Gdy przyszło przedstawić niewiasty wachmistrz wszedł w słowo:
- Wozu ochrona? Taka liczna i na dodatek kolorowa. Wojsko, cywile i cudzoziemcy. No, no. Pewnie tak trzeba w dzisiejszych czasach. A cóż to takiego wieziecie, że trzeba was tyle?
- Tajemnica! - wyskoczył "baran" z nawyku i wrodzonej głupoty.
Zapadła cisza.
Nawet deszcz jakby przejęty postanowił ciszej plumkać.
Jednak zdarzyła się rzecz niepojęta.
Oficer, tak skory do rugania głupka milczał, wachmistrz opuścił krócicę i w nabożnym milczeniu słuchał dalszej części wywodu wielkoluda.
Tylko spod mokrego kapelusza wydobywał się monotonny szept, zbyt cichy i niewyraźny, by rozróżnić słowa przy akompaniamencie deszczu.
Sęk tkwiący od dawien dawna w drzewie, które na deski porżnięte budulca na wóz dostarczyło, przypomniał sobie czasy młodości - puścił świerzy pęd - nie większy od paznokcia, delikatny, jednak niewątpliwe żywy.
Pęd mógł ujść uwadze zebranych, jednak jawna konfuzja wyszkolonych żołnierzy na pewno ujść uwadze nie mogła. Nagła wiara w słowa, może i przekonujące, lecz z racji przytoczonych zawczasu faktów niezbyt prawdopobne, pozwalała domyślić się, że śmiesznie odziany mężczyzna na koźle błaznem nie jest i fach swój zna.
Pozostawało jednak pytanie, czy magia pozwoli zamydlić oczy służbiście, czy jedynie kupi nieco czasu.
Zapewne każdy z osobna analizował sytuację.
Cesarski srebrnousty uspokoił swych czterech zabijaków.
Oficer usiłował wzrokiem ustawić swoich, bojąc się wyrzec słowa. W myślach przeklinał rodziców "barana" (sugerował ich przynależność do zwierząt gospodarskich). Po dwóch przy burtach, z tyłu i przodu wozu, każdy przy mieczu, każdy niezgorszy zabijaka, lecz tamci mają przeklęte kulomioty. Nic to, że w ulewie nawet wymyślna konstrukcja zamkniętego zamka kołowego zawodzi, że "niezawodny" wosk prochowy chłonie wilgoć jak sól. Nie chciał posyłać swych chłopców (no może z wyjątkiem jednego) na pewną śmierć. Pieprzone dwadzieścia kroków - myślał.
Zza rogu, za plecami dragonów pojawiły się zamazane sylwetki. Tym razem można było uznać to zjawisko za zupelnie normalne. Strugi deszczu zamykały każdego w mętnym kloszu, odcinając niemal od reszty świata.
Z tej odległości nie sposób było ustalić liczebności, ni barw w jakich występowali. Przyrównując do zmiejszonych perspektywą domów można było wywnioskować, że zbliżający się korzystają z własnych nóg, by dotrzeć do celu swej podróży.
...
NZ: Zaradzić sytuacji.
ZO: Nie tykać idących - póki co zostają niepokojącą niespodzianką.
Ostatnio edytowane przez pan PiotruÅ› : 16-02-2009 o 21:54.
|