Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-02-2009, 14:43   #81
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
-Vale et me ama!

Nieco ciszej dodał tylko.

-...cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo..

Rzucił ironiczne dla siebie samego słowa na przegnanie wampirzycy. Wpakował się nieźle. Strasznie. Źle. De caelo in caenum – z nieba w błoto. Biorąc pod uwagę fakt siedzenia w bajorze to była nader zabawna myśl. Czuł się pełen sił, szczerze mówiąc to nie było nic nadzwyczajnego, wszakże wcale się nie zmęczył. Był tylko zaniepokojony, aż za nadto. Skoro miał grać w dwie strony i nie stracić życia to właśnie to zamierzał zrobić. Trochę flegmatycznie, powoli i błądząc myślą i oczyma po świecie wyszedł z bajora.
Nie minęło wiele nurtu rzek czasu kiedy to Tyburcjusz nie tyle zmył co starł z siebie błoto poprzez roślinność i wskoczył w garnitur. Chwile jeszcze przyglądał się Dominiqe z wielkim pomyślunkiem. Niczym marmurowy posąg z wyrzeźbionymi srogimi rysami twarzy i małymi perłami w źrenicach, jak sztylet wbity w ziemię, oczekujący wojny.

-Życie jest takie skomplikowane. I o to skompilowanie Aby móc dalej komplikować trzeba walczyć. Paranoja. Prawa Ty tam na górze?

Spojrzał w niebo z przekąsem. Coś zaszeleściło kiedy to Tyburcjusz wyjął zapalniczkę i papierosa. Płomień buchnął wydając niepokojący dźwięk, a mężczyzna zaciągnął się dymem. Był to dławiący dym po palił mocne papierosy. One go uspokajały. Spacerował brzegiem w kierunku Dominiqe niczym dawny szlachcic, prosty jak trzcina z niezachwiana pozycją głowy, miarowymi krokami i dłońmi trzymanymi z tyłu. Tylko kopcący się papieros w ustach psuł te wrażenie.

-Witaj.

Przykucnął na brzegu i uśmiechnął się lekko. Prawą dłonią palił papierosa, a palcami lewej przesuwał po ziemi jakby skanując jej fakturę, jakby nic mu miało nie umknąć.

-Pamiętasz mnie? Zapewne pamiętasz. Tobie nic nie może umknąć. Nie umknęło także to, że mam kłopoty. Nawet więcej. Jesteś dobra. Nawet jeśli cokolwiek było kiedyś źle, jakby cos nie tak... Mam dar i widzę, że jesteś dobra. Właśnie z tego powodu Ciebie prosić będę o pomoc.

Wypuścił z ust dymne pierścienie. Rozejrzał się dokoła. W duchu chwalił wizje. Jednak całe wydarzenia ostatnich chwil podbudowały Tyburcjusza. Czuł się mocniejszy. Nawet nie jako osoba, raczej mając siłę za sobą, coś co daje mu czego zechce. Nawet jeśli cena będzie brzmieć wszędzie wokół. Kombinował. Milczał już kilka dobrych chwil, zdążył wypalić papieros i tylko wyrzucił resztę za siebie. Oparł dłonie o kolana, westchnął.

-Mój status nie jest najlepszy. Szczerze mówiąc to grodzi mi przemiana mi śmierci, potem coś gorszego. To miasto było bez bólu. Nie mogę prosić nikogo o przyłączenie do Stada, to za dużo. Lecz jestem w stanie skuć się z Tobą łańcuchem słów. Lecz weźcie mnie siłą na Towarzysza lub... Sprawicie, spraw gładkim słowem i chartem ducha aby mnie tylko przez pewien czas uważano za jednego z Was, za członka Stada.

”Graj w tym kraju o ryzyko z życiem. Nawet niezła jest. Niebywała jest potęga i chyba aż nazbyt niebywała dla mnie. O ironio, kiedy moja rozkochana krwiopijczyni się o tym dowie to... Będzie ciekawie. Tylko udać wziętego siłą, zmuszonego. Na wojnie giną narody lecz Ci co nie walczą, zawsze skorzystają. Sumienie? Możliwe. Bardziej prawdopodobne, że ona poczuje się wdzięczna. Gdybym nie wołał o pomóc, gdybym tego nie szeptał. Och tak, ludzie są głupi i niewdzięczni. Więc co? Oszukać. Mundus vult decipi, ergo decipiatur, świat chce być oszukiwany, niechże więc będzie.”

Podrapał się w kark, pstryknął palcami spoglądając na niebo, a potem na Dominiqe, starając się dojrzeć wprost w oczy, zwierciadło duszy. Jakby starając się wychwycić nici emocji, jakby zajrzeć do siedliska wolnej myśli i wiedzieć co mówić aby się udało.

-Jak? Przysięgnę na kości mego ojca.
.
Najzabawniejsze było to, ze w domniemaniu Francuza jego prawdziwy ojciec nie miał kości więc nie grodziło im sponiewieranie po złamanej przysiędze. Zastygł bez ruchu, zastygł oczekując najdrobniejszej głoski, wiekopomne słowa. Jeśli się zgodzi wielka galaktyczna układanka, bo tak mężczyzna wyobrażał sobie swe życie, zyska kolejny element.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 14-02-2009, 00:35   #82
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Głośne chlupnięcie odwróciło jej uwagę od chętnego kochanka. Drugi z mężczyzn obudził się i właśnie podnosił z błota, w które poślizgnąwszy się, wpadł twarzą. Wyglądał na zażenowanego, ale nie ruszył się z miejsca. Rozbawiona, obserwowała jego nerwowe ruchy, ukradkowo rzucane spojrzenia, a potem próbę odwrócenia od nich wzroku. Niemal wybuchła śmiechem, kiedy się odezwał.

Czyżbyś potrzebował zachęty, żeby Cię trochę ośmielić?

Czuła, że mężczyzna pod nią zaczyna się denerwować. W końcu położył się zniecierpliwiony wbijając wzrok w niebo z wyrazem twarzy, który niemal krzyczał: „A idźżesz się utopić człowieku!” Spuściła wzrok na ujeżdżanego chłopaka i pochyliła się, kładąc się na jego piersi.

-Poczekaj tu na mnie mój piękny, zaraz wrócę. Może nie sama…- zamruczała mu do ucha.

Kilka razy jeszcze uniosła się i opadła nad jego biodrami. Potem wstała, delikatnie zsuwając się z niego.

Krok za krokiem zbliżała się do zastygłego jak kamień Reynolda, zmysłowo kołysząc biodrami. Niemal płynęła ku niemu szukając oczekiwanej reakcji w jego zakłopotanej twarzy. Tymczasem on począł rozglądać się nerwowo, unikając jak ognia, patrzenia w jej stronę.

-Mówisz, że chcesz mi podziękować? Czy mogę w takim razie wybrać sobie sposób? -zamruczała przykucnąwszy bliziutko niego. Wyciągnęła dłoń wplatając na chwilę palce w jego posklejane błotem włosy, ale odsunął się od niej zapobiegliwie, lekko łamiącym się głosem próbując wyperswadować jej nierozsądne pomysły.

Brnęli tak razem przez błotną płyciznę dobrych kilkanaście metrów. On tyłem odsuwał się, starając się, by wstydliwe części ciała nie ukazały się oczom kobiety i pozostały głęboko pod powierzchnią. Ona posuwała się nad nim na czworakach, prężąc grzbiet, jak kotka i plącząc mu się między odpychającymi się od dna nogami, próbowała go głaskać i dotykać. W końcu natarła na niego tak energicznie, że poślizgnąwszy się po raz kolejny, rozciągnął się w błocku jak długi na plecach.

-Proszę, zostaw mnie w spokoju.
-Nie chcesz mnie?
-Z całym szacunkiem, jesteś bardzo piękna… -wyjąkał -i ze wszech miar godna pożądania, ale … wybacz… nie lubię takich zabaw. Pójdę już sobie, tylko powiedz gdzie są nasze ubrania.

Patrzyła na jego usmarowaną twarz z niedowierzaniem. Jeszcze są tacy mężczyźni? Ewenement na skalę całego Thagortu!
Chyba nie była w stanie naturalną drogą skłonić go do uległości. Szkoda marnować takiego okazu.

-Zaimponowałeś mi. Odejdź więc. Za drzewami jest strumień. Możesz się tam umyć. Na drugim brzegu znajdziesz ubranie. Jesteś wolny… no dalej –zniecierpliwiła się –bo zmienię zdanie, a wtedy pożałujesz.

Zbliżyła twarz do jego twarzy. –Uciekaj stąd! – zasyczała. Reynold stężał z przerażenia…
Z jej oczu wyzierało piekło i wieczny ogień.

* * *

Wstyd stracił znaczenie. Burke w jednej chwili zerwał się z błota i nie oglądając się za siebie pobiegł, zatrzymując się zdyszany dopiero na środku strumienia. Obejrzał się nerwowo za siebie, ale nikt go nie ścigał. Usiadł ciężko w wodzie i odpoczywał zastanawiając się, co to mogło być. Pomyślał dopiero teraz o Tym drugim. Opłukał się szybko i wyszedł na brzeg. Rzeczywiście od razu odnalazł wzrokiem stosik równo poskładanych ubrań. Łatwo rozpoznał własne. Właściwie już kończył kiedy usłyszał jakieś głosy w zaroślach. Poszedł za nimi i… niemal wdepnął na… Noysa.

Mało go nie odrzuciło.
Nagi Jonathan oparty plecami o drzewo przytrzymywał za włosy głowę klęczącego przed nim, równie nagiego chłopaka.
-Noys!?
-Boże, Burke! To nie to, co myślisz!

* * *

Charels sądził już, że szansa na kontynuowanie nowej znajomości zakończyła się nieodwracalnie, widząc tamtych dwoje taplających się w błocku. Czuł rosnące rozdrażnienie. Kiedy jednak dostrzegł Reynolda zrywającego się nagle i uciekającego przed molestującą go kobietą, rozchmurzył się. Ciekawe, co takiego mu zaproponowała? Mięczak. Dolin Wzruszył ramionami, patrząc z zachwytem na sunące ku niemu piękne zjawisko. Czekał z niecierpliwością.

Usiadł, z przyjemnością oglądając ją sobie, kiedy zbliżyła się do niego i przyklękła obok. Ich usta nerwowo drżąc znów się ze sobą zwarły. Delikatna, ale pewna dłoń zsunęła się z jego torsu na brzuch, a potem znikła pod powierzchnią błota. Gwałtownie objął ją i położył, przyciskając sobą do ziemi. Chichocząc wyślizgnęła mu się i odwróciwszy na brzuch powoli pełzała ku brzegowi. Nie pozwolił jej uciec. Sunął razem z nią ocierając się o nią raz po raz. Na płyciźnie chwycił ją stanowczo za biodra i przytrzymał chcąc się w nią wsunąć ponownie. Jednak znów mu się wyślizgnęła, potęgując jedynie jego podniecenie. Odwróciła się na plecy i uśmiechnęła prowokująco.



-Twój znajomy stchórzył. Śmieszne, boi się kobiet? Czy ma po prostu inne upodobania?
-Nie mam pojęcia i nic mnie to nie obchodzi.

* * *
Charles długo balansował na granicy spełnienia. Pochłonięty doznawaną rozkoszą nie widział nic poza prężącym się ciałem nieznajomej. Nie zauważył, że powietrze napełniło się trzaskiem i sykiem elektrycznych impulsów. Zadrgało od migających jak holograficzny obraz postaci, które klarowały się błyskawicznie i nabierały realnych kształtów.

-Chodźcie bracia i siostry. Pożywcie się.

Ich oczy zapaliły się ogniem, gdy go otoczyli. Nie widział tego. Czuł jedynie rozkosz płynącą z dotyku wielu dłoni, ust … języków…
Ocknął się bez sił, lecz z poczuciem spełnienia. Był sam, wciąż leniwie przesuwając w dłoni przyczynę rozkosznego wyczerpania.


 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 15-02-2009 o 08:23.
Lilith jest offline  
Stary 14-02-2009, 23:36   #83
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Horacy nie mógł powstrzymać łez, łez śmiechu.

- Z twojego, jakże długiego monologu, można wywnioskować, że sama Idva zabrała Charlsa na dach budynku i go zrzuciła. Tak ?

Uśmiech nie znikał z twarzy Horacego. A to był dopiero początek jego wypowiedzi.

- Thagort nie odbiera nikomu jego rozumu, wolnej woli. Jeśli włożysz rękę do ogniska oparzysz się. Nie jest to nic dziwnego.

Horacy przetarł łzy spływające po jego policzku. Nabrał powietrza do płuc, najwyraźniej próbując się uspokoić.

- Hydra była wrogiem Idvy, zniszczyła jedno z moich ulubionych miejsc w Thagorcie, zamieniła wszystko w śmierć. Naszym obowiązkiem jako przewodniego stada była opieka nad Idvą, opieka nad stadami, które zamieszkują Thagort. My jesteśmy jej najbliżsi a zawiedliśmy ją, jedyną matkę jaką znamy. Uratowaliście wy – nowe stado wezwane przez nią, cały Thagort. To chciałeś usłyszeć ? Uratowaliście Idvę wy, nie my, nie stada którym dała życie pozbawione, bólu i śmierci. Dzięki za przypomnienie.

Najdziwniejsze jest to, że uśmiech, szczery uśmiech nie zniknął z twarzy Horacego. Nadal rysy twarzy miał przyjazne. Mimo tego że słowa jakie wypowiadał dalekie były od przyjemnych. I wtedy stało się coś, czego Horacy nie przewidział. Julian przeprosił i zaczął zwierzać się mężczyźnie z tego co on czuł, z niepewności jaka nim targała. Horacy czując rozbawienia szczerze żałował miotającego się Juliana. Chłopak był zagubiony jak kiedyś on sam. Powoli na twarzy nagiego mężczyzny malowała się troska i zrozumienie.

- Jak to jest czuć niepewność, strach, niepokój ? Czy twoje serce bije wtedy szybciej ?

Horacy podszedł brodząc po wodzie do nagiego Juliana, objął go w pasie. Przybliżył swą mokrą twarz do jego twarzy. Cichuteńko szepcąc do ucha chłopaka. Jednocześnie drugą dłonią gładząc policzek chłopaka.

- Co teraz czujesz ?

Opuszkami palców Horacy powoli powędrował po policzku Juliana drażniąc skórę twarzy, szyi , torsu chłopaka wprost na klatkę piersiową. Dłoń mężczyzny zatrzymała się na sercu chłopaka. Wampir czuł nierówny, szybki rytm bicia serca młodzieńca.

- Czy to jest niepewność ?

Usta mężczyzny przybliżyły się do ust młodzieńca, wargi musnęły delikatnie chłodnych spękanych warg niewinnego dziecka. Czuły dotyk wampira sprawiał coraz większą rozkosz Julianowi. Rozkosz, której chłopak nie potrafił do końca zrozumieć.

Właśnie wtedy zaburczało w brzuchu Julinowi. Donośnie burknięcie przerwało moment ,w którym Horacy pragnął dowiedzieć się więcej na temat niepewności.

- Może coś zjemy ? Przebierz się będzie ci zbyt chłodno.

Horacy odwrócił się od Juliana, powoli wychodził z wartkiego nurtu rzeki. Julian nie mógł dostrzec niewielkiego uśmiechu na twarzy wampira. Uśmiechu, który mógł wiele znaczyć.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 14-02-2009 o 23:44.
kabasz jest offline  
Stary 16-02-2009, 13:46   #84
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Mike Sheff

Otworzył oczy. Światło nie było już tak ostre, a ból stracił na intensywności. Całe przedramię, pozbawione wraz ze skórą zakończeń nerwowych, pulsowało miarowo przypominając, że najpewniej gdzieś w pobliżu czają się jego dręczyciele. Gardło nadwyrężone krzykiem i wysuszone pragnieniem paliło, powieki piekły, a ciałem wstrząsały dreszcze. Przeciągnął zmęczonym wzrokiem wokół siebie, ale nigdzie nie dostrzegł dwójki psycholi. Bał się spojrzeć na rękę. Przemógł się w końcu i natychmiast pożałował. Widok doprowadzał do mdłości.

Ostre skrzypnięcie wywołało łomot serca. Ktoś się zbliżał, Mike słyszał odgłos narastającego, ciężkiego stąpania, potem dźwięk przekręcanego klucza i podmuch chłodnego powietrza. Trzasnęły drzwi sprawiając, że mimowolnie szarpnął się w więzach. W duchu prosił Boga, by to nie było zapowiedzią kontynuacji wcześniejszych tortur. Zobaczył nad sobą biały fartuch spryskany prawdopodobnie swoją własną krwią i twarz pseudo-chirurga uważnie wpatrującą się w swoją bezbronną ofiarę.

-Jak się czujesz chłopcze? Zastanowiłeś się już nad swoją winą? Nadal upierasz się, że nie miałeś na to wpływu? – Dłoń w rękawiczce poklepała Mike’a po policzku.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 17-02-2009, 13:40   #85
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Dominique na wpół leżała w błotnistej niecce otoczonej drzewami. Sielskość nieco psuł kolor nieba- tym razem fiołkowo- srebrzysty, kopuła niebios zadawala się lekko pulsować, gdzieś ,tam wysoko.
Przymknęła oczy mając nadzieje, że ból promieniujący z linii Idvy oplatających jej ciało nieco osłabnie.

-Witaj.

Powoli otworzyła oczy i zogniskowała wzrok na mówiącej do niej osobie.
Mężczyzna.
Ten głos. Chyba już go widziała…

Tak, to ten sam który pojawił się tuz przed jej ostatnim atakiem na Hydre.
Ten który potraktował ją protekcjonalnie jak niedorozwinięte dziecko.
A tego typu zachowań młoda prawniczka nie znosiła najbardziej.
Ów, jeśli dobrze zapamiętała Tyburcjusz, swoją droga , oryginalne imię ciągnął dalej niezrażony jej milczeniem.

-Pamiętasz mnie? Zapewne pamiętasz. Tobie nic nie może umknąć. Nie umknęło także to, że mam kłopoty. Nawet więcej. Jesteś dobra. Nawet jeśli cokolwiek było kiedyś źle, jakby cos nie tak... Mam dar i widzę, że jesteś dobra. Właśnie z tego powodu Ciebie prosić będę o pomoc.

„Mam dar i widzę, ze jesteś dobra”. Kolejny wariat w krainie szaleństwa…

I am only real at places I can not be
Dead liquid vigilant
Implanted into my sleep


-Mój status nie jest najlepszy. Szczerze mówiąc to grodzi mi przemiana mi śmierci, potem coś gorszego. To miasto było bez bólu. Nie mogę prosić nikogo o przyłączenie do Stada, to za dużo. Lecz jestem w stanie skuć się z Tobą łańcuchem słów. Lecz weźcie mnie siłą na Towarzysza lub... Sprawicie, spraw gładkim słowem i chartem ducha aby mnie tylko przez pewien czas uważano za jednego z Was, za członka Stada.

Dominique słuchała jego słów, lecz tak naprawdę patrzyła na jego twarz, oczy, gesty.
To była prawda o człowieku, nie to co mówiły jego usta, lecz to co mówiło jego ciało.
Wyprostowany jak czciła poruszał się niespiesznie, jego gesty i zachowanie miały w sobie coś wystudiowanego, jakby całe jego zachowanie było pozą, teatrem jednego aktora.

Tylko w co ów aktor grał?
Bo jak na osobę, której jak twierdził, życie było w ogromnym niebezpieczeństwie zachowywał się wręcz niezwykle spokojnie i opanowanie.

Ale może to moje przewrażliwienie. Nie oceniaj ksiązki po okładce dziewczyno, nie oceniaj…

Nagle wypowiedział zdanie dla niej zupełnie bez sensu, wyrwane totalnie z kontekstu.
-Jak? Przysięgnę na kości mego ojca.

Ta wypowiedź nie maiła żadnego związku z poprzednimi jego słowami, tak jakby odpowiedział na pytanie zadane przez kogoś kogo nie było, a zachowywał się jakby odpowiadał na jakieś jej pytanie, na słowa jakich nigdy nie wypowiedziała.
Wariat.

Ale nawet ten wariat może się przydać.
Teraz gdy musza odnaleźć Firtyx może przyda im się ktoś kto orientuje się w okolicy na pewno lepiej niż oni sami.
Właśnie, oni sami, nadal nie wiedziała jaki jest stan faktyczny jej Stada. Lorence powiedział, że wszyscy żyją, ale gdzie są?

- Jeśli chcesz się związać z moim stadem najpierw pomóż mi ich odnaleźć. Potraktuje to jako zaliczkę dobrej woli. Potem przedstawiasz swą prośbę zebranym członkom stada Białej Róży, którzy zdecydują co w tej kwestii zrobimy.

I dowiem się, czy to o co on prosi jest tu normalne, kim są ci Towarzysze o których mówi.

Dalsze leżenie w leczniczym błocku raczej jej realizacji planów nie pomoże
Pokryta mazią powoli wyszła na brzeg. Teraz zauważyła, że takich jak to w którym spoczywała błotnistych jeziorek jest całkiem sporo.
Na trawie w pobliżu leżały jej ubrania, co dziwne wyglądały jak świeżo zdjęte z sklepowych wieszaków i półek, nie miały na sobie żadnego śladu walki.
Jej uwagę przykuł szum płynącej wody.
Teren na jakim znajdowały się sadzawki błotne był mocno pofalowany, wyglądał nieco jak pradolina jakiejś, kiedyś tu płynącej potężnej rzeki, jakiej wody wyrzeźbiły otaczający ją teren.
Z każdym krokiem szum rzeki zwiększał się.
Zawinęła ubrania w płaszcz Lorenca i ruszyła z tobołkiem w stronę z jakiej dobiegał ów silniejszy szum.
Miała nadzieje, że skoro Tyburjuszowi tak zależy na porozumieniu, to ruszy za nią.

Po chwili jej oczom ukazał się niezwykły widok.
Rzeczywiście, rzeka która kiedyś tędy płynęła pozostawiła ślad na obecnym kształcie.
Spomiędzy skał obrośniętych bujną zielenią spadał w dół naturalnej sadzawki wodospad.
Pył wodny unoszący się w odbijał promienie słoneczne powietrzu tworząc miniaturowe tęcze.
Widząc było, że miejsce to jest uczęszczane, nad brzeg sadzawki z jakiej wypływała rzeka prowadziło zejście z drewniana balustradą, cześć brzegu została oczyszczona i wysypana miękkim piaskiem .
Całość tworzyła niezwykłe, na wpół dzikie miejsce do odświeżającej kąpieli.



Dominique najpierw ostrożnie wchodziła do wody, gdy jednak przekonała się, że nie jest ona tak zimną jak należałoby się spodziewać zanurzyła się w niej cała, pozwalać by nurt rzeki zmył z jej ciała leczniczy osad.
Czuła ciągle nieprzyjemne pulsowanie w liniach Idvy na swej skórze, lecz jednak nie był już to ten silny, wręcz obezwładniający ból jaki czuła nie tak dawno temu.
Stanęła przy kurtynie wody spadającej z góry i pozwoliła by wraz z silnym naporem wody odpłynęły jej niepewność, lęk.

Teraz musi być silna dla siebie i swego Stada.
Zauważyła, że linie Idvy nieco zbladły miejscami, a tatuaż białej Róży na jej piersi pokrył się jakby maleńkimi kropelkami krwi.
Lorence miał racje, jad Hydry zmienił cos w Idvie ,w mym ciele, w mym Stadzie…

Stała jeszcze chwile w wodospadzie pozwalając by jej długie czarne włosy oblepiały jej skórę jak płaszcz. Idva na skórze jej pleców wyraźnie odcinała się od jasnej skóry, wyglądała jak malunek w ramie czarnych włosów.



Po jakimś czasie wyszła na brzeg, powalając by ciepłe podmuchy wiatru osuszyły jej skórę, ubrała się, związała mokre włosy w niedbały węzeł na karku i ruszyła na poszukiwanie członków swego stada.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 17-02-2009, 20:50   #86
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Charles przebudził się w bajorku. Był wyczerpany. Wyczerpany i szczęśliwy. Kobiety już w pobliżu nie było, a on nawet nie zapytał się o jej imię. Najwyraźniej jednak nie było ono istotne, skoro sytuacja tak się potoczyła. Odkąd tu trafił, była to chyba najlepsza rzecz, jaka go spotkała i byłoby tu nawet przyjemnie, gdyby oczywiście wyciąć huragany, wielogłowe stwory no i uszkodzenia oka... no właśnie, on widział! Macał przez chwilę z niedowierzaniem, lecz wyglądało na to, że znowu tam było. Przez chwilę zastanawiał się, jak mogło do tego dojść, lecz przecież bardzo skoncentrowany był na czym innym. Jeszcze raz przypomniał sobie jej kształty, przywołując w myślach każdą krągłość jej ciała, jej zapach oraz każdy ruch.

Czas jednak mijał, a on nie mógł tak leżeć bezczynnie. Podniósł się więc z bajora, dodając ponowne spotkanie z nieznajomą do swojej długiej listy rzeczy, które chciałby powtórzyć. Słyszał wodę, płynącą nieopodal, więc udał się w tamtą stronę, by zmyć z siebie błoto. Rzeka nie była dość szeroka, lecz głęboka na tyle, aby móc się w niej całemu zanurzyć. Charles opłukał się dokładnie, wykruszając, a następnie wyszorować zaschnięte we włosach błoto.

Kiedy był już czysty, mógł wyjść na brzeg i ubrać się w swoje ubrania, które leżały tutaj, jakby czekając na jego przybycie. Może ktoś je tu specjalnie zostawił? Obejrzał dokładnie garnitur. Ubranie było całe, lecz raczej samo się nie naprawiło, tak jak jego nazwa na to wskazywała. Najpewniej ktoś po prostu dał nowe, identyczne. Ubierając się, znalazł wisiorek włożony pomiędzy spodnie, a koszulę. Charles najpierw ubrał się, a dopiero potem pomyślał o wisiorku. Prezent od nieznajomej? Niestety garnitur okazał się felerny, bo nie było w nim żadnej kieszeni, więc znalezisko musiało zawisnąć na szyi. Nie wiedząc co robić, Charles ruszył wzdłuż brzegu.
 
grabi jest offline  
Stary 17-02-2009, 22:06   #87
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Tak jak mu powiedziano nieopodal znalazł rzekę, w której mógł zmyć z siebie błoto i wstyd. Kolejne wydarzenia w tym dziwnym mieście ciągle go zaskakiwały. Za każdym razem, gdy wydawało się że nic bardziej niezwykłego nie może się zdarzyć. Nie potrafił przyznać, czy przechodzi te starcia z tarczą, czy na tarczy, lecz tym jednak przypadku wyraźnie podkulił ogon i uciekł. Przyznać trzeba, że niewiele z jego schadzek kończyło się takim widokiem, jeszcze mniej zapowiadało ciąg dalszy. Zdenerwowanie, inne wychowanie przyczyniło się do zmarnowania danej szansy. Oddalając się od bajorka targały nim mieszane uczucia, radość, niepewność, upokorzenie, gniew. Zwyciężyła jednak ulga, gdyż znając siebie, przeczuwał, że każda kolejna minuta tam spędzona pogarszałaby tylko jego sytuację, prowadząc do jeszcze śmieszniejszych zachowań.

Powoli zanurzał się w chłodnej wodzie. Przyzwyczajał ciało do temperatury, nim skoczył i zanurkował. Po wynurzeniu płynął powoli w stronę przeciwległego brzegu, ściągając resztki błota, których nie zmył opór wody. Powitał tam stertę różnych ubrań. Omiótł ją wzrokiem poszukując swoich rzeczy, w tym torby, w której umieścił cały swój zdobyczny dobytek.
Gdy teraz o tym myślał, wydało mu się groteskowe tamto bezsilne leżenie w paszczy bestii, przy całej torbie pełnej środków opatrunkowych. Chciał być przygotowany, a w chwili potrzeby cały jego sprzęt okazał się nic nie warty.

Rozejrzał się po okolicy, nie odnajdując jednakże żywej duszy. Przez myśl przeszło mu błądzenie wśród tych zarośli, gdy usłyszał czyjś głos. Podążył za nimi. Do końca, dopóki nie zobaczył dwójki mężczyzn, nie mógł przyporządkować tych dźwięków niczemu znanemu. Głosy z pewnością były ludzkie, choć artykułowane dźwięki mogły zacierać to wrażenie. W myśl zasady, iż w tłumie zawsze raźniej rozchylił zarośla, do których skierował go dźwięk.

Widok, który zobaczył przyprawił jego żołądek o serie gwałtownych skurczy. Czyż, nie zastanawiał się przed chwilą, co gorszego może mu się przytrafić?

-Noys?!-
krzyknął z niedowierzaniem. Na chwilę zamarł, by zaraz tym mocniej uskoczyć do tyłu. Natychmiastowy zawrót i szybki krok oddalały go od nowo odkrytego miejsca. Gdzieś za sobą posłyszał głos nowego kompana, ale nie chciał słuchać jego tłumaczeń. Nie interesowały go, tak samo jak paraliżowała obawa, że drugi z mężczyzn okaże się równie napastliwy w stosunku do jego osoby, jak spotkana wcześniej kobieta.
 
Glyph jest offline  
Stary 18-02-2009, 01:32   #88
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Obudził się. Z początku pomyślał, że nie żyje, że to już jest koniec, jakikolwiek by miał nie być. Wszystko stało się w jego umyśle nierealne i bezsensu. Po tak mocnych przeżyciach, granica pomiędzy realnością a jej brakiem zatarła się. Czy bezpowrotnie? Kto to wie... Ten świat nie raz, nie dwa dawał znać, że jest inny, wyjątkowy. Upominał się o to, nie chciał być wiązany ze światem, który tak dobrze Sheff znał. Ten świat zaznaczał swe różnice, usilnie próbując ukazać jego oryginalny styl, tak jak próbuję to robić człowiek na ulicy, starając się stworzyć swój odrębny styl. Jedyna różnica polega na tym, że człowiek próbuje, ale i tak wchodzi w styl już istniejący, a ten świat był jedyny w swoim rodzaju.

Dopiero ból przekonał go o realności tego świata. Czuł jak przeszywa całe jego ciało, z kilkoma centrami, w postaci jego ręki, powiek, gardła. Całe ciało przechodziły dreszcze, które tylko potęgowały już istniejący ból. Czuł jakby kości łamały się w każdym najmniejszym miejscu, ale na tyle powoli, by minęła wieczność nim do końca się złamią. Gdzieś na powrót usłyszał tykanie zegara, dokładnie takie samo, jakie wpijało się w jego mózg na początku tej szalonej podróży. Umysł natomiast wszystkie te informacje gromadził w sobie, nie nadążając za ich szybkim przepływem. Był nadwyrężony i zmęczony, a informacje zdawały się nie mieć końca. Nasilający się tępy ból w głowie dawał o sobie znać.

Wreszcie pokusił się o otwarcie oczu. Nie było to łatwe, bo zaschnięta ciecz mocno skleiła je, a ręcę, które zazwyczaj spełniały rolę ścierającego narzędzia, teraz bezsilnie leżały związane. W końcu przeszkoda puściła, rozciągając się na oczach, niczym guma do żucia. Kilka mrugnięć pozwoliło na oczyszczenie oczu z z gęstej cieczy. Światło nadal atakowało w Mike, tyle że o sto kroć łagodniej. Prócz tykania zegara i mimowolnych swoich jęków, w pomieszczeniu panowała nie zmącona cisza. Jeszcze tylko obejrzał się wokoło na tyle ile to możliwe (sprytnie omijając wzrokiem ranną rękę), by w końcu stwierdzić, że dwójki świrów tu nie ma. Ulżyło mu, choć dobrze wiedział, iż nawet jeśli nie ma ich w tym pomieszczeniu, to są w jakimś pomieszczeniu przylegającym do tego. Musiał więc być cicho, by nowi znajomi nie spostrzegli jego obudzenia. Miał tylko nadzieję, że jego jęki nie były zbyt głośne. Oparł się więc głową w możliwie najwygodniejszy sposób, by nabrać choć trochę sił, zanim znów zjawią się dręczyciele. Z jednej strony chciałby mieć to już za sobą, by móc już nie żyć, odejść z tego świata i zamknąć się w nicości, lecz z drugiej, obawa przed bólem skutecznie blokowała tę pierwszą myśl. Moja ręka... Nagle poczuł silną chęć spojrzenia na własną rękę. A raczej na to, co z niej pozostawało. Zdawał sobie sprawę z głupoty tego zamiaru, nadmierna ciekawość nigdy nie wychodzi na dobre, ale ona przezwyciężyła zdrowy rozsądek. Obrócił twarz i wzrok na dłoń. To co zobaczył, jego widoczne mięśnie, tkanki, nawet w niektórych miejscach kości. Wszystko to nie wyglądało tak jak na jakimś filmie. Filmy to bzdura, to fikcja, która jest dziecinną igraszką w porównaniu do tego. Nie powstrzymał wymiotów, a unieruchomiona głowa nie pozwoliła mu na żaden ruch. Mike wymiotował sam na siebie. Jego garnitur, cały w wymiotach, nie zdawał się już robić żadnego dobrego wrażenia. Co gorsza, wymioty nie do końca opuściły jego jamę ustną. Zaczął się krztusić. Szybkimi i dramatycznymi ruchami, które sprawiły mu kolejną dawkę bólu, wykręcił jak najmocniej głowę na bok, wypluwając resztki wymiocin.

Stuk... stuk... stuk... stuk...

Odgłos ciężkich kroków, stawianych na posadzkę i ciągnących się niczym echo, by wtórować tykaniu zegara, wwiercał się w głowę Mike’a, nie dając mu sposobności do ucieczki.

Tik... stuk... tik... stuk...

Grając swą dziwną pieśń, zwiastowały nadejście grozy. Mike drżał jeszcze bardziej na ciele. Bał się. Na umysł przychodziły coraz to nowe myśli, każda gorsza od poprzedniej. Czuł jak wszystko go opuszcza, zostawiając go całkowicie samego. Siły odeszły jako pierwsze, zaraz za nimi dała nogę nadzieja. Przekręcanie zamka i skrzypienie drzwi. Szarpnął się dramatycznie. Strach narastał, aż uzyskał apogeum.

Ujrzał go...

Lekarz stał nad nim, w fartuchu ubrudzonym jego własną krwią (na jej widok ledwo zdusił w sobie odruch wymiotny, przypominając sobie swoją ręke). Jednak w lekarzu była jednak pewna różnica. Nie miał chustki zasłaniającej twarzy, a na jego pomarszczonej od upływu lat twarzy, widniał uśmiech tryumfu. Jego ciemnoniebieskie oczy świdrowały go.

-Jak się czujesz chłopcze? Zastanowiłeś się już nad swoją winą? Nadal upierasz się, że nie miałeś na to wpływu?

Nim zdołał odpowiedzieć usłyszał kolejne kroki i wyłaniającą się obok lekarza nową postać.

-No właśnie, synu... Zastanowiłeś się nad nią?

-Ja... – zaczął słabym głosem, ignorując ojca - Ja tego nie chciałem... Ża-żałuję... To moja wina, ale... Nie torturuj mnie więcej, po prostu mnie zabij... Nie mam już sił...

-Kłamstwo! -huknął ostro, schylony nad nim mężczyzna w bieli. -Chciałeś zabić! Nie próbuj mnie oszukiwać -złagodniał, wracając do gładzenia jego policzka. -Mówisz, że żałujesz? Czego żałujesz? Rozumiesz czego dotyczy twoja wina? Mów! -dodał ostrzej wciskając palce w usta więźnia i gniotąc jego wysuszone wargi.

-Tak, powiedz mu. Powiedz mu jak bardzo chciałeś zabić swojego ojca! On to zrozumie, czyż nie? - wtrącił się z przekąsem jego ojciec. Mike jedynie spojrzał na niego nienawistnym spojrzeniem, lecz już po chwili spojrzał ponownie na doktora.

-Żałuję tego, co zrobiłem Jonathanowi. Nawet nie wiesz jak bardzo, nigdy więcej tego nie zrobię. Nigdy nie chciałem tego zrobić... Ja... Zdaję sobie sprawę, z kary na jaką zasłużyłem, ale... Ja już nie mogę, zabij mnie. Wiem, że nie zasługuję na tę łaskę. - Mike starał się mówić to co chciał usłyszeć doktor. Chociaż nie koniecznie dobrze zagrał od początku.

-Nigdy więcej tego nie zrobisz? –bardziej stwierdził, niż zapytał stojący dotąd za głową Mike’a mężczyzna w fartuchu. Zrobił kilka kroków spacerując wolno w tę i z powrotem przystając tym razem z boku i wpatrując się uważnie w umęczoną twarz więźnia. - Nie chciałeś tego zrobić? Więc dlaczego go zabiłeś? –mówił spokojnie, wwiercając się stalowoszarym wzrokiem w oczy Sheff’a. -Wytłumacz mi, dlaczego odebrałeś życie członkowi własnego stada? Pomóż mi to zrozumieć. Postaraj się. Słucham!

-Ja... - zamilkł na długą chwilę, zdając sobie sprawę jak wiele popełnił błędów już od początku tej rozmowy. Podczas tej krótkiej chwili nie umknął mu mściwy uśmiech ojca - Ja byłem naćpany, miałem zwidy... Nie panowałem nad sobą... Ale żadne słowa nie przywrócą mu życia...

-Tak. Słowa to za mało.

-Więc zabij mnie, po prostu mnie zabij. Ja już nie mam siły.

-A więc po zabójstwu własnego ojca, chcesz własnej śmierci? Bardzo chwalebna śmierć... – wtrącił się ojciec.

-Zamknij się!

Twarz wpatrzonego w niego psychopaty wykrzywiła się gniewnym grymasem.

-Co powiedziałeś?

Mike'owi nagle zaschło w gardle. W końcu, gdy miał szansę na szybką śmierć, nagle cała nadzieja runęła.

-To... Przepraszam, to nie miało być takie na jakie wygląda.

-Skup się. Znam sposoby byś trzymał się sedna tematu -usta mężczyzny rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, podczas gdy jego oczy pozostały lodowato zimne.

-To się więcej nie powtórzy. - powiedział krótko, zmieniając taktykę rozmowy. Chciał to wszystko pociągnąć jak najszybciej, by skrócić swe już dotkliwe męki.

-Jak mam ci uwierzyć chłopcze? Pozwalasz by rządził tobą twój prywatny demon. Mieszał ci w głowie, zatruwał krew i myśli. Zaciskał ci pętlę na szyi i pozbawiał rozsądku. Zdajesz sobie sprawę, że wyrządzasz sobie większą krzywdę niż ja? - Wyciągnął z kieszeni paczuszkę z kokainą - Ta biała wróżka zsyłająca słodkie sny zmienia się z czasem w strzygę.

-Rozumiem, ale nie umiem z nim walczyć, nie mam na to sił. Zabij mnie, a zabijesz go wraz ze mną.

-To byłoby zbyt proste. W Thagorcie nie umiera się ot tak sobie, na własne życzenie. Nie, nie zabiję cię. Jeszcze nie teraz. Musisz zrozumieć coś ważnego. Pomożemy ci... Sati, moja piękna, chodź do nas! – Weszła na powrót ta sama asystentka.

-C-co? Co zamierzacie zrobić? - u Mike'a na powrót pojawił się czysty strach. Zadrżał potężnie na ciele. "Pomoc" nie zwiastowała w jego ustach niczego dobrego.

Zarówno lekarz, jak i jego asystentka zignorowali pytanie. Lekarz jedynie odsunął się krok do tyłu, natomiast pielęgniarka podeszła do Mike’a, którego pogłaskała po czole zewnętrzną stroną dłoni. Na jej twarzy gościł chytry, niemiły uśmiech. Mike oczekiwał najgorszego.

-Jak się dzisiaj czujemy? – spytała miłym głosem, jakby zgrywała pielęgniarkę w prawdziwym szpitalu?

Pielęgniarka tak jak i lekarz miała teraz odsłoniętą twarz. W porównaniu do niego, ona wyglądała na całkiem młodą, kto wie czy nie młodszą od Sheffa. Jej delikatne rysy były całkiem pociągające, gdyby nie fakt w jakim się fachu zadomowiła. Kosmyk blond włosów opadał jej na czoło.

-Ostatnio dużo wycierpiałeś, kochaniutki.

-Możesz go rozwiązać, kochanie? Musimy naszego gościa zabrać na mały spacer.

Pielęgniarka powoli zabrała się za rozwiązywanie pasów, nie szczędząc przy tym zranionej ręki Mike’a ( Mike stłumił krzyk i wydał jedynie przeciągły jęk). W końcu uwolniony z pętających go więzów, usiadł na stolę, na którym wcześniej leżał, przy lekkiej pomocy pielęgniarki.

-No, a teraz udasz się z nami. Mamy ci coś ciekawego do pokazania. Panie przodem – dodał do swej asystentki.

Mike wstając na równe nogi, dopiero teraz poczuł jak bardzo jest słaby. Wymiotował już tylko sokami żołądkowymi, czuł ogromny głód, a jeszcze większy ból. I do tego skrajne wyczerpanie. Musiał pokusić się o wielką wolę, by dalej iść. Szedł wlokąc się i często podpierając się zdrową ręką o ścianę. Prawa jedynie zwisała bezwładnie i próbował jej nie ruszać. Każdy ruch mięśni mógł spowodować straszliwe męki. Szli w milczeniu, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, iż zarówno doktorek jak i jego asystentka, uśmiechają się, ciesząc ze swego dzieła. Korytarz był długi, marsz się przeciągał. Był też ciemny, bardzo ciemny. Pomyślał o ucieczce, ale szybko stłamsił tę myśl. Nie, nie zabiję cię. Jego słowa dawały nadzieję, ale mógł się w nich również kryć fałsz. Nic nie było pewne, ale jednak miał jakieś szansę. Po za tym i tak w takim stanie nie uciekł by za daleko.

-Zabiorę Cię tam, gdzie łatwiej ci będzie zrozumieć. Zobaczysz, to już nie potrwa długo...

Zagadkowe zdania, niedopowiedziane słowa. Tajemnica. Ale nie wypytywał się o to. Gdyby doktorek chciał, powiedziałby mu to już teraz. Musiał iść by samemu się przekonać. Nagle, wśród mroku tuneli ujrzał na końcu światło. Słabe, ale światło. Z nowym entuzjazmem i nadzieją wyjścia na powierzchnię, przyspieszył niezdarnego kroku. Światło się zbliżało, aż w końcu tunel się skończył i wyszli na zewnątrz. Ta sama gęsta mgła oplatała go, ale 2 osobowy zespół nie miał zamiaru kończyć swego marszu, więc szli dalej, przez obłoki mgły, a on, jak posłuszny pies za nimi. Wyszli z mgły i ujrzeli naprawdę zadziwiający widok. Błotne sadzawki pośrodku zielonego gaju. Nie takiego widoku spodziewał się w środku miasta. Ale nie było to zwykłe miasto. To był Thagort, miasto Idvy. Spoglądał na nowy widok, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół.
 
Rewan jest offline  
Stary 19-02-2009, 10:28   #89
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Przeraźliwy pisk rozległ się po całym Azylu. Ptaki siedzące na gałęziach drzew wzbiły się w powietrze, zaciekawieni mieszkańcy nerwowo zaczęli rozglądać się dookoła szukając źródła donośnego pisku. Nigdzie nie było widać sprawcy, a że znajdowali się w Azylu – miejscu w którym żadna niepowołana osoba nie była w stanie im przeszkodzić, szybko doszli do jedynego sensownego wniosku:

Ktoś bawi się ze swoim towarzyszem. Nie należy mu przeszkadzać.

Prawda wyglądała jednak troszeczkę inaczej. Dominique szła przed siebie szukając członków swojego stada, pogrążona w zadumie nad sytuacją w jakiej się znajdywali nie zauważyła malutkiego szczurka, drepczącego powoli po piasku. Rozkojarzona kobieta nadepnęła na jego ogon powodując donośny pisk gryzonia.

- Au ! Dlaczego każesz mnie ma matko po raz drugi... - Rozpoczął swą przemowę szczur.

- Nigdy nie byłem ci nieposłuszny, zawsze stawiałem twe dobro ponad wszystko, a teraz już drugi raz w przeciągu godziny zsyłasz na mój ogon stopę jakiegoś stworzenia.

Szczurek stanął na swych tylnych łapkach i z wyszczerzonymi kłami spojrzał ku górze dostrzegając jeden z piękniejszych widoków w jego dotychczasowym życiu. Takie przynajmniej odniósł wrażenie.

- O miła pani, wybacz me niedopuszczalne zachowanie.

Gryzoń ukłonił się do samej ziemi, kreśląc niewielkie półkola prawą łapką. Choć starał się być szarmancki wychodziło mu to pokracznie. Przechylał się raz w jedną raz w drugą stronę. Najwidoczniej zraniony ogon nie ułatwiał mu stania na dwóch tylnych łapkach.

- Jak kocham Idvę, to przez ten dzisiejszy dzień. Ciągle coś spada na mój ogon, staje się to nie do wytrzymania. Gdzie się tak śpieszysz miła pani ? Może byłbym w stanie pomóc.

- Poszukuję swego stada, stada Białej Róży. Jestem jego Opiekunem.

- Opiekun nowego stada ! Wszak tym bardziej proszę o wybaczenie, nie miałem nic niestosownego na myśli. Zwą mnie Rufix i chętnie damie pomogę. Jako Opiekun możesz wezwać swoje stado, a każdy członek poczuje wewnętrzny przymus dostania się do miejsca w którym jesteś. Jest też niedaleko stąd miejsce wyznań w którym Opiekun może spokojnie rozmówić się, z każdym mieszkańcem Thagortu. Jedyne co musisz zrobić to zaprosić go do środka. Mogę ci wskazać kierunek ,w którym są altanki. Wybacz mi, ale będę musiał skorzystać z dobrodziejstw Ishtava.

Dominique poszła w kierunku wskazanym przez szczura, rzeczywiście altanka nie była daleko od miejsca ,w którym go spotkała. Pozostawało tylko wejść do środka i zapraszać kolejnych członków stada do wejścia do altanki.



Po chwili znaleźli się tam wszyscy z wyjątkiem Mike. Przed wejściem stali również dwaj mężczyźni należący do stada Białego Kła oraz Smoka . Jeden z nich był kompletnie nagi drugi zaś był na tyle uprzejmy, że zakrył chociaż swoje przyrodzenie. Jednak fakt pozostawał jeden jeśli wpuści ich do środka będą rozpraszać podczas rozmowy.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 19-02-2009 o 14:07.
kabasz jest offline  
Stary 19-02-2009, 20:15   #90
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Po krótkiej pogawędce z Horacym, Julian wcale nie czuł się lepiej. Przypomniał sobie wszystko, Polskę, swoją wieś, zakon. Wszystkie wspomnienia wracały do niego ze zdwojoną siłą. Wspomnienia bezpiecznego, spokojnego życia, które kontrastowało nieprzyjemnie z tym, czego doświadczał w Thagorcie. Nagle chłopak zdał sobie sprawę, że już nigdy nic nie będzie takie samo. Byli w mieście, gdzie każdy miał nadprzyrodzone moce, Hydry chodziły po ulicach, a jakaś Idva sprowadziła ich tu jednym skinieniem. To oznaczało, że byli więźniami. Obcymi w dziwnym, nieznanym sobie świecie. Ta świadomość wystarczyła, by Matczyński poczuł się sam jedyny na świecie. Stracił wszystko, co miał. A co otrzymał w zamian? Lodowe tornado, został oznakowany jak zwierzę i narażony na niebezpieczeństwo połknięcia przez mitycznego potwora. A jeszcze nie tak dawno wszystko było takie proste…

Był tylko dzieckiem, które chciało wrócić do domu. Czy spełnienie tego jednego, jedynego marzenia naprawdę było niemożliwe?

Horacy zdawał się doskonale rozumieć potrzebę bliskości, jaka odczuwał Julian. Kucnął tuż za nim, okazując zainteresowanie problemami chłopaka. Objął go w pasie, uspokajając dotykiem swej ciepłej, delikatnej dłoni. Twarze mężczyzn były blisko siebie, co Horacy wykorzystał, szepcąc czule blondynowi do ucha pytanie, które miała go uspokoić.

- Co teraz czujesz ?

Julian przymknął oczy. Było mu naprawdę dobrze. Zwłaszcza, że wampir zaczął drugą dłonią delikatnie podrażniać jego policzek. Powoli, zahaczając opuszkami palców o skórę, schodził w dół. Jego szeroka dłoń sunęła powoli wzdłuż ciała chłopaka, zatrzymując się na sercu.

Blondyn nie wiedział, czemu odczuwa taką przyjemność z, zdawałoby się, zwykłych spraw, takich jak dotyk innej osoby, lub jej szept tuż przy uchu. Wiedział jednak, że chciałby tkwić w tym uspokajającym uścisku całą wieczność, czuć ciepłą dłoń na swej piersi i przyjemny, ładnie pachnący oddech, zatrzymujący się na jego karku.

- Czy to jest niepewność ?

Policzek Horacego musnął twarz Juliana. Odwrócił się, zaskoczony, dalej nie otwierając oczu. Poczuł miękkie wargi mężczyzny tuż przy swoich. Zarumienił się, nie wiedząc zbytnio, co się dzieje. Bał się otworzyć oczy i spojrzeć w twarz Horacemu. Wedle wszelkich standardów, ich twarze były stanowczo zbyt blisko siebie. Chłopakowi szybciej zabiło serce, a on sam powoli odsunął się od twarzy wampira. Na tyle powoli, by brunet nie poczuł się urażony.

- Ja…- zaczął Julian, lecz jego dalszą wypowiedź przerwało burknięcie własnego brzucha. Nie wiedząc, czy się zarumienić, roześmiać lub zdziwić, wybrał wszystkie opcje, przez co jego twarz wyglądała naprawdę komicznie.

Horacy także się roześmiał. Sytuacja była naprawdę komiczna. Wampir wyszedł z wody, radząc chłopakowi, żeby się ubrał. Julian nie mógł oprzeć się pokusie obserwowania ( a może podziwiania?) oddalającego się mężczyzny. Był taki…

Blondyn złapał się na tym, że patrzy na oddalającego się Horacego z jakąś dziwną, nieznaną mu emocją. Potrząsnął głową, oddalając od siebie nowoodkryte myśli. Sam nie wiedział, czy chciał bliżej poznać to uczucie. Było mu obce i postanowił, że tak być powinno.

Julian wyszedł z wody i zaczął się ubierać. Ku jego zdziwieniu, Horacy tego nie zrobił. Na trawie nie leżały żadne ubrania, które do niego należały. Jakby się zastanowić, to przy pierwszym spotkaniu również był nagi.

- Ymmm… Horacy?- spytał nieśmiało, ponownie się rumieniąc. Właśnie poruszał jeden z tych niestosownych tematów, o których nie było jak mówić. Po prostu były, tylko i wyłącznie po to, żeby ludzie męczyli się, próbując je tknąć.

- Ja naprawdę nie chcę nic sugerować, tylko… tak sobie myślę… może pożyczyć Ci jakąś…- tu wstydliwość chłopaka osiągnęła apogeum. Spuścił wzrok, nagle okazując przesadne zainteresowanie własnym stopom, i praktycznie wyszeptał, zamykając oczy z zażenowania.

-… bieliznę?

Horacy jak zwykle się uśmiechnął, widząc reakcje nieśmiałego Juliana. Widocznie bawił go wstyd, jaki był nieodłączna częścią chłopaka.

- Nie dziękuję, chyba nie będzie ci to przeszkadzać ?

Słowa Horacego zaskoczyły blondyna. Co jak co, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Gdzieś coś czytał o nudystach, ksiądz coś kiedyś mówił, ale Julian, wychowany w małej, polskiej wsi, nie sądził, że kiedykolwiek pozna człowieka, który chciałby chodzić nago. Było to dla niego wielki zaskoczenie, i kolejny już powód, by oblać się rumieńcem.

- Nie, oczywiście że nie.

Skłamał. Wiedział doskonale, że bardzo mu to będzie przeszkadzać. Nie był przyzwyczajony do spacerowania z nagim mężczyzną, i sam nie wiedział, jak zareaguje. Ale Horacy ocalił mu życie i byłby największym niewdzięcznikiem, gdyby teraz mówił mu, co ma robić, a co nie. Jeśli chciał chodzić w stroju Adama, to była to tylko i wyłącznie jego sprawa.

Nawet jeśli Julian miał się przez to szczególnie intensywnie rumienić.

Chłopak podniósł głowę. Postanowił, że jeśli będzie udawał, że nagość Horacego mu nie przeszkadza, to w końcu naprawdę przestanie mu to przeszkadzać. Zwłaszcza, że nie miał ani zamiaru, ani potrzeby patrzeć mu poniżej pasa. Twarz była mu potrzebna do rozmowy. Nawet, jeśli mężczyzna był wyższy i chłopak, patrząc na wprost siebie, widział jego klatkę piersiową.

- Pójdźmy tędy- wskazał, nagle wyrywając samego siebie z zamyślenia. Odczuł wewnętrzny przymus pójścia tą a nie inną ścieżką, zupełnie, jakby był przez coś przyciągany. Podświadomy impuls nakazywał mu, by udał się w wskazaną stronę. Nie mógł mu się oprzeć.

~*~

Julian zdał sobie sprawę z tego, że znajduje się w jakimś nieznanym sobie miejscu. Było zbudowane z białego marmuru, czuć w nim było świeże powietrze. Wokół było sporo kolumn i…

- Dominika?- spytał zaskoczony chłopak- Co tu robimy? Jak... jak tu się znaleźliśmy?

Po chwili pojawili się inni członkowie Białej Róży. Wszyscy, poza Mikiem. Fakt ten nie uciekł Julianowi, który starał się troszczyć o wszystkich. Tak było też tym razem.

- Brakuje Mika. Gdzie on jest?- spytał towarzystwo, rozglądając się energicznie, jakby oczekiwał, ze mężczyzna wyjdzie zza kolumny. Niestety, nie było go nigdzie. Nagle, blondyn zdał sobie sprawę, ze nie widział go od walki z Hydrą. Było tyle do zrobienia, tyle rzeczy się działo. Wszyscy mogli o nim zapomnieć. To oznaczało, ze mógł właśnie wykrwawiać się na polu bitwy, albo…

- Chryste! Kto go widział po walce z Hydrą? Czy on żyje?- tu Julian zaczął panikować. Trząsł się na całym ciele, a także niespokojnie krążył w kółko, trzymając się za głowę. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że coś mogło stać się Sheffowi. W jednej chwili byli wszyscy w sklepie, a w drugiej mężczyzna mógł leżeć martwy na środku pustyni.

A on się taplał w błocku! Wszyscy się taplali, zamiast poświęcić tą jedną chwilkę na poszukanie poległego towarzysza!

Roztrzęsiony Julian nie zauważył, że wśród zgromadzonych była nowa twarz…
 
Kaworu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172