Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2009, 22:05   #11
Ra6nar
 
Ra6nar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ra6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znanyRa6nar wkrótce będzie znany
Blaze Ballsky & John Armone

Blaze

Prowadziłeś omijając sprawnie długie sznurki samochodów. Po jakichś dziesięciu minutach takiej jazdy, wymijanie przestało być zabawne, więc dodałeś gazu i jechałeś 'na klaksonie' dając znak innym kierowcom by zachowali szczególną ostrożność. Niektórzy z nich zjeżdżali wystraszeni na pobocze. Mimo prędkości nie byłeś jakoś specjalnie skoncentrowany na jeździe, taka prędkość bowiem, była dla Ciebie rzeczą całkiem normalną.
-Sprawdź schowek, może jest tam coś dla nas. - powiedziałeś i za chwilę ostro hamowałeś, gdyż jedno z aut raptownie skręciło na lewo. Zakląłeś siarczyście.

John

Otworzyłeś schowek od niechcenia, jednak w środku niczego nie było. Byłeś pewien, że Clemenza będzie miał dla Was odpowiednie wyposażenie. Koniec końców nawet nie wiecie jaki typ zadania ma dla Was Capo. W czasie jazdy czułeś prędkość auta ale przy prowadzeniu Blaze'a czułeś się całkiem komfortowo. Mimo prędkości, auto nie skręcało gwałtownie i nie było zbędnych 'turbulencji'. Poza tym podobało Ci się, że gość nie pali w aucie, tak jak go prosiłeś.

Razem

Wjechaliście na Brooklyn. Blaze znalazł miejsce zamieszkania Clemenzy po opisie bez większych problemów. Staliście przed jednym z niewielkich domów osiedlowych. Do drzwi wejściowych prowadziły do góry nieduże schodki. Dach domu opadał w stronę ulicy, z tyłu był położony płasko. Naokoło domu stał pomalowany na biało, drewniany płotek z niewielką furtką. Garaż usytuowany był w głębi małego zaplecza podwórkowego. Zanim dobrze rozprostowaliście nogi, Capo już wychodził z mieszkania rzucając Wam powitanie skinięciem głowy. Podszedł do Was po chwili i pierwsze co zrobił to uścisnął Wasze dłonie. Kolejną czynnością było, ku niezadowoleniu Johna, wyciągnięcie paczki papierosów i poczęstowanie Was.
- Cześć dzieciaki - rzucił na początek Clemenza - jesteście teraz moimi wspólnikami. Don wybrał was na to stanowisko i przyznam, że podoba mi się jego wybór. Widziałem jak prowadzisz - zwrócił się do Blaze'a - i przyznam, że mi to zaimponowało. Ty natomiast - wskazał Johna - ty też mi się do czegoś przydasz. Don mówił ,że ponoć całkiem nieźle się bijesz... - zaciągnął się dymem papierosowym i nie siląc się na jego wypuszczenie, ciągnął dalej - ...to się dobrze składa bo mamy na dziś taką ciekawą robotę. Mówię o co chodzi, córka grabarza - Bonasery została ciężko pobita przez dwóch śmieciów...to jeszcze dzieciaki, chodzą do koledżu. Tak czy inaczej musimy ich nauczyć ogłady. Będę was potrzebował, bo chcę załatwić to szybko - Ty - spojrzał na Blaze'a - Zawieziesz nas na skrzyżowanie przy dwudziestej czwartej, a ty - położył rękę na ramieniu Johna - wyskoczysz z auta przy samym koledżu, zaczekasz na tych dwóch szczeniaków i nauczysz ich jak traktować damę.
Patrzyliście na Clemenzę z uwagą słuchając jego wskazówek.
Poznasz ich po tym, że zgasimy silnik auta, gdy tylko ci dwaj przejdą koło Ciebie.
Po tych słowach Clemenza zrobił zamaszysty gest, jak gdyby zaganiał kury do kurnika. Gest ów miał oznaczać, że wszyscy wsiadacie do auta. Po chwili już jechaliście. Blaze jechał powoli i ostrożnie, bowiem Clemenza chciał mieć jeszcze czas na omówienie z Wami wszelkich szczegółów. Gdy zajechaliście na miejsce, stanęliście zaraz przy chodniku, od którego szła ścieżka prowadząca prosto pod drzwi budynku koledżu.
- To tutaj, panowie - powiedział Clemenza i sięgnął za tylne siedzenie, po chwili podając na przednie siedzenie, na którym siedział John, klucz francuski. Dasz im radę sam, ale masz to, żeby nie połamać sobie kostek - zarechotał - schowaj za pas spodni i przykryj marynarką. Stań przy schodach i obserwuj auto, gdy umilknie silnik - rób swoje.
Tak też się stało. John stał przy schodach trzymając ręce w kieszeni, serce biło mu trochę szybciej i chciał żeby już było po wszystkim.
Dobra, młody - rzekł Clemenza w aucie do Blaze'a wskazując palcem na dwóch uczniaków idących schodami - To tamci dwaj, gaś auto, a on już będzie wiedział co ma robić.

***

Mike Woodfield

Rozmowa zbiegała na coraz luźniejszy, a może i nawet coraz bardziej flirtowy, ton. Leżeliście już oboje na sofie. Szklanki whiskey po jakimś czasie zostały opróżnione a Wy leżeliście tak coraz bliżej siebie...W końcu doszło do niewinnych pocałunków, które wkrótce przerodziły się w finalne zbliżenie. (Wiadomo o co chodzi, nie będę się rozpisywał w opisie owego zjawiska )
W Twojej głowie krążyły co chwile myśli, czy to na pewno w porządku...robicie to w końcu w gabinecie ojca Sary. Starałeś się oddalać od siebie te myśli. Póki co nikogo poza Wami nie było więc mogłoby to trwać i trwać w nieskończoność. W końcu oboje usiedliście i nalaliście sobie jeszcze po szklance whiskey.
- Lepiej się ubierzmy - rzuciła Sarah uśmiechając się.
Ledwo jednak zdążyła to powiedzieć i rozległo się pukanie do drzwi...
Ufff, całe szczęście nie Consigliere - pomyślałeś z ulgą - gdyby to był on, na pewno nie pukałby do swojego gabinetu.
Chwileczkę - rozległ się głos Sary.
Szybko się uwinęliście i razem ubraliście. Wtedy Sarah otworzyła drzwi, a w nich stał nieco już znudzony Alessandro Di Copo, jeden z ludzi Capo Straccich. Wyszukał Cię on wzrokiem i rzucił:
Chodź, jest robota.
Pożegnałeś się z dziewczyną i wyszedłeś za Alessandro. Wyprowadził Cię na zewnątrz, na parking. Przy bramie stał szeroki stolik, podeszliście do niego.
- Bierz to co ci pasuje i jedziemy sprzątać.
Zaczynałeś rozumieć...Na stoliku leżały kolejno od prawej: colt 45, rewolwer python, sprytnie przerobiony Tompson, ze skróconą lufą i składaną kolbą, z bębenkowym magazynkiem (tak przerobionego Tommy guna jeszcze nie widziałeś), i obrzyn. Po dokonaniu przez Ciebie wyboru wsiedliście do auta i ruszyliście do parku w New Jersey.
- Dobra, młody. Don powiedział mi wprost - jeśli zrobisz to - jesteś w rodzinie.
Zacząłeś być coraz bardziej zainteresowany zadaniem.
Tam na ławce, naprzeciwko fontanny. Tak, ten facet w białym garniturze z różami. Czeka na pewną kobietę. Ma się nie doczekać. Rozumiesz?
Pokiwałeś głową
- Nie! Nie rozumiesz - szybko zrugał Cię Alessandro - To nie on ma być martwy...ja nawet nie gaszę auta, rób co należy i wracaj natychmiast.
Wyszedłeś zmieszany z auta, broń stała Ci się nagle bardzo ciężką za połami marynarki. Wolałbyś wiedzieć czym kobieta zasłużyła na śmierć, ale chyba nie było w tym momencie dyskusji. Usiadłeś na sąsiedniej ławce, zaraz koło faceta. Jest! Idzie jakaś kobieta ubrana w biały, elegancki kostium, z kremowym kapeluszem z ozdobnym piórem. Usiadła koło mężczyzny. To na pewno ta...

***

Michael Tattaglia

Wypiłeś wodę i posiedziałeś jeszcze chwilę przy ladzie. W sumie nic ciekawego w tym lokalu się nie działo, nie widziałeś tu też zbyt wielu oprychów. Chyba mogłeś być spokojny o Wasz jutrzejszy pobyt z Carro w tym miejscu. Wróciłeś więc do swojego domu, położonego niedaleko posiadłości Tattaglia. Nagle uświadomiłeś sobie, że powinieneś jutro zabrać do lokalu jakąś broń. Na pewno coś znajdziesz w posiadłości. Przez chwilę rozmyślałeś czy załatwić to jeszcze dziś czy jutro, ale po chwili zrobiłeś się tak senny, że nie miałeś na to dziś sił...istotnie...zrobiłeś się naprawdę senny. Tak senny, że aż Cię to zdziwiło. Starałeś się na siłę utrzymać przytomność, jednak to uczucie okazało się silniejsze. Bałeś się, wiedziałeś, że coś jest nie tak, nie wiedziałeś o co chodzi - byłeś na pewno za młody na zawał, zwłaszcza, że w miarę o siebie dbałeś. Milion myśli na raz krążyło Ci po głowie, w końcu stanęło na głosie słodkiej blondynki z lokalu:
- Nie, te drzwi prowadzą na ulicę...
Pogrążyłeś się we śnie...

***

Roberto Di Lauro & Gulio Ricccardoni

Roberto Di Lauro

Myśl o pierwszej w Twoim wykonaniu egzekucji odstraszała Cię trochę, cały dzień rozmyślałeś o tym jak to będzie. Poszedłeś do piwnicy i wziąłeś sobie colta 1911. Wypróbowałeś go na tamtejszych tarczach. Strzeliłeś kilka razy, było różnie, stwierdziłeś jednak, że zabiłbyś człowieka tymi trzema strzałami nie skazując go na większe cierpienia. Dwa pierwsze strzały poszły w imitujące klatkę piersiową pole na tarczy, ostatni w szyję. Pogładziłeś lufę broni i włożyłeś ją za pazuchę. Wyszedłeś na zewnątrz rozmyślając nad jutrzejszą robotą...miałeś jeszcze sporo czasu. Mogłeś lepiej poznać kręcących się tu wszędzie ludzi Dona. Przy bramie stało dwóch Ludzi w czarnych garniturach z czerwonymi krawatami. Na głowie mieli czarne kapelusze. Naokoło willi chodzili ludzie z Tommy gunami... Wtedy Gulio rzucił pomysł ze zdobyciem papierów odnośnie budowy knajpy. Spodobało Ci się to i za chwilę siedziałeś już w aucie gotowy prowadzić...

Gulio Riccardoni

Twoja praca jako urzędnika prawnego dawała Ci spore możliwości, z których nie omieszkałeś skorzystać. Najpierw powiedziałeś Robertowi, żeby podjechał pod sąd, skąd bez problemu wyciągnąłeś potrzebne dane. Następnie ruszyliście do Twojej kancelarii. Wewnątrz obaj zrzuciliście marynarki i powiesiliście na wieszaku. Zakasałeś rękawy koszuli do łokci i rozłożyłeś papiery na biurku. Schemat był prosty - duży budynek, z czego większość zagospodarowana była na zaplecze. Drugą komorę stanowiło mniejsze pomieszczenie, które było samym lokalem. Trzecie i najmniejsze to z pewnością toalety wraz z łazienką...
Duże zaplecze - pomyślałeś to daje pewne możliwości

***

Tony Luciaveze & Alessandro Botticelli

Tony Luciaveze

Byłeś raczej spokojny o własne życie. Znałeś mafijną zasadę o niezabijaniu glin. To bardzo obniża reputację danej Rodziny i wręcz prowokuje pozostałe Rodziny do obrócenia swoich stosunków w negatywne, wobec Rodziny, której członek dopuściłby się takiego morderstwa. Alessandro od razu postanowił zająć się sprawdzeniem tego, czy to aby nie zasadzka. Osobiście uważałeś to wszystko za lekką przesadę, ale kto wie, różnie się zdarza. A potrafi dziać się naprawdę niespodziewanie...zwłaszcza jeśli jesteś na usługach mafii, więc nigdy nie wiadomo. Siedziałeś przy stoliku, podczas gdy Alessio oddalił się na chwilę w celu wybadania całej sprawy. Wyjąłeś na chwilę odznakę i spojrzałeś na nią jeszcze raz...znów z tym dziwnym, na wpół sentymentalnym uczuciem...

Alessandro Botticelli

Nie spodobały Ci się te typy. Myśl o tym, że mogli się czaić akurat na Was, sprawiła, że postanowiłeś to dobrze sprawdzić zanim opuścicie lokal. Podszedłeś do jeszcze trzęsącego się ze strachu barmana i zapytałeś zdecydowanym tonem:
- Jest stąd jakieś tylne wyjście?
Barman zakrył twarz ręką jak małe dziecko, które obawia się tego, że zaraz dostanie w twarz. Wkurzało Cię to niemiłosiernie zwłaszcza, ze wyobrażałeś sobie, że ci wszyscy ludzie, którzy siedzą w lokalu myślą sobie, jakie to groźby teraz rzucasz barmanowi. Rzuciłeś mu wzrok, który miał odebrać jako rozkaz do uspokojenia się, jednak ten nie przestawał się trząść. Po chwili jęknął niepewnie:
- Tak. Za barem, te drzwi za mną. Prowadzą na zaplecze, a dalej kolejne, którymi wyjdziecie na ulicę...
 
Ra6nar jest offline