Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2009, 21:22   #12
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Jak mogła to zrobić? Bez najmniejszego słowa sprzeciwu czy gestu pozwoliła jej na wszystko czego tylko zapragnęła. Przez blisko godzinę była zwykłą zabawką w rękach tej szalonej kobiety. Ale tak naprawdę... Ja... Nie żałuję ani sekundy?

Leżała całkiem naga w cieniu rozłożystego Drzewa patrząc na weselące się, malutkie, puszyste ptaszki. Jakby w letargu przyglądała się ich nerwowo trzepoczącym skrzydełkom i lśniącym kryształkom czarnych oczu. Jej piersi unosiły pod wpływem miarowego, spokojnego oddechu. Bawiąc się źdźbłem trawy rozkoszowała się myślą minionych chwil. I... chciała więcej? Nie, tak nie można. Popełniła błąd i nie powinna być z tego zadowolona. Ale stało się... Nie do końca rozumiała jeszcze tylko jednej kwestii. Maab, Daan, Iliel...

- Czy to jest sen? - nagle wpadła na genialne wytłumaczenie niecodziennych zdarzeń. - Ty jesteś tylko senną jawą, wytworem spragnionego spotkania z boginią umysłu, prawda?
- Nie dziecko, niestety nie. - gdzieś z boku zabrzmiały się jakby tłumione szlochem słowa. - Bardzo bym chciała, ale to nie sen...
- Dlaczego to zrobiłaś, Iliel? - zapytała cicho obracając się na bok.

Białoskóra bogini siedziała na płaskim kamieniu chłodząc drobne stopy w strumieniu toczącym swe krystaliczne wody zupełnie wbrew wszystkim prawom fizyki. Nagie kolana objęła ramionami i przymierzając horyzont nieobecnym wzrokiem i roztaczając wokół siebie dziwną aurę boskości i smutku cicho płakała.

- Nie wiem, różyczko, nie wiem... - szepnęła. - Coś się chyba kończy.

To było ostatnie co chciała teraz usłyszeć. Głos niemej rozpaczy dobiegający z ust najcudowniejszej istoty tego świata, jej matki. Poczuła się zupełnie tak jak na tym zimnym, betonowym krawężniku w złym Świecie Ludzi. Pozbawiona wszelkiej nadziei.

- Co teraz zrobisz? - czując ściskające się gardło dziewczyna podniosła się do pionu i usiadła przy swej boskiej Iliel.
Nie wiem, dziecko. Ale boję się. - poczuła na boku ciepłą, błądzącą po nim bez celu dłoń, wspomnienie z przed kilkunastu minut powróciło natychmiast. - Przepraszam... - szepnęła jej do ucha widząc występujący na jej policzki rumieniec i wstydliwy uśmiech. - Wybacz mi, dziecko. Chcę Ci coś pokazać. Zgadasz się na mały spacer? - zapytała odwracając twarz w jej kierunku.

Nie wiedziała co powiedzieć. Spacer? Za wiele widziała już dzisiejszego dnia. Bała się. Ale z drugiej strony przecież to była bogini. Przy niej powinna czuć się bezpieczna. Powinna, bo wilgotne oczy Iliel mówiły same za siebie.

- Tak - ocierając spływającą po policzku łzę przytuliła białoskórą, pachnącą kwieciem kobietę.

Leciały. Tuląc się do siebie, czując na twarzach własne oddechy, tak po prostu, wolne niczym wiatr. Zostawiły w tyle zieloną plamę wzgórza, lśniąca powierzchnię morza i zagłębiły się w tunelu ciemności. Dziewczyna o nie do końca rozwiniętych szarych, przykurczonych skrzydełkach i białoskóra, piękna, dostojna bogini. Niewytłumaczalnym sposobem znajdując w sobie oparcie i pocieszenie.

- Zaraz będziemy na miejscu - usłyszała tuż przy uchu cichy, trochę już weselszy głos. - Nie bój się. - dodała czując jak dziewczynę co chwilę przeszywa silny dreszcz.

Tak, bała się. Mimo iż u swego boku miała najprawdziwszą Iliel lękała się tego co zobaczy, usłyszy, czego się dowie. Chyba naprawdę coś się kończyło...

Pod bosymi stopami poczuła zimną, twardą, nieustępliwą powierzchnię. I wtedy niczym grom z jasnego nieba zdjęła ją myśl, że przecież jest całkiem naga!

- Spokojnie dziecko, nikt nie może nas zobaczyć. Jesteśmy tylko cieniem. Chyba, że wstydzisz się mnie... - powiedziała uśmiechając się jakoś tak dziwnie, dwuznacznie jakby.
- Nie. W końcu ty też jesteś - dziewczyna odwzajemniając uśmiech przebiegła wzrokiem po kształtnych udach, wąskiej talii, jędrnych piersiach i smukłej szyi Iliel - naga. Zupełnie...

Odpowiedział jej tylko chichot. Tymczasem z ciemności powoli wyłaniały się kontury miejsca w jakim przebywały. Bardzo wysoko położony sufit uciekał gdzieś ku górze zamazując się niewyraźnie. Dokoła, w najróżniejszych miejscach wyrastały nagle wielkie, przeszklone kapsuły, jakieś z cicha pikające kwadratowe puszki, powoli zaczynające jarzyć się zielenią. Światło to pulsując, odbijało się od przeźroczystych, szklanych tafli, którymi wyłożono prawie wszystko wkoło. Wielkie, nieznane, zielone miasto, w samym środku którego, wtulając się w swe ramiona skulone przycupnęły dwie młode kobiety.

- Chodźmy.
- Gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce? - rozglądając się nerwowo po niezliczonych poziomach półek i komór zapytała dziewczyna.
- W przyszłości. To na początek powinno wystarczyć. Chodźmy - powtórzyła.

Podniosły się powoli i odruchowo łącząc dłonie w uścisku ruszyły przed siebie. Szły tak, skąpane w jaskrawym świetle, z obu stron otoczone piętrzącymi się ku górze krągłymi kapsułami napełnionymi dziwnymi, prawie bezbarwnymi cieczami.

Dziewczyna o szarych, małych skrzydełkach zatrzymała się nagle wydając z siebie zduszony krzyk. Bez ruchu wpatrywała się w jeden z tych sztucznych kokonów i najwyraźniej nie mogła wydusić z siebie głosu.

- C... Co to jest? - wykrztusiła wreszcie.
- My, dziecko. To co z nas zostało, to co z nami zrobili. Nasza przyszłość. Chodź.

Ruszyły. Za nimi została tylko para martwych, utkwionych w podłodze, niebieskich oczu skulonej w pozycji embrionalnej postaci poowijanej bezładem kolorowych kabli i rurek. Zniknął słaby blask jaki rzucały jej skrzydła.

Szły w milczeniu klucząc w labiryncie ciasnych korytarzyków, co chwila mijając jakieś niewielkie, wypełnione pikającą aparaturą pokoiki. Mimo setek pokonywanych metrów krajobraz nie zmieniał się. Teraz już niemal w każdej szklanej kapsule tkwiła tajemnicza, tak strasznie obca, uskrzydlona istota. Dziewczyna starała się o tym nie myśleć. Próbowała cieszyć się wymarzoną niegdyś obecnością swojej matki, bogini dobra i życia. Czuła ciepło jej dłoni. Tak prawdziwe, tak ludzkie.

- To tu - zatrzymując się gwałtownie szepnęła smutno.

Weszły do przestronnego, niemal pustego, przeszklonego jak wszystko pomieszczenia unurzanego w tym samym, aż do obrzydzenia zielonym światełku. Poczuła ciągnącą ku przodowi Iliel. Podeszły do wysokiego, kamiennego piedestału umieszczonego dokładnie pośrodku pokoju.

- Co chcesz mi pokazać? - zapytała z niepokojem patrząc w zwilgotniałe nagle oczy bogini.
- Przyszłość, dziecko. Spójrz - zgrabną dłonią wskazała na ciemne, niekształtne coś spoczywające na postumencie.

Dziewczyna powoli, jakby bojąc się tego co za chwile może ujrzeć, nachyliła się.

- Och... - wydała z siebie ciche westchnienie. - To naprawdę TO?
- Tak dziecko. To Oko Iliel, moja własność.
- Ale on... Amulet jest pęknięty! A klejnot... martwy?
- Właśnie. Zniszczony, martwy... - szepnęła dławiąc w sobie szloch. - Wracajmy. To wszystko...
 
Sulfur jest offline