Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2009, 18:53   #9
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Arveene powoli zaczynała mieć dosyć wydarzeń dzisiejszego wieczora. Wypite promile nieprzyjemnie huczały w głowie, przelewały się pomiędzy wnętrznościami i naciskały na czaszkę. Na bogów, ostatni raz tyle wypiła…

Jakby się zastanowić, problemy piętrzyły się jeden na drugim. Kobieta oddałaby wszystkie swoje pieniądze i niewątpliwy talent za choć chwilę ciszy i spokoju. Tak, ciepła kąpiel, jakiś chłodny napój, kolacja i długi, zdrowy sen w ciepłym łóżku. Lepiej, żeby doktorek przygotował dla niej łóżko w swojej „rezydencji”. Choć bardka znała archeologa od zaledwie paru chwil, miała dziwne przeczucie, że jego dom mógł być taki sam jak właściciel- mały, chaotyczny i kompletnie nieprzygotowany na gościnę, jaką zaszczyciła go kobieta. Mężczyźni…

Potrząsnęła głową. Miała większe problemy niż gdybanie, czy i gdzie mieszka Robson. Teraz musiała się zająć niespodziewanym intruzem, który spadł jej z nieba i przerwał jej zmysłowy kontakt z Ankh.

Arveene sama nie wiedziała, co miała o tym sądzić. Z jednej strony była wdzięczna przybyszowi za to, że się zjawił. Odczuwanie orgazmu w towarzystwie dwóch chłopów, z których jeden był na nią napalony, a drugi zapewne zginie nieuświadomiony „w tych sprawach” nie należało do czynności, którym lubiła się oddawać. Z drugiej strony jednak, było jej przyjemnie jak nigdy. Wcześniej żaden kochanek nie dał jej takiej rozkoszy, a kobiecie coś mówiło, że to dopiero początek możliwości przedmiotu.

Bardka spojrzała kątem oka na znalezisko. Wyglądało niepozornie, zupełnie tak, jak za pierwszym razem, gdy je zobaczyła. Piękne, wielkie i okazałe, prawdziwe mistrzostwo sztuk plastycznych, ale dalej pozostawało tylko kawałkiem metalu. Jedynie w klejnocie wciąż drgała iskierka załamanego światła.

Kobieta nie mogła wprost uwierzyć, że takie coś doprowadziło ją do jęków. Niezależnie od mocy, pochodzenia i właściwości Ankh, nie powinien tak na nią podziałać. Powinna sobie wreszcie znaleźć jakiegoś silnego mężczyznę, który zdejmie z jej barków ten cały ciężar, który na nich spoczywał. Dawno nie zajęły się nią szerokie, delikatne dłonie. Miała już serdecznie dosyć wszelkich staruchów i ich zachcianek.

Arveene znów potrząsnęła głową.

- Ej, ty! Coś za jeden i co tu robisz? Wstawaj, tylko powoli!- burknęła ostrzegawczo, podchodząc do nieznajomego i kłując go rapierem. Wtedy zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.

- Nie po buzi, nie po buzi!

Spod stosu desek, skrzyń i ziemi, która się w nich znajdowała, wyskoczył młody chłopak. Jeden rzut oka wystarczył, by Arveene się na nim poznała. Słabowity, bojaźliwy okularnik, którego przeraża nawet własne odbicie w lustrze. Cały się trząsł, najwyraźniej nie czując się komfortowo z ostrzem rapiera blisko jego ciała.

Zasadniczo, był nawet ładny. Wręcz uroczy. Uczesane, krótkie czarne włosy, okulary na nosie i jeszcze dziecięcy wyraz twarzy. Mógł mieć jakieś szesnaście, może osiemnaście lat. Wyglądu dopełniał schludny, biały ubiór, obecnie pobrudzony ziemią i wygnieciony.

Bardka skupiła wzrok na twarzy chłopaka. Tak, uroczy było właściwym określeniem. Podobnie, jak Robson, nosił okulary. Co ciekawsze, za nimi skrywały się piękne, pastelowe oczy. Jedno złote jak miód, drugie błękitne jak niebo.

Arveene nie mogła się oprzeć wrażeniu, że w przybyszu jest więcej z dziecka niż z dorosłego.


- Co tu robisz?- spytał oschle Karan, jako pierwszy otrząsając się z szoku, jakim było krótkie „przywitanie się” niezapowiedzianego gościa.

Chłopiec jednak nie miał zamiaru nic powiedzieć, dopóki był w niego wycelowany rapier Arveene. Starag zrobiło się żal biedaka.

- Nie skrzywdzę Cię. Powiedz, jak tu się znalazłeś?- czuły ton jej głosu zaskoczył nawet ją. Uśmiechnęła się do dziecka, chowając broń w pochwie.

Pomogło. Chłopak przestał się trząść. Jednak nie wyjaśnił, jak znalazł się w świątyni. Zamiast tego spuścił wzrok, okazując nagłe zainteresowanie strzaskanymi kawałkami drewna obok jego stóp. Jego kciuki zaczęły zaś kręcić naprawdę ładnego młynka.

- Hmm?- Arveene dalej się uśmiechała, dodając okularnikowi odwagi. W końcu przemówił.

- Bo ja… bo ten… ja tak niechcący, zupełnie przypadkiem… jakby to… yyym… usłyszałem…

- Masz długie uszy?- spytał wprost Karan.

Słysząc bezpośrednie oskarżenie, chłopak zarumienił się, a młynki, które kręcił, zamieniły się w szalone i nieskoordynowane ruchy kciuków, które bardziej go stresowały niż uspokajały. Nie, on nie był słaby. On był nieśmiały. Tak, jak istotę ryby określa badanie głebin marskich, a ptaka szybowanie po przestworzach, tak jego najlepiej określała nieśmiałość.

- Ja naprawdę nie chciałem. Po prostu usłyszałem o jakimś klejnocie i o wykopaliskach. Ja kocham klejnoty, naprawdę. To moja specjalizacja. Naprawdę nie chciałem się skradać. Ale…- tu znów przystanął. Przez dłuższą chwilę męczył się sam z sobą, po czym dokończył szeptem- naprawdę mnie kusiło…

Osobiście, Arveene wyjaśnienia młodzika wydały się naciągane. Nie przypominała sobie, by go kiedykolwiek zobaczyła, a wejście do świątyni tak, by zostać niezauważonym, graniczyło z cudem. Przecież musiałby się chować w tych skrzyniach na długo przed wejściem do kompleksu bardki z Karanem, a nawet przed pojawieniem się w nim doktora Robsona!

Wróć. Robson zapewne przegapił nawet Czas Kłopotów. Niezauważenie jednego małego chłopca było w jego przypadku normą.

- Jestem Innocent, miło mi! Mogę zobaczyć klejnot?!- wypalił szybko, niemal krzycząc, w rozpaczliwej próbie zwrócenia uwagi na cokolwiek, byle nie na siebie. Nim ktokolwiek się zorientował, młodzieniec wdał się w ożywioną dyskusję z doktorkiem, na temat klejnotów, symboliki obecnej w przedmiocie i możliwych przyczyn doskonałego zachowania znaleziska.

Zasadniczo, nie powiedzieli nic, czego bardka sama nie wiedziała. Powtórzyli to, co doktor już powiedział, a dodatkowo dodali do tego parę ich własnych, nie mających poparcia w dowodach tez. Jak ta, że węże mogą być strażnikami ostrza, cokolwiek miało to znaczyć. Że klejnot może symbolizować serce świata, a krzyż to jego cztery strony. Albo wpływ jakiegoś pacyfistycznego kultu na powstanie przedmiotu, jako, że nie można było użyć ostrza, które było blokowane przez ogony wężów.

Dwójka okularników szybko znalazła wspólny język. Wkrótce rozgadali się na dobre, zapominając o Arveene, Karanie, świątyni i całym Faerunie. Liczyli się tylko oni i ich mniej lub bardziej naukowe gdybania. Obydwoje trafili najwyraźniej do jakiegoś intelektualnego raju, w którym zamieszkiwali podobni nim- wrażliwi intelektualiści, których nie rozumiał nikt inny poza nimi samymi.

Oczywiście, Karan nie mógł się powstrzymać od podtekstów.

- Innocent, znawca klejnotów…- szepnął tak, że tylko bardka mogła to usłyszeć.

~*~

Droga do domu Robsona przebiegała względnie spokojnie. Doktorek znalazł sobie zajęcie w postaci ożywionej dyskusji z Innocentem, a Karan trzymał się z dala od Arveene, przez co ta miała pierwszą chwilę spokoju od naprawdę długiego czasu. W pewnym momencie grupka skręciła w odgałęzienie ścieżki, która ciągnęła się na trasie ruiny-Noblemine. Wkrótce przed oczami bardki pojawiła się willa, w której doktor miał zamiar ugościć zarówno ją, jak i Innocenta.

Budynek był naprawdę ładny. Miał rozmiary małej karczmy i cały był obłożony drewnem. Jak nie omieszkał poinformować doktor Aleksander, Arveene otrzyma pokój „na samej górze, żeby panienka miała piękne widoki”.


Wszyscy weszli do środka.

Główna sala była przedpokojem przechodzącym bezpośrednio do jadalni. Po zdjęciu butów i otrzymaniu kapci od doktora Robsona, bardka udała się do właściwej części pomieszczenia. Duży stół z jasnego drewna i smukłe krzesła były główną ozdobą tej komnaty. Choć na oknach znajdowały się firanki, lakierowana podłoga wyglądała naprawdę pięknie, a ścianę zdobiło coś, co mogło być strzaskaną pradawną tablicą z inskrypcją w nieznanym Arveene języku, to właśnie stół nadawał pomieszczeniu duszę. Dusza, która mówiła „podano do stołu”

~*~

- Podano do stołu!

Aleksander uganiał się energicznie wokół gości, kładąc na stole ziemniaki, rybę, sałatkę, pulpeciki, gęsty sos i ciasto. Wszystko wyglądało wprost pięknie, a pachniało jeszcze lepiej. Nawet, jeśli doktorek nie radził sobie w życiu, to kuchnia była jego królestwem.

Następny kwadrans upłynął towarzystwu na słodkim obżarstwie i prawieniu zasłużonych komplementów panu domu. Nawet Karan wydawał się zadowolony. Choć nie powiedział ani jednego dobrego słowa na temat potraw, te znikały z jego talerza wyjątkowo szybko. Innocent zaś brał sobie wyjątkowo małe porcje, czemu położył kres gospodarz, nakładając mu wyjątkowo dużą porcję i mówiąc w żartach, iż obrazi się, jeśli dania nie znikną w brzuchu okularnika. „Panienka Arveene” uniknęła nakładania sobie potraw, zawczasu zapychając sobie talerz. Doktor patrzył na nią rozmarzonym wzrokiem przez cały posiłek.

Jednak nawet słodkie lenistwo ma swój koniec. Wraz z zniknięciem ostatniego okruszka, pan domu zapragnął dowiedzieć się czegoś o swych gościach. Zwłaszcza o pewnej pięknej kobiecie…

- Więc, panienko Arveene, może opowie nam panienka cos o sobie?- tym razem jego wzrok wyrażał żywe zainteresowanie, tylko po to, by za chwilę zmienić się w niemy podziw.

- Może panienka coś nam zaśpiewa?- spytał z nadzieją w głowie, robiąc do kobiety tak zwane „maślane oczka”. Zaraz też z pomocą przybył mu Innocent. Bardka siedziała wiec w jadalni, obserwowana uważnie przez dwie pary niemo błagających ją oczu.

Ehhh…

~*~

Arveene oparła się o drzwi swojego pokoju, dysząc ciężko. Przez całą resztę kolacji była gnębiona przez dwójkę nie do końca dojrzałych mężczyzn, który widocznie poza pasją badania starych przedmiotów, mieli inną, równie wielką. Pasję słuchania o Arveene.

Przynajmniej doktor A. dał jej dobry pokój. Miała tu wszystko- skrzynię pod oknem po wschodniej stronie pomieszczenia, które zapewne w dzień wpuszczało mnóstwo słonecznego światła. Także skrzynię, lustro, szafę, w której było kilka ładnych ubrań, z których mogła korzystać do woli. I łóżko. Prawdziwe, dwuosobowe, duże, miękkie łóżko z świeżą pościelą. Kobieta miała ochotę rzucić się na nie w ubraniu i zasnąć, nie przejmując się kąpielą, ciuchami i innymi drobiazgami.

Zanim jednak zrealizowała swój pomysł, rozległo się stukanie do drzwi.

- Proszę- odpowiedziała słodkim głosem. Miała już powoli dosyć doktora, ale był miły i przygotował jej piękny pokój, dlatego jej głos nie oddał frustracji, która zaczęła w niej powoli narastać.

Ale to nie doktorek zapukał do jej drzwi.

Oczom kobiety ukazał się nie kto inny, jak Karan we własnej osobie. Miał na sobie tylko spodnie od pidżamy, prezentując kobiecie swoją umięśnioną klatę. W prawej dłoni trzymał mały słoiczek z jakaś białą maścią. Arveene zorientowała się, co to może oznaczać. Spojrzała na swoją dłoń, ta samą, którą skaleczyła o ostry czubek klejnotu. Choć nie czuła bólu, ranka wyglądała okropnie. Pewnie, jeśli jej szybko nie nasmaruje jakimiś ziołami, wda się zakażenie.

Rozmyślania kobiety na temat własnego zdrowie przerwał blondyn. Zrobił to tak, jak tylko on potrafił.

- Ojciec mnie przysyła, bym zatkał Ci dziurkę… w dłoni- dodał szybko z wilczym uśmiechem.
 
Kaworu jest offline