszy. W końcu przemówił:
- Grzech. Cyntia. Nass’ri. Candyman. Bagman. Witam was. Dla tych, którzy mnie nie znają, nazywam się Mandarin. Zapewne macie pytania.
Jego głos był suchy i szorstki, jakby zdzierający warstwy świadomości.
 
Highlander jest offline