Mike Sheff
Otworzył oczy. Światło nie było już tak ostre, a ból stracił na intensywności. Całe przedramię, pozbawione wraz ze skórą zakończeń nerwowych, pulsowało miarowo przypominając, że najpewniej gdzieś w pobliżu czają się jego dręczyciele. Gardło nadwyrężone krzykiem i wysuszone pragnieniem paliło, powieki piekły, a ciałem wstrząsały dreszcze. Przeciągnął zmęczonym wzrokiem wokół siebie, ale nigdzie nie dostrzegł dwójki psycholi. Bał się spojrzeć na rękę. Przemógł się w końcu i natychmiast pożałował. Widok doprowadzał do mdłości.
Ostre skrzypnięcie wywołało łomot serca. Ktoś się zbliżał, Mike słyszał odgłos narastającego, ciężkiego stąpania, potem dźwięk przekręcanego klucza i podmuch chłodnego powietrza. Trzasnęły drzwi sprawiając, że mimowolnie szarpnął się w więzach. W duchu prosił Boga, by to nie było zapowiedzią kontynuacji wcześniejszych tortur. Zobaczył nad sobą biały fartuch spryskany prawdopodobnie swoją własną krwią i twarz pseudo-chirurga uważnie wpatrującą się w swoją bezbronną ofiarę.
-Jak się czujesz chłopcze? Zastanowiłeś się już nad swoją winą? Nadal upierasz się, że nie miałeś na to wpływu? – Dłoń w rękawiczce poklepała Mike’a po policzku.
__________________ "Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?) |