Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2009, 15:41   #47
Fabiano
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Po udanych połowach Krasnolud udał się na łowy. A raczej na poszukiwania skarbów jak się później okazało. Z czasem się okazało, że jego lot nad bagnem i w miarę bezpieczne lądowanie na konarze tutejszej flory, okazał się jednym z najbezpieczniejszych poczynań dzisiejszego przepięknego dnia.

Czarny elf okazał się mało czarny po wyjściu na brzeg. Ale nie było problemy co do jego osoby. To raczej jego blady pobratymiec miał większy problem ze złapaniem oddechu. Ale o tym później... Chwilowo droga kompaniery, prowadziła dalej na mokradła. Aż dziwne, że prowadził ich chłop. Co prawda z kawałem porządnego drąga ale chłop. Kalleh szedł prawie na końcu machając to podziwiając to znowu machając halabardą Uzjela. Sytuacja raptem zrobiła się patowa. Po prostu nie do pomyślenia był fakt, że
Jędrzej wybrał taką drogą. Dwarf musiał płynąć. Tak! Płynąć! Co to w ogóle miało znaczyć? Jawny zamach na życie drużynowego karła. Ale nie tak łatwo utopić Kall'eha. Oj nie tak łatwo.

Widząc jak cała drużyna bez wahania rusza po pas w wodę, krasnolud rozejrzał się za czymś co by mu pomogło. Wnet ujrzał kawał drąga. Połamany konar okazał się wyśmienitym narzędziem. A raczej wyśmienitą łódką, gdyż Kall'eh usiadł na gałąź okrakiem odpychając się halabardą jak bosakiem zaczął podążać za kompaniją. Zmoczył sobie przy tym buciory ale to lepsze niż płynąc w pław. Zwłaszcza, że co jakiś czas słychać było pluski. A pluski jak to pluski, o niczym dobrym nie świadczą.
- Obcy!
- Obcsssy! Obcssssy!
Kall'eh zaczął się nerwowo rozglądać. Raz czy dwa byłby wypadł z "łudzi". Cienie, pluski i głosy, to wszystko sprawiło, że jak tylko dotarł do polany zeskoczył na nią, padł na kolana i ucałował ziemię.
- mmłłuuuuaa... kuchana zimia! - Wykrzyknął prawie z całych sił. - Nidy wincej pływania z dziwam do koła. - Spojrzał na resztę cały ubabrany w błocie. Kolana, ręce i twarz.

Rychło po tym sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Krasnolud już szykował się do walki. (barwy wojenne na twarzy już miał) Żadnej walki jednak nie było. Co za farsa. Żadnych potyczek. Nic. Tylko próba odwagi. Cztery węże i czterech śmiałków. Dwarf był niezadowolony. Co prawda mowa była o jakimś pojedynku. Pojedynki jeszcze mogą być, chociaż karzeł wolał mieć z czterech przeciwników, no trzech minimum, ale jeden na jeden też wystarczy. Oby tylko pozostali się nie wtrącali. Ale wszystko wyszło nie tak jak powinno. Jakaś próba Kirenny.
- "What the Fack?" Ja chce boju, pajączaku, chce topura użyć a ni dać si miażdżyć byle za nic. - Karzeł nie omieszkał oznajmić co o tym myśli.

W między czasie podszedł do posągu. "Num, świtna robota. Nicz go sobie." Podszedł bliżej. Popukał paluchem. Dotknął. Pogłaskał. Rozejrzał się lekko. Wyciągnął nóż. Poskrobał. Ani ryski. Zdumiewające... wtedy jak na zawołanie pajęcza gęba podeszła do panienki z kamienia (Kall'eh już chyżo dał nogi za pas i stał wśród swoich) i popukała w talerzyk.

Do sprawdzenia swoich charakterków i odwagi a także zwieraczy przystąpiło czterech wielkich mężów swojego gatunku. Człowiek, dwóch elfów i konserwa...
- Łeeej Ty Uzi, coś za jeden z Ciebie? Człek, elf czy łot? - Zaciekawił się Kall'eh oparty o wbitą halabardę, podczas gdy Uzjela oplatał już szkaradny wąż. Było na co patrzeć. Najlepsze przedstawienie od czasy wystąpienia latającego cyrku Monty Python. I do tego na sam koniec fajerwerki. Cuda nie widy. Tylko szkoda tych drzew.
Plan wziął w łeb z chwilą spalenia jednego z beznogów. Zapach unosił się smaczniutki ale jeszcze za mało był dopieczony, żeby skorzystać. A surowy mógł być trujący zatem krasnolud obszedł się smakiem i poszedł za resztą.

Zanim jeszcze to nastąpiło trzeba było ratować elfa. Ten to dał pokazówę. Nie ma co. Po wszystkim padł na ziemię i wyglądał jak wypchany elf. Co nastąpiło później było zaprawdę uwieńczeniem tego pokazu. Pojawiły się dwa stwory, jeden mały drugi większy. Ten z lizakiem ślinił się jak pies patrzący na kości. Ale skuteczność tych stworzeń była oszałamiająca. Słychać było tylko trzaski nastawianych kości. I co dziwniejsze, po tych wszystkich czarach marach, Szamil przestał być już kukłą.
"Ni ma co, fajne pupile"

- Mógłbym odzyskać swoją halabardę? - usłyszał głos Uzjela. Ten bez słowa oddał mu drzewiec. Bardzo przydatną ale za długą jak na mniemanie Karła broń.


Całkowitym zwrotem akcji okazał się powrót do pajęczaka, na polanę z niby gniazdem czy co tam mają, gdyż tak szkarada kazała Isendirowi i Jędrzejowi zabić swoją kompanie. Dla dobra i powodzenia zadania. Dla dobra?!... DOBRA?! Jak dobre, dla zakończenia questu, może być zabicie biednego Kall'eha? Dla niego samego może tylko zaszkodzić. Dużo ciekawszą propozycją kupno prawo do pojedynku. Stwór wskazał gdzie mają się udać. Karzeł spojrzał w tamtą stronę.
- Ni w zomb, nic ni widać żadnyj ścieżki. - wymruczał, mrużąc oczy.

Ruszył za resztą ale zapisał sobie w pamięci wcześniejsze słowa maszkary:
- To srebro umarłych, człowieku – odparł. – Warte, u was, 50 złotych monet. Jak jeden taki pieniądz – wskazał odnóżem monetę Barbaka.- [...]. Jest takich więcej na bagnach, człowieku. Zostały z umarłymi.
- Wincej? - zastanowił się dwarf mrucząc do siebie. - dobra to nowina.

Szybko okazało się, że trzeba ponownie skakać po drzewach. Co prawda zmiana popytu ale łowy łowami pozostały. Isendir zaczął hasać po konarach i pomniejszych gałązkach z grają wiewiórki. Nic to, gdyż i tak cel charytatywny. Barbak wskazał naszego uciekiniera, super tylko Krasnolud chciał ruszyć do boju nie, wstrzymywać oddech. I tutaj jak na zawołanie z wody zaczęły wychodzić stworzenia, które powinny się już dawno rozkładać w dwa metry pod ziemią. przypominało mu to Tsarothah. Dawno, dawno temu. Aż sam z niepokojem szukał oczami umarłego elfa z dwiema szablami. Nie było i dobrze.

- Nu to sie wymudliłem... - Widoczna poprawa humoru na twarzy Kall'eha przejawiała się lekko szyderczym uśmiechem.
Tak, to było to na co czekał od samego rańca. Stanął na lekko ugiętych nogach. Okrakiem. Położył kusze na ziemi. Zakasał rękawy. Poprawił bełty. Przyjrzał się im, czy aby nie zabrudzone. Poprawił cięciwę kuszy. Wyczyścił. Założył na plecy. Wiedział, że wile się nie przyda. Chwycił topór. Zważył w ręku. Przetarł ostrze. Założył na ramionach i plunął w dłonie. Zatarł ręce.
- Czos na zabowe we starym stylu chłopoki... - i w tym właśnie momencie Barbak zaczął pieszczotliwie mówić do swego ciała. Dwarf spojrzał na niego z przymrużonym jednym okiem. Szok to jedyne słowo do opisania stanu krasnoluda. Pozbierał się jednak szybko. Wyciągnął kawałek węgielka i zaczął bazgrać coś na przedramieniu jednej i drugiej ręki. Złapał dobrze topór i już miał ruszać w stronę nieumarłych trzymając się płycizny gdy zobaczył jak Ork rzucił się na wrogów.
- Łoo ni! Zilonnnyyy! Ty biesz połowe z prawej a ja połowe z lewej. Wincej Ci ni łoooddamm!! - Krzyknął za Barbakiemi i ruszył do boju.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline