Budynek
„TFC” sam z siebie był ciekawy architektonicznie. Jego futurystyczna bryła przyciągała wzrok zarówno zwykłych przechodniów jak i stałych bywalców. Kilka minut po 16
Eric wszedł do budynku i znalazł się w samym „oku cyklonu” – sprzedawano ostatnie bilety, udzielano ostatnich wywiadów, robiono ostatnie zdjęcia. W bocznej sali urządzono wystawę uzbrojenia oraz wyposażenia wojsk ostatnich Shogunów i początku ery Meiji.
Eric niestety zostawił sobie jej zwiedzenie na później…
Sala również była przygotowana na styl japoński, z pietyzmem odwzorowano frontową ścianę budynku, gdzie na niewielkim tarasie zasiedli najwyżsi rangą mistrzowie w tradycyjnych jedwabnych kimonach. Zawodnicy siedzieli na macie przed nimi w dwu przepisowych rzędach.
Eryk usiadł na jednym z wolnych miejsc i jego wzrok prześlizgnął się po twarzach zawodników.
Kurta nigdzie nie dostrzegł…
Kilka walk, które niewątpliwie mogły się podobać, zarówno zwykłym pasjonatom, jak i praktykom – wiele ciosów nie było markowanych i pozwalało na faktyczne ocenienie techniki i stylu, nawet jeżeli „figury” zostały skrzętnie przećwiczone przed walką. W połowie pokazu, z bocznego wejścia ktoś wszedł na salę – dopiero, kiedy stanął na skraju oświetlonej maty
Gower poznał
Kurta. W poszarpanym kimonie wyglądał na zabijakę ze „Street Fightera” czy innego „Mortal Kombat” niż na szanującego się mistrza. Krótka scenka zagrana przez przybyłego i starych mistrzów, nawet dla nieznających japońskiego była czytelna – wyrzucony z dojo uczeń przybywa, aby pokazać, czego się nauczył…
Eric obserwował tę walkę jeden przeciwko kilku z zapartym tchem. To nie była „kinowa walka”, kiedy przeciwnicy grzecznie czekają i atakują kolejno –
Kurt musiał się naprawdę postarać i nie dziwił fakt, że większość technik to były bloki i rzuty; uwagę
Erica przykuł jeszcze jeden szczegół – wszystkie ciosy
Kurta były markowane – niezauważalnie praktycznie, ale markowane; natomiast ciosy przeciwników – nie. Pokaz zrobił wrażenie – kiedy się skończył ucieczką
Kurta,
Gower uświadomił sobie, że ta walka trwała ponad 10 minut – tyle nawet z jednym przeciwnikiem było bardzo ciężko wytrzymac przy K1. Na tle tego pokazu MMA wypadło zaledwie średnio pomimo naprawdę bardzo wysokiego poziomu. Kilka początkowych pokazów z kataną
Eric również prawie pominął.
Kurt pojawił się na pokazie z rzadko spotykanym ostrzem „Hira Zukuri” – miecz musiał, więc być, albo prawie 400 letni, albo wykonany na bardzo specjalne zamówienie… O tym, że nie był kopią przekonani zostali wszyscy obserwatorzy, kiedy oba miecze do pokazu poprzecinały spadające jedwabne wstążki. „Podczas pokazu proszę o zachowanie absolutnej ciszy.” – powiedział
Webber i pozwolił jednemu z widzów zawiązać sobie oczy. Ludzie na sali zamierali, kiedy cięcia blokowane były w ostatnim możliwym momencie. Kiedy ktoś zakasłał
Kurt stracił orientację i miecz wyleciał z jego ręki i upadł na matę w odległości jakiś dwu metrów. Potężny skok i sekundy na szukanie miecza, którego odgłos upadku został zagłuszony przez widownię. Podnosząc miecz wyprowadził jedno płynne cięcie, które zatrzymało się milimetr od krtani partnera.
„Praktycznie niemożliwe…” – zapewne była to myśl nie tylko
Erica, kiedy patrzył na zgiętego w pas
Webbera…
Kiedy wyszedł z sali zauważył, że przy recepcji stoi, dalej ubrany w kimono
Kurt i ogląda jakiś grafik. Podał go recepcjoniście będącemu obecnie za kontuarem, zabrał ze stołu miecz i odszedł w kierunku wystawy.
Gower przypomniał sobie, że miał się zapytać o swój sparing w poniedziałek.
Podszedł do recepcjonisty i zapytał:
- Wczoraj pytałem o trening w poniedziałek, moje nazwisko
Gower…
- Już. – chłopak spojrzał na grafik i zaskoczenie odmalowało się na jego twarzy – Ta…k. Poniedziałek 10:00, sala 11 (to jest mała zmiana) – prowadzącym będzie sensei
Webber. Właśnie był tutaj przed chwilą…