Porachunki Chciałbym ci tylko powiedzieć, że spirytus niczego nie załatwi. Odkaziłeś to, ale za jakiś czas znowu będą podatne na zakażenia. Ale jak chcesz – Syknął Ashin, który wcale nie zamierzał pomagać krasnoludowi, a był zniecierpliwiony czekaniem na Snoriiego. - Dobra, to teraz do Stromscherniga. Pójdziemy do dzielnicy kupieckiej Raven. Tam u przedstawicielstwa dowiemy się gdzie teraz jest mości kupiec. Żeby nie trzeba było długo iść, załatwimy porachunki ze stajennym u którego zostawiliśmy wóz. I przy okazji, witam w drużynie Vladimira.
Assasin ruszył szybkim krokiem, zerkając za siebie by obserwować co robie łowca czarownic. Ten na powitanie go w drużynie zareagował skinieniem głowy, a gdy grupa ruszyła, szedł ostatni ładując swój pistolet nową kulą. Z ciemnej uliczki kompani wyszli na zatłoczoną uliczkę. Śnieg prószył i było go na bruku bardzo dużo. Nie trudno było o poślizg, a mimo iż i tak termometry wskazywały – 15 to raczej wszyscy kamraci zapomnieli wziąć z karczmy wierzchniego ubrania. Ulica była zastawiona po bokach straganami z przeróżnościami. Były stoiska z pysznymi rarytasami z Krainy Zgromadzenia, świeżymi owocami, tłustymi mięsiwami, ale też chude, szczurze mięsa dla biednych. Propos biedaków. W tak stłoczonym miejscu można było natchnąć się na pełną masę tego towarzystwa. Te przybłędy zawsze będą potrafiły znaleźć miejsce do błagania i nieustannie uczyły się jak wzbudzać współczucie wśród ludzie. Nawet kiedy trwały kryzysy i wojny naiwni ludzie finansowali życie żebraków. Jednak na tej ulicy widok przybłęd potrafił doprowadzić do rozstrojenia żołądka. Chude, i brudne z mętnym wzrokiem, odstraszały ludzi i na pewno roznosiły choroby. Ashina irytowały te tłumy, a już na pewno rozdający w koło miedziaki tym brudasom Vladimir. Drużyna przeszła obok karczmy, której drzwi były zamknięte, a kotary w oknach zasłonięte. Nie można było niczego się dowiedzieć. Jeszcze kilkadziesiąt kroków po bruku i można było podziwiać stajnie w której zostawili wóz. Wszyscy weszli do środka. Wnętrze budynku jakoś specjalnie nie różniło się od tego jakie widzieli poprzedniej nocy gdy przyjechali tu po raz pierwszy. Gdzieś wśród różnych wozów i karoc znaleźli właściciela przybytku. Był to Bretończyk. Nie wysoki, przy kości mężczyzna z krótkimi wąsikami. Jak każdy człowiek pochodzący z zachodu był ubrany w sposób dziwny dla obywateli Imperium. Biała koszula i niezwykle cenne jedwabne spodnie wydawały się drużynie niestosownym strojem dla stajennego, ale natychmiast zrozumieli, że ten człowiek nie robi, lecz rozkazuje. - Przyszliśmy po nasz wóz. Zostawiliśmy go wczoraj wieczorem. – Syknął Ashin klepiąc mężczyznę po ramieniu.
-Co? AH to wy. No wiecie. Pewnie. Mam wasz voiture. Stoi tam na ferme. - Wykrztusił Bretończyk, wydawał się bardzo zestresowany przybyciem bohaterów. Co jest ? Widać język plącze ci się kiedy kłamiesz.
Ashin złapał mężczyznę za gardło i przycisnął do ściany. Sięgnął zza pas i wyjął długi i ostry nóż. Przyłożył oręż do gardziela bretończyka i wycedził przez zęby: Myślisz, że możesz mnie wykiwać? Wydałeś nas krasnoludowi, który przyszedł tu bo dałeś nasz wóz ochroniarzowi z pobliskiej karczmy. Dzięki tobie nasz współtowarzysz Gordo został zabity właśnie przez tamtego krasnala!!! |