Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2009, 15:27   #19
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Południowe Lasy, okolice Graiholm

- Gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym, że mógłbyś równie dobrze należeć do tamtej świty - Vivienne nie dała po sobie poznać co wie, a starzec nie wydawał się domyślać. - A przypuszczam, że wiem lepiej domyślając się, że właśnie uratowałeś mi życie. Jeśli tak jest, to dziękuję ci za to.
Pasemka mgły zmieniły swą postać, stając spokojnymi kłębuszkami wirującymi leniwie wokół sylwetki arystokraty Arhaagu. Ich kształt wydawał się wyrażać nastrój starca i zmieniał się wraz nim. Raetar uśmiechnął się mówiąc.- Niewiele znam osób, które chciałbym widzieć w łapach katów z ludu Tagosai. A żadna z nich, nie jest piękną kobietą. Gdybym pozwolił na coś takiego poniósłbym plamę na swoim honorze dżentelmena.
- Mogę zapytać, skąd wiesz o tym zaginionym patrolu? - spytała dziewczyna. - I jak długo kryjesz się w okolicy? Zgaduję, że zapuściłabym się w ten las tylko na własne ryzyko.
-Nie kryję się...Podróżuję. Kierowałem się do kopalń na południu, ale są już zajęte.- odparł starzec.- Szukam kogoś, liczę że znajdę go w Graiholm. przypuszczam że będzie się kierował na północ. Zapewne do Hyalieonu, ale elfy raczej nie wpuszczą do swego królestwa. Więc ruszy inną drogą, ale nie wiem którą. Muszę więc dojść do Graiholm zanim go opuści.
Potarłszy swą brodę z tajemniczym uśmieszkiem Raetar kontynuował.- A co do twego pytania o patrol, dobry sztukmistrz nie wyjawia swych sekretów.
Schyliwszy się nieco i uczyniwszy dworski ukłon. - A masz pani przed sobą Raetara, wędrownego mędrca, maga i obieżyświata. A z kim mam przyjemność?
Nie powiedział prawdy, a przynajmniej... nie całej. Może i był magiem, wędrownym mędrcem i obieżyświatem. Ale był też i kimś jeszcze, Raetar sługą Gaarva. Wpływową personą na dworze Arhaagu. Kimś, komu niewiele z wpływowych postaci miasta, odważyło by się wejść w drogę.
Teraz pozostało jej dobrać maskę, lub prawdę przedstawić nagą prawdę w odpowiedzi na jego słowa.
-Teraz chciałabym poznać twe zamiary wobec mnie.-stwierdziła na koniec Vivienne, ostrożnie i dyskretnie kładąc dłoń na rękojeści krótkiego miecza. Na wypadek, gdyby uznała zamiary Raetara sprzeczne ze swymi.
- A jakie może mieć zamiary starzec w mym wieku, wobec młódki ?- zażartował Raetar i dodał.- Oboje zmierzamy do Graiholm, obojgu zależy na szybkim i bezpiecznym dotarciu na miejsce. Proponuję więc abyśmy poszli tam razem, obecny czas nie sprzyja samotnym wędrówkom, nieprawdaż?-
Mogła odmówić, mogłaby spróbować samotnie przedzierać się do Graiholm, ale czy byłoby to rozsądne? Ryzykować życie samotnie, w nieznanym terenie?
Ostatecznie. Najważniejsze teraz było jednak bezpiecznie przekroczenie niebezpiecznego, jak się okazuje, odcinka drogi...
A Reatar nie wymagał od niej nic poza towarzystwem i wzajemnym wsparciem podczas walki.

Południowe Lasy, Graiholm

Dotarcie do Graiholm zajęło trochę czasu Raetarowi i Vivienne, gdyż starzec co jakiś czas zbaczał z drogi, nadkładając ją bez tłumaczenia czemu to robi. Czasami skrywali się tuż przed pojawieniem się patrolu. Zupełnie jakby starzec wyczuwał ich obecność w okolicy. Na szczęście im bliżej Graiholm, tym patrole były rzadsze. Widać główne siły Tagosai nie dotarły jeszcze w okolice miasta. Sam Raetar nie inicjował rozmów, niemniej potrafił wspaniale i barwnym językiem opowiadać o swych wojażach i krainach jakie zwiedził. Pomijał jednak w swych opowieściach, powodu dla których pojawił się w danej krainie, i to co tam robił.

Otwarte przyjaźnie na oścież bramy miasta, nie wydawały się bynajmniej przyjazne. Przejmująca cisza...dodawała Graiholm grozy. Nic dziwnego, że Raetar zatrzymał się przed bramą i spoglądał w milczeniu, na mury miasta zachowane w doskonałym stanie. Mury mogące zatrzymać hordy bojowników, a jednak...Znikli ci których miały bronić. Starzec wyciągnął dłoń w kierunku pobocza drogi. Szepnął cicho.- Powstań
Ziemia na te słowa zabulgotała, zmieniając się w błocko...Błoto przybrawszy zielonkawą barwę zaczęło się formować w setki miniaturowych macek, oczu, kłów i kości, serc, wątrób żył i tętnic. Masa ta rosła dość szybko...formując postać czworonoga imponujących rozmiarów. Ukształtował się szkielet, na nim mięśnie i dziwaczna plątanina organów wewnętrznych, których zastosowania Vivienne nie próbowała zgadywać. Wreszcie stwór porósł skórą i sierścią, chowając pod nią macki i dodatkowe paszcze i oczy. Niemniej jego skóra zdawała się pulsować, i gdzieniegdzie na ciele bestii widać było otwierające się powieki ukazujące czerwone, pozbawione źrenicy oczy, lub szczęki pełne kłów. Przypominające sporego czarciego tygrysa stworzenie spojrzało na Raetara wyczekująco.
Ten milczał przez chwilę po czym wydał krótką komendę.- Ruszaj.-
Bestia kilkoma szybkimi susami doskoczyła do bramy i pognała dalej zagłębiając się w uliczki.
Raetar odczekał przez chwilę przy bramie i...czekał.
- No to ruszajmy.- rzekł Raetar dopiero po dłuższej chwili wskazując laską otwartą bramę miasta. Lecz zanim to zdążyli wejśc do bramy, usłyszeli za sobą konia i zobaczyli jeźdźca pędzącego na w ich kierunku.
A za nim dwóch elfów Tagosai, jeźdźców na raptorach bitewnych, uzbrojonych w berdysze. Jeździec zakuty w zbroję krytą, uzbrojony w spory arsenał broni, uciekał przed ścigającymi go elfami pędząc wprost na nich.

Południowe Lasy, Graiholm

Ethan MacBright nie mógł zaliczyć ostatnich dni do udanych. Od kilkunastu dni kręcił się po okolicy co rusz natykając się na wrogie istoty. A to na dezerterów, a to na wygłodniałe bestie, a to na dzikich jaszczuroludzi, a to na stwory przypominające bardziej ożywiony żołądek odwrócony na drugą stronę, a to na nieumarłych. Na początku stawał dzielnie do boju, potem tylko, gdy przeciwnik nie uciekał po kilku razach, teraz sam uciekał na widok przeciwnika. Był dzielnym rycerzem (choć juz bez ziemi), ale stworów nie ubywało, a sił Ethanowi tak. Ostatnio natykał się na patrole elfów Tagosai, niespotykanych dotąd w tej okolicy. W przeciwieństwie do innych bestii, elfy charakteryzowały się uporem, a także lepsza organizacją. Dwa z ich patroli pokonał, ale kolejnego już nie ... Był zbyt liczny jak na jego siły. Pozostała mu jedynie ucieczka w kierunku Graiholm. Jedynego warownego miasta pomiędzy górami a Hyalieonem. I tam też podążał, krążąc po lasach by uniknąć polujących na niego z oślim uporem elfich patroli (a przynajmniej tak się Ethanowi wydawało). Ale kolejny patrol dość liczny, wytropił go...Rycerz nie miał wyboru i rzucił się do ucieczki, wiedząc iż elfie siły różniły się pomiędzy sobą mobilnością. Popędzał konia coraz szybciej, mimo iż mógł mu paść, wiedząc iż tylko szybkość wierzchowca może uchronić go od pewnej zguby. I tak ścigany dotarł do murów Graiholm, miasta na pozór opustoszałego. Za nim pędziło dwóch elfich jeźdźców, a przed nim, starzec o wyglądzie maga i piękna kobieta. Młoda kobieta, na pierwszy rzut oka po dwudziestym roku życia, średniego wzrostu, o głębokich niebieskich oczach, ciemnych wręcz niczym granat, bujnych włosach koloru blond oraz zdecydowanych, gdzieniegdzie wprost ostrych rysach twarzy. Jej smukła sylwetka nie sugerowała zbyt silnej budowy ciała. Jasna karnacja wyróżniała ją już na pierwszy rzut oka, zwłaszcza w kontraście z purpurową barwą jej sukni. Gęste włosy ma krótkie, sięgające nieco poza linię ramion, ale nieregularnie przycięte, przez co mnóstwo kosmyków często musiała odganiać z twarzy. Nie miała żadnego makijażu ani innych ozdób . Ubrana była w długą, pozbawioną pasa suknię, która, ciasno oplatając ją wokół talii i bioder, podkreśla płaski brzuch i kształtny biust – ten dodatkowo uwydatniony przez głębokie wycięcie na dekolcie. Poza tym suknia miała prosty krój, najprostszy z możliwych, i nie licząc purpurowej nie posiada innych barw. Jedynie rękaw rozcięty jest na wysokości łokcia, poniżej opadając luźno aż do kolan, a na plecach swobodnie zwisa kaptur.. Na nogach nosiła skórzane trzewiki na niewysokim, grubym obcasie, a dłonie często otula parą nieco znoszonych rękawiczek. W biodrach przewiązany ma pas, przy którym zawieszone są sztylet oraz krótki miecz, a na plecach nosiła podróżny plecak. Jednym słowem...stary mag, podróżujący z uczennicą. Teraz jeszcze tylko trzeba zatrzymać rozpędzonego konia przed nimi, i uniknąć halabard elfich jeźdźców za sobą.

Południowe Lasy, Graiholm, Tawerna „Pod dwoma kilofami”

Tavrok wyraźnie nie pojął o czym mówiła nimfa, ale przyjął jej rewelacja dość spokojnie.
Wkrótce cała grupa doszła do dość sporej karczmy, zbudowanej bardziej w krasnoludzkim niż elfim stylu. Była pełna...jedyny pełen życia budynek w mieście.
Większość zgromadzonych osób to byli najemnicy, uzbrojeni i doświadczeni, ale niewielką grupkę stanowili i górnicy i rzemieślnicy oraz ich rodziny (w tym kilkoro dzieci). To właśnie z ich oczu i twarzy Aeterveris mogła odczytać, jak wiele trudu i wyrzeczeń kosztowało ich dotarcie tutaj. Najemnicy bowiem przywykli już do trudów. Wszyscy oni korzystali z pożywienia i piwa, jakie znaleźli w piwnicy tego przybytku. Była to więc wesoły obrazek, jak na te smutne czasy...Stary, zarośnięty, w podróżnym płaszczu i sandałach, oraz kosturze ozdobionym szczurzą czaszką i zakończonym bursztynem. Niósł w dłoni całkiem sporą kryształową kulę.

Zobaczywszy towarzyszącą Tawrokowi zapytał z pewnym wyrzutem w głosie.- A ci to kto?-
- Przybysze z północy, szlachetny Alfurze. Przyprowadzili Cal.- rzekł belsamethianin.- To Alfur Galagher, mędrzec i uczony, znawca gwiazd i skał. Doradzał władzom kopalni.
Nie wyglądał na uczonego, a bardziej na podróżnika...Niemniej skoro Tawrok twierdził inaczej.
- Jestem Gaalhil Varher, a to Aeterveris...-rzekł młodzieniec, przedstawiając najpierw ich oboje, potem zaś swój pomysł.- I być może mam dla was propozycję. Na północny wschód stad, założyła obozowisko armia Daeven-Tassair wraz z uchodźcami z tego królestwa. Co prawda nie mam prawa wypowiadać się w ich imieniu, ale sądzę że Velrick Milesaer III-ci przyjmie was pod swą opiekę.
Gdy Gaalhil odpowiadał, Calvea została przez dwóch najemników przeniesiona na zaplecze karczmy. Zaś po słowach chłopaka, Alfur zaś się odezwał.- No to, teraz mamy większy wybór Hyalieon, Phalenposis, a może nawet wybrzeże lub Arhaag...Wszystkie te drogi były niewiadomymi, a teraz...Dotarcie do owej grupy wygnańców...
-Tak samo wygnańców, jako i my.- wtrącił Tawrok.- Dołożymy tylko nasze brzemię do ich...Nie powitają nas z entuzjazmem, niewiele dobrych wieści przynosimy ze sobą. A jedynie gęby do wykarmienia i parę mieczy.
Tymczasem do karczmy wpadł niziołek w skórzanej zbroi i połową twarzy pokrytą tatuażami. - Do miasta weszła bestia podobna do tygrysa, a przy bramie stoi dwoje obcych. Ludzie.- rzekł szybko, po czym nalał sobie piwa do kufla i jednym wypił, dodając.- Nie wyglądają groźnie, ale ja bym im nie ufał.

Ukryta dolinka na południe od Phalenpopsis

Pojawienie się bestii wzbudziło ogólne przerażenie, choć tak naprawdę jedynie Turam znał całą historię tych stworzeń. Krasnolud strzelił... trafiając bestię. Ta zaś odpowiedziała chmurą oparów z dolnej paszczy która owionęła Turama powalając go zemdlonego na ziemię. W miejscu upadku orła, pojawiła się kotłowanina magicznych strug i linii, towarzysząca transformacjom. Ale wysokie trawy skutecznie ukrywały to przed resztą zbliżających się do bestii wojowników... Także zemdlony smrodem Turam padł w walce.
Tymczasem do boju nacierali Yokura i Rasgan uzbrojony w rapier. Elf był nieco szybszy i pierwszy dotarł do meglara. Pamiętał co widział, jego sejmitar uderzył w nogę bestii, zadając jej płytką ranę...Owszem widział, tak to robiły to krasnoludy, ale wiedzieć jak coś jest robione, nie oznacza, że się to umie zrobić. A krasnoludy używały w tym celu toporów, a nie lekkiego sejmitara. Maczuga zatoczyła łuk i uderzyła tuż przy elfie wzbudzając fontannę ziemi i piasku. Jedynie kilka centymetrów bliżej niego i z Rasgana byłaby krwawa miazga. Yokura zaś rozpędziwszy popędził na bestię i uderzył całym impetem, odbijając się od niego jak od miękkiej organicznej ściany. Bestia nie mogła przegapić...tak sporego i bezbronnego posiłku. Drugą łapą wsadził orka do dolnej paszczy i...trafiła kosa na kamień. Yokura ściskany przez szczęki bestii, nie chciał dać się skonsumować. Zaparł się obiema rękami o zęby górnej szczęki, a zębom dolnej szczęki stawiała opór magiczna zbroja półorka. Yokura był silny, więc bestii niełatwo go było zjeść. Lecąca nad polem bitwy druidka miała doskonałą okazję by się rozglądnąć...Tylko ona zauważyła od razu rosnącą bestię, meglara który powiększał się do olbrzymich rozmiarów. Meglar trzymający w paszczy Yokurę próbował upolować elfkę, a jego górna paszcza próbowała dosięgnąć jastrzębia. Bestia miała kłopot, stworzonko krążące wokół nóg, drugie w paszczy nie dające się zjeść, trzeci skrzydlaty posiłek podfruwający jemu koło górnej paszczy...Owszem miał dwa mózgi, ale nie czyniło go to geniuszem. Pojawienie się kolejnego meglara w wersji XXL było zaskoczeniem dla wszystkich, także dla meglara. Nowa olbrzymia bestia uderzyła pazurzastą łapą, raniąc mniejszego pobratymca. Uderzenie było dość silne, wystarczająco by przez przypadek meglar wypluł Yokurę. Dwa mózgi stworzenia dość szybko przeanalizowały sytuację i pojawienie się czegoś dużo większego zmusiło do szybkiej reakcji. Wzbudzają fontanny piasku i ziemi meglar zakopał się w pagórku...Może i był głodny, ale nie na tyle by ryzykować samemu stanie się posiłkiem. Tak więc, lecącą w powietrzu Luinehilien, Rasgana i Yokurę obślinionego prze meglara, czekało spotkanie z kolejnym przeciwnikiem/sojusznikiem?
Tylko unosząca się w powietrzu druidka wiedział iż to stworzenie jest wynikiem jakiejś poliformującej magii.
Podczas tej krótkiej potyczki Nuhilia nie poruszyła się ani na krok od źródła. Wilczyca zostawiona sama sobie, nie ruszyła w kierunku wielkiej bestii. Pilnowała więc tobołków reszty drużyny.

Zniszczona wioska gdzieś na równinach, pomiędzy Phalenpopis a Hyalieonem, wieczór.

Zniszczona wioska, spalone chałupy ...odór gnijących zwłok, zarówno bestii jak i humanoidów. Przyczyny tej walki nie były znane, a może nie miały znaczenia ? Nie wiadomo kto zwyciężył, gdyż zwycięzca nie zadbał o pokonanych...Ba, nawet nie wykrzesał z siebie dość woli by zabrać oręż i zbroje ( w tym i magiczne przedmioty) poległym. Kolejne pobojowisko po którym hulał wiatr...czyżby? W ciemnościach wczesnej nocy, poruszał się zwinnie niczym cień, człowiek. Rozglądał się bacznie i skradał, wypatrując potencjalnych wrogów.
Osobnik ów, o przydomku Tarfur, ubrany w koszulkę kolczą pomalowaną niezmywalnym barwnikiem na ciemnozielony kolor. W dłoniach trzymał napięty pięknie wykonany i bardzo zadbany długi łuk refleksyjny. Przy pasie zwisał mu jednoręczny topór, prosto wykonany lecz solidny. Z drugiej strony krótki miecz, z jedną słabą runą wyrytą w ostrzu. Do lewego przedramienia miał przyczepiony puklerz wykonany z zwierzęcych kości, podarunek od dzikich elfów. W lewym uchu zaś kolczyk, który otrzymał o dzikich elfów. Jego czarne włosy były odgarnięte do tyłu. Nosił niewielką brodę i wąsy. Jego bystre, stalowoszare oczy lustrowały okolicę. Unosząca się stróżka dymu z jednej ze zrujnowanych chłopskich chat świadczyła o tym iż nie wszyscy tutaj byli martwi. Podszedł cicho do źródła ognia, z nałożoną na cięciwę strzałą. Zastał tam wysokiego półczarciego gnoma, o siwej brodzie, ostrych rysach i bogatych szatach o ciemnej barwie, oraz niedużym napierśniku ze złota, zdobionym lazurem, dziwacznym nakryciem głowy. Siedział on przy ognisku rozpalonym na zwęglonych szczątkach głównego pokoju i wyglądał na zmęczonego. Nagle odezwał się, pozornie kierując te słowa do nikogo .- Mam nadzieję że jesteś przyjacielem, nuży mnie bowiem zabijanie wrogów.
Nagle w jego dłoni zapłonął ogień czystej magii, a on sam spojrzał oczami, które nagle silnie rozbłysły w kierunku Tarfura, mówiąc.- Oczywiście przyjaciel nie celowałby do mnie z łuku, więc racz go opuścić.-

A sam Tarfur odczuł bolesne ukłucie w plecy, prawdopodobnie czubka miecza, na wysokości serca. A zza jego pleców dobiegł głos, dziwny, bo metaliczny.- Jesteś teraz na łasce Vilgitza popaprańcu, więc pomódl się do bogów o łaskę, bo zaprawdę będziesz jej potrzebował.-
- Bez przesady Vilgitz...- uśmiechnął się gnom.-Myślę że obaj pokazaliśmy nasze karty i możemy się z gościem dogadać, bez uciekania do przemocy, prawda?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-02-2009 o 15:52.
abishai jest offline