Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-02-2009, 15:05   #41
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Z propozycją pomocy przyszedł mu nie kto inny, ale ork. Nie spodziewał się wsparcia po kimś z jego rasy, o której choć wiele słyszał to jednak żadna z zasłyszanych opinii nie należała do zbyt pozytywnych. Najwyraźniej tak samo jak wśród ludzi bywali tam lepsi i gorsi. Nie miała zamiaru spoglądać na nikogo przez pryzmat rasizmu, dlatego ucieszył się że ktoś chce pomóc mu uwolnić się od zbroi. Choć była to wolność tylko ułudna, pozorna to i tak lepsza niż żadna. Minie jeszcze wiele czasu, zanim będzie w stanie na dobre uwolnić się od jej brzemienia

- Dziękuję, byłbym wdzięczny za pomoc. Gdyby nie fakt, że moja prawa ręka jest zablokowana to postarałbym się sam uwolnić. Z przodu, przy największej płycie napierśnika mam sprzączki. Gdy je poluzujesz odblokujesz dostęp to tych pasków, które trzymają mi naramienniki. Wystarczy, że zdejmiesz mi prawy naramiennik, odsłaniając kolejne sprzączki. Po ich poluzowaniu będę mógł wydostać prawą rękę ze zbroi i dokończyć uwalnianie się. Co do Flafie nie zatrzymam jej. Może i światło uleczy serce twojego przyjaciela, jednak jestem pewien że nie zrobi tego z jego ciałem. Flafie natomiast zrobi to wręcz idealnie. Tobie też nie radzę jej zatrzymywać a i najlepiej nie spoglądać na Szamila w trakcie procesu leczenia. Choć skuteczne, to jednak nie będzie dla niego miłe

Nie powiedział tego na głos, jednak w myślach walczył sam ze sobą analizując słowa swojego kontraktora. Skoro Szamil był naczyniem dla demona to mógł sprowadzić niebezpieczeństwo także na nich, chociażby jak ten pożar. Pan Zbroi nie dodał także jednej, ważnej rzeczy do której Uzjel doszedł sam. Kieliszek może się przelać, jak było w tym wypadku lub po prostu pęknąć. Nie miał ochoty spotykać się z tym, co z takiego pękniętego kielicha może się wydostać. Tym razem musieli jednak współpracować, choćby było to wbrew światopoglądowi wojownika, poza tym nie odmawia się nikomu pomocy na szlaku. Nawet jeśli ten ,,szlak" to wąska ścieżka prowadząca donikąd przez cuchnące moczary

Na dodatek było tak, jak mówił mu ojciec, dobro powracało. Pomagał innym jak tylko mógł i teraz ktoś chciał pomóc i jemu. Gdy tylko się uwolni będzie musiał odzyskać jeszcze swoją halabardę
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 12-02-2009, 19:47   #42
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Drow pochodził ze społeczeństwa, gdzie nikogo nie dziwił ani nie szokował widok ciężkich ran czy zmasakrowanych ciał. Smutne, ale przydatne. Zareagował szybciej niż inni i był przy konającym elfie błyskawicznie [to dobra wiadomość, prawda...? Prawda...?!]. Zachował zimną krew, trzeźwym okiem ocenił szybko stan elfa. Beznadzieja, do kas[tr]acji... ;3 – mógł ocenić łatwo poddający się drow. Ale Ray`gi był cholernie upartym drowem i zamierzał walczyć o życie elfa. Trzeba reanimować! Zza drzewa wyjrzało przedziwne stworzonko, przywołane głosem Ray`giego. Był to przepasiony chochlik, czy coś w tym stylu. Ignorując spojrzenia innych, chochlik zabawnie przyczłapał do konającego elfa i spojrzał pytająco na drowa. Przyłożył jedną łapkę do pleców Szamila, na drugiej uniósł malutkie, skrzące się iskierki. Spojrzał na nie smutnie i pokręcił przecząco głową. Zamknął oczka, skupiając się w jakiejś medytacji, a iskierki w jego dłoni zamieniły się w drżący płomyczek, który rósł, i rósł, i jaśniał. Szamil zastękał głucho! Oddycha! Już o wiele lepiej. Płomyczek płonął żwawiej, Vincent poradził sobie z połamanymi kośćmi i krwotokiem. Ostrożnie obróciliście Szamila na plecy, żeby spojrzeć na jego facjatę. Elf półprzytomnie otworzył jedno oko.

Szamil; Próbowałeś poruszyć głową. Nie mogłeś. Spróbowałeś podnieść rękę. Nie mogłeś. Nie czułeś nóg, a każdy wdech i wydech sprawiały ból. Co za ulga – mogłeś otworzyć jedno oko i mrugać nim! Chociaż coś. Pierwszą rzeczą jaką ujrzałeś był... Czarny łepek z wesołymi białymi ślepkami i uśmiechem jak banan. Łysy czarny łepek. Flafie. O święta bogini elfów, masz dziś złe dni czy co...?;( Flafiemu było bardzo wesoło. Miałeś wrażenie, że jego uśmiechnięta morda mówi;
- Nie bój się, słonko, everything`s gonna be all right, hm-hm...;3
Wyciągnął do ciebie pomocne łapsko. Tylko... Nie... nie dotykaj...! Lepiej nie dotykaj!!! Bestia Flafie nie dotknęła, jeszcze, ale już w twoim umyśle zrodziła się wizja bólu zadanego tym dotykiem, i to wizja tak namacalnie realna i niepokojąca, że gorsza od bólu.
- Odejdź od niego! – syknął drow, odpędzając orka.
Flafie spojrzał[a] na niego, uśmiechnięty pełnym pyskiem. Wywróciłeś ironicznie oko i spojrzałeś w bok. Drugi czarny łepek. Drow. Coraz lepiej. Jak mówi stare elfickie przysłowie; jeśliś ciężko ranny, wezwij drowa. Albo cię dobije albo uleczy – tak czy inaczej skutecznie uśmierzy twój ból! W jego oczach wyczytałeś, w jak kiepskim stanie byłeś. No i Barbak. Temu to chwilowo bałeś się spojrzeć w twarz.
TYejEJejEJJJ!!!
Spojrzałeś z oburzeniem na Flafiego, który z niewinnym uśmieszkiem wsunął łapsko pod twój czerwony kaftan i białą koszulę. I to łapsko z tym jego lizakiem! Nie widziałeś jeszcze, żeby ktoś robił opatrunek z zaślinionego lizaka na otwarte złamanie żebra! Najgorsze było to, że podziałało. Flafie miał prawdziwy ubaw, nastawiając złamaną nogę i kręcąc nią ciekawsko na wszystkie strony, z niezwykle pocieszającą miną pt. „spokojnie, jestem ekspertem”. Dzięki leczniczej magii Vincenta i Flafiego nie czułeś jednak bólu, a że nie mogłeś się ruszyć, pozostało ci tylko gniewnie łypać jednym okiem. Uszszsz – Flafi po udanej operacji żeber, mostka i obojczyków dokonanej lizakiem, odlepiłaaaAAaakh go od twojej klaty [dobrze że elfy są tam łyse bo pewnie potrąciłby dodatkowo za depilację]. Flafie z bezcennym ubawem poklepał cię pochwalnie po głowie i pomiętosił za kłaki, a nim zdążyłeś wrzasnąć w szale, pociesznie i wielce zadowolony z siebie wcisnął ci do gęby lizaczka, jako nagrodę dla grzecznego pacjenta.


Taaa... gdyby tylko, do wszystkich Alm-diabłów, odwinął go najpierw z papierka, mrrrwrrrrfurffhhhgrah!!! [mamrot, bezradne przeżuwanie].
- Odwołaj go! – na szczęście ork zauważył twój rozpaczliwy problem, a Flafie uleczył cię już na tyle, że dasz sobie radę bez jego świerzbiących łapek.
Teraz Vincent kończył dzieło leczenia, aż płomyczek na jego łapce tańcował zdrowo w najlepsze.

Szamil jest cały, ale przyjdzie mu jeszcze przejść przez rehabilitację. Wygląda na to, że elf nie odzyskał na dobre władzy w kończynach i nie może się sprawnie poruszać. Paraliż powinien szybko minąć, póki co biedny i wściekły elf leży jak kłoda, wywracając oczy i wodząc wzrokiem po kompanach, chrupiąc głośno lizaczka.

Uzjel; Ork pomógł ci wydostać ramię z metalowej puszki jaką była teraz twoja nieszczęsna zbroja. Silne orkowe dłonie pomogła jako tako naprostować wgniecenia, ale przyda ci się wizyta u zbrojmistrza...

Jędrzej; Przemawianie do wody i nawoływanie węży nie przyniosło żadnego skutku. Płonące drzewo, trzaskający ogień i sypiące wokół zajęte ogniem konary za diabla nie wabiły bagiennych węży.

Wszyscy;
Isendir postanowił wrócić na wyspę i odszukać ludzi z bagien. Nie ma co stać pod palącym się drzewem. Węże nie wrócą w okolice tego słupa ognia! Zdaliście sobie z tego sprawę zbyt późno, węże na pewno zanurkowały już głęboko! Isendir ruszył przodem. Szamil tym razem nie może was prowadzić – gorzej – pilnie potrzebuje tragarza!

STUK PUK! – errr...?
Odwracacie się, zdumieni. Flafie krąży wokół Uzjela, opukując z ubawem jego zbroję, łapkami i lizaczkiem. Chyba próbuje ją naprawić...

Dotarliście na wyspę, węże i ludzie bagien znosili nadal kępy wodorostów, gałęzi i błota, budując sobie kopiec. Powitali was zdumionymi spojrzeniami.
- Elfff wraca, elfff przyjaciel – spojrzeli z uznaniem na Isendira. – Człowiek, dzielny człowiek! – przyglądali się przyjaźnie Jedrzejowi. – Czssszego szukasz, elfie, przyjacielu?
Isendir wyjaśnił problem ucieczki węży.
- Węże boją się ognia, na pewno zanurkowały, głęboko, elfie, przyjacielu, nie wrócsssą szszszybko! – odparł któryś wąż. – Jeśli chcesz ssstanąć do pojedynku, elfie, przyjacielu, musiszszsz być sssam. Ssssam z cłżowiekiem, przyjacielem – spojrzeli na Jędrzeja. – Musssicie pozbyć się tych, których Kirenna i bagna nie chcsssą tutaj! Musssicie ich zabiććććs! – skinęli głowami na Barbaka, Ray`giego, Uzjela, Szamila i Kall`eha.
Widząc zszokowane spojrzenie elfa, wąż dodał pocieszająco;
- Jeśli nie możesz ich zostawić, ani przejśććć próby Kirenny, musisz kupić prawo do pojedynku, elfie, przyjacielu. Za siedem takichhh – skinął na monetę Barbaka. – Złoto, srebro, kosztowności umarłych. Zostało na dnie. Rośliny wyrosły, zabrały złoto, srebro. Nieumarli wracają, wychodzą po nie, elfie, przyjacielu. Musisz szukać wysoko, ponad wodą, na konarachhh. Nie zaglądaj pod wodę, elfie, przyjacielu.
Wskazał swa bronią drzewcową na zachód.
- Idź, elfie, przyjacielu, człowieku, przyjacielu, idźcie tamtym szlakiem bagiennych roślin, ścieżką. Uważajcie, wąska, kręta. Nie patrzcie na ogniki, światła, człowieku, elfie. Znajdźcie rośliny, wysokie, drzewa. Drzewa mają złoto, skarby.

Nie macie wyboru. Powoli wyruszacie we wskazanym kierunku, wychodząc z zalanych terenów do podmokłego lasu.


BĘC! – podskoczyliście wszyscy nerwowo.
PUK PUK! Gah, Flafie, przestaniesz?!

Barbak; Huh...?
Dostrzegłeś sunące w wodzie, grube, wężowate cielsko! To wąż! Wasz wąż uciekinier! Bydle wylazło na korzeń wystający z wody nieopodal. Zerka na ciebie. Wygląda, jakby było skore przyleźć do ciebie. Wąż jest lekko zraniony – chyba płonąca gałąź spadła na niego i go oparzyła. Wąż jest też wyraźnie rozdrażniony, pręży się i syczy. Możesz zwabić go jakoś a gdy przylezie podjąć próbę Kirenny! Problem w tym że podrażniony pożarem gad jest w złym humorze, jest wręcz wściekły, i próba Kirenny z jego udziałem wymagać będzie teraz dużo większego opanowania i wiele szczęścia!

Wszyscy; jest jeden wąż, znaleziony przez bystrego Barbaka! Problem w tym że gadzina jest wściekła!
Tam...!
Przed sobą w gąszczu powykręcanych bagiennych drzew zauważacie gigantyczną roślinę o poskręcanych pędach i wystających z wody korzeniach. Na jej gałęziach, wysoko, z dziesięć metrów ponad ziemią, srebrem błyszczą w trzech miejscach małe przedmioty, ale z tej odległości nie widzicie co to. Na gałęzi sąsiedniego drzewa również coś się błyszczy, jakiś czerwony kamyk... No, może ktoś pofatyguje się na to wysokie drzewko nad bagienkiem...? Łatwizna...! Macie tu speca od posuwania się po konarach!... Choć ten obecnie wygląda, jakby miał dość.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 14-02-2009, 16:56   #43
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Cicho. Głucho. Strasznie. Tak właśnie było w miejscu gdzie akurat Isendir stał. Z oddali było słychać delikatne syczenie ognia. Ten potężny żywioł wysuwał swe czerwono-złociste łapska po coraz dalsze drzewa. Rozchodził się systematycznie. Bardzo dziwnie.
Isendir ruszył kilka kroków do przodu. Przed nim była wyspa.
"No tak. Trzeba się tam dostać. Tylko jak przejść by nie musieć brodzić w tym rozlewisku?"
Myślał tak jakąś chwilę lecz rozwiązania nie znalazł. Pozostało tylko jedno. Wejść w to bagnisko. Podniósł nogę do góry. Trzymał ją tak zawieszoną w powietrzu przez ułamek sekundy. Nie wiedział czemu ale... noga została w dziwny sposób przyciągnięta do mułu. Czy to nie jakiś podstęp? Albo poprostu opadł już z sił po tym "wężowym" zadaniu. Nie miał co czekać. Ruszył znowu do przodu. Przyspieszył kroku lecz było to nie zauważalne. Szedł, zanurzony do kolan, w bagnie. W końcu dotarł. Otrzepał się trochę z mułu który pozostał na jego spodniach i podniósł głowę.
Głos. I to zwrócony do niego.
- Elfff wraca, elfff przyjaciel.
Byli to ludzie bagien oraz te żmijowate stwory dzierżące broń w swych łuskowatych łapskach. Przywitali też Jędrzeja.
"Coś mili są dla nas dwóch. Ale czemu?! Może... TAK! Napewno chodzi o to że my daliśmy sobie radę z tymi bydlaczymi wężami."
– Czssszego szukasz, elfie, przyjacielu?
"I co tu powiedzieć? Prawdę? Tak. Mam nadzieję że nas nie zgubi."
Opowiedział w jakiej sprawie przybył. Odpowiedź była natychmiastowa.
- Węże boją się ognia, na pewno zanurkowały, głęboko, elfie, przyjacielu, nie wrócsssą szszszybko!
"No jasne! Co my teraz zrobimy?!"
Człek z bagien jednak jakby czytał w jego myślach.
-Jeśli chcesz ssstanąć do pojedynku, elfie, przyjacielu, musiszszsz być sssam. Ssssam z człowiekiem, przyjacielem. Musssicie pozbyć się tych, których Kirenna i bagna nie chcsssą tutaj! Musssicie ich zabiććććs!
Mówiąc ostatnie zdanie wskazał na resztę drużyny.
"Że niby co?!?!?! Nie ma mowy! Nie zrobię tego! Chcę zdobyć tą szablęale nie takim kosztem!"
I znowu wąż jakby czytał w jego myślach. Skinął tylko głową i rzekł że jest jeszcze jedno wyjście. Mają zdobyć siedem takich monet co ma Barbak. I... muszą ich szukać na drzewach. Isendir zaczął się rozglądać po drzewach. Wzrok jego biegał w różne strony.
"No dalej! Kochaneczki gdzie jesteście?"
Nagle dostrzegł ledwo zauważalny błysk. To... To na pewno to! Ruszył do drzewa szybkim krokiem. Było wysokie, a i moneta znajdowała się nie najniżej. Elf zakasał rękawy. W końcu jako łowca nie raz musiał wspinać sie na drzewa. Może nie tak wielkie i pokrzywione ale jednak. Zmierzył wzrokiem jeszcze raz wysokość jaka dzieliła go od monety.
"Nie ma co czekać."
Wskoczył na drzewo. Złapał się najniższej gałęzi. I tak do góry. Szło gładko. Za łatwo. Isendir położył nogę na gałąź na której dopiero co był uwieszony obiema dłońmi. Pękła ona z trzaskiem. Spadł na sam dół. Lądowanie było miękkie jednakowoż po drodze uderzył się kilka razy głową o wystające gałęzie. Złapał się za głowę. Bolała strasznie. Nie poddawał się! Wstał i wskoczył na drzewo. Wchodził, mimo bólu, dużo szybciej niż poprzednio. Wiedział gdzie stawiać nogę. W końcu dotarł. Moneta leżała swobodnie oparta o konar. Jakby siedziała sobie wygodnie na krześle. Niesłychane. Isendir wziął ją w ręce i popatrzał na nią. Była ciekawa. Wsadził ją do ust. By nie zgubić jej z drodze powrotnej.
Spojrzał w dół. Nie widział żadnego z przyjaciół z tąd. Dziwne. Zabrał się za schodzenie na dół.
 
__________________
Nobody know who I realy am...
Faurin jest offline  
Stary 15-02-2009, 19:38   #44
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
- Jacy oni są?
- Przekonasz się.
- Wiem o tym. Pytam jacy są w twoich oczach.
- Jak wszyscy.
- Czyli jacy?
- Śmiertelni.
- Hm – mruknęła, spoglądając na swoje bransolety. – Kto chciałby żyć wiecznie...?
Oczywiście, odpowiedź Kruka niosła cenne informacje. Nie o Nich, ale o Kruku.
Gniewnym pomrukiem ponaglił elfkę do wyjścia.
- Jem, nie widzisz? – bąknęła, przełykając ostatni kęs ciasta.
Wolała nie dowiadywać się skąd wzięło się zachęcająco pachnące i smaczne ciasto w takim miejscu, w takiej knajpie, stworzonej niewiadomo jaką siłą. Czy to Miejsce jednego z Takich Jak Ona? Miejsce kogoś, kto był tu dużo, dużo wcześniej, przed nią, przed resztą... jej drużyny...? Knajpa jak knajpa, tyle, że pusta. Coś huknęło w sali obok.
- Fufi zostaw!!! – wrzasnęła wściekle elfka.
Nasłuchiwała, ale wokół zapadła idealna cisza. Elfka przewróciła ironicznie oczami i kontynuowała przeżuwanie ciasta.
- Trzy... dwa... jeden... – mruknęła do siebie.
TRrrrRRRACH!!!
- Fufi zostaw!!! – wydarła się znów.
Dla zasady. Wiedziała, że Fufi i tak zrobi w knajpie generalnie przemeblowanie. Odstawiła talerz z okruszkami, wstała i poprawiła włosy. Wstając trąciła stół, talerz spadł i roztrzaskał się na podłodze.
- Gah! – leniwie schyliła się by pozbierać fragmenty porcelany, ot dla zasady.
Podnosząc się zapomniała o stole i trzepnęła głową o blat od spodu.
ŁUP!
- FUFI!!! – ryknęła, masując sobie głowę. – Cho-dźźź tu! – wycedziła przez zęby.
Fufi niewinnie wyjrzał z sali obok.
- Noga!
Fufi wesoło przydreptał, rozrzucając po sali stołki i krzesła, które znalazły się na jego drodze. Wysokimi, przyjaznymi piskami powitał elfkę.
- Dobry Fufi – uśmiechnęła się elfka, zapinając mu różową smycz. - Ruszamy!
Fufi poparł wesołym piskiem, po czym uniósł dwie lewe nogi.
- Nie, nienienie, brzydki Fufi, nie sikaj tutaj, nieee!!! O_O

* * *
Isendir; Drugi elf jest chwilowo niedysponowany, więc postanowiłeś wspiąć się na drzewo po błyskotki. Dwarf odpadał. Chłop z Męczyworów mógł sprostać zadaniu, ale nie spieszyło mu się do tego. Ork i rycerz w ciężkich zbrojach odpadali. Drowy to chyba pod ziemią drzew nie mają. Wskoczyłeś na drzewo zwinnie jak na elfa przystaaaaaał! Rozmasowałeś głowę i teraz już ostrożniejszy, wspinasz się dalej. Gałęzie były powyginane i kręte, porośnięte gęsto bardzo śliskim mchem! Uważając już na to, z gracją i bez trudu chodziłeś wyprostowany po konarach, skakałeś z gałęzi na gałąź. Bez problemu łaziłeś po cieńszych konarach, coraz bliżej i bliżej błyskotek. Najpierw znalazłeś monetę. Postanowiłeś trzymać ją w ustach póki co. Pomysł oryginalny, w końcu powinieneś mieć gdzieś kieszeń, torbę... Ale tak było wygodniej. Gdyby ktoś chciał ją ukraść, musi liczyć się z utratą palców od elfickich zębów! Zwinnie schodziłeś na dół, kiedy stwierdziłeś, że reszta biernie obserwuje twoje popisy. Pomyślałeś, że skoro już wlazłeś tak wysoko, zabierzesz pozostałe błyskotki z konarów nieopodal. Drzewo trzeszczało i kołysało się lekko, ale czułeś się na nim pewnie ze swoją elifcką zwinnością. Dotarłeś pod konar z kolejną srebrną błyskotką i zerwałeś ją spośród liści niczym owoc.



Kolejna jest tam...! Wystarczy sięgnąć...



Jeszcze tu coś się błyszczy! Nic nie umknie bystrym elfickim oczom!



Drzewo zatrzeszczało, konar na którym stałeś zakołysał się. Zdziwiłeś się trochę. Nie jesteś znowuż taki ciężki, aby rozkołysać tak grubą gałąź... Znieruchomiałeś, ale miałeś wrażenie, że drzewo nadal się porusza. Ostatecznie uznałeś, że to nic groźnego i kontynuowałeś skoki po konarach. Byłeś szybki i zwinny; twoim towarzyszom mowę chyba odjęło – znikałeś im z oczu pośród liści, pojawiałeś się znów kilka gałęzi dalej, znikałeś, jak cień. Na końcu zwróciłeś uwagę na pobłyskujący na sąsiednim drzewie czerwony kamień. Nadal nie mogłeś dostrzec w gąszczu liści, co to takiego. Zwinnie przeskoczyłeś z gałęzi na gałąź, na drzewo obok. Sięgnąłeś po zaczepiony na gałązce naszyjnik.

http://www.jubilerskie.info/spinel/spinel_naszyjnik.jpg

Masz pięć błyskotek, a ork i Jędrzej mają w sumie dwie. Ciekawe ile warte jest to wszystko. Może więcej niż wygrany pojedynek...?
Zeskoczyłeś z drzewa i dołączyłeś do reszty.

Wszyscy; Wąż owinął się wokół korzenia wystającego z wody kilka metrów od ścieżki. Orkowi nie spieszy się do wężowego uścisku. Zdecydowaliście póki co postawić na plan kupienia pojedynku. Ledwo jednak oddaliście się kilkanaście metrów od drzewa z którego Isendir zebrał błyskotki, a z bagna wokół ścieżki z bulgotem zaczęły wydobywać się wielkie bąble. Czyjeś sine łapsko wyłoniło się z bagnistej breji, wymachując na boki, szukając oparcia. Po chwili wszędzie wokół was wystawały podobne łapska!
- Uummmmmbw!...
Obejrzeliście się. Na ścieżkę, z bagna, gramolił się autentyczny żywy trup! Był to nieumarły mag!

http://eu.blizzard.com/shared/blizz-...dead-1280x.jpg

I ożywiony szkielet drapieżnego kota, który wyskoczył żwawo z bagna!



Znikąd zjawił się też natrętny czarny upiór, wyjący wniebogłosy i krążący wokół was!
Maglovita prikaza by ~maliDM on deviantART

Po drugiej stronie, odcinając wam drogę w kierunku wyspy ludzi z bagien, wypełzły z bagna kolejne sztywniaki! Nie zabrakło mrocznego rycerza
Undead Cybot Knight by *ScottPurdy on deviantART

Ani nieumarłej płci pięknej!

http://fc44.deviantart.com/fs14/f/20...e_Shappart.jpg

http://fc85.deviantart.com/fs12/i/20...lshimerdla.jpg

Była też niezwykle sympatyczna, fruwająca, płonąca czacha!!!



Na czele tego wszystkiego z bagna wygrzebał się bardzo specyficzny osobnik...

Icarus by *eWKn on deviantART

Otoczeni! Poza tymi trzymającymi się w kupie, znaczy łażącymi w całości, z wody wyłonił się las zgniłych rąk, próbujących chwycić was za nogi!

Barbak; Łoooł!!!... Coś złapało cię za kostkę – jedna z tych rączek właśnie!!! W odruchu odskoczyłeś, podnosząc nogę – eeer fałszywy alarm tym razem – ręka wyskoczyła z wody, uwieszona bezwładnie na twojej nodze, dyndająca zabawnie i szarpiąca zadziornie ale nieszkodliwie.

Wszyscy;
...Ta ścieżka jest za wąska dla żywych i umarłych!!!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.

Ostatnio edytowane przez Almena : 15-02-2009 o 19:45.
Almena jest offline  
Stary 15-02-2009, 19:57   #45
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Uzjel nie mógł widzieć, co dzieje się z Szamilem ale wyobraźnia podsuwała mu najgorsze obrazy. Jednego mógł być pewien: elf cierpiał. Być może w jego sercu zapłonęłaby iskierka współczucia, gdyby "demoniczny kieliszek" nie był winien wgniecień na jego zbroi.

Ork pomógł mu się choć trochę wygrzebać ze zbroi, przynajmniej na tyle by wgniecienia nie utrudniały mu oddychania. O pełnym wydostaniu się ze zbroi przynajmniej na razie nie mogło być mowy. Czekał go najpewniej wydatek na naprawę zbroi, bo nie uśmiechało mu się wyglądanie jak legendarny paladyn Avalanche. Gdy zastanawiał się co ma zrobić tymczasem ze zbroją wpadł mu do głowy pewien pomysł. Jego usta wkrzywił demoniczny uśmiech, tak emanujący złem że najtwardsze nawet demony zawyłyby ze zgrozy i rzuciły się szukać schronienia. Stalowa maska na twarzy miała swoją zaletę, nie ukazując go pozostałym. Przygryzł wargi by nie wybuchnąć zimnym, demonicznym śmiechem. Gdy odrobinę się uspokoił odwrócił się do Flafie. Nawet ona dreptała w miejscu niespokojnie wyczuwając echo myśli Uzjela. W tej krótkiej chwili był straszniejszy niż większość demonów przez całe życie. Zwrócił się z poleceniem do swojej bestii, a jego słowa brzmiały bardziej jak wyrok śmierci, odczytywany tuż przed egzekucją

- Flafie... Możesz mi pomóc w naprawie zbroi?

Bestia, lekko zdezorientowana ruszyła w stronę Uzjela. Rycerz ponownie ledwo opanował zimny, zły śmiech. Coś w jego myślach poruszyło się niespokojnie, jakby zdenerwowane zachowaniem podopiecznego. Po chwili Uzjel usłyszał głos swojego kontraktowa. Tym razem nie brzmiał on pewnością siebie, ale lękiem

- Zaraz... Uzjelu, co ty wyprawiasz?
- Nic... Po prostu chcę by bestia naprawiła zbroję
- Chwileczkę! Co masz na myśli ,,naprawiła"?
- Nie widziałeś jak leczyła Szamila? To będzie wyglądało mniej więcej tak samo
- Co?!? Zatrzymaj ją! Zbroja zaraz sama się naprawi, wiesz przecież...
- Wiem przecież, że jest żywa? Ależ oczywiście. Dlatego Flafie może ją uleczyć
- Nie zrobisz mi tego!
- Dlaczego nie? To dla dobra, zarówno twojego jak i mojego
- Nie odważysz się! Zatrzymaj ją do cholery!


Flafie zbliżała się coraz bardziej, ważąc dłoni lizaka niczym kat topór przed ścięciem głowy skazańca. Uzjel triumfował w myślach. On także potrafł bywać czasem demoniczny, do tego stopnia że przerażał sam siebie

- Nie mogę chodzić w takiej zbroi. Nie obawiaj się, to nie będzie bolało
- CIEBIE nie będzie! Jeśli myślisz, że pozwolę się dotknąć...
- A jaki masz inny wybór? Zaskrzypisz przyłbicą? Nawet tego nie mozesz zrobić, bo zamiast porządnego hełmu mam tą maskę


Flafie zatrzymała się krok przed Uzjelem, a rycerz przyzwalająco skinął głową. Ręka z lizakiem wzniosła się jak ostrze gilotyny i opadła, opierając go na zbroi. Fragment zbroi wyprostował się do stanu przed próbą węży. Następnie lizak przesunął się, łatając pęknięcie. Głos w głowie Uzjela słabł coraz bardziej, zanikając jak szept konającego. Po chwili powtarzał już tylko ,,nie", coraz ciszej...

Aż w końcu zamilkł. Zbroja Uzjela była naprawiona

Rycerz ponownie zapiął zbroję na sobie i zwrócił się do Kalleha, jak gdyby nigdy nic

- Mógłbym odzyskać swoją halabardę?

Całe szczęście, że nikt z drużyny nie mógł być świadkiem mentalnej potyczki Uzjela z Panem Zbroi

***

Węże umknęły przed gorącem do wody, więc z kontynuowania próby nic nie wyszło. Pozostawało więc szukanie błyskotek, by wykupić sobie prawo pojedynku. Dotarli do miejsca, gdzie na drzewach błyszczały srebrzyście monety. Być może Uzjel podjąłby próbę wdrapania się po którąś, ale wizja wpadnięcia do mrocznej wody w ciężkiej zbroi skutecznie go do tego zniechęciła. Postanowił więc zostawić do zadanie lekkozbrojnej części drużyny, a samemu zostać jako ubezpieczenie na wypadek, gdyby ktoś chlupnął w wodę
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 16-02-2009, 14:33   #46
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wąż! A więc nie wszystko jeszcze stracone. Może jednak uda się przejść tę próbę. Może jednak da radę jeszcze stanąć do tego (pożal się Palladine) pojedynku. Może jeszcze uda się zdobyć tę duszę. Może jednak Synek nie spaprał całej roboty, a może właśnie spaprał i zostawił otwartą furtkę dla drużyny. Cóż. Czego by nie powiedzieć o Samaelu, jak by nie rozwodzić się nad zmianami, jakie w nim zaszły, w głębi dalej pozostawał tym, kogo ork doskonale pamiętał. A pamiętał porywczego i niebezpiecznego młodzieńca, którego to zawsze trzeba było wyciągać z tarapatów. Ale wracając do węża... wąż był, pojawił się. Zdawał się być ranny, nie mniej jednak zdawał się też być zainteresowany Barbakiem. Ork stanął pewnie na swych delikatnie ugiętych nogach, zawirował młotem, wbił topór w pobliski pieniek drzewa. Następnie wolną dłonią sięgnął delikatnie do naramiennika zbroi...
- Tylko spokojnie! Emanuelu?!
YouTube - Ricky Martin - Livin' La Vida Loca
Odgłosy jakie zdawały się dobiegać z wnętrza rozchylonego pancerza stanowiły o własnym ekosystemie jaki musiał nosić ze sobą właściciel zbroi. Niewieście pokrzykiwania (czy też pojękiwania ?!), gra na jakimś instrumencie, podejrzanie nisko brzmiący męski głos. Słowem dobra impreza.
- Emanuelu?? Ork w obliczu wielkiego węża, znajdującego się przed jego obliczem, z opuszczoną bronią nawoływał kogoś we wnętrzu własnej zbroi. Jedni mogli by brać to za przejaw pomieszania zmysłów, inni mogli by podejrzewać go o jakieś fantazje erotyczne zakrawające o zboczenie. Barbak jednak doskonale wiedział kogo nawołuje. Osobnik ten zdecydowanie nie był jedną z części zielonego ciała, zżył się jednak z rzeczonym ciałem i wraz z nim stanowił teraz doskonale działający duet... czy może należało by stwierdzić ekosystem.
- Emanuelu!!!
- Co tam zielony?
- Masz może chwilkę?
- Nie bardzo! Zajęty jestem. Nie mogę robić dwóch rzeczy na raz!
- A co robisz teraz?
- Odpoczywam!
Rozbrajający chichot potęgowany echem zbroi dobył się z jej wnętrza.
- Żarty na bo przyjacielu. Mam dla Ciebie robotę.
- Żartujesz! Dziewczynki na mnie czekają!
- Masz na myśli te które za chwil parę znajdą swój exitus pod mymi palcami?
- Tak właśnie te! Skądinąd, mówił Ci ktoś że masz niesamowity talent dyplomatyczny?
- Tak, mamusia!
- Ide!

Z wnętrza pancerza na chwil kilka umilkła muzyka po czym słychać było podejrzane odgłosy związane z przewracaniem jakiś przedmiotów, uderzaniem ich w inne przedmioty, i pokrzykiwaniem opisywanych wyżej niewiast. Przy takiej to właśnie kakofoni dźwięków na naramiennik Barbaka wyskoczył Emanuel Rodriges Moul Ep Diffirin Kellach, pchła. Rozejrzał się dookoła mierząc otoczenie wzrokiem, ukłonił się dwornie, dobył swego ukulele, zagrał:
YouTube - Seweryn Krajewski-Wielka milosc

Wąż, który był świadkiem całego wydarzenia zdawał się chwilowo zapomnieć języka w paszczy. Ork nie był przekonany czy powodem tego był jego wrodzony, zielony wdzięk osobisty, czy też fakt pojawienia się Emanuela. Nie było to jednak istotne. Tak czy inaczej zagrożenie jakie stanowił ów łuskowaty paszkwil zdawało się być na razie zażegnane. Drużyna zdawać by się mogło urzeczona tym samym czarem nie kwapiła się by podjąć próbę Kireny. Cóż może następnym razem?

Alternatywą do tańca przytulańca w objęciach węża była bardziej materialna kwestia. Należało zebrać walutę przeliczalną i wymienić ją na prawo do pojedynku. Cóż, ork raczej na romantycznego kochanka się nie nadawał, daleko mu było również do ekonomisty. Obrał tak zwany złoty środek będąc i w jednej i w drugiej kwestii... zielonym. I było mu z tym dobrze.

Ze względu na fakt, iż wężem nie był nikt zainteresowany, a i jemu samemu nie śpieszyło się do poczwary, podziękował jej pięknie za uwagę, obrócił się na pięcie, podszedł do Samaela. Ten uleczony przez chowańce Ray'gi'ego i Uzjela zdawał się pomału dochodzić do siebie. Pomału było zdecydowanie dobrym słowem. Barbak podszedł do niego i powstrzymał się od obicia pancernym butem ślicznej buzi długouchego przyjaciela. Miast tego nachylił się nad nim, Emanuel mocniej uderzył w struny wydając bardziej dramatyczny dźwięk.
- Zdaję sobie sprawę w jakiej jesteś sytuacji, dlatego powiem szczerze. Nie pozwolę Ci zrobić tego po raz drugi. Dobrze się rozumiemy?
Nie czekając na odpowiedź Barbak ujął pewnie Synka i przerzucił go sobie przez ramię. Uczynił to tak aby mógł jedną ręką dzierżyć prawą nogę i rękę przyjaciela. Następnie zebrał własne i Samaelowe uzbrojenie i podążył za resztą drużyny. W ten sposób stanowiąc pomieszanie zbrojowni, ruchomego lazaretu i sceny wokalnej rozpoczął kolejny etap przygody.

Emanuel grał w najlepsze.

Ścieżka, którą podążali zdawać by się mogła zdecydowanie za wąska. Wąska dla nich samych. Ekstremalnie wąską okazała się być gdy pojawili się na niej nieumarli.
- Przejść jednak musimy prawdą?
- Chybaś zieleniał do końca.
Podsumowała pchła, przełykając głośno. Szybko jednak odzyskał rezon i ponownie zaczęła grać:
- Jesteś Szalony.......
- NIE PRZESADZAJ!!!!
- To ja spadam.
- NIE!
- Ke?
- Zajmij się Samaelem! Jest bezbronny!
- Oki!
Rzekła pchła, groźnie młynkując ukulele, po czym skoczyła na plecy elfa.

Ork możliwie delikatnie, acz szybko zarazem odłożył przyjaciela na ziemię, dobył broni. Gdy to czynił jego nogi uczepiła się podejrzanie wyglądająca dłoń. Podejrzanym było w niej to, że była oddzielona od reszty swego ciała. Ork szybkim wierzgnięciem kopytka posłał ją tam skąd przybyła... czyli światło wie gdzie.

Przykląkł, przymknął oczy koncentrując się przed walką. Po czym ze śpiewem na ustach i wdziękiem nosorożca albinosa ruszył do walki.

Światło pasterzem moim,
Niczego mi nie braknie.
Na niwach zielonych pasie mnie.
Nas wody spokojne prowadzi mnie.

Chwaląc światło rzucił się tam gdzie skupisko wrogów było największe i gdzie mógłby zdziałać najwięcej.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 16-02-2009, 15:41   #47
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Po udanych połowach Krasnolud udał się na łowy. A raczej na poszukiwania skarbów jak się później okazało. Z czasem się okazało, że jego lot nad bagnem i w miarę bezpieczne lądowanie na konarze tutejszej flory, okazał się jednym z najbezpieczniejszych poczynań dzisiejszego przepięknego dnia.

Czarny elf okazał się mało czarny po wyjściu na brzeg. Ale nie było problemy co do jego osoby. To raczej jego blady pobratymiec miał większy problem ze złapaniem oddechu. Ale o tym później... Chwilowo droga kompaniery, prowadziła dalej na mokradła. Aż dziwne, że prowadził ich chłop. Co prawda z kawałem porządnego drąga ale chłop. Kalleh szedł prawie na końcu machając to podziwiając to znowu machając halabardą Uzjela. Sytuacja raptem zrobiła się patowa. Po prostu nie do pomyślenia był fakt, że
Jędrzej wybrał taką drogą. Dwarf musiał płynąć. Tak! Płynąć! Co to w ogóle miało znaczyć? Jawny zamach na życie drużynowego karła. Ale nie tak łatwo utopić Kall'eha. Oj nie tak łatwo.

Widząc jak cała drużyna bez wahania rusza po pas w wodę, krasnolud rozejrzał się za czymś co by mu pomogło. Wnet ujrzał kawał drąga. Połamany konar okazał się wyśmienitym narzędziem. A raczej wyśmienitą łódką, gdyż Kall'eh usiadł na gałąź okrakiem odpychając się halabardą jak bosakiem zaczął podążać za kompaniją. Zmoczył sobie przy tym buciory ale to lepsze niż płynąc w pław. Zwłaszcza, że co jakiś czas słychać było pluski. A pluski jak to pluski, o niczym dobrym nie świadczą.
- Obcy!
- Obcsssy! Obcssssy!
Kall'eh zaczął się nerwowo rozglądać. Raz czy dwa byłby wypadł z "łudzi". Cienie, pluski i głosy, to wszystko sprawiło, że jak tylko dotarł do polany zeskoczył na nią, padł na kolana i ucałował ziemię.
- mmłłuuuuaa... kuchana zimia! - Wykrzyknął prawie z całych sił. - Nidy wincej pływania z dziwam do koła. - Spojrzał na resztę cały ubabrany w błocie. Kolana, ręce i twarz.

Rychło po tym sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Krasnolud już szykował się do walki. (barwy wojenne na twarzy już miał) Żadnej walki jednak nie było. Co za farsa. Żadnych potyczek. Nic. Tylko próba odwagi. Cztery węże i czterech śmiałków. Dwarf był niezadowolony. Co prawda mowa była o jakimś pojedynku. Pojedynki jeszcze mogą być, chociaż karzeł wolał mieć z czterech przeciwników, no trzech minimum, ale jeden na jeden też wystarczy. Oby tylko pozostali się nie wtrącali. Ale wszystko wyszło nie tak jak powinno. Jakaś próba Kirenny.
- "What the Fack?" Ja chce boju, pajączaku, chce topura użyć a ni dać si miażdżyć byle za nic. - Karzeł nie omieszkał oznajmić co o tym myśli.

W między czasie podszedł do posągu. "Num, świtna robota. Nicz go sobie." Podszedł bliżej. Popukał paluchem. Dotknął. Pogłaskał. Rozejrzał się lekko. Wyciągnął nóż. Poskrobał. Ani ryski. Zdumiewające... wtedy jak na zawołanie pajęcza gęba podeszła do panienki z kamienia (Kall'eh już chyżo dał nogi za pas i stał wśród swoich) i popukała w talerzyk.

Do sprawdzenia swoich charakterków i odwagi a także zwieraczy przystąpiło czterech wielkich mężów swojego gatunku. Człowiek, dwóch elfów i konserwa...
- Łeeej Ty Uzi, coś za jeden z Ciebie? Człek, elf czy łot? - Zaciekawił się Kall'eh oparty o wbitą halabardę, podczas gdy Uzjela oplatał już szkaradny wąż. Było na co patrzeć. Najlepsze przedstawienie od czasy wystąpienia latającego cyrku Monty Python. I do tego na sam koniec fajerwerki. Cuda nie widy. Tylko szkoda tych drzew.
Plan wziął w łeb z chwilą spalenia jednego z beznogów. Zapach unosił się smaczniutki ale jeszcze za mało był dopieczony, żeby skorzystać. A surowy mógł być trujący zatem krasnolud obszedł się smakiem i poszedł za resztą.

Zanim jeszcze to nastąpiło trzeba było ratować elfa. Ten to dał pokazówę. Nie ma co. Po wszystkim padł na ziemię i wyglądał jak wypchany elf. Co nastąpiło później było zaprawdę uwieńczeniem tego pokazu. Pojawiły się dwa stwory, jeden mały drugi większy. Ten z lizakiem ślinił się jak pies patrzący na kości. Ale skuteczność tych stworzeń była oszałamiająca. Słychać było tylko trzaski nastawianych kości. I co dziwniejsze, po tych wszystkich czarach marach, Szamil przestał być już kukłą.
"Ni ma co, fajne pupile"

- Mógłbym odzyskać swoją halabardę? - usłyszał głos Uzjela. Ten bez słowa oddał mu drzewiec. Bardzo przydatną ale za długą jak na mniemanie Karła broń.


Całkowitym zwrotem akcji okazał się powrót do pajęczaka, na polanę z niby gniazdem czy co tam mają, gdyż tak szkarada kazała Isendirowi i Jędrzejowi zabić swoją kompanie. Dla dobra i powodzenia zadania. Dla dobra?!... DOBRA?! Jak dobre, dla zakończenia questu, może być zabicie biednego Kall'eha? Dla niego samego może tylko zaszkodzić. Dużo ciekawszą propozycją kupno prawo do pojedynku. Stwór wskazał gdzie mają się udać. Karzeł spojrzał w tamtą stronę.
- Ni w zomb, nic ni widać żadnyj ścieżki. - wymruczał, mrużąc oczy.

Ruszył za resztą ale zapisał sobie w pamięci wcześniejsze słowa maszkary:
- To srebro umarłych, człowieku – odparł. – Warte, u was, 50 złotych monet. Jak jeden taki pieniądz – wskazał odnóżem monetę Barbaka.- [...]. Jest takich więcej na bagnach, człowieku. Zostały z umarłymi.
- Wincej? - zastanowił się dwarf mrucząc do siebie. - dobra to nowina.

Szybko okazało się, że trzeba ponownie skakać po drzewach. Co prawda zmiana popytu ale łowy łowami pozostały. Isendir zaczął hasać po konarach i pomniejszych gałązkach z grają wiewiórki. Nic to, gdyż i tak cel charytatywny. Barbak wskazał naszego uciekiniera, super tylko Krasnolud chciał ruszyć do boju nie, wstrzymywać oddech. I tutaj jak na zawołanie z wody zaczęły wychodzić stworzenia, które powinny się już dawno rozkładać w dwa metry pod ziemią. przypominało mu to Tsarothah. Dawno, dawno temu. Aż sam z niepokojem szukał oczami umarłego elfa z dwiema szablami. Nie było i dobrze.

- Nu to sie wymudliłem... - Widoczna poprawa humoru na twarzy Kall'eha przejawiała się lekko szyderczym uśmiechem.
Tak, to było to na co czekał od samego rańca. Stanął na lekko ugiętych nogach. Okrakiem. Położył kusze na ziemi. Zakasał rękawy. Poprawił bełty. Przyjrzał się im, czy aby nie zabrudzone. Poprawił cięciwę kuszy. Wyczyścił. Założył na plecy. Wiedział, że wile się nie przyda. Chwycił topór. Zważył w ręku. Przetarł ostrze. Założył na ramionach i plunął w dłonie. Zatarł ręce.
- Czos na zabowe we starym stylu chłopoki... - i w tym właśnie momencie Barbak zaczął pieszczotliwie mówić do swego ciała. Dwarf spojrzał na niego z przymrużonym jednym okiem. Szok to jedyne słowo do opisania stanu krasnoluda. Pozbierał się jednak szybko. Wyciągnął kawałek węgielka i zaczął bazgrać coś na przedramieniu jednej i drugiej ręki. Złapał dobrze topór i już miał ruszać w stronę nieumarłych trzymając się płycizny gdy zobaczył jak Ork rzucił się na wrogów.
- Łoo ni! Zilonnnyyy! Ty biesz połowe z prawej a ja połowe z lewej. Wincej Ci ni łoooddamm!! - Krzyknął za Barbakiemi i ruszył do boju.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 16-02-2009, 16:02   #48
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Gdy biegł już ku wrogowi, uwagę jego przykuł głos karła, nagle czas jakby cofnął się o kilkadziesiąt lat, a Barbak znów mógł stanąć w jednym szeregu z przedstawicielem brodatego lidu.
- Łoo ni! Zilonnnyyy! Ty biesz połowe z prawej a ja połowe z lewej. Wincej Ci ni łoooddamm!!
- Ni???
Sparafrazował seplenienie kompana. To se sam wezme. Niech lepszy wygra! Kto zabije mniej piekliszczy, stawia gorzałę i jest elfia rzyć!

Z tym zawołaniem i pognał na spotkanie nieumarłych.
Dobrze było wiedzieć, że gdzieś w okolicy jest przyjaźnie nastawiony karzeł, który zawsze jest w stanie podstawić mu nogę. Taaakk Barbak poczuł się ja za młodych lat.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 16-02-2009, 17:32   #49
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Są różne rodzaje przebudzeń, podstawowe kryterium podziału dzieli je na dobre i złe. Szamil doświadczył wiele tych dobrych i jeszcze więcej tych złych. To zaliczało się do tych drugich. Otworzył jedno oko i popatrzył na klęczącego nad nim... spasionego chochlika który przesadził z niebieskimi tabletkami?!
Spróbował krzyknąć, zamiast tego coś wycharczał, coś nieartykułowanego, coś podobnego charczeli pierwotni ludzie gdy leżeli połamani a nad nimi siedział tygrys szablozębny.
Jednak spasiony chochlik okazał się równie dziwny co skuteczny. Jednak kara nie byłaby tak straszna gdyby nie chowaniec Uzjela. Tym razem nie miał sił nawet krzyczeć, tylko jedno oko rozszerzało się w strachu.
Szamil jako awanturnik poznał (na sobie) wiele metod lecznicznych od tych wyrafinowanych chirurgicznych zabiegów po "chłopaki przytrzymajcie go a ja nastawie mu żebra". Jednak jeszcze nigdy, przenigdy nikt go nie leczył lizakiem!
*cenzura bardzo krwawej sceny z udziałem lizaka i Flafi*
Gdy dziwna istota skończyła swój brutalny ale skuteczny zabieg Szamil musiał to skomentować, musiał!
-Dobrze, że nie robi...
Lizak jeszcze w opakowaniu zatkał mu usta. Elf wyburczał coś co brzmiało jak nieartykułowany dźwięk a w rzeczywistości było:
-...ła tego spleśniałym chlebusiem.
Jednak nie to było najgorsze a ork, Szamil od początku unikał wzroku przyjaciela. Tamten podszedł do niego.
-Zdaję sobie sprawę w jakiej jesteś sytuacji, dlatego powiem szczerze. Nie pozwolę Ci zrobić tego po raz drugi. Dobrze się rozumiemy?
Skinięcie głową i nie na odwal, Szamil przyjął to do wiadomości. Wiedział, że ork go nie skrzywdzi niestety w tej zielonej rasie złamanie ręki przyjaciela dla jego dobra nie jest krzywdzeniem.
Elf bardzo szybko został przetransportowany w liniach na ziemnych "Orki i Pchły". Punkt pierwszy wycieczki obejmował siedlisko utopców i gadów. Te powiedziały krótko jeśli Isendir i Jendrzej chcą przejść do pojedynku reszta musi zginąć. Szamil popatrzył lękliwie nad patyczkiem od lizaka. Mógł go co prawda wyjąć ale wolał póki co nie używać lewej ręki. Na całe szczęście chłop i elf postanowili wykupić prawo do pojedynku a nie ich zabijać.
Doszli w końcu do monet i węża. Poparzony gad dziwnie patrzył się na Barbaka albo Szamila, elf wyszczerzył do niego zęby ale ugryzł się w język przed komentarzem.
Isendir tymczasem zaczął skakać po drzewach.
-Ja wiedziałem, że dużo może wyrosnąć na spleśniałym chlebusiu ale małpiatka?!
W tym samym czasie ork położył go na ziemi a obok jego miecz. Krasnolud i Barbak postanowili pobawić się z miejscowymi, Szamil wstał chwiejnie opierając się o drzewo i zrzucił rękawiczki. Lewa dłoń aż do miejsca które krył popalony rękaw kurtki była pokryta czerwonymi żyłkami. Elf schylił się po miecz i niepewnie ustawił się w pozycji szermierczej. Nie pchał się do walki bo w tym stanie nawet pchła by pokonała ale był gotów się bronić. Usłyszał wyzwanie jakie Barbak rzucił krasnalowi.
-Lepiej być elfią rzycią niż orkiem o wdzięku nosorożca!
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 16-02-2009, 19:57   #50
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Lekkozbrojna część drużyny była naprawdę sprawna. Uzjel nie był pewien, czy dałby radę wspinać się równie dobrze bez zbroi (zakładając, że jakimś cudem by ją zdjął). W każdym razie chwilę oczekiwania przeznaczył na obserowanie pozostałych członków drużyny. Zrezygnował jednak po chwili, gdy po lewej stronei zobaczył uśmiechniętą od ucha do ucha twarz Flafie a po drugiej stronie Barbaka rozmawiającego z pchłą (zgoniłby to na karb delirium tremens, gdyby nie fakt że od dwóch dni nie miał w ustach nawet kropli alkocholu). Można było więc śmiało powiedzieć, że jego równowaga psychiczna nie była w najlepszej kondycji. Jeśli to było dopiero pierwsze z szeregu miejsc i pogorszenie będzie następowało ze stałą wartością to pod koniec jego psychika spakuje tobołek i wyjedzie na dłuuuugie wakacje

Chwila sielskich rozmyślań nie trwała długo, bo z ciemnej, bagiennej wody wyłonili się goście. Nie wyglądali zbyt przyjemnie, ale zważając na to że pewnie nie pierwszy dzień leżą w tej wodzie nie było to nic dziwnego. Nie przepadał za umarlakami, ale nie dziwił się im zbytnio. W jego rejonach dominującą dziedziną magią (poza ,,magicznym" przywaleniem przeciwnikowi w łeb młotem/toporem/kuflem piwa/innym wystarczająco twardym przedmiotem) była właśnie nekromancja. I choć w jego rodzinie nikt magią się nie parał, a sam Uzjel zwykł trzymać się z dala od wszelakich magików to zdołał nauczyć się tyle, że pocięcie najsilniejszego nawet nieumarłego na kawałki zwykle odbierało mu dalszą chęć do walki

Rycerz chwycił mocniej w dłoniach halabardę, przygotowując się do ataku. Ponownie wokół jego rąk pojawiły się błękitne iskry, jednak tym razem nie wystrzeliły w formie pocisku tylko spłynęły na halabardę. Nie na darmo jego broń była okuta stalą, gdyż już po krótkiej chwili wokół ostrza halabardy pojawiły się drobne wyładowania. Ładunek zgromadzony w halabardzie zwiększał się z każdą chwilą, gdy Blacker ruszył biegiem (który zwinnym elfom przypominał zapewne ociężały trucht, ale w ciężkiej zbroi szybciej biegać się nie dało) w stronę nieumarłego maga. Halabardę wzniósł nad głowę, chcąc zadać cios od góry, wkładając w niego całą swoją siłę
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172