Mimo wszystko wolałby siedzieć teraz pod drzwiami staruszka Goethe. Od samego rana nic nie szło po jego myśli. Znalazł się pod kreską, a w takim wypadku trudno o dobry humor. Nie chciał się rozpraszać, w tej chwili bardziej dokuczała mu jednak świadomość, że kolejnej okazji może już nie mieć.
- Wróć do mnie. – Cichy szept i oddech Mariki, który poczuł na karku, sprowadził go na ziemię.
Wystarczył tylko moment zapomnienia. Siedziała tuż obok i opierała głowę na jego ramieniu. Jej dłoń leniwie wędrowała po plecach Berna. Szybko zapomniał o zabójstwie, ucieczce i reszcie swoich problemów. Chciał ją pocałować, jednak ona miała inne plany. Zręcznie wywinęła się z jego objęć i przesunęła w kierunku niewielkiej szafki stojącej tuż przy łóżku, na którym się znaleźli.
- Nie spieszmy się, w końcu dawno mnie nie odwiedzałeś. – Ustawiła obok siebie dwa kielichy i butelkę czerwonego wina, którą od razu otworzyła.
- To nie jest dobra pora na picie.
- Wino musi trochę pooddychać, w tym czasie nacieszmy się sobą. – Słowa jej towarzysza zdecydowanie jej w tym momencie nie interesowały. Puściła je mimo uszu i szybko zaczęła skracać dystans, który ich dzielił.
Znał Marikę nie od dziś. Była całkowicie inna niż kobiety, które miał do tej pory. Egzotyczna uroda, niespotykany temperament i oczywiście to ciało. Nigdy się w niej nie zakochał, nigdy nawet nie patrzył na nią w kategorii osoby, którą można by pokochać. Sam nie widział siebie w szczęśliwym, stałym związku, a ona …
Ona była po prostu nie z tego świata.
Milion głosów w jego głowie, a każdy nieustannie próbuje wrzeszczeć głośniej niż reszta. Czuje, że traci kontakt ze światem. Ten jeden łyk wina i usta Mariki. Właśnie w tej chwili zdał sobie sprawę z faktu, że ich smak był całkowicie inny.
- Jesteś taki stary, tak doświadczony i cwany bardziej niż większość ludzi, których tak sowicie opłacam. Niestety nawet ty nie oprzesz się wdziękom tej bogini. – Zachrypły głos i śmiech podrażniły jego stępione zmysły.
- Redgarth. – Jak przez mgłę dostrzegał postać niziołka. – Co ty kombinujesz?
- Nie martw się Bern. Stary z ciebie zabijaka, więc niekomfortowo czułbym się rozmawiając z tobą na osobności. Co oczywiste równie niekomfortowo czułbym się rozmawiając w towarzystwie przynajmniej czwórki ochroniarzy.
- Ty… – Jego głos był słaby, a on sam na tyle oszołomiony, że miał duże trudności nawet z komunikowaniem się.
- Nie martw się, od paru ziółek nie umrzesz. Widzisz, wbrew temu co się o nas mówi, my niziołki również lubimy spojrzeć śmierci w oczy. Z tą tylko różnicą, że jesteśmy przede wszystkim ludźmi, o przepraszam, istotami interesu. – Ten śmiech powoli irytował Berna, niewiele mógł jednak na to poradzić. – No więc, z jakim interesem ty do mnie przychodzisz?
__________________ And the dance continuous.
Obecnie nieobecny. |